6 maj 2018

Epilog


"Chciałam napisać wiersz o miłości. Napisałam twoje imię." 



Miłość ma historie niemal tak długą jak sama ludzkość. Uczucie to jest obecne od samych narodzin aż po śmierć, jednak wyróżniamy rożne jej rodzaje; miłość do mężczyzny, miłość braterska, siostrzana czy rodzicielska. Mowa jednak o miłości kobiety i mężczyzny, a konkretnie, miłości poddanej tylu życiowych lekcji. Zadajmy sobie pytanie... Ile można znieść ran? Ile jeden człowiek jest w stanie unieść cierpienia, by nie złamać się w pół?  Miłość, co to jest? Dlaczego jest taka ulotna, dlaczego czasem przynosi więcej bólu niż szczęścia? Otóż, mimo tego wszystkiego, miłość jest darem o który człowiek powinien zadbać. Uczucie te ma w sobie pokorę i mówi jezykiem codzienności. Miłość to trwanie pomimo. To również dawanie i umiejętność przyjęcia. W miłości nie ma "ja" ani "ty", jest w niej "my" - jedność, złączona uczuciem, które nie odchodzi, gdy zgaśnie namiętność i minie zauroczenie. 

Miłość jest komunią dusz ludzi, którzy wzajemnie się szanują i sobie ufają. Jest prostym codziennym gestem i spojrzeniem pełnym czułości. Jest  też potrzebą troszczenia się o drugą osobę, bez ograniczania jej wolności. Miłość to spotkanie wpół drogi i rezygnacja z udowadniania swojej racji, bez względu na to, jak prawdziwa by była. To poszukiwanie wspólnych portów, w których dwoje bliskich sobie ludzi może się spotkać, ucząc się siebie nawzajem. 

Miłość dojrzewa wraz z tymi, którzy ją przyjmują. Uczy cierpliwości i łagodności, która przychodzi z wiekiem. Pozwala docenić najprostrze czynności i zobaczyć w nich to, czego słowa nie muszą opisywać, bo miłość tak naprawdę ich nie potrzebuje. Ona nie wymaga nieustannego zachwytu nad sobą, tylko wychodzi naprzeciw uśmiechem na powitanie, kubkiem pachnącej herbaty po ciężkim dniu, odśnieżeniem samochodu, napaleniem w kominku, wyrzuceniem śmieci bez proszenia, czy wspólnym pomilczeniem, w którym jednak jest bliskość i porozumienie dusz, wzajemnie ze sobą połączonych, wszczepionych w siebie i odnajdujących siebie w całości dwóch istnień, a nie pojedynczych osób żyjących obok siebie.

Historia Harry'ego i Vanessy była wyjątkowa. I uwierzyć czy nie, mimo zlotów i upadków, cierpień i ran zadawanych przez siebie nawzajem, byli przykładem trwałej miłości, która potrafiła dotrwać do końca. Tych dwoje z pewnością kochało się jak mało kto i oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego jak silne uczucia mieli w sobie zakorzenione. Harry nie wyobrażał sobie życia bez Vanessy, która dała mu wszystko o czym jeszcze kilka lat temu potrafił jedynie pomarzyć. Dwoje cudownych dzieci oraz poczucie bycia kochanym, w co wchodziło troska i bezpieczeństwo. Kobieta ta była jego pierwszą prawdziwą miłością, od której wiedział, że uzależnił się już na dobre. Każdego ranka dziękował Bogu za to, że ma przy swoim boku kogoś takiego jak ona, kogoś za kogo mógłby w stanie rzucić się w ogień. Była jego i tylko jego i akurat ona o tym doskonale wiedziała. Ponieważ sama czuła się przecież podobnie. 

Ich wspólne myśli i uczucia były nauczycielami, przeżycia z nimi związane były lekcjami jakich nikt nie byłby w stanie im dać. Rzeczy które nic nie kosztują tak na prawdę są najdroższe i tylko nielicznych na nie stać. Oboje wierzyli, że trzeba tylko nauczyć się by lokować uczucia w ludzi, którzy na nie zasługują i kochać bez warunku, tak by nie wiedzieć za co. Powiedzmy, jeśli ktoś zapyta, za co ją/go kochasz to nie możesz znać odpowiedzi. Bo nie kochamy za to że jest ładna, nie za to, że ma piękną figurę, dobrze mi się z nią bawi, a jego nie za to, że jest przystojny, że się pięknie uśmiecha. Bo gdy nie wiesz za co kochasz, co może być frustrujące, to wiesz że i tak kochasz. Należy pamiętać, że miłość jest prawdziwa i gdy nawet zraniona, nadal istnieje. Dlatego historia Harry'ego i Vanessy zrodziła się by pokazać, że w życiu nie zawsze jest po wszystkim. Bo jeśli nie walczysz to nigdy nie dotrzesz do tego jedynego celu.
  
Od pewnego czasu, Harry zrywał dla Vanessy najpiękniejsze kwiaty i wręczając je szeptał do ucha „Kocham cię”. Wszystkie problemy rozwiązywali wspólnie i wspierali się w najcięższych chwilach. Nie wyobrażali sobie życia bez siebie. Przesiadywali często w ulubionym miejscu Harry'ego, na łące niedaleko ich wspólnego domu i nic nie mówiąc potrafili powiedzieć sobie wszystko co czują. Często spacerowali również po wąskich uliczkach Los Angeles, w mieście w którym mieszkali, trzymając się za ręce i i pogrążając w rozmowie, która przekłada się bezustannie z tematu na temat, jakby nie umieli się sobą wystarczająco nacieszyć. Czasem zastanawiali się jak będą wyglądać w starości, albo rozmyślali nad tym jaki los jest dobry, że dał im siebie. Vanessa podchodziła do ich małżeństwa z wielką pozytywnością i choć okazywała to Harry'emu to czasami potrafiła robić to nawet do kilku razy dziennie. Harry doskonale pamiętał jej słowa, tuż przed ślubem, które wypowiedziała do niego zapłakana.


- Kocham Cię. Chciałabym być dla Ciebie wystarczająco dobra. Najlepsza. Nie odbieraj mi za nic tego szczęścia jakim jest Twój oddech. Twoja obecność. Możesz milczeć, nie słuchać, nie patrzeć, ale bądź i od czasu do czasu mnie całuj, non stop pozwalając mi słyszeć bicie Twojego serca, bo jemu milczeć nie wolno. Nie zadręczaj się, bo nie masz czym. Dla mnie najistotniejszy jest fakt, że Cię mam. To ja muszę być. Na te sto procent, na które Ty jesteś. Leż koło mnie, spaceruj ze mną i pozwalaj mi czuć na sobie swój oddech, od czasu do czasu trzymając za rękę. Bo moje życie potrzebuje tylko Ciebie do bycia dopełnionym.

Nie zapominał tych słów. Przypominały mu się w każdej chwili, gdy obserwował swoją żonę, szczególnie wtedy kiedy zajmowała się ich dwoma skarbami. Uwielbiał jej się przyglądać i nie ukrywał tego, wręcz przeciwnie. Mógł wpatrywać się w nią godzinami; w jej nieziemską urodę oraz niesamowite podejście do ludzi. Kochał to. Kochał i nie mógł opisać tego jakimikolwiek słowami.

Wiosną przesiadywali na łące podziwiając przyrodę, która rodzi się o tej porze roku. Czytali sobie nawzajem ulubione fragmenty dramatów wielkich pisarzy oświecenia i romantyzmu z książek do których Vanessa miała wielki sentyment. Lubiła czytać, choć nigdy osobiście się do tego zbytnio nie przyznawała. Nie jakże, Harry uwielbiał podziwiać ukochaną w trakcie czytania, z uśmiechem na twarzy przelatywującą uważnym wzrokiem każde zdanie. Zdarzało się także, że potrafił jej przerywać pieszczotami, tak, że traciła kontakt i poddawała się mu, każdemu  jego dotykowi.
Latem pod osłoną cienia wysokich drzew, opowiadał wraz z nią przeróżne historie dzieciom, które z zaciekawieniem wsłuchiwały się w to co mówili do nich rodzice. Lily i Jace dorastali pod ich okiem, byli nauczani od małego jak postępować w pewnych etapach swojego życia. Ich priorytetem było wychowanie dzieci, tak, by nigdy nie zmagali się z podobnymi problemami do ich własnych. Chcieli dla nich jak najlepiej. Dzieci były owocem ich miłości, dlatego robili co mogli by dać im wszystko na co tylko zasługiwały. 


Od urodzenia się Jace'a, minęło pół roku, które było dla Harry'ego momentem wartym zapamiętania. Otóż, w ciągu ostatnich miesięcy, relacje jego z Vanessą były na tyle stabilnie silne, że zrozumiał, że musi wyjawić jej dosłownie każdą tajemnicę, jaką jeszcze niedawno tak starannie starał się przed nią ukrywać. Obiecał jej, że kiedyś przyjdzie taki moment, że otworzy się przed nią i powie jej wszystko co leży mu na sercu. To był ten moment, ten jedyny, kiedy zorientował się, że Vanessa zrozumiałaby go mimo wszystko. I ku jemu zaskoczeniu, naprawdę zrozumiała.
Na przyczynę śmierci Enrique do której Harry dopuścił kilka lat temu, Vanessa oczywiście na początku może i nie zareagowała dobrze, ale z mijającymi dniami udało jej się zrozumieć, że bycie złą na męża nie miałoby totalnego sensu. Gdy powiedział jej, że zrobił to z zazdrości o nią, miała ochotę go spoliczkować, wyrzucić z domu. Mimo iż nie doszło do tego, wciąż była zła, że tak potrafił się zachować. Harry był gotów na falę oszczerstw z jej strony, że kobieta jego życia go znienawidzi, wyprowadzi się i zabierze mu dzieci, jeśli dowie się o tak okrutnej rzeczy, jakiej dokonał za czasów młodości. Impuls, który go prowadził, był nie do pokonania, odrzekł wtedy podczas ich wspólnej rozmowy. I choć czuł, że ich małżeństwo stanie pod znakiem zapytania, Vanessa jednak nie dopuściła do tego. Na następny dzień po wizycie na policji, oznajmiła mi, że ojciec Enrique zażyczył sobie zamknięcia sprawy w związku ze śmiercią syna. Niewiadomy był powód jego decyzji, aczkolwiek Harry miał zdecydowanie okazję by odetchnąć spokojnie.

Zachowanie Vanessy w tym przypadku było przykładem miłości dojrzałej, której uczymy się latami. Dorastamy do niej, z każdym dniem wspólnej drogi dostrzegając tak wiele szczegółów, które dotąd omijaliśmy obojętnie. Słodycz słów, która w końcu może zemdlić, zostaje przyprawiona szczyptą nieuszczypliwej zrzędliwości; poczuciem humoru, bez którego życie stałoby się śmiertelnie poważne; a nawet uniesieniem kończącym się wybuchem, uwalniającym nagromadzone złe emocje. W tym wszystkim jest jednak zrozumienie i dialog, bez którego miłość nie dojrzeje. I to Harry w niej kochał. Vanessa była dojrzałą kobietą i wiedziała jak podchodzić do pewnych spraw, biorąc pod uwagę swoją sytuację. Kochała Harry'ego, miała z nim rodzinę, dlatego nie chciała niepotrzebnych konfliktów, które tylko odbiłyby się na ich własnych dzieciach. Lily i Jace zasługiwali być kochani przez oboje z ich i to było to na czym jej zależało.

 ~*~

Gdy nadeszła jesień, Los Angeles zdawało się odmieniać na nowo. Słońce zbliżało się ku zachodowi, czerwonymi promieniami oświetlając budynki miasta. Wiatr przyśpieszał, często zamieniając się rolami z deszczem. Jednakże, w tym dniu wieczór był pogodny, ciemne niebo świeciło gwiazdami.
Jak każdego wieczoru gdy nadchodziła pora dzieci do snu, Vanessa przygotowywała kolacje podczas nieobecności męża. Lily potrafiła już sama jeść, chociaż czasami trzeba było zwracać na nią uwagę, gdyż dziewczynka lubiła się brudzić. Jace natomiast był zbyt mały, więc Vanessa jeszcze przez jakiś czas musiała karmić go piersią. Kiedy obserwowała jego pulchniutką twarzyczkę, zauważała, że chłopiec nabierał coraz to podobniejszych rysów twarzy do niej; miał zdecydowanie jej oczy i kształt ust. Kobieta była zachwycona synem, był grzeczniejszy od Lily w jego wieku i nie ukrywała, że była zaskoczona takim zachowaniem. Nie spodziewała się by syn był grzeczniejszy od córki, ale widocznie geny Harry'ego, które przeważyły u Lily dały się we znaki. 

Gdy Vanessa postanowiła udać się do pokoju dziecięcego by uśpić syna, Lily jak zwykle ruszyła za nią. Obserwowała jak jej mama z uwagą wpatruje się w jej bezbronnego małego brata, który powinien był zasnąć już ponad pół godziny temu.
Lily Madelaine Styles
Kobieta usiadła na fotelu. Lily stanęła przed jej kolanami i z palcem w buzi przelatywała wzrokiem jej następujące czynności. W tej samej chwili, drzwi od pokoju nagle otworzyły się i do środka wszedł Harry. Lily odwróciła się za siebie by sprawdzić kto przyszedł i gdy tylko zobaczyła swojego tatę, od razu się rozpromieniła. Harry z uśmiechem na ustach podszedł do córki i ucałował ją w głowę, po czym później zwrócił się ku swojej żony oraz Jace'a, co zirytowało małą Lily, która uwielbiała zwracać uwagę Harry'ego na siebie. Zdarzało się, że była przewrażliwiona na punkcie swojego brata, któremu tak często poświęcało się czas. Jednym słowem, potrafiła być o niego często zazdrosna.
- Cześć kochanie. - przywitał się Harry i pocałował kobietę namiętnie w usta przy czym rozluźniła się na jego przybycie. - Widzę, że tym razem dzień minął wam spokojnie. Nie widziałem po drodze potłuczonych rzeczy. 
Vanessa trzymała w ramionach śpiącego Jace'a, gdy Harry uważnie wpatrywał się w niego. Wbrew sobie, uśmiechnęła się na ten widok. Jej serce za każdym razem ocieplało się, kiedy mąż z miłością w oczach obserwował dwoje ich małych dzieci. Jeszcze nigdy nie sądziła, że Harry mógłby być tak szczęśliwy jak w tym właśnie momencie.
- Oboje byli dziś grzeczni. - odpowiedziała po chwili Vanessa. - O dziwo.
Harry spojrzał na Lily i pogłaskał ją po głowie.
- Moja Lily była dziś grzeczna wobec swojego braciszka? Niebywałe.
Lily zachichotała i ze wstydu ukryła oczy w dłoniach. Harry nie ukrywał rozbawienia jej nagłą reakcją.
- Dzisiaj obyło się bez rzucania klocków, prawda Lily?
Dziewczynka pokręciła głową. Harry przyklęknął obok niej, przed żoną i przysunął ją do siebie. 
- Ciocia Gemma też nie palała do mnie sympatią jak się urodziłem, wiesz księżniczko? - mówił do niej przyciszonym głosem. - Ale w końcu zrozumiała jakiego ma fajnego brata jak dopiero nieco podrosłem. I uwierz mi, polubiła mnie szybciej niż mogła sobie to wyobrażać.
- Och Harry... - jęknęła Vanessa na jego nietypowe przekonywanie dzieci.
- Kochanie, to normalne u rodzeństwa. - bronił się. - Tak już jest. 
Kobieta pokręciła głową z uśmiechem. Nie pamiętała by jej brat Jonathan aż tak nie lubił jej, gdy była młodsza. Ale może Harry miał rację, jeśli chodziło o siostry starsze od swoich braci. W jej przypadku to akurat jej brat był starszy od niej.
- Mógłbym cię wyręczyć, skarbie? - zapytał Harry, pokazując na Jace'a, że zechciałby go chwilę potrzymać. 
Vanessa nie widziała sprzeciwów, więc od razu podała syna Harry'emu, któremu oczy rozświeciły się, kiedy tylko podniósł się na nogi wraz z zasypiającym synem przytulonym do serca. 
Lily uniosła wzrok i podążyła za Harrym, który chodził w tą i z powrotem niedaleko łóżeczka by uśpić Jace'a. Vanessa przysunęła się do córki i zwróciła na siebie jej uwagę, rozplątywując jej zrobione jeszcze rano warkoczyki, co zawsze robiła przed położeniem jej spać. Zielone oczy dziewczynki obserwowały zwinne dłonie mamy, które bez trudu rozwiązały warkoczyki, co sprawiło, że ciemne włosy opadły jej na ramiona.
Lily wtuliła się w rodzicielkę, gdy ta posadziła ją na swoje kolana. Vanessa czuła, że jej córka była zazdrosna o Harry'ego, który aktualnie starał się uśpić jej braciszka. Ucałowała dziewczynkę w policzek, a kiedy ta za chwilę tylko zauważyła jak Harry pochyla się na łóżeczkiem i kładzie Jace'a, od razu zeszła z jej kolan i podbiegła do niego. Vanessa podążyła za małą, która zaglądała już ciekawa poprzez drewniane szczebelki łóżeczka do pogrążonego we śnie brata.
- Myśl, że będę mógł wychować Lily i Jace'a... - odezwał się Harry, nawet nie patrząc w stronę żony stojącej obok. Wzrok wlepiony miał w syna. - ...czasami wydaje mi się pięknym snem. 
Vanessa spojrzała na niego. Mogła wyczytać z jego wyrazu twarzy jak bardzo oddany był własnej rodzinie. Nie raz mówił jej, że czasami z trudem jest mu uwierzyć, że to co uzyskał od życia jest prawdziwe i doskonale zdawała sobie sprawę z tej sytuacji. Sama czasami potrafiła poświęcić chwilę czasu na zastanowienie się nad etapem jej życia. Miała męża, pracę, dwójkę dzieci. Kiedy to się stało? Pytała siebie sama w myślach.
- Gdy byłem o wiele młodszy, chciałem mieć dzieci. - mówił dalej. - Chciałem dwójkę, choć nie sądziłem, że Bóg obdaruje mnie takim darem kiedykolwiek w życiu. Kiedy więc dowiedziałem się o Lily, byłem pewny, że to był znak, że muszę się zmienić. I zrobiłem to. Byłem Lily zauroczony, gdy po raz pierwszy ją zobaczyłem. Nie mogłem choć przez chwilę zapomnieć jak wydała mi się wtedy tak bardzo podobna do mnie. Wtedy też zrozumiałem, że chcę o ciebie walczyć. 
Harry odwrócił się w stronę ukochanej. 
- To był ten moment, gdzie nie było dla mnie odwrotu. Musiałem o ciebie walczyć, o naszą córkę, o naszą przyszłość razem. - sięgnął po dłoń Vanessy, a ta popatrzyła na niego, jakby zaraz miała się rozpłakać. - Gdyby nie ty... gdybym wtedy nie zawalczył ponownie o ciebie... Vanessa ja... ja nigdy nie miałbym takiego życia jakie mam teraz. To ty dałaś mi Lily, a teraz Jace'a. Dałaś mi dzieci, które będę kochał, które będą przypominały mi o naszej miłości. Bez ciebie, nigdy nie mógłbym być szczęśliwy. Bo nikt nie uszczęśliwiłby mnie sobą, tak, jak ty to potrafisz. 
- Och, Harry...
Mężczyzna wziął ukochaną w ramiona i przytulił. Chciał poczuć jej dotyk, oddech, smak jej ust na swoich. Nie był w stanie zachowywać się przy niej czasami na tyle spokojnie na ile sam by tego chciał. 
Jace Alexander Styles
- Jesteś dla mnie wszystkim Vanesso, czego do tej pory nigdy nie zaznałem, a czego pragnąłem całym sobą. - Harry dotknął jej policzka swoim, szepcząc. - Zjawiłaś się tak nagle, bez uprzedzenia, tak, jak przychodzi miłość. Dziękuję za to Bogu każdego dnia...
Vanessa oparła niespodziewanie czoło o jego i musnęła jego wargi raz po raz. Jego ramiona oplotły ją ciasno, limitując tym jej swobodę, ale nie przeszkadzało jej to. Dłoń przyłożyła do policzka męża, oddając się całkowicie przyjemności.
- Pewnie nawet przez to nie zdajesz sobie sprawy, jak ty odmieniłeś moje życie. - szepnęła Vanessa pomiędzy pocałunkami. - Bez ciebie... nie byłoby mnie tu.
Harry odsunął się od żony by pomóc spojrzeć w jej oczy. Po tylu latach znajomości, niczego nie był tak pewny jak ich wzajemnej miłości.
- Myślałem, że zechcesz odejść ode mnie. - powiedział szczerze Harry. - Już od samego początku odkąd cię poznałem, byłem pewny, że to zrobisz.
- Czemu myślisz o takich rzeczach właśnie teraz?
- Bo nie potrafię uwierzyć, że cię mam. - dotknął jej twarzy, ostrożnie ją badając. - Że jesteś moją żoną, że mamy razem dwójkę wspaniałych dzieci. Pamiętam jak na samym początku nie byłem zupełnie nieprzygotowany na uczucie, które wypełni całkowicie moje serce. Byłem innym człowiekiem, myślałem, że to co robię jest słuszne. Martwiłem się tylko i wyłącznie o siebie. Ale to uczucie zjawiło się. Pojawiłaś się ty i nagle w krótkim czasie odbyłem długą drogę od “ja” do “my”.  Czułem całym sobą, że ta miłość to właśnie miłość mojego życia.
Vanessa objęła Harry'ego po raz kolejny by móc poczuć jego bliskość. Już nie wiedziała co ma mu powiedzieć. Nie było na to odpowiednich słów. 
- Kiedy w Kanadzie, po raz pierwszy od naszej rozłąki, wziąłem cię w ramiona, tego dnia zobaczyłem obietnicę cudu w twoich oczach. Iskrę, pasję, pożądanie, miłość…. Pasję wspólnej przygody, pasję wspólnego życia, pasję odkrywania siebie. Zawsze czerpałaś z życia pełnymi garściami. Ponoć jest tak, że trzeba szybko chwytać chwilę i brać to, co życie oferuje. Miłość to pasja, największa z pasji. Nasze wspólne życie zaczęło się właśnie wtedy i z jednej chwili zamieniło w tygodnie oraz miesiące. Od tego momentu wiedziałem, że zawsze będziesz moja. Nikt mi ciebie nie zabierze, bo ty nie chcesz, aby tak się stało. Każdego dnia uczymy się siebie, kochamy bardziej i bardziej.  Nie musimy się zmieniać dla siebie, bo kochamy się właśnie takimi, jacy jesteśmy. 
- Dlatego kochanie, bądź ze mną. - Vanessa trzymała kojąco dłoń ukochanego. - Kochaj mnie pełnią serca. Mnie i nasze dzieci. Powierzam ci swoje serce, duszę i życie. Przygotuj się na to, że czasami będzie ciężko, choć obydwoje bardzo się staramy. Będą rozczarowania i ból. Ale będziemy razem. W końcu nikt nie mówił, że będzie łatwo. Czuję całą sobą, że jesteś miłością mojego życia. Zapraszam cię do niego na dobre i na złe. Na zawsze.
W jednym momencie Harry nachylił się nad żoną. Jego twarz znalazła się tuż przy jej twarzy, dłonią musnął policzek, odgarniając z twarzy dziewczyny niesforny kosmyk, a potem ją pocałował. Był to ciepły, miękki i głęboki pocałunek. Vanessa poczuła się niesamowicie zaskoczona, nie wiedziała jak powinna zareagować. Jej serce gwałtownie przyspieszyło.
- Nie jest ważne jak bardzo czasami cię wkurzę, albo ty mnie wkurzysz. - kontynuował Harry. Był swoich słów naprawdę pewny. - To wszystko jest nieważne. Liczy się tylko blask twoich oczu, kiedy na mnie patrzysz….


*11 Lat Później*

Jace Alexander Styles powiedział sobie, że da z siebie wszystko w nowej szkole. Naprawdę bardzo się cieszył na myśl o tym, że będzie mógł poznać nowych przyjaciół i stworzyć kolejne wspomnienia.
Ojciec pożyczył samochod od wujka Ryana, żeby zawieźć Jace'a do nowej szkoły, która znajdowała się na przedmieściach Los Angeles. Pojechali tylko we dwóch.
Ojciec nie zapytał raczej, czy może pożyczyć samochód wujka Ryana.
- Nie rób takiej miny, Jace. - powiedział ojciec, zerkając na syna, który siedział zamyślony na miejscu pasażera. - Ryan chciałby, żebyśmy wzięli jego samochód. W końcu jesteśmy rodziną.
- Wujek Ryan wspominał wczoraj wieczorem, że niedawno kazał pomalować samochód. Wielokrotnie. I groził, że wezwie posterunkowego i każe cię aresztować. Wielokrotnie. 
- Za kilka dni Ryan przestanie się tak gorączkować, synu. - ojciec mrugnął zielonym okiem do Jace'a. - Bo wtedy już będziemy mieli z powrotem nasz samochód od mechanika.
- Mama powiedziała, że nie będzie ci wolno prowadzić przez następne dwa tygodnie. - odpowiedział Jace. - Kazała mi i Lily przysiąc, że jeśli spróbujesz, to my nie wsiądziemy do niego razem z tobą.
- Mama żartowała.
- Kazała nam przysiąc. A wiesz co to znaczy u niej.
Wyszczerzył zęby do ojca, który pokręcił głową i wiatr wpadł w jego ciemne włosy. Rodzice i on mieli takie same włosy, ale Jace wiedział, że jego są wiecznie potargane. Słyszał, jak ludzie mówili o włosach ojca, że są niesforne, co było bardziej urokliwą wersją "wiecznie potarganej" czupryny.

Pierwszy dzień szkoły nie był dobrym dniem dla Jace'a, żeby myśleć o tym jak bardzo różni się od ojca.
Gdy Harry zaparkował samochód na odpowiednim parkingu, trzeba było przejść kawałek by dotrzeć do szkoły. W czasie spaceru, zatrzymało ich po drodze kilka osób. Szkoła znajdowała się w dzielnicy typowo brytyjskiej, dlatego wiele osób pochodzących z Anglii znało się tutaj. Kilka kobiet jak zwykle wykrzykiwała swoje:
- Och, pan Styles!
Kobiety w różnym wieku zwracały się tak do ojca: te trzy słowa były zarazem westchnieniem i wezwaniem. Do innych ojców także zwracało się per pan, ale bez "och".
Widząc tak nadzwyczajnego ojca, ludzie zwykle spodziewali się, że syn będzie mniejszą gwiazdą przy jasno płonącym słońcu Harry'ego Stylesa, ale jednak niepozbawioną blasku. Zawsze byli subtelni, ale nieomylnie rozczarowani, widząc, że Jace nie jest aż taki jak ojciec.

Jedna z kobiet podeszła do nich w jednej z księgarni w tej dzielnicy. Jace i Harry zatrzymali się tam na chwilę. Księgarnia Browsers była zdaniem Jace'a najładniejsza dzięki frontowi z ciemnego drewna i szkła, który sprawiał, że sklep wyglądał poważnie i szczególnie, a w jego zakątkach i zakamarkach można było przysiąść z książką i siedzieć cichutko jak myszka pod miotłą. Rodzina Jace'a często razem wybierała się do Browsers, ale kiedy Jace i ojciec szli sami, damy często znajdowały pretekst, żeby podejść i zagadać.
Ojciec powiedział kobiecie, że dni spędza w pracy przeważnie. Ojciec zawsze wiedział, co powiedzieć ludziom, zawsze potrafił ich rozbawić. Dla Jace'a to była dziwna, cudowna moc, ponieważ był nieśmiały w stosunku do ludzi.

Jace nie martwił się kobietami podchodzącymi do ojca. Ojciec na żadną kobietę nie patrzył tak jak na matkę - z radością i dziękczynnie, jakby była wcielonym życzeniem, które spełniło się, choć nie mógł mieć na to najmniejszej nadziei.
Jace nie znał wielu ludzi, ale potrafił siedzieć cicho i dużo widział. Wiedział, że to co łączy rodziców jest czymś rzadkim i cennym. Ojciec wiele razy pokazywał jemu i Lily, że ich małżeństwo jest silne, a miłość stabilna i wieczna. On sam chciał w przyszłości mieć takie życie. Móc kochać kogoś tak samo jak ojciec jego matkę.
Podchodzące kobiety martwiły go tylko dlatego, że były nieznajomymi, z którymi Jace musiał rozmawiać.
Jedna z dam w księgarni schyliła się i zapytała:
- A co ty lubisz robić, młody człowieku?
- Lubię... książki. - odpowiedział Jace, stojąc w księgarni z paczką książek pod pachą. Kobieta spojrzała na niego litościwie. - Czytam... ehm... całkiem sporo. - ciągnął.
Dama była pod tak małym wrażeniem, że odeszła bez słowa. Jace nigdy nie wiedział, co powiedzieć. Nie potrafił ludzi rozśmieszać. Przeżył jedenaście lat swojego życia głównie na wschodzie Los Angeles, z rodzicami i starszą siostrą Lily i mnóstwem książek. Miał kilkoro bliskich przyjaciół, ale czasami lubił swoje cztery konty pokoju.
- Wiem, że denerwujesz się nową szkołą. - powiedział w końcu ojciec. - Nie byliśmy z matką pewni, czy cię posyłać akurat tu.
Jace zagryzł usta.
- Pomyśleliście, że was kompletnie zawiodę? Tak jak wtedy?
- Co? Oczywiście, że nie! Twoja matka zwyczajnie martwiła się, czy należy odsyłać jedyną osobę poza nią, która ma w tym domu krztynę rozsądku.
Jace uśmiechnął się wbrew sobie.
- Byliśmy bardzo szczęśliwi, trzymając naszą małą rodzinę razem. - powiedział ojciec. - Nigdy nie myślałem, że mogę być tak szczęśliwy. Być może za bardzo cię izolowaliśmy w tamtej prywatnej szkole. Tutaj bodajże będzie ci śmielej znaleźć trochę więcej przyjaciół w twoim wieku.
Ojciec mógł mówić, ile chciał, biorąc na siebie i matkę winę za izolację dzieci, ale Jace znał prawdę. Lily wyjechała do Włoch z matką, poznała tam niejaką Elene Belluci i w dwa tygodnie stały się - jak to ujęła Lily - przyjaciółkami od serca. Co tydzień wysyłały sobie listy. Lily była równie odizolowana jak Jace. Jace też jeździł z wizytami, ale nigdy nie miał przyjaciela od serca.
To nie była wina rodziców, że nie miał zbyt wiele przyjaciół, ale skazy w nim samym.
- Być może... - ciągnął jak gdyby nigdy nic ojciec. - ...polubicie się z Justinem i Alexem. Wiem, że zawsze kusiło cię poznać kogoś z mojego kraju.
- Oni są ode mnie starsi! - zaprotestował Jace. - Nie będą mieli czasu dla nowego ucznia.
Ojciec uśmiechnął się kpiarsko.
- Kto wie? To jest właśnie cudowne w zmianach i poznawaniu ludzi. Nigdy nie wiesz kiedy i nigdy nie wiesz, kto to będzie, ale pewnego dnia ktoś nieznajomy wejdzie przez twoje drzwi i całkowicie odmieni ci życie. Często opowiadałem ci o twojej matce i wujku Ryanie, o wszystkim co dla mnie zrobili. Uczynili mnie nowym człowiekiem. Ocalili moją duszę. - mówił z rzadką dla siebie powagą ojciec. - Nie wiesz, co to znaczy zostać ocalonym i odmienionym, synu. Ale dowiesz się. Jako twoi rodzice musimy zapewnić ci okazję, żebyś stykał się z wyzwaniami i się zmieniał. Dlatego zgodziliśmy się wysłać cię do tej szkoły.
- Tylko dlatego? - zapytał nieśmiało Jace.
- Tak. Twoja matka powiedziała, że będzie dzielna i będzie trzymała fason. - odrzekł ojciec. - Amerykanie są bez serca.
Jace się roześmiał. Wiedział, ze rzadko się śmieje, i ojciec był szczególnie zadowolony, kiedy udawało mu się rozśmieszyć syna. Jace jako jedenastolatek był trochę za duży na takie gesty, ale ponieważ wiedział ile rodzice widzieli w nim nadziei, przytulił się do ojca i wziął go za rękę. Ojciec chwycił cugle w jedną dłoń, a drugą splótł z synem w głębokiej części płaszcza. Jace oparł policzek na ramieniu ojca. Już nie przeszkadzali mu ludzie, którzy nie ukrywał wciąż kręcili się wokół nich.
Chciał być taki jak ojciec. Dzielny i pewny swoich czynów. Był gotów stanąć na nogi i pokonać strach przed ludźmi. Musiał się otworzyć.

~*~

Po ciężkim dniu pracy, Vanessa o niczym innym nie myślała jak spędzeniu wieczoru ze swoją rodziną. W ciągu tygodnia widywała Lily i Jace'a jedynie rano i wieczorem przez co wiedziała jak bardzo przez to jej dzieci zrobiły się odpowiedzialne. Większość czasu spędzali sami i niestety nic nie potrafiła z tym zrobić z racji tego iż wraz z Harrym pracowali. Aczkolwiek, oboje starali się jak mogli by być z dziećmi. Dlatego każdy weekend był przeznaczony tylko dla nich.

Vanessa weszła do domu, ostrożnie zamykając drzwi wejściowe za sobą. W salonie obok paliło się światło, dostrzegła Harry'ego wraz z Jace'm układającym puzzle oraz Lily malującą coś na ławie przed telewizorem.
Lily wyrosła na dojrzałą dziewczynkę przez ostatnie kilka lat, tak samo jak i Jace, który jak na chłopaka rósł jak na drożdżach. Oboje doszli do takiego wieku, gdzie potrafili kłócić się z rodzicami na wiele tematów. Aczkolwiek nie było zbyt dużych problemów, którymi ich rodzice naprawdę mogliby się zamartwiać. Lily miała już ponad piętnaście lat, Jace zaś jedenaście. Sama Vanessa nie potrafiła uwierzyć, że minęło tyle lat od ich narodzin. Pamiętała ich takich małych. Przynosili tyle miłości i radości do ich serc, rozjaśniali każdy dzień swoją pozytywną energią.
Najmłodszy Jace jako pierwszy zorientował się o przybyciu matki, a dopiero później Harry. Pomachał żonie jak tylko weszła do salonu. Kobieta ucałowała Jace'a w policzek jak to zawsze robiła, po czym podeszła do Lily i przykucnęła obok niej.
- Co tam malujesz, skarbie? - zapytała córkę i przyglądnęła się uważnie dziełu.
Lily miała wielki talent, jeśli chodziło o artystykę. Nie raz chwaliła się rodzicom z jej prac artystycznych. Vanessa i Harry byli świadomi, że ich córka wiązała dużą przyszłość z tą pasją.
- Mamy nowy projekt na artystykę. - odpowiedziała uśmiechnięta. - Wiesz mamo, teraz pani nas uczy różne style cieniowania. Widzisz tu? - pokazała na swój obrazek wazonu z kwiatami, gdzie u dołu był wyraźnie przycieniowany. - O coś takiego mi chodzi.
- Pięknie ci to wyszło. -  pochwaliła dziewczynkę matka. - Też chciałabym taki talent.
- Pani mówi, że każdy ma talent. - kontynuowała Lily. - Wystarczy poświęcić trochę czasu. Mamo, mogłabym ci pokazać.
- Możemy jutro spróbować, dobrze? Jutro jest sobota. Mamy na to cały dzień.
- Jasne. - uśmiechnęła się.
Patrząc na Lily, Vanessa mogła przysiąc, że wyrosła na kopię Harry'ego. Miała jego ciemne kręcone włosy, oczy te same w kolorze porannej trawy w wiosenne dni oraz jego charakteryzujące dołeczki w obu policzkach. Nie była za zbyt wysoką dziewczynką, ale jednak nie była też za niska. Dorównywała wzrostem jeszcze młodszemu Jace'owi.
Harry przeniósł wzrok z telewizora na żonę, która postanowiła rozłożyć się obok niego na wygodnej kanapie. Objął ją czule ramieniem i przyciągnął do siebie, tak, by poczuć jej ciepło. Kobieta podniosła się lekko by dosięgnąć ust męża, który zostawił delikatny pocałunek na jej wygłodniałych ustach.
Przypomniało jej się jak rozmawiali o trzecim dziecku ponad pięć lat temu. Mimo tego iż Harry bardzo chciał iż Lily i Jace mieli kolejne rodzeństwo, Vanessa miała jednak odwrotne zdanie. Dwójka wystarczy, powiedziała wtedy do męża, ale on nie miał jej tego za złe. Rozumiał, że Vanessa miała problemy zdrowotne i dlatego nie chciała więcej dzieci. Szanował jej zdanie.
- Hej. - przywitał się Harry, splątując palce z jej. Dłonie ukochanej wydawały się tak małe w przeciwieństwie do jego. - Jak w pracy?
- Dobrze. Pomogłam dziś Ryanowi z projektem na jutro, dlatego musiałam dzisiaj tak późno skończyć. Jutro jednak wszystko już powraca do normy. 
- Mamo! - Jace podniósł się nagle z dywanu na którym leżał poukładany idealnie obraz z puzzli. - Zobacz! Udało mi się!
Uśmiech na twarzy chłopczyka promieniał. Ona i Harry sami nie potrafili się nie uśmiechnąć na widok tak szczęśliwego syna.
- Mówiłem ci Jace, że ci wyjdzie. - odpowiedział Harry. - Jeśli zawsze zaczynasz od ramki to już potem lecisz z górki.
Jace zaklaskał w dłonie. Lily podniosła się zaciekawiona i podeszła do niego by obejrzeć jego dzieło.
- Zajęło ci to ponad dwie godziny. - westchnęła. - Ułożyłabym to szybciej niż ty.
- Nie prawda. - oburzył się Jace. - Nie umiałabyś nawet.
- Założysz się?
- Zamknij się.
- Ej, spokojnie. - odezwał się Harry. - Jace, Lily. Chodźcie tu. - dzieci z niechęcią podeszły do rodziców. Lily wtuliła się w matkę, a Jace w ojca. - Mówiłem już wam, byście nie kłócili się o takie głupoty.
- Ale ona zawsze zaczyna. - Jace wskazał palcem na siostrę. - A wy nic z tym nie robicie.
- Jestem od ciebie starsza, Jace. - odparła Lily. - Masz mniej do gadania.
- Hej hej, Lily. - tym razem to Vanessa zabrała głos. - To, że jesteś starsza, nic nie znaczy. Masz obowiązek dobrze traktować brata. Doskonale wiemy z tatą jaka potrafisz być dla Jace'a. Musisz przystopować.
- Dzieci, kochamy was obojga tak samo. - odrzekł Harry, przeczesując włosy Jace'a, który za chwilę się nieco zdenerwował. - I musicie pamiętać by również kochać siebie nawzajem. Pamiętajcie o tym, że chcielibyśmy z waszą mamą byście uszanowali dlaczego tak kładziemy nacisk byście byli wobec siebie dobrzy. To bardzo ważne.
- Obiecajcie nam, że nad tym popracujecie. - Vanessa zwróciła się do obojga dzieci. - Oboje z was. Lily, Jace?
- Dobrze mamo. - odparł syn po chwili ciszy. Przetarł oczy dłonią i przeniósł wzrok na rodzicielkę. - Ale jeśli ona będzie mnie dalej tak traktować?
- Lily? - Vanessa spojrzała na córkę. - Będziesz?
- Nie. - odrzekła od razu dziewczynka. - Postaram się nie.
- To dobrze. Cieszymy się. A teraz czas do spania. - oznajmił Harry troskliwie. - Zmykajcie do pokoi. Zaraz tam do was przyjdziemy z mamą.
- Kochamy was. - dodała Vanessa.
Dzieci pokiwały głową i ucałowały rodziców, po czym pobiegły do swoich pokoi, po drodze coś do siebie mamrocząc. Harry odwrócił się do Vanessy, która nie powstrzymała się od pozostawienia małego całusa na jego policzku.
- Rosną na porządnych ludzi. - stwierdził Harry z miłością wpatrując się w brązowe oczy kobiety, barwy najsłodszej czekolady. - Widzę to.
- Nie dziwię się skoro tyle miłości wkładamy w ich wychowanie.
Mężczyzna pochylił się nad żoną, zmuszając ją przy tym do położenia się na kanapie. Uśmiechnął się zadziornie i ustami zaznaczył ścieżkę pocałunków na jej szyi.
- Jesteśmy dla nich dobrym przykładem. - mówił pomiędzy. - Wierzę, że biorą pod uwagę nasze słowa.
- Oh Harry, nie spodziewałabym się innego zachowania po nich. Skoro widzą jak się kochamy... Dzieci rozumieją, że mimo wszystko trzeba pamiętać o uszanowaniu drugiej osoby.
Harry podniósł się na jednym łokciu i spojrzał kobiecie w oczy. Była jego. Tylko jego.
- Kocham cię, Vanesso. - wyszeptał najczulej jak umiał. - Zawsze byłaś i będziesz moją własnością.
I okrył ją swoimi ramionami. Już na zawsze.




~*~

Od autorki: Po 3,5 latach bezustannej pracy, oficjalnie ogłaszam zakończenie mojego pierwszego w życiu opowiadania "You Will Always Be My Property". Osobiście nie potrafię opisać własnych uczuć jakie czuje w tym momencie. To opowiadanie wiele dla mnie znaczy i mam nadzieję, że wielu z moich czytelników również coś w pewnym sensie nauczyło. Przez tyle miesięcy pisania, wkładałam w pasję całe swoje serce i myśli. To opowiadanie zawsze będzie częścią mnie. 

Nie będę się niestety tutaj rozpisywać, ponieważ napiszę wkrótce oddzielny post z podziękowaniami.

Chciałabym serdecznie jednak podziękować wszystkim do tej pory czytającym moje opowiadanie za każde wsparcie i miłość. Przez te 3,5 lat, pracowałam zawzięcie dla was i nigdy nie wytrwałabym tyle, gdyby nie wy. 

 Co do mojej pasji, nie wiem czy jeszcze powrócę do pisania przez następne kilka miesięcy. Jak na razie chciałabym wziąć od tego przerwę. Aczkolwiek nie mówię nie następnym dziełom! ;)

Z całego serca dziękuję za wszystko! Kocham mocno!
Pozdrawiam!