15 kwi 2015

Rozdział 41 cz. 2


*Oczami Ashtona*

Nie mogłem uwieżyć w to co się właśnie dzieje. Dom Harry'ego i Vanessy stanął w płomieniach. Przyjechałem do Hazzy oddać mu dokumenty o które mnie prosił, a to co zobaczyłem wstrząsnęło mną na dobre. Przeczuwałem, że coś jest nie tak. Bałem się, że ktoś może być w środku. Ale jak to się wszystko stało? Zdołałem uratować Vanessę, która siedziała wtedy nieprzytomna na krześle. Ale czy ona chciała popełnić samobójstwo? To nie możliwe, przecież chyba by nie podpalała własnego domu, przede wszystkim nie zrobiła by tego, Harry'emu. Nie chcę nawet myśleć co by się stało, gdybym tu nie przyjechał. Hazz by sobie nie poradził, znam go i wiem jak bardzo mu na niej zależy.
Oddaliłem się z dziewczyną na bezpieczną odległość od domu. Zadzwoniłem wcześniej po straż pożarną. Muszę ją zawieść do szpitala, nie wiadomo w jakim jest stanie. Trzymałem jej głowę na swoich kolanach, również trzymając jedną z jej dłoni. Próbowałem ją chociaż wybudzić, ale nic z tego. Nie reaguje, ale wiem, że nadal jest przy życiu. Wziąłem ją z powrotem na ręce i zaniosłem do swojego samochodu, który na szczęście stał zaparkowany trochę dalej od palącego się domu. Położyłem ją na tylnych siedzeniach, po czym sam wsiadłem za kierownicą. Ruszyłem, naciskając pedał do podłogi. W między czasie wyjąłem swój telefon z kieszeni. Muszę poinformować o tym Harry'ego. Wybrałem szybko jego numer, co chwila zaglądając przed siebie, by nie spowodować żadnego wypadku. Po może trzech sygnałach odebrał.
- Siema Wesley, co tam?
- Mamy problem Hazz i nie będziesz zbytnio zadowolony.
- Co jest?
- Twój dom został podpalony. W nim była Vanessa, ale z cudem ją uratowałem. 
- Że co kurwa!? Co z nią? - usłyszałem już mocno zdenerwowany głos Stylesa.
- Jest nieprzytomna, ale nadal ma puls. Jadę z nią właśnie do szpitala.
- Do którego ją wieziesz?
- Główny szpital na zachodzie miasta.
- Już jadę. - rozłączył się.
Podjechałem pod dany szpital. Wyciągnąłem dziewczynę z samochodu, po czym wziąłem ją na ręce, następnie wbiegając z nią do szpitala. Zawołałem jakiegoś pierwszego lepszego lekarza, który chrzątał się po korytarzu. 
- Co się stało? - zapytał
- Jest nieprzytomna. Jej dom został podpalony, była w nim.
- Jak to się stało?
- Będzie Pan teraz wysłuchiwać moich wyjaśnień czy ratował jej życie!?
- Musimy ją zabrać.
Kazał mi ją położyć na specjalnym łóżku, po czym gdzieś ją zawieźli.
- To tylko badania, nic więcej. Spokojnie. - uspokoił mnie i odszedł.
- A Pan gdzie się wybiera? - zatrzymała mnie jedna z pielęgniarek - Tam nie można na razie wejść.
- Pani sobie żartuje!? 
- Proszę być cierpliwym i spokojnie poczekać na wieści od lekarza. - zrezygnowany usiadłem na krześle. 

Po pół godzinnym czekaniu, wreszcie podszedł do mnie doktor.
- Pan jest mężem, Pani McClain?
- Nie, dobrym przyjacielem. 
- Proszę za mną. - machnął ręką i weszliśmy do pokoju w którym aktualnie leżała nieprzytomna dziewczyna.
- Co z nią, doktorze?
- Jej organizm przyjął odpowiednie leki, więc wszystko jest na dobrej drodze. Pacjentka powinna nie długo się wybudzić.
- Co było przyczyną nieprzytomności? - spojrzałem na nią.
- Pacjentce zabrakło świeżego tlenu. Jest w dobrym stanie, dlatego nic poważnego jej nie grozi.
- Dziękuję za wszystko. - podałem mężczyźnie dłoń i podszedłem do łóżka, łapiąc dziewczynę za jej zimną dłoń.
 Jak burza do pokoju wpadł Harry, cały przestraszony. Podszedł do Vanessy, a ja puściłem jej dłoń. Hazz dotknął palcem jej policzka, po czym przejechał ją wzrokiem. Po chwili spojrzał w moją stronę.
- Jak ona się czuje? - zapytał, znów odwracając wzrok w kierunku dziewczyny.
- Wszystko z nią w porządku. Lekarz powiedział, że nie musimy się obawiać o jej stan zdrowia. Nie ma żadnych zagrożeń.
- Co tam się stało? Jak ją uratowałeś?
Zacząłem opowiadać mu całą historię, nie pomijając żadnego faktu. Co chwila zaciskał szczęki, albo dłonie w pięści. Był wściekły z powodu tego, że ktoś podpalił jego dom, a z drugiej strony widziałem jego smutek, jak próbuje powstrzymywać łzy, patrząc na dziewczynę. Szczerze nigdy nie znałem go od tej strony. Nigdy nie przejmował się czyimś życiem. Starał się być twardzielem, którego nic nie obchodzi. Odkąd zabito jego ojca, zawsze taki był. Znałem go od dziecka. Zmienił się, choć był inny. Teraz kiedy ma kogoś, kogo kocha i wie, że ta osoba odwzajemnia jego uczucia, wie, że musi walczyć.
- Ashton dziękuję Ci. - podszedł do mnie i uściskał. - Gdyby nie ty, ona by zginęła, nie poradziłbym sobie.
- Hazz, będzie dobrze. - poklepałem go po plecach. - Wiesz, że jesteśmy dobrymi kumplami i nie pozwoliłbym jej umrzeć.
- Po tym co zrobiłem, dalej myślisz, że jesteśmy przyjaciółmi?
- Hazz, znamy się od dzieciństwa. Znam Cię na wylot i wiem, że z powodu śmierci twojego ojca, starałeś się zmienić, ale kiedy opuściłeś Anglię, nigdy nie zerwałem z tobą przyjaźni, nawet z powodu twojego zachowania.
- Dzięki.
- Jesteśmy jak bracia, nie uważasz? - zaśmiałem się.
- Masz rację. - na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Muszę już iść jest dość późno. Gdy się obudzi, opowiedz jej wszystko. Przyjdę jutro rano.
- Spoko, jeszcze raz dziękuję za wszystko. - klepnąłem go po ramieniu i wyszedłem, wcześniej spoglądając na nieprzytomną Vanessę. Będzie dobrze, musi być.

*Oczami Vanessy*

Śniłam o lepszym życiu, w którym nie ma cierpienia, łez, zazdrości ani przemocy. Właśnie tam chciałam być, nic nie czuć i być w końcu szczęśliwa na dłużej niż jeden dzień. Moje życie od zawsze było porażką, nie byłam idealna, choć starałam się taka być. Dlaczego wszystko co robię, zaczyna się potem na mnie mścić?
Delikatnie otworzyłam oczy, po czym zamrugałam parę razy, aby odzyskać ostrość. Po chwili mgła znikła i zobaczyłam twarz Harry'ego tuż obok mojej. Miał zaszklone oczy i bałam się, że zaraz się rozpłacze. Wyglądał jak wrak człowieka: miał podkrążone oczy oraz rozczochrane włosy. Nie przypominał perfekcyjnego anioła, a raczej smutnego anioła, który zapomniał jak latać.
- Dzięki Bogu - wyszeptał, a parę samotnych łez spłynęło po jego policzkach. 
- Umarłam? - zapytałam
- Nie kochanie, jesteś tu ze mną.
- Jak to? Przecież ja nie żyję. - złapał moją dłoń.
- Ty żyjesz, skarbie. Ashton Cię uratował.
- On tu jest?
- Był, ale musiał już iść. Przyjdzie do Ciebie jutro.
On wyciągnął mnie z płonącego domu narażając przy tym własne życie? Czyli ja jednak żyję, naprawdę jestem wśród żywych?
- Tak cholernie bałem się, że Cię stracę.- dodał
- Ale nie straciłeś mnie. - uśmiechnęłam się do niego lekko.
- Ale mogłem.
- Nie mów tak.
- To wszystko moja wina. Gdyby nie Ashon, zginęłabyś. A to dlatego, że na chwilę Cię opuściłem. Przecież miałem chronić Cię cały czas. Miałaś być bezpieczna w każdym miejscu w jakiś się znajdujesz, a ja zawiodłem. Znów naraziłem Cię na kolejne niebezpieczeństwo, a raczej śmierć. Mogłaś umrzeć z mojego powodu.
- To nie twoja wina, Harry.
- Gdybyś ty odeszła, ja umarłbym z tęsknoty za tobą. Zabiłbym się, pociął, spalił co kolwiek.
- Ale tak nie jest!  - krzyknęłam lekko, ze względu na brak siły. - Nie umarłam, ja wciąż żyje. Jestem tu z tobą i nigdzie się nie wybieram. Nie myśl, że to twoja wina, ponieważ to tylko i wyłącznie moja.
- Dlaczego tak mówisz?
- To ja zapomniałam zamknąć drzwi od piwnicy. Sama naraziłam się na śmierć.
- To ja byłem idiotą, zostawiając Cię samą w tak wielkim domu.
- Nie obwiniaj się za coś, czego nie zrobiłeś.
- Nie rozumiesz tego, że mogłaś umrzeć!?
- Może ja zasłużyłam na śmierć!?
- Jak możesz tak mówić!? - wstał, oddalając się od mojego łóżka na którym leżałam - Chcesz mnie zostawić!?
- Harry ja... - przerwał mi.
- Chcesz!? Powiedz to!
- Nie chcę. Chcę żyć, ale nie w ten sposób.
- Co masz na myśli?
- Mam dość takiego życia. Nie chcę żyć w strachu, bojąc się co będzie jutro. - znów usiadł obok mnie i splótł nasze dłonie.
- Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa, nawet gdybym sam musiał umrzeć. Przepraszam za wszystko co zrobiłem. Za wszystkie moje dotychczasowe błędy jakie popełniłem. Że naraziłem Cię na niebezpieczeństwo z mojego powodu.
Zaczęłam płakać ze wzruszenia, ponieważ jego wyznanie było okropnie smutne jak i kochane. Przepraszał mnie, błagał o wybaczenie oraz martwił się. Po prostu ideał.
- Kocham Cię, proszę nie płacz. - desperacko ścierał opuszkiem palca moje łzy. 
- Też Cię kocham. - mój głos był zachrypnięty.
Spojrzałam w jego zielone oczy, które były pełne miłości tak samo jak moje. Chłopak połączył nasze usta w delikatnym i namiętnym pocałunku. Wyrażał on całą, naszą miłość. Wszystko przez co przeszliśmy i przejdziemy. Razem we dwoje, do końca. 
- To był Thomas, prawda? - zapytał, na co kiwnęłam głową.
Po chwili po moich policzkach znów zaczęły spływać łzy. Próbowałam to jakoś ukryć, ale nie potrafiłam. To wydarzenie nadal siedzi w mojej głowie. Nie mamy nic. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Nic już nie zostało z naszego domu, wszystko spłonęło.
- Vanessa. - usłyszałam głos przejętego Harry'ego. - Nie płacz kochanie.
- Harry nic już nie ma! Wszystkie nasze rzeczy, wspomnienia, tego już nie ma.
- Uspokój się, myszko. Kupimy drugi dom, ustawimy się i znów będzie jak dawniej.
- Nic nie będzie jak dawniej!
- Ciii... Wszystko będzie dobrze, obiecuję. - przytulił mnie do swojego torsu. Słyszałam jak jego serce szybko bije.  - Musisz odpoczywać.
- Ale ja nie chcę.
- Musisz nabrać sił, kochanie. Odpocznij. - pocałował mnie w czoło, po raz kolejny.
- Chcę zadzwonić.
- Ale jest późno na rozmowy.
- Muszę porozmawiać z przyjaciółką.
- Mirandą?
- Tak, proszę daj mi jakiś telefon. - Hazz przez chwilę się zastanawiał, jednak po chwili wyciągnął z kieszeni swój telefon i podał mi go. - Tylko chwilę.
Szybko wystukałam numer Mirandy na dotykowej klawiaturze. Dobrze, że znam go na pamięć. Po paru sygnałach, odebrała. Opowiedziałam jej wszystko od początku co się stało. Dużo nie musiałam opowiadać, ponieważ pożar naszego domu ukazał się w telewizji, więc po części wiedziała, że spłonął. Była bardzo przejęta słowami, które do niej mówiłam. Dopytywała się ciągle o mój stan zdrowia. Uspokajałam ją i obiecałam, że w krótce się spotkamy. Również była wzmianka o Harrym, o niego też pytała. Raczej jak to ja odpowiadałam, że wszystko u nas w porządku. Długo z nią nie rozmawiałam, ponieważ onieśmielał mnie właśnie Harry, patrząc na mnie i przysłuchując się mojej rozmowie. Po wszystkim co miałam powiedzieć przyjaciółce, wcisnęłam czerwoną słuchawkę, zakończając połączenie, po czym oddałam chłopakami telefon.
- Powinnaś odpoczywać. - powiedział
- Nie jestem kaleką, ok? Czuję się dobrze.
- Kochanie wiesz, że się martwię.
- Wiem. - wziął do ręki, moją dłoń i ucałował jej wierzch.
Nagle do pokoju weszli chłopcy. Hazz przywitał się z nimi, po czym wszyscy spojrzeli na mnie.
- Skąd wiedzieliście, że tu jestem? - zapytałam
- Wtedy, kiedy Hazz został poinformowany przez Ashona o tym co się z tobą stało, był akurat wtedy z nami. Więc postanowiliśmy Cię odwiedzić, jak w końcu się obudzisz. - odpowiedział Zayn.
- A gdzie dziewczyny?
- Kazaliśmy im zostać w domu. - odezwał się Louis.
- Jak się czujesz? - zapytał tym razem Nial,  siadając obok mnie.
- Czuję się dobrze, jest ok.
- Zmartwiliśmy się kiedy Hazz nam powiedział co się stało. - dodał, po czym posłałam mu lekki uśmiech.
- Co mówił lekarz? - spytał Liam w stronę Stylesa.
- Z tego co mi wiadomo, dostała leki. Organizm szybko je przyjął, więc jest wszystko ok. 
- Żadnych zagrożeń, nic? - kontynuował.
- Na szczęście nie. 
- Będzie dobrze, Hazz. - poklepał go po ramieniu, Louis.
- Drugi raz to już dziś słyszę. - odparł zrezygnowany.
- Nie róbcie ze mnie jakieś poszkodowanej, dobra? Tylko zemdlałam, nic przecież poważnego się nie stało!
- Hej, hej uspokój się kochanie. - podszedł do mnie Hazz i splótł ponownie nasze dłonie.
- Denerwuje mnie to
- Po prostu wszyscy się o Ciebie martwimy. - odpowiedział 
- Wiem, przepraszam chłopaki. - powiedziałam w ich stronę. 
- Nic się nie stało, rozumiemy. - odpowiedział Tomlinson.
- To może ja pójdę przynieść ciepłą herbatę z baru? - zapytał Niall.
- Dobry pomysł, pójdę z tobą. - dodał Liam i obaj wyszli z pomieszczenia.
- Wiesz Vanessa? Jesteś bardzo odważna jak na dziewczynę. - zaśmiał się mulat, siadając koło mnie po drugiej stronie. Louis zaś opierał się o ścianę i spoglądał to raz na mnie to na chłopaków.          
- Gdzie teraz będziecie mieszkać, Hazz? - odezwał się.
- Nie wiem, jeszcze o tym nie myślałem.
- Mam dość duży dom, więc możecie u nas. Jest dużo pokoi, które stoją wolne. Eleanor nie będzie mieć nic przeciwko.
- Louis ma rację, Styles. - odparł Malik.
- Skorzystamy. - odpowiedziałam za Harry'ego, który był widocznie zmęczony tym wszystkim co się dziś wydarzyło.
Po chwili Niall i Liam przyszli z herbatą. Podali ją każdemu, również i mnie, po czym upiłam łyka. Od razu napój rozszedł się po moim ciele, przez co zrobiło mi się trochę cieplej.

Minęła kolejna godzina w tym szpitalu. Harry rozmawiał z chłopakami, ciągle trzymając moją rękę. Kazał mi spróbować zasnąć, ale jak na razie nie potrafiłam tego zrobić. Czuję się bezpieczna przy jego obecności. Przymknęłam na chwilę oczy. Ciągle zadaje sobie tylko jedno pytanie w myślach. Dlaczego Bóg postanowił przytrzymać mnie przy życiu? Dlaczego nie pozwolił umrzeć?
Moje nagłe przemyślenia przerwał skrzyp otwierających się drzwi. Otworzyłam oczy, a do pokoju wszedł Christopher. Wszyscy spojrzeli w jego stronę, również i Hazz. Byłam lekko zdziwiona jego obecnością, tak jak chyba i pozostali. Widziałam złość Harry'ego gdy tylko patrzył na mojego przyjaciela. Automatycznie puścił moją rękę i podszedł do Chrisa, chwytając go za koszulkę.
- Co tu robisz szmaciarzu!? Skąd wiedziałeś, że ona tu jest!?
- Harry zostaw go. - mówiłam przyciszonym głosem, ale mógł go spokojnie usłyszeć. - Pewnie Miranda mu powiedziała.
- Vanessa musiałem tu przyjść, dowiedzieć się jak się czujesz. - powiedział Chris i spojrzał mi prosto w oczy. - O wszystkim mi powiedziała, musiałem tu przyjść jak najszybciej, by Cię zobaczyć.
- Wyjdź stąd, natychmiast! - syknął Styles w jego stronę, a chłopacy tylko przyglądali się całej tej sytuacji. Wiedzieli dobrze, że jakby się wtrącili to tylko na marne. Wiedzą, że Harry sam załatwi sprawę.
- A jak nie to co? Wywalisz mnie!? - odpowiedział.
- Powiedziałem wynoś się! Nie masz prawa tu być!
- A kto tak powiedział? - wtrąciłam się.
- Ja tak powiedziałem. - Styles spojrzał na mnie, oczami z których można było wyczytać totalną złość.
- Chcę, żeby został. Chociaż na chwilę. - odparłam, tym razem trochę spokojniej, a Chris posłał mi nieme "Dziękuję".
- Nie mam zamiaru go tu tolerować!
- A mnie to nie obchodzi. On zostaje i koniec tematu.
- Dobrze! Naciesz się swoim przyjacielem! - fuknął w moją stronę i podszedł do drzwi. - Idziemy chłopaki, zostawmy ich samych. - wszyscy wyszli z pokoi, więc zostałam tylko ja i Chris. Denerwuje mnie jego zachowanie, ale pogadam sobie z nim później jak tylko tu przyjdzie.
- Dziękuję, że zgodziłaś się bym został. - odezwał się i usiadł obok mnie. - Jak się czujesz?
- A jak mam się czuć? Wszystko ze mną w porządku.
- Bałem się o Ciebie, kiedy Miranda powiedziała mi co się stało.
- Tylko zemdlałam, nic poważnego.
- Tak, ale mogłaś zginąć, a tego bym sobie nie darował.
- Ale żyję.
- Tak, tylko i wyłącznie dlatego, że uratował Cię ten chłopak. W ogóle jak to się stało?
- Ktoś próbował mnie zabić. - nie mogłam mu powiedzieć kto dokładnie.
- Wiesz, że to wszystko przez Harry'ego? To przez niego, ciągle ocierasz się o śmierć.
- Nie zaczynaj, proszę. - jęknęłam.
- Ale taka jest prawda. Nie rozumiesz tego, że on Cię krzywdzi?
- To nie przez niego, ok? Nie wmawiaj mi czegoś, czego dokładnie nie wiesz.
- Wiem to lepiej niż myślisz. Zrozum, że on jest niebezpieczny. Nie wiesz o nim nic.
- A właśnie, że wiem.
- Tak myślisz? Jesteś pewna, że wiesz o nim dokładnie wszystko?
- Tak i proszę skończ już.
- Udowodnię Ci to jeszcze, że on Cię oszukuje z każdej możliwej strony.
- Przestań! Mam tego dość! Przyszłeś tu tylko po to by znowu wmawiać mi, że jesteś lepszy od niego?
- Bo jestem! Jestem sto razy mądrzejszy od tego pajaca
- Proszę, skończ!
- Nie mam nawet takiego zamiaru! Przemówię Ci, że on nie jest odpowiedni dla Ciebie.
- Nie będę tego słuchać.
- To radzę Ci. Kto próbował w klubie Cię zgwałcić? Przez kogo płakałaś wtedy u mnie w domu? Kto naraził Cię na śmierć? Odpowiedź jest tylko jedna i ty dobrze wiesz jaka.
- Mylisz się.
- Jesteś głupia czy ty po prostu jesteś zaślepiona miłością do niego?
- Wyjdź!
- Nie skończyłem.
- Wyjdź! Nie przekonasz mnie, tyle Ci powiem! Wynoś się, albo zawołam ochronę!
- Dobrze! Kiedy ty w końcu przejrzysz na oczy i zobaczysz, jak nie odpowiedni dla Ciebie jest ten facet!? - wstał i podszedł do drzwi, po czym wyszedł.
Dlaczego on ciągle chce mnie przekonywać? Przecież dobrze wie, że nie rzucę mu się w ramiona. Nikt nie będzie mi mówił co mam czuć, a szczególnie on. Myśli, że jest nadzieja, ale ja nigdy nie mogłabym się zakochać we własnym przyjacielu. Nie potrafiłabym po tylu latach przyjaźni, zakochać się w nim. Z przymkniętymi oczami, leżałam i myślałam. Za dużo wrażeń na dziś.


 *Oczami Harry'ego*


Wiem, że źle się odniosłem w stosunku do Vanessy, ale po prostu mnie poniosło. Nienawidzę Chrisa ze wszystkich sił, chce mi ją odebrać. Nastawia ją przeciwko mnie, a ja nie mogę pozwolić by wierzyła w te brednie na mój temat. Denerwuje mnie jego osoba, najchętniej to bym go zabił i po sprawie. Może tak kiedyś zrobię? Jeśli będzie zachodził mi za skórę to czemu nie?
Wszedłem do pomieszczenia w którym aktualnie była dziewczyna. Leżała na łóżku z przymkniętymi oczami. Czyżby zasnęła?
- Wyszedł? - spytałem.
- Tak, ponad pół godziny temu. - odpowiedziała, otwierając oczy.
- Wszystko gra?
- Tak. Gdzie byłeś?
- Pojechałem sprawdzić co z naszym domem.
- I?
- Nic nie zostało. - brunetka znów przymknęła oczy, a ja poczułem się trochę zmieszany. - Kochanie przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie, ale dobrze wiesz, że nienawidzę Chrisa.
- Wziąłbyś pod uwagę, że w tym momencie również go potrzebowałam. Jest moim przyjacielem.
- Wiem, przepraszam. Ale nie mogę znieść jak klei się do Ciebie.
- Proszę, przestań. - jęknęła.
- Dobrze już ciii... Odpocznij. - usiadłem na krześle, obok niej.
- Dzień dobry. - do pomieszczenia wszedł mężczyzna, a raczej doktor. - Państwo są małżeństwem?
- Tak jakby. - odpowiedziałem.
- A więc jak się miewamy? - spojrzał w stronę Vanessy.
- Całkiem dobrze. - odparła.
- Wyniki również są bardzo dobre, Panno McClain. Stan jest w normie, wszystko działa jak należy, więc nie mam powodów by Panią tu trzymać. Może Pani wyjść jutro rano.
- Dziękuję bardzo.
- Proszę o to wypis. - podał mi kartkę. - Dobranoc.
- Przepraszam? - odezwałem się. - Mógłbym zostać tu na noc?
- Jeśli pacjentka się zgodzi to oczywiście. - uśmiechnął się do nas ciepło i wyszedł.
- Zgodzisz się? - spytałem.
- No oczywiście. - uśmiechnąłem się i przybliżyłem swoją twarz do niej, po czym musnąłem delikatnie jej cudowne usta. Uwielbiam nasze pocałunki, wyrażają więcej niż tysiąc słów.
- To gdzie ja mam spać? Zostaje mi jedynie ta niewygodna kanapa lub podłoga. - wskazałem palcem na sofę, która stała w pomieszczeniu.
- A ja mam inną opcję. - wyszczerzyła się.
- Niby jaką?
- Śpijmy razem.
- Ale tu? Na tym łóżku?
- Czemu nie?
- Całkiem dobry pomysł. - dziewczyna przesunęła się bardziej w bok, robiąc mi miejsce. Położyłem się i objąłem ją ramieniem, a ona położyła głowę na mojej klatce piersiowej. - Dość ciasno, nie uważasz?
- Damy radę. - zachichotała.
 - Wiesz, że bardzo Cię kocham? Najmocniej na świecie?
- Wiem, mój królewiczu.
- Nigdy nie pozwoliłbym Cię nikomu skrzywdzić. Jesteś moim skarbem. - wyszeptałem.
- Myślisz, że teraz będzie wszystko dobrze?
- Nie wiem, skarbie. Nie myśl o tym co było.
- Nie potrafię, Harry.
- Chociaż spróbuj.
- Kocham Cię. - musnęła moje usta i przeczesała burzę loków.
Głaskałem ją po głowie. Rozkochałem w sobie tak wspaniałą dziewczynę, którą z dnia na dzień niszczę właśnie ja. To przeze mnie nie może być szczęśliwa. Przez to, że jestem taki jaki jestem. Wszyscy znają mnie jako "niebezpiecznego chłopca". Już zawsze chciałem taki być, odkąd mój ojciec zginął, ale przy niej nie potrafię. Ona dobrze wie, kim tak naprawdę jestem.
- Dlaczego ty jesteś taka idealna? - szepnąłem do jej ucha.
Nie mogę jej stracić, zbyt mocno ją kocham. Chcę dla niej jak najlepiej. Chcę jej dać wszystko co najlepsze. Pokochałem ją. W tak krótkim czasie moje serce zwariowało.
Łzy spłynęły po moich policzkach, spadając na białą szpitalną pościel. Objąłem ją mocno, chcąc chronić ją przed całym światem.
Obiecuję, że Ci którzy Cię skrzywdzili zapłacą za to...


~*~

Obiecałam to jest ツ 
Oficjalnie ogłaszam, że możecie mnie jeszcze wykorzystać do końca tygodnia ;*
A więc, chcecie kolejny rozdział w sobotę? ;3 
Decyzja należy do was ;D 

Buziaki xx 

9 komentarzy = Next 

Przeczytałaś/eś? - Skomentuj!

9 komentarzy:

  1. Świetny <3
    Kolejny? Jutro!!!!! Taak :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju :') To było takie kochane <3 W niektórych momentach myślałam, że się popłaczę :') Czekam na next :* /Natalia

    OdpowiedzUsuń
  3. Supcio. To teraz czekam na sobote ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeju poplakalam się w jednym momencie :* czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  5. idealny co tu więcej pisać /Emilka

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten rozdział jest taki słodki, cudowny po prostu nie da się go przestać czytać ... jest wspaniały ... oby tak dalej <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam ten blog! Jest niesamowity <3 Czekam na nexta :)

    OdpowiedzUsuń