Jasnowłosy zacisnął dłoń na szklance i przechylił ją by móc dopić nalany wcześniej alkohol, po czym z wielkim impetem cisnął szklanym naczyniem o ścianę po jego lewej stronie. Ledwo dostrzegalne ostre odłamki przykryły róg wełnianego dywanu o barwie kakaowej, zostawiając także mokry ślad na białej ścianie.
- To twój podstęp, prawda!? - warknął z rozżaleniem. Dłonie z siłą trzymał po obu stronach niewielkiego stolika, lekko się nad nim nachylając - Ściągnęłaś mnie tu kurwa pod pretekstem "nagłego zmartchwywstania Stylesa" tylko dlatego, żeby po raz kolejny zwrócić na siebie moją uwagę!
- Masz mnie za idiotkę, kretynie!? - prawie krzyknęłabym, gdybym w porę się nie opanowała - On żyje! Widziałam go na własne oczy! I to nie jest mój pieprzony wymysł do cholery!
W mgnieniu oka, Thomas znalazł się przede mną z taką szybkością, że nie zdążyłam nawet zrobić żadnego ruchu obronnego. Gwałtownie szarpnął za moją sportową purpurową bluzę, którą nakryłam swój cekinowo srebrzysty top zaraz po wyjściu z nocnego klubu i pociągnął mnie bliżej niego, tak, że mogłam dokładnie odczuć jego nieprzyjemny, wręcz przytłaczający oddech.
- Przestań mydlić mi oczy, idiotko! - jego złość wkraczała na coraz to wyższy stopnień niewidzialnych schodów - On nie żyje! Byłem przy tym jak umierał! Nie wmówisz mi kurwa teraz, że przeżył strzał Chrisa! Twoje zapewnienia to jedynie absurdy!
- To prawda co mówię, Thomas! - odważnie uniosłam swoją głową - Nigdy bym cię nie okłamała i dobrze o tym wiesz!
Starałam się za wszelką cenę walczyć o jego zaufanie, ale on na każdej drodze jaką podejmowałam, odtrącał mnie. Nie potrafił przed nikim się otworzyć, ponieważ uważał, że żadne słowa nie zmuszą go do bycia innym człowiekiem. Wiedział, że jeśli ktoś wejdzie w głąb jego duszy zbyt głęboko, zostanie zniszczony. A Thomas nie polegał tak łatwo.
- Nie znam człowieka, który byłby ze mną do końca szczery. - puścił mnie gwałtownie, że o mało co nie zatoczyłam się do tyłu. Blondyn podszedł za chwilę do wielkiego okna by odsunąć na bok zasłonę w odcieniu herbacianym. Ciepłe promienie słońca zaślepiły Thomasa dopóki się do nich nie przyzwyczaił - Każdy ma sekrety. I ty również musisz je mieć.
- Uważasz, że przez te wszystkie spędzone razem miesiące, okłamuję cię? Nie widzisz tego, że próbuję ci jedynie pomóc?!
Mężczyzna odetchnął głęboko na moje słowa. Jego kumulujące się emocje wariowały z sekundy na sekundę. Walczył od środka z samym sobą. Ale dlaczego?
- Pomóc? - prychnął ironicznym śmiechem, odwracając się z powrotem w moją stronę - Wykorzystywałem ciebie przez cały ten czas, a ty nazywasz to co dla mnie zrobiłaś, pomocą?
- Może i wykorzystałeś mnie do swoich celów. - wzruszyłam ramionami - Mów sobie na ten temat co chcesz, ale ja wiem swoje. Wiem, że tak czy siak, potrzebowałeś mnie wtedy. I teraz również mnie potrzebujesz. Nie zdajesz sobie sprawy jakie zagrożenie cię czeka. - odwaga zaskakiwała moje oczekiwania wobec zaskoczonego moim zachowaniem mężczyzny - Harry Styles żyje. Nigdy nie został zabity, ani nigdy nie umarł, tak jak wszyscy do tej pory myśleliśmy. Nie miałeś nawet pojęcia czy strzał Chrisa był celny.
- Jak śmiesz nie wierzyć w moje możliwości!? - stanowczo podniósł głos - Styles nie mógł przeżyć takiego strzału! To wręcz niemożliwe!
- On ma więcej szczęścia niż ty przez całe życie. - powiedziałam bezmyślnie. Zauważyłam, że na czole, tuż pod brwią nad prawym okiem mężczyzny pojawiła się mało widoczna zmarszczka, jednak zachował opanowany spokój - Przestań bezustannie wierzyć, że jesteś najlepszy i rozejrzyj się wokół siebie. Nie masz nikogo! Nikogo, rozumiesz!? Jedyną osobą, która robi wszystko by pokazać ci, że jest godna twojego zaufania, jestem ja! Tylko ja jestem tą, która może ci pomóc! - leniwym krokiem zbliżyłam się do Thomasa, który wydawał się być zdezorientowany tym co mówię - Tylko mi uwierz.
- Nie chcę tego słuchać! - nagły przypływ gniewu zapanował nad jasnowłosym. Intensywnym wzrokiem obserwował moją osobę - Nie uwierzę, że ten skurwysyn żyje! Zostawiłem go umierającego! Nie miał żadnych szans na przeżycie, więc przestań do chuja zawracać mi niepotrzebnie głowę jakimiś wymyślonymi na poczekaniu bajeczkami!
- Jesteś tchórzem, że wciąż nie potrafisz mi uwierzyć! - czułam się urażona jego podejściem do mnie, ale cóż, byłam do tego zresztą przyzwyczajona - Mam dość! Znam inny sposób byś uwierzył w to co mówię. Wiem kto może potwierdzić, że Harry Styles żyje.
- Niby kto? - roześmiał się. Dopiero teraz zauważyłam jego dokładne zarysowane kości policzkowe na chudej twarzy.
- Musimy gdzieś pojechać. Radziłabym ci się ubrać w miarę elegancko.
~*~
Zatłoczone pomieszczenie zdawało się powiększać, gdy tylko zapadł zmrok. Klub ledwie mieścił liczną grupę nietrzeźwych nastolatków. Jednak to nie na panującej imprezie skupiłam swoją uwagę. Thomas, dotrzymywujący mi towarzystwa wyglądał inaczej niż zwykle. Idealnie dopasowana męska koszula w odcieniu szafirowym okrywała jego liczne tatuaże na klatce piersiowej oraz ramionach. Podkreślała dokładnie jego błękitne oczy. Guziki zatem były niedopięte, co pomogło mi w całej pełni zobaczyć wytatuowanego gołębia na prawym boku szyi. Symbolizował pokój.
- Kogo tak w ogóle szukamy? - zapytał Thomas, przekraczając próg budynku. Dopiero teraz zorientowałam się, że wpatruję się w niego jak w cenną porcelanę, wartą miliony dolarów. On też chyba to zauważył.
- Właściciela klubu. Nazywa się Dave Baxter. - oznajmiłam - Pewnie jest na zapleczu.
- Chętnie się tam przejdę by sprawdzić. - jasnowłosy chciał już ruszyć przed siebie w stronę małego pokoju zaraz obok baru z alkoholem, ale bez wahania zagrodziłam mu drogę.
- Myślisz, że puszczę cię tam beze mnie? - skrzyżowałam ręce na piersiach - Zabiłeś na zewnątrz dwóch ochroniarzy, którzy pilnowali wejścia, a potem wrzuciłeś ich ciała do kontenera na śmieci by nikt nie zauważył ich zniknięcia. Swoim zachowaniem wystraszyłeś całą kolejkę czekających ludzi. Jeśli teraz pójdziesz tam sam, z właścicielem postąpisz tak samo i nie dowiemy się niczego.
Mężczyzna zaśmiał się na moje słowa, choć nie pojmowałam dlaczego. Miałam całkowitą rację co do tego. Thomas lubił sobie wmawiać, że jest najlepszy i że nikt nie ma z nim szans. Potrafił wyrządzić krzywdę każdemu, kto mu nawet jednym słowem zajdzie za skórę.
- Obydwoje dobrze wiemy, że moje podejście do ludzi jest łatwiejsze, więc nie zaprzeczysz teraz, że zabicie tamtych dwóch wyszło nam na marne. - wykrzywił usta w złośliwym uśmieszku, bacznie obserwując moją reakcję. Punkt dla ciebie, idioto.
- Chociaż na chwilę mógłbyś skończyć się przechwalać. - westchnęłam, nawet nie czekając na odpowiedź towarzysza.
Ruszyłam w tłum ludzi, próbując dostać się do miejsca, gdzie można było zamówić sobie drinka. Przepchałam się przez jakąś tańczącą parę, na oko osiemnastolatków, którym udało mi się przerwać dość niegrzeczne rzeczy. Mogliby chociaż znaleźć sobie pokój, pomyślałam w myślach. Rozejrzałam się na chwilę za siebie, sprawdzając czy Thomas postanowił iść za mną, ale kiedy tylko się odwróciłam, blondyn ominął mnie, tak, że o mało co nie poleciałam na jakąś skąpo ubraną laskę o ciemnej karnacji. Przeklęłam cicho pod nosem i szybkim krokiem poszłam za nim, dostrzegając, że kieruje się do tego samego celu. Gestem ręki przywołał kelnera i zamówił sławnego shota zwanego Blue Shark na bazie wódki, tequili oraz likieru blue curacao. Niebieski likier mieszający się z pozostałymi dwoma alkoholami, nadawał drinkowi bardzo ładny przyzwoity lazurowy kolor.
- Nie za mało jak na dziś? - spytałam z ciekawości, usadowując się na wysokim krześle obok. - Wypiłeś mi prawie całą moją ulubioną irlandzką whisky, jeszcze zanim tu przyszliśmy.
- Alkohol to lekarstwo. - skwitował, zerkając na mnie - Nikt ci o tym nie mówił?
- Co za dużo to nie zdrowo. O tym też ci nikt nie mówił?
Blondyn jedynie uśmiał się z nutką irytacji w głosie. Kiedy położył drinka z powrotem na kontuarze, z precyzją zabrałam mu go, dopijając alkohol do końca.
- I kto to mówi.
- Na twoje zdrowie. - tym razem ja posłałam mu złowrogi uśmieszek, co o dziwo go trochę rozbawiło. Ale po chwili spostrzegłam w jego tęczówkach ten charakterystyczny błysk, mówiący mi o przyszłej małej zemście. Chciałbyś, Wild.
- Dla twojej wiadomości, nie mam zamiaru spędzić tu całej nocy na wpatrywanie się w tych niedoświadczonych małolatów, więc jeśli pozwolisz, zajmę się teraz naszych celem.
Thomas choć tego nie ukazywał, bezustannie próbował wmówić mi, że w tym co robi jest lepszy ode mnie pod jakimkolwiek możliwym względem. Rzecz w tym, że za szybko przechodził do konkluzji i to sprawiało, że nie każdy z jego planów się udawał. W jego cele zawsze włączały się nieprzerwane zabójstwa na ludziach. A ja akurat potrzebowałam Dave'a Baxtera żywego.
- Nawet nie wiesz jak on wygląda. - powiedziałam jak tylko wstał z krzesła. Dałam mu do zrozumienia by się nigdzie nie wybierał. Mężczyzna zaprzestał na chwilę swoich zamiarów i ponownie usiadł. - Zrozum, że działamy w tym razem.
- Ja nigdy nie działam z kimś, Rebecco. - stwierdził bezdusznie - Nikt nie będzie mi mówił jaka opcja jest najlepsza do rozwiązania jakiegoś problemu.
- To jak stale powtarzasz, że nikogo nie potrzebujesz, robi się śmieszne. - odrzekłam. Kelner zabrał od nas pusty kieliszek, po czym odszedł - Nie ukryjesz tego, że samotność cię przytłacza. Nawet twoja rodzina się ciebie wyrzekła. Twój własny brat nie chce mieć z tobą nic wspólnego. Jedyna osoba, która pozostała ci tak bliska. Jak długo będziesz się tak zachowywał? Prędzej czy później i tak dojdzie do ciebie to, że przez swoją głupotę straciłeś wszystkich na których ci w jakiś sposób najprawdopodobniej zależało.
- Mówisz jak moja tchórzliwa matka, gdy miałem trzynaście lat. - odpowiedział bez żadnych emocji - Wmawiała mi to samo. Że stracę wszystkich, jeśli będę miał takie podejście do ludzi. I coż, okazało się, że to błędne myślenie.
- Jak może być ono błędne? Czy ty siebie słyszysz?
- Samotność to nasza mocna strona. Gdybyśmy tak łatwo wpuszczali do naszych żyć różne osoby o różnych charakterach, zostalibyśmy zniszczeni. Staraliby się nas zmienić w kogoś, kim wcale nie chcemy być.
Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się, jak wiele pozytywnych odczuć pozostało w nim przez te lata cierpień. Czy kiedykolwiek czuł co innego niż żal, ból, bunt, chłód, cierpienie, napięcie, niechęć, czy nienawiść?
- Każdy z nas kogoś potrzebuje. Towarzyszy, byśmy nie czuli się samotni i bez warci. Rodziny, byśmy czuli się kochani i doceniani. Wszystko to ma znaczenie, Thomas.
- Nie w systemie w jakim ja żyje. - odparł - Darujmy sobie te rzeczy. Sprawiają, że mam ochotę wbić nóż w serce tych ludzi. A chyba nie chcesz być jedną z tych ludzi, prawda?
Groźba wywołała u mnie odczuwalny strach, ale wiedziałam, że nie mam zbyt dużych powodów do obaw ze strony Thomasa. Nie zrobiłby mi krzywdy. Jestem dla niego zbyt przydatna.
- Widzisz tamte drzwi? - spytałam, wskazując palcem towarzyszowi drzwi przesuwne, zaraz obok baru przy którym siedzieliśmy. Blondyn kiwnął głową. - Tam znajduje się jego biuro. Nie byłam tam, ale mam przeczucie, że ma ochronę. Ostatnim razem jak tu byłam, jeden z ochroniarzy czujnie pilnował, by nikt nie wszedł do środka gabinetu.
- Obawiasz się psów? - zadrwił ze mnie - Załatwię ich nawet gołymi rękami.
- Nie, poczekaj. - szarpnęłam go za rękaw bawełnianej koszuli, próbując go zatrzymać - Jest ich więcej. Cały budynek jest otoczony. Jeśli zginie jeden, będziemy mieć do czynienia z całą resztą.
- Trochę wiary. - denerwujący mnie uśmieszek znów zagościł na jego ustach - Daj zająć się tym profesjonaliście.
Thomas nieposłusznie ominął mnie, wcześniej strącając moją dłoń z jego nadgarstka. Rozejrzał się wokół siebie by sprawdzić czy nikt go nie obserwuje. Za chwilę bez wahania rozsunął drzwi przesuwne i wszedł do środka, a ja ruszyłam za nim. Pomieszczenie w jakim się znajdowaliśmy było małe. Okazało się niepilnowane przez nikogo. W każdej z czterech miedzianych ścian nas otaczających, znajdowały się drzwi. Wszystkie miały przybite tabliczki. Na jednym z nich pisało "Łazienka", na drugich "Kuchnia", na trzecich "Magazynek", a na czwartych po naszej lewej stronie od wejścia, "Biuro Właściciela". Swoimi niebieskimi tęczówkami, Thomasa łypnął na mnie pytająco. Miałam wrażenie, że mu przeszkadzałam w podejmowaniu zadania samodzielnie.
Zanim jednak się odezwałam, jasnowłosy zdążył już wziąć sprawy w swoje własne ręce. Otworzył całkowicie drzwi, które oznaczały gabinet właściciela i wparował do środka, nawet nie zastanawiając się czy to dobry ruch.
Pomieszczenie wyglądało skromnie. Na przeciwko drzwi, znajdowało się mahoniowe biurko na którym panował bałagan. Za nim, ścianę pokrywały dwa obrazy, przedstawiające artystycznie namalowanych ludzi w nocnym klubie jak ten. Mój wzrok szybko poległ na prawą stronę pokoju na czarną skórzaną kanapę, którą zajmował czarnoskóry muskularny łysy mężczyzna w koszulce z tego samego koloru. Poza nim oraz nas, nikogo innego tu nie było.
Gdy tylko nas zauważył, udało mi się dostrzec jego plakietkę na piersi, mówiącą mi, że jest z ochrony. Ruszył wprost na nas, gotowy by pokazać nam konsekwencje wchodzenia tutaj i później jak małe dzieci wyprowadzić nas za kołnierze z pomieszczenia. Lecz mój towarzysz okazał się nieco bardziej sprytniejszy. W chwili w której umięśniony facet rzucił się z pięściami na najbliższej stojącego go Thomasa, ten zachował opanowanie i spokój. Kiedy przeciwnik okazał się być wystarczająco blisko niego, blondyn wykopem swojej prawej nogi, wymierzył mu precyzyjny cios w klatke piersiową, tak mocny, że aż czarnoskóry cofnął się o parę kroków do tyłu. Thomas wiedział jak się bronić. Nawet przed tymi, którzy górowali nad nim wzrostem albo muskularną budową ciała. Był przygotowany na wszystko.
Jasnowłosy podszedł do ochroniarza z wielką satysfakcją z podjętego kroku. Mężczyzna posłał mu gniewne spojrzenie, sugerujące, że to dopiero początek, po czym ponownie rzucił się na chłopaka, tym razem szybciej niż wcześniej. Nieprzewidywalnie szarpnął go za koszulę i podniósł do góry, tak, że jego nogi nie dotykały w ogóle podłogi, ale Thomas wydawał się być bardziej rozbawiony niż przestraszony obrotu sytuacji. Nagle w mgnieniu oka, blondyn położył swoje nogi na torsie czarnoskórego, po czym prawą uderzył go w podbródek, powodując, że głowa mężczyzny uniosła się z szybkością do góry. Zaś lewą nogą odepchnął oszołomionego ochroniarza by wykonać w powietrzu salto i móc stanąć bezpiecznie na podłodze. Ten znów zatoczył się do tyłu, ale tym razem prosto na ścianę obok czarnej sofy.
Stałam przy drzwiach, pozwalając Thomasowi na dokończenie tego co zaczął. Nie umiałam mu przeszkodzić, nie w takim momencie.
Mój towarzysz z wściekłością wymalowaną na twarzy, ruszył do mężczyzny, który wił się z zadanego mu bólu. Pociągnął go do siebie, po czym ostatecznie wymierzył cios w brzuch. Ochroniarz aż krzyknął i runął na podłogę. Thomas zaśmiał się triumfalnie. Okrążył go i stanął tuż przed jego głową. Po chwili nieprzewidywalnie wyciągnął metalowy pistolet zza paska swoich spodni, a następnie strzelił z niego. Napastnik znieruchomiał. Rubinowa plama zaczęła plamić żywiczne posadzki.
- Oszalałeś!? - odezwałam się, kiedy schował raptownie swoją groźną broń. - Nie mieliśmy nikogo zabijać!
- Pominęłaś fakt, że gdybym go nie zabił, my bylibyśmy martwi oboje. - rzucił sarkastycznie - Należałyby mi się chociaż podziękowania za uratowanie ci życia.
- Baxtera tu nie ma, więc mogłeś sobie darować i po prostu się wycofać.
- Ja się nie wycofuje, złotko. - uśmiechnął się złośliwie - Sprawdź jego biurko. Może jest coś o czym nie wiemy.
Pośpiesznie podeszłam do mebla z drewna mahoniowego na którym walały się różne dokumenty i papierki po zjedzonych już cukierkach. Thomas natomiast nawet nie raczył mi pomóc. Stał z założonymi rękami i wpatrywał się w to co robię.
- Mógłbyś chociaż pomóc. - powiedziałam z wyczuwalną irytacją w swoim własnym głosie.
- Zrobiłem już swoje. - oświadczył pewny siebie jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Następnym razem oszczędzę tobie takich pytań.
- Zdziwiło mnie to, że w ogóle zapytałaś mnie o pomoc, dobrze wcześniej wiedząc, że i tak odpowiedzią będzie "Nie".
- Spróbować nie zaszkodziło. - westchnęłam - Chyba coś mam. - gestem ręki przywołałam jasnowłosego, na co ten posłusznie do mnie podszedł - Wychodzi na to, że jest handlarzem broni. Spójrz tu. Zrobił niedawno zamówienie na ponad osiem kilogramów.
- Po co byłoby mu potrzebne tyle broni? - uniósł brew, dokładnie skanując wzrokiem każdy detal dokumentu.
- To nie on potrzebuje broni, tylko Harry. - podpowiedziałam - To po to był tutaj. Mam przeczucie, że coś się szykuje, ale nie wiemy jeszcze co.
- I uważasz, że te dokumenty udowodnią to co mówisz o Stylesie? Że on żyje? - prychnął zniecierpliwiony - Ten cały Baxter mógł równie dobrze zamówić to wszystko dla siebie.
- Dalej mi nie wierzysz, prawda? Człowieku, masz dowody przed sobą!
- To nie są dowody! - wyrzucił ręce w powietrze, po czym okrążył biurko by stanąć naprzeciwko mnie. - Naucz się zrozumieć to co myślę przez mówienie "dowody". Mam na myśli prawdziwe, mocne. Nie rozumiesz?
Kiedy Thomas kończył mówić, usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi. Uniosłam głowę i w wejściowej framudze stanął mężczyzna, prawdopodobnie w naszym wieku, choć jego dziwna fryzura, dodawała mu trochę lat. Kasztanowe krótkie włosy były widoczne jedynie na prawej stronie jego głowy, gdyż lewa strona była całkowicie wygolona. Można było również zauważyć mały kolczyk na jego dolnej wardze. Wtedy zorientowałam się, że to Dave Baxter. Przypominał te niegrzeczne dzieci, które robią wszystko by uciec od rodziców i stworzyć swój własny świat, gdzie nie muszą słyszeć ich kazań o piercingu, alkoholu czy tatuażach.
- Co do ch...
Wraz z Thomasem na czas wyciągnęliśmy swoje rewolwery, zanim gość zrobił jakikolwiek ruch. Wycelowane w niego groźne narzędzia, dawały nam mocną przewagę. Thomas podszedł do niego i szarpnął za koszulę do siebie, tak, że mężczyzna wpadł do środka prosto na panele. Mój towarzysz zamknął za nim drzwi, po czym kucnął obok swojej ofiary.
- Słyszałem, że lubisz bronie. - odezwał się Thomas - Jak bardzo?
- Czego chcesz? - spytał, ale widocznie blondyn go zignorował.
- Ktoś podziela z tobą te hobby? No wiesz, handlowanie i takie tam?
- Ja cie znam. - Dave wysilił się na złowrogi uśmiech - Thomas Wild. To ty.
- Nie spodziewałem się, że mnie znasz. - blondyn wydawał się być nieco zaskoczony.
- Och proszę. Wszyscy w Los Angeles znają ciebie i Stylesa. Wielka dwójka, która zmieniła to miasto w wielką bandę kryminalistów.
Znieruchomiałam, obserwując reakcję Thomasa. Jak on mógł zachowywać spokój w takiej chwili?
- Widocznie moje dokonania nie poszły na marne. - uśmiał się, zerkając później na mnie. - Świetnie. Czuję się jak idol dzisiejszych nastolatków.
- Daruj sobie żarty, idioto. - szybko zareagowałam na jego postępowanie.
- Hej, ty. Ciebie nie znam. - Baxter na moment odwrócił swój skupiony wzrok w moją stronę - Widziałem cię już kiedyś?
- Być może.
- Pomagasz mu?
- Czy możemy przejść do ważniejszych spraw, zanim posuniesz się do brudnych tematów? - jęknął znudzony blondyn - Nie mam zamiaru odpowiadać ci na pytania typu "Jesteście razem? Sypiasz z nią?"
Miałam ochotę przywalić w twarz Thomasowi za jego wręcz denerwujący charakter, ale się powstrzymałam.
- Wiesz, nie zdziwiłbym się gdyby tak było. - Dave się zaśmiał co sprawiło, że jasnowłosy momentalnie zareagował. Pod przypływem złości, przycisnął głowę swojej ofiary do zimnych paneli.
- Zaczynasz mnie nudzić, a jak mnie ktoś nudzi to zazwyczaj odcinam im palce u rąk. Powoli, jeden za drugim. Chyba nie chciałbyś stracić ich wszystkich, prawda?
- Czujesz smak przegranej? - wysyczał jego przeciwnik - Wiesz już o Stylesie. Czyżbym się mylił?
Thomas spojrzał na mnie, ale nie umiałam wyczytać żadnych emocji. Miałam wrażenie, że chyba zaczął brać pod uwagę moje słowa na temat żyjącego Stylesa.
- Trudno nie było się zorientować. - stwierdził - I ta zamówiona broń to chyba jeden z punktów z jego długiej listy, zatytułowanej "Jak odwdzięczyć się Thomas'owi za kulkę postrzałową".
- On cię zabije, sukinsynie. Zginiesz za to co wyrządziłeś. - mówił odważnie - Tylko czekać, aż nadejdzie ten moment, gdy będę mógł splunąć na twój jebany grób.
- Tak mi przykro, ale chyba nie doczekasz się tej chwili.
Zanim zdążyłam powstrzymać Thomasa przed pociągnięciem za spust, było już za późno. Strzała trafiła w czoło Dave'a, pozbawiając go życia.
- Co ty narobiłeś!? - wrzasnęłam - On był nam potrzebny!
- Zabierz wszystkie potrzebne dokumenty. - podniósł się na nogi, chowając metalowe narzędzie. - Przydadzą nam się bardziej niż ten chuj.
- A ty co!? Będziesz tak stał!?
- Jadę poprawić to co nie zostało zakończone.
- Chcesz poszukać Harry'ego?! Nie mamy nawet pojęcia, gdzie on może się podziewać!
- Znajdę tego jebanego drania! - krzyknął, opętany gniewem - Wyrwę mu serce, jeśli nawet będzie trzeba! A teraz zbieraj się, jeśli chcesz wyjść z tego budynku żywo!
*Perspektywa Vanessy*
Korytarz szpitalny był oślepiająco biały. Popękane ściany nadawały się na poważny kosztowny remont. Zbliżał się wieczór, dlatego nie było tłoku. Starszy mężczyzna w szlafroku szurał kapciami po wykładzinie, ciągnąc za sobą przenośną butelkę z tlenem. Dwóch lekarzy w zielonych chirurgicznych kitlach niosło styropianowe kubki z kawą, parujące w chłodnym powietrzu. Oboje dyskutowali między sobą do chwili spotkania rudowłosej pielęgniarki, która zajmowała się pacjentami na czwartym piętrze, gdzie akurat przebywał Ryan. Minęłam ich pośpiesznie, dostrzegając otwarte drzwi na końcu korytarza. Zajrzałam cicho do środka, nie chcą obudzić przyjaciela, jeśli spokojnie sobie drzemał, tak jak ostatnim razem, kiedy tu przyszłam. Ale teraz wcale nie spał, tylko czytał w skupieniu książkę, którą pewnie dostał od swojej pielęgniarki.
- Cześć. - przywitałam się cicho, a chłopak od razu uniósł swoją głowę na której widniał szczery uśmiech, cieszący się na mój widok.
- Hej.
Postawiłam torebkę na stoliku, zaraz obok szpitalnego posłania i powoli zaczęłam wyciągać z niej rzeczy, które wcześniej do niej zapakowałam.
- Przyniosłam ci trochę kanapek, bo wiem jakie marne jedzenie tu dają. - uśmiałam się - Wzięłam również trochę ubrań mojego brata, gdybyś potrzebował.
- Nie musiałaś. - jęknął z nutką rozbawienia - Przeżyłbym nawet i bez tego wszystkiego.
Oparł się na łokciach, by móc odłożyć książkę w kolorze jasnej zieleni.
- Chyba nie zabronisz mi się o ciebie troszczyć, co? - uśmiechnęłam się troskliwie - Lubisz Williama Faulknera?
Wskazałam palcem na niedawno odłożoną książkę, która spoczęła na stoliku. Brunet spojrzał na mnie z niezrozumieniem przez nagłe zmienienie tematu.
- Czemu pytasz? - uniósł brew.
- Jego powieść "Kiedy Umieram" była kiedyś szkolną lekturą za czasów mojego dzieciństwa, która była obowiązkowa w każdych szkołach krajów anglojęzycznych. Jest moim ulubionym pisarzem.
Ryan położył dłoń na mojej, kiedy usiadłam obok na śnieżnobiałej pościeli.
- Znam sławnego Faulknera, ale nigdy nie miałem okazji przeczytać wszystkich jego książek. - westchnął - Choć nie zaprzeczam, że nie chciałbym ich przeczytać.
Ton głosu chłopaka był łagodny, wręcz kojący w niektórych momentach. Starał się mnie rozweselić, nawet pomimo nieidealnych okoliczności. Cieszyłam się w głębi serca, że jest z nim wszystko w porządku.
- Moi rodzice mają kolekcje jego książek. Może kiedyś ci je przyniosę.
- Pod warunkiem, że dotrzymasz mi towarzystwa przy czytaniu. - uśmiał się, wytykając mi palcem co sprawiło, że również się roześmiałam.
- Jak w takich chwilach potrafisz być szczęśliwy?
Złączyłam nasze palce w jednym uścisku. Potrzebowałam jego bliskości bardziej niż czegokolwiek innego. Miałam wrażenie, że zaczynam się od niego powoli uzależniać.
- Mam kogoś, kto daje mi powód do szczęścia. Dokładnie to dwie osoby. Ciebie i Lily. - w moim sercu rozprzestrzeniło się przyjemne ciepło, które nasiliło sympatię do Ryana. Od dłuższego czasu nie czułam się tak ważna dla kogoś. - A ty? Potrafisz być tak szczęśliwa jak ja?
- Znasz przecież odpowiedz, Ryan. Nie mogę być szczęśliwa, nawet gdybym próbowała.
- Znajdź w sobie dwie wartości, na których ci najbardziej zależy. Postaw sobie później cel i jego ustawienie. - odparł - Tak sobie od zawsze wmawiałem. Nigdy nie poznałem swoich biologicznych rodziców, nie miałem okazji zostać wychowany tak jak ty czy inni. Nauczyłem się być szczęśliwym z każdej możliwej rzeczy i doceniać to co mi było dane. Musisz spróbować tego samego.
- Ale nigdy nie miałeś przystawionego noża do gardła, tak jak ja. Jestem wmieszana w coś z czego nie tak łatwo jest się wydostać.
- Nie wątp w to. Tracisz nadzieję zbyt szybko, dlatego się poddajesz. - uniósł mój podbródek na wysokość jego turkusowych tęczówek - Zawsze znajdzie się jakieś wyjście. Nawet jeśli będzie wyglądać to na niemożliwe.
- A co jeśli go nie ma? Co jeśli Harry znajdzie się na wygranej pozycji? Nie da mi nigdy spokoju. Jeśli dowie się o Lily, na zawsze będę musiała znosić jego zepsuty charakter.
- Nikt cię do tego nie zmusi, rozumiesz? - palcem przejechał po moim gładkim policzku - Nie jesteś pod niczyim panowaniem.
- Momentami
sama stawiam przed sobą tysiące pytań, na
które jeszcze nigdy nie zdołałam sobie odpowiedzieć. Zaprzątam myśli, dodając
do nich następne, tak sprzeczne jak zawsze, od tak mając nadzieję, że to coś da.
Mogę w ciszy godzinami siedzieć na łóżku, próbując zrozumieć sens tego jak jest.
Mogę łamać granice możliwości, zarazem stawiając kolejne jeszcze mocniejsze
bariery rzeczywistości. Mogę wiele, ale właśnie tego czego pragnę najbardziej,
po prostu nie potrafię. Nie potrafię znaleźć tego sensu. Nie potrafię zrozumieć
najmniejszych ze szczegółów, paru cech ludzkich i niezliczonej ilości uczuć.
Nie potrafię zrozumieć życia, a może zwyczajnie już nie chcę go rozumieć.
- Nie, Vanessa. Twoje myślenie jest błędne. Potrafisz zrozumieć wszystko. To nie ty masz problem, tylko ci, którzy próbują cię zniszczyć.
- Kocham go, Ryan. Rzecz w tym, że nie potrafię zrozumieć dlaczego. - powiedziałam pewnie. Brunet zastygł w miejscu, zamyślony. Jego twarz przybrała smutny wyraz - Powinnam nienawidzić Harry'ego za to do czego doprowadził i do czego bezustannie doprowadza, ale po prostu nie umiem.
- To wyleczalne.
- Nie. U mnie to choroba. Coś jak złośliwy rak, którego nie da się wyleczyć.
- Vanessa...
- Od zawsze stałam na przegranej pozycji. - przerwałam mu, mówiąc dalej - On wie, jak mnie wykorzystać.
- Harry to tchórz, który myśli, że ma cię wokół palca. Ale tak nie jest. Vanessa, to szaleniec. Na każdego znajdzie się coś, co sprawi, że będziesz miała swoje szczęście z powrotem.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Powinnaś zadzwonić na policję. - odparł z przekonaniem - To jedyna słuszna decyzja, jaką możesz podjąć.
- Nie mogę tego zrobić. - wyczułam jak moje słowa wypalają dziurę w sercu Ryana - Gdybym mogła, zrobiłabym już to dawno, ale tu chodzi o coś więcej. Jeśli Harry pójdzie siedzieć, specjalne oddziały zaczną przeszukiwać jego archiwa. Był wplątany z chłopakami w coś związanego z narkotykami. Mogą wsadzić i ich, jeśli do tego dotrą.
- Masz na myśli to, że jeśli wydasz Stylesa to Niall, Zayn, Louis oraz Liam pójdą również siedzieć?
- Tak. A tego im nie mogę zrobić. Oni nie są tacy jak Harry.
- Nie możesz zaprzeczać, że nie są, bo w jakimś sensie są. Naprzykład Zayn czy Louis. Uważam, że są bardzo do niego podobni.
- Ale oni umieją się kontrolować. Odróżniają rzeczy dobre od tych złych. A Harry tego nie robi. On myśli, że wszystkie rzeczy, które dokonuje są dobre, ale tak na prawdę to ich kompletne przeciwieństwa.
- Więc co zrobisz? Jeśli nie policja, to co? - Ryan wydawał się jakby mówił do mnie z pretensjami - Vanessa, tu chodzi o życie twoje i Lily. Gdyby Styles prześladował cię do końca życia, będziesz odkładała za każdym razem telefon z możliwością poinformowania policji? Nawet gdyby cię molestował, znęcał się nad dzieckiem, też nie zadzwoniłabyś na komisariat, bo co? Bo twoi przyjaciele, którzy byli kiedyś związani z twoim prześladowcą, zasługują na uczciwe życie? Sens w tym, że oni też nie są bez winy. Musisz zacząć myśleć o tym co jest dla ciebie najważniejsze.
- Ale oni są dla mnie ważni. - mruknęłam cicho, przecierając dłońmi swoją twarz.
- Lily jest ważniejsza niż ta cała czwórka! - drgnęłam na jego podnieśniony ton głosu - Przepraszam. Ja... Posłuchaj. Chcę dla ciebie dobrze.
- Wiem, że tego chcesz. Nie musisz tego udowadniać. - ściągnęłam jego dłoń z mojego policzka, ale za to połączyłam ją z drugą, tak, że teraz nasze ręce były złączone razem - Może i masz rację do tego co mówisz, ale po części nie rozumiesz jak bardzo ważni są dla mnie również inni. Zrobili dla mnie mnóstwo rzeczy za które jestem im niezmiernie wdzięczna. Nie mogłabym zabrać im tych kilku lat, które tak naprawdę mogliby przeżyć szczęśliwie.
Z moich ust zniknął spokojny uśmiech. Policzki nie były różane, a oczy miałam
szklane, jakbym za sekundę miała wybuchnąć płaczem. I jak na zawołanie, w czach pojawiły się łzy i prawie
natychmiast spłynęły po policzkach. Od razu wytarłam je wierzchem
dłoni, ale mężczyzna zdążył to zauważyć. Przytulił mnie do siebie, zamykając w uścisku. Pachniał szpitalnymi ubraniami, ale również i wanilią po mydle, dawanym przez pielęgniarki.
- Wymyślimy coś, Vanessa. Obiecuję, że jak tylko wyjdę ze szpitala, pomogę ci ze wszystkim. Wiem, że tego teraz potrzebujesz.
- Jak chcesz mi pomóc? - spojrzałam mu w oczy, które wyglądały jakby również cierpiały.
- Nie zawracaj sobie tym teraz głowy. Porozmawiamy o tym kiedy indziej.
Pozostawił delikatny pocałunek na moim czole, po czym odgarnął kosmyk moich włosów za ucho, by móc ucałować blady policzek. Ciepło od razu rozprzestrzeniło się w tym miejscu.
- Muszę już iść. Obiecałam sobie, że poświęcę dziś trochę czasu Lily. Ostatnio rzadko co mogę się nią zająć. Wiecznie coś mi stoi na przeszkodzie.
- Bo masz zbyt dobre serce, które troszczy się o każdego. - chłopak promiennie się do mnie uśmiechnął - Leć. Nie będę zabierał ci niepotrzebnie czasu. Zadzwonię do ciebie, jak w szpitalu zgaszą światła. Będę miał wtedy chwilę dla siebie. Teraz co jakąś godzinę przychodzi do mnie położna by sprawdzić mój stan zdrowia.
- Twoja rana... Zapomniałam spytać czy...
- Dochodzę do siebie. - odrzekł - Nie ma powodów do obaw. Powiedzieli mi, że za dzień, dwa będę mógł wyjść.
- Cieszę się.
- Ja też.
- Na pewno nie potrzebujesz jeszcze czegoś? Jak coś to mogę...
- Vanessa... - nutka rozbawienia w głosie bruneta mnie zaskoczyła - Przeżyję. Ucałuj ode mnie Lily.
- Trzymaj się.
Sięgnęłam po skórzaną kurtkę w odcieniu różu weneckiego ze stolika oraz torbę, po czym wyszłam ze szpitalnego pokoju.
Na korytarzu uderzył we mnie nieprzyjemny chłód. Narzuciłam pośpiesznie na siebie swój ciuch, odkładając na chwilę czarną torbę na jedno z plastikowych turkusowych krzesełek by móc poprawić rękawy.
- Vanessa? - momentalnie odwróciłam się za siebie, słysząc swoje imię. Dostrzegłam znajomego blondyna - Hej.
- Jasper? Co ty tu robisz?
Byłam zdziwiona wizytą przyjaciela w takim miejscu, jakim był szpital. Nikt oprócz mnie tu się nie pojawiał. Tylko ja byłam jedyną osobą, której Ryan w pełni ufał.
- Słyszałem o tym co Harry zrobił Hendersonowi i chciałem sprawdzić czy wszystko z nim dobrze.
Do tej chwili nie potrafiłam pojąć, jak bardzo odmienny jest Jasper od swojego brata. Miał w sobie tyle opanowania, jak i łagodności, gdyż zatem Thomas miał mnóstwo nienawiści noszącej w sercu.
- Dlaczego martwisz się o kogoś, kogo nie znasz? - spytałam z ciekawością gryzącą mnie od środka.
- Nigdy go nie widziałem, ale wiem, dla kogo pracował. Miałem nadzieję, że porozmawiam z człowiekiem, który spędził z moim bratem tyle lat. Musi znać go lepiej ode mnie.
Słyszalny smutek i cierpienie, dało mi do zrozumienia, jak bardzo boli go to co się stało. Czasami prawda jest bolesna, nawet do zaakceptowania. Nie umiemy się z nią pogodzić, bo zbyt mocno nas krzywdzi. Miałam okazję przez to przejść, nie raz.
- Nie wiem czy twoja obecność będzie dobrym pomysłem. Ryan stara się zapomnieć...
- O moim bracie i wszystkim co z nim związane. Tak rozumiem. - dopowiedział, poddając się - Nie powinienem tu przychodzić i oczekiwać od niego rzeczy, które są związane z jego zamkniętym rozdziałem. Przepraszam.
- Porozmawiam z nim, jeśli tak bardzo zależy ci na waszej rozmowie. - położyłam troskliwie dłoń na jego ramieniu na co się wzdrygnął - Znam go. To dobry człowiek.
- Dziękuję, ale może nie dzisiaj. - odrzekł z nutką rozczarowania - Za późno już chyba na odwiedziny. Zresztą, dobrze, że cię tu spotkałem. Miałem zamiar z tobą również porozmawiać.
- Właśnie zbieram się do domu. Muszę zająć się Lily, więc jeśli chcesz, pojedź ze mną.
- Chciałbym zobaczyć jak ta księżniczka urosła - uśmiechnął się w momencie wzmianki o mojej córce - Ale nie mogę. Chciałbym byś ty ze mną pojechała do mnie.
- Do ciebie? Teraz?
- To zajmie godzinę. - powiedział - Muszę ci wytłumaczyć wszystko na czym stoimy w sprawie Harry'ego.
- Nie mam ochoty teraz na rozpoczynanie jakiegokolwiek tematu o nim.
- On coś planuje, ale jeszcze nie wiem co. - stwierdził - Musimy się dowiedzieć.
- Myślałam, że masz go na oku.
- Od pewnego czasu, nie dzieli się ze mną informacjami.
- Co to może oznaczać?
- Że szykuje coś mocnego. Na twoim miejscu bym się tego mocno obawiał.
~*~
Prośba Jaspera dała mi dużo do myślenia. Musieliśmy dowiedzieć się co planuje Harry, zanim będzie za późno. Dlatego zgodziłam się na jego warunki. Na rozmowę w jego domu.
Skromna kawalerka w stylu skandynawskim od zewnątrz wyglądała na idealnie pomalowaną świeżą kremową farbą. Jednak w środku, było całkowite przeciwieństwo. Wnętrze okazało się być trochę zniszczone. W niektórych miejscach, ściany były popękane, tak samo jak zepsuta podłoga, która wydawała ciche skrzypienie, gdy się po niej chodziło. Dom potrzebował dobrego remontu, choć ze stylu mieszkania Jaspera zorientowałam się, że wcale go nie potrzebuje poprzez brak pieniędzy.
- Nie przestrasz się. - odezwał się, rozbawiony moją reakcją. - Zapomniałem posprzątać dziś rano.
Cóż, salon czy kuchnia wyglądały tak, jakby przeleciało przez nich potężne tornado. Pozostawione, zaschnięte od brudu talerze walały się po kuchennym stole wraz ze szklankami. Niektóre produkty nie były nawet schowane na swoich miejscach, więc mleko, które stało na blacie, obok zlewu, prawdopodobnie już dawno skisło. Salon niestety lepiej nie wyglądał. Okruszki po chipsach walały się po welurowym dywanie nieposprzątane, tak jak dwie puszki po energetykach. Zastanawiałam się tylko czy w łazience albo pokoju też jest takie niezadbanie.
- Nie jesteś fanem porządku, co? - spytałam. Chłopak od razu zorientował się, że żartuję.
- To zależy od mojego humoru. - wyznał bez wahania.
Jasperowi szybko udało się posprzątać wcześniej zabrudzoną kuchnię. Usiadłam przy gołym drewnianym stole, na którym nie było żadnego obrusu. Od razu przypomniał mi się mój zmarły dziadek Jeffrey, ojciec mojej matki, który również nie pochwalał pomysłów z obrusami na jadalnych stołach.
- No więc, co wiesz nowego na temat Harry'ego? - przemówiłam, kiedy blondyn podał nam obu dwa kubki świeżo zrobionej miętowej herbaty z których unosiła się gorąca para.
- Ostatnio ciągle się gdzieś szlaja. Nie mam pojęcia gdzie.
- Nie wiem, ale wydaje mi się, że tak. Zresztą, to Styles. On zawsze coś kombinuje.
On zawsze coś kombinuje, te słowa zatańczyły niespodziewanie w moim umyśle. Tyle prawdy w tym było.
- Powinieneś z nim porozmawiać, jeśli uważasz, że masz z nim dobry kontakt.
- I co mu powiem? - wbił we mnie swój niepewny wzrok. Oprócz włosów, jego oczy również miały taki sam kolor jak u Thomasa. Ten sam morski odcień - Przestań się mścić? Myślisz, że zmienię jego tok myślenia?
- A mamy inne wyjście? Nawet spróbować nam nie zaszkodzi.
- Nie chcę stracić jego zaufania. Zrozum, że z jednej strony zależy mi na tym by dokonał tego, czego pragnie. Nie popieram tylko tego, co chce zrobić z tobą.
- Wysłuchałby cię. Jesteś dla niego ważny.
- On się nikogo nie słucha. Nawet własnej matki, która również próbuje mu wybić z głowy pomysł związany z tobą.
Doskonale pamiętałam Anne. Zawsze uśmiechniętą serdeczną kobietę, która całym sercem troszczyła się o swoje dzieci. Nawet jej córkę Gemmę, jedyną siostrę Harry'ego z którą bardzo dobrze się dogadywałam. Poczułam tęsknotę za nimi.
- Anne... - szepnęłam - Harry ma nadal kontakt z rodziną?
- Jasne. Czemu miałby nie mieć? - uniósł brew - Znałaś jego matkę i siostrę?
- Tak. - odparłam - Miałam okazję je poznać.
- To wspaniałe kobiety. Spotkaliśmy się pierwszy raz w Londynie na kolacji w zeszłą wiosnę. Styles miał wtedy trochę spraw do załatwienia w Anglii, więc zabrał mnie ze sobą. - w jego oczach dostrzegłam rozmarzenie - Nawet nie wiesz jak dobrze jest zobaczyć swój własny kraj po tak długim czasie.
- Domyślam się. - przytaknęłam z szerokim uśmiechem.
Nigdy nie miałam okazji odwiedzić Australii, swojego kraju w którym się urodziłam. Moi rodzice wyjechali do Ameryki jak byłam jeszcze małym kilkumiesięcznym dzieckiem, więc nawet dobrze go nie pamiętałam.
- Powracając do tematu... - odkrząknął - Harry robi to co uważa za słuszne. Nie liczy się ze zdaniem nikogo, ponieważ uważa, że to może go ponownie zniszczyć. Stara się myśleć po swojemu.
- Ale w jakimś sensie, słucha się ciebie. Ufa ci.
- Co z tego? To że mi ufa to nie znaczy, że uwierzy we wszystko co mu powiem. Vanessa, każdy żyje po swojemu. Nie powinniśmy z butami wkraczać do życia kogoś innego. On sam musi zrozumieć na czym stoi jego problem.
- Jak chcesz sprawić w takim razie, by sam doszedł do wniosku z konsekwencji jakie podejmuje? - zapytałam łagodnie. Jasnowłosy wydawał się być przez chwilę dziwnie zamyślony. Próbował ułożyć wszystko co mu siedziało w głowie w jedno przyzwoite zdanie - Przecież jeśli Harry nie ufa ci w stu procentach to jaki jest sens w ogóle rozpoczynania jakikolwiek działań?
- Próbuję ci pomóc. - przeczesał swoje blond włosy do tyłu z irytacji.
- Każdy próbuje. Pierw obiecujecie, a potem zawalacie sprawę.
- Obiecałem ci pomoc, Vanesso, i dotrzymam danego słowa. - zapewnił stanowczo - Nie zawiodę cię tak jak inni.
- Chcę mieć pewność, że nie zerwiesz naszej umowy. - oświadczyłam srogim tonem, chłodnym jak jesienny wiatr.
- Masz moje słowo. W tej sytuacji jestem po twojej stronie.
- A myślałem, że będziesz wobec mnie lojalnym sojusznikiem. - charakterystyczny, lekko ochrypły głos, rozprzestrzenił się po pomieszczeniu.
Zszokowana odwróciłam się za siebie, stykając się z gniewnym, jak ogniem palącym, spojrzeniem Harry'ego. Brązowa koszulka podkreślała jego włosy, gdyż zaś szmaragdowe tęczówki wypalały dziurę w mojej klatce piersiowej na wylot. Od razu poczułam jak serce zaczyna żwawo pompować krew. Szatyn bacznie stał z założonymi rękami, co chwila zerkając na naszą dwójkę, jednak to na mnie pozostawiał całe swoje skupienie.
- Wytłumaczę ci wszystko. - Jasper z odwagą podniósł się na nogi by móc dorównać wzrostu swojemu przyjacielowi. Nawet nie zauważyłam, że są prawie tak samo wysocy.
- Pierw wytłumacz, co ta suka tu robi.
Zagotowało się we mnie, gdy usłyszałam wypowiedź Harry'ego, przepełnioną znaną mi złością. Nie pozwolę ci na zbyt wiele, Styles.
- Mam imię, jakbyś chciał wiedzieć. - z sarkazmem odniosłam się do niego. Chłopak przez moment wpatrywał się we mnie zdezorientowany i jednocześnie zaskoczony moją postawą - Gdybyś miał więcej manier to uszanowałbyś, że jest to teren prywatny i jeśli chce się go przekroczyć, trzeba jedynie zapukać do drzwi.
- Nie powiedziałeś jej, że tu mieszkam, prawda? - Styles się roześmiał na co moja odwaga błyskawicznie zniknęła - Nie ładnie to tak okłamywać kogoś z kim chce się wejść w układy, nie sądzisz?
Jasper wpatrywał się we mnie, tym samym przepraszającym wzrokiem co ostatnio przy sytuacji z Chrisem.
- Zrobiłem to dla jej dobra. - stwierdził blondyn, odwracając nagle wzrok.
- Myślałem, że będziesz mądrzejszy.
- I kto to mówi! - prychnęłam - Jasper przynajmniej nie jest na tyle ślepy, by nie być w stanie zobaczyć do jakiego niskiego poziomu się zniżyłeś! Myślisz, że nie wiem co robisz?!
- Cóż, nie wątpiłem w twoje możliwości. - wzruszył jedynie ramionami.
- Próbowałeś zabić Chrisa i Ryana! Wiem, że ludzi podobnych do nich jest więcej na twojej liście! Musisz zaprzestać robić to co robisz! Oni są niewinni!
Kąciki ust Harry'ego wykrzywiły się w złowrogim uśmieszku. Ruszył w moją stronę, a ja z zamkniętymi oczami zaklęłam przeklęty kuchenny stół za sobą. Kiedy je otworzyłam, zorientowałam się, że mężczyzna jest ode mnie oddalony na bezpieczną odległość.
- Ci dwaj to jedynie pasożyty, które będą robiły wszystko by zniszczyć cię od środka. Nie pojmujesz tego?
Jego słowa były wypowiadane z takim jadem i przeklętą triumfalną satysfakcją, że jedyne co chciałam zrobić to uderzyć szatyna pięścią w twarz.
- Uważasz ich za złych ludzi, ale oni nimi nie są!
- Jeden zaangażował się w sprawy Thomasa by pozbawić mnie życia, a drugi mu pomagał! Sądzisz, że za takie przekleństwo, mam darować im te ich marne życia!?
- Zrobili to co musieli z przymusu! - krzyknęłam.
- Och, kto ci to wmówił!? - zakpił - Wszyscy dookoła cię okłamują, idiotko, a ty nadal banalnie im kurwa wierzysz! Rozejrzyj się!
Nie ulegaj mu tak łatwo, Vanessa. Nie możesz, powtarzałam sobie w myślach.
- Zostaw ją Styles. - Jasper przemówił swoim chłodnym głosem - To nie jej wina, że ma tak dobre serce.
Blondyn wciąż stał w tym samym miejscu, obok swojego krzesła z którego chwilę temu postanowił wstać. Doceniałam to jak wstawiał się za mną.
- Przypominam ci Jasper, że stajesz po stronie mojego wroga. - szatyn wytknął mu palcem - Osoby, która mnie zniszczyła.
- Ona tego nie zrobiła i wiele razy ci to powtarzałem! - jasnowłosy z odwagą podszedł do Harry'ego, bacznie stając naprzeciwko przyjaciela - Chcesz ukarać niewinną osobę!
- Ta suka nigdy nie była nie winna! - zielone oczy Stylesa przykryły się ciemniejszą barwą - Bronisz jej, bo ci nagadała na mnie same bzdury! A to tylko po to, by przeciągnąć cię na swoją stronę!
- Wiem jak skończyła się wasza miłość! - poczułam jak moje serce zaraz przeciśnie się przez żebra na ich słowa - To ty okazałeś się dupkiem! Gdybyś nie wyjechał, przyznałbyś mi rację, że to co mówię jest prawdą! Miałem nawet okazję zobaczyć jej styl życia! Nie był on za wesoły!
- Nic nie wiesz! - Styles odepchnął go od siebie, tak, że gdyby nie ściana, to upadłby prosto na podłogę.
- Jesteś tchórzem, Harry! Damskim bokserem dla którego kobieta się nie liczy! Przyznaj to!
W szatynie widać było, że zagotowały się emocje. Pięści w obu dłoniach zacisnęły się pod wpływem zdenerwowania. Kiedy myślałam, że zaraz wyżyje się na niczego niewinnym Jasperze, ku mojemu zdziwieniu, postąpił inaczej. Odwrócił się w moją stronę, a wtedy dokładnie zobaczyłam, jego palące rozgniewanie.
- To ty do tego doprowadziłaś! - wrzasnął, przybliżając się do mnie coraz bliżej - Nastawiłaś mojego własnego przyjaciela przeciwko mnie!
Szatyn uniósł swoją dłoń by mnie uderzyć, ale z trudem udało mi się ją zatrzymać. Złapałam go w porę za nadgarstek.
- Przestań, Harry. - mówiłam spokojnie, ale ze łzami w oczach. Wpatrywałam się w jego tęczówki, próbując z nich wyczytać cokolwiek - Robisz błędy za które chcesz by płacili ludzie. Jasper nie jest przeciwko tobie. Nigdy nie był. Chce ci tylko uświadomić prawdę, którą boisz się przyjąć. Popiera cię we wszystkim co robisz, tylko nie w tym co chcesz zrobić mnie.
- A co jest w tobie takiego, że nie powinienem zrobić ci tego co chce zrobić?! - gwałtownie uwolnił swoją dłoń z mojego uścisku.
- Miłość do ciebie. - odezwał się Jasper, stojący za nim. Miałam wrażenie, że chyba przez sekundę zatrzymało mi się serce - To nie zdarza się często po takich przypadkach jak wasz. Ona wciąż cię kocha, nie widzisz tego? Jest w stanie naprawić to co zostało w tobie zepsute.
Harry wyglądał na zdezorientowanego nagłym faktem. Wiedział o moich uczuciach do niego już wcześniej, ale teraz wydawało się nam obu, że zabolały go dwa razy mocniej. Odwrócił się do Jaspera, by móc mu się przyjrzeć.
- I ty kupiłeś tą gadkę o jej miłości do mnie?
Szatyn zakpił z nas z rozbawieniem. Tego się nie spodziewałam. Siła, na jakiej się podpierał, była silniejsza niż myślałam. Nic nie działało by go złamać.
- Przez te dwa lata miała nadzieję, że wrócisz. Uparcie wierzyła, że będzie znów mogła cię spotkać. A ty wróciłeś do niej z czymś, z czym się nie spodziewała. Z zemstą w którą ją włączyłeś.
- A co miałem zrobić!? - Harry wyrzucił ręce w powietrze - Wrócić do Los Angeles i stanąć pod jej domem z otwartymi ramionami? Myślisz, że zlitowałaby się nade mną? Oczywiście, że nie.
- Mylisz się co do tego. - przemówiłam. Spojrzenia obu mężczyzn poleciały na mnie, ale ja swoje skupiłam jedynie na szatynie - Gdybyś tylko pokazał mi, że ci zależy, wybaczyłabym ci każdy błąd jaki popełniłeś.
- To jakieś żarty. - zaśmiał się.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie, bo nie będę powtarzać się dwa razy. - zagroziłam mu palcem, odważnie zbliżając się do jego osoby. - Zejdę ci z drogi. Zejdę, ale najpierw patrząc mi prosto w oczy, wykrzycz, że nic nie znaczę! Wykrzycz, że nawet każde spędzone ze sobą chwile były nieporozumieniem! Zejdę ci z drogi, jeżeli mi udowodnisz, że postępujesz zgodnie z sercem! Że
nie stawiasz się mu na przeciw ze względu na swoją chorą dumę, tym samym
odbierając mi szansę na szczęście!
- Vanessa co ty wyprawiasz!? - Thomas spanikował - Nie możesz!
- Powiedz to do cholery! - gniewnie wpatrywałam się w Harry'ego, który nadal nie ukazywał żadnych z emocji.
- Odkąd wyjechałem, przestałaś dla mnie cokolwiek znaczyć. - odparł bezdusznie, a ja poczułam jak nogi się pode mną zaczynają uginać. - To co było pomiędzy nami, nie było warte żadnego zachodu. - Jego słowa cięły mnie jak nóż ludzkie rany. Miałam wrażenie, że przed moimi oczami pojawiają się gwiazdy. - A teraz ja coś ci powiem. - złapał mnie za ramię, przyciągając do siebie. Szeptem wypowiedział następujące słowa: - Jeśli jeszcze raz staniesz pomiędzy mną, a moją zemstą albo nastawisz ludzi przeciwko mnie to zginiesz jako pierwsza niż ostatnia. Spalę twoje szczątki, a później dam w prezencie twoim rodzicom. Zrozumiałaś mnie!?
- Puść ją!
Harry posłusznie wykonał polecenie Jaspera. Czułam się w ramionach blondyna, tak, jakby wyrwano mi każde wnętrzności z orgamizmu.
Uniosłam wzrok z powrotem na Harry'ego, ale ujrzałam jedynie satysfakcję ze stworzonego strachu. Zastanawiałam się, co się stało z tym chłopakiem w którym zakochałam się na zabój i dla którego spaliłabym na swojej drodze praktycznie wszystko by być tylko z nim.
- Powinieneś wiedzieć, że tak naiwnym kobietom się nie wierzy, Jasper. - ostry ton szatyna przywrócił mnie do rzeczywistości.
- Wynoś się! I wróć tu jak ochłoniesz! - nakazał przyjaciel - Mamy sobie poważnie do pogadania!
- Liczę na jej nieobecność w tym czasie.
Harry cofnął się od mojej osoby z triumfalnym uśmieszkiem, który zagościł na jego ustach. Miałam go dość. Jego charakteru, odwagi, siły w słowach i zadziwiającej zawisłości. Kiedy dotknął klamki od drzwi, prowadzących na zewnątrz, zaśmiał się jedynie, po czym wyszedł.
W duchu dziękowałam Jasperowi za przytrzymywanie mnie w jego ramionach. Gdyby nie on, straciłabym panowanie nad własnym ciałem.
- Co teraz będzie? - spytał, troskliwie głaszcząc mnie po plecach by dodać otuchy. Wiedział, że słowa Stylesa zadziałały, jak strzała postrzałowa od pistoletu.
- Nic. - szepnęłam bez ani grosza nadziei - Każdy kiedyś przegrywa.
"Nie ścigaj człowieka, który postanowił od ciebie odejść. Nie
proś, żeby został. Nie błagaj o litość. On pojawił się w Twoim życiu tylko po
to, żeby obudzić w Tobie to, co było uśpione.
Muzykę, z której nie zdawałaś sobie sprawy. Jego misja jest zakończona, więc pozwól mu odejść. On miał tylko poruszyć strunę. Teraz Ty musisz
nauczyć się na niej grać."
Od autorki: Czuję się, jakbym pisała romantyczną książkę z nieprzerwanie ciągnącymi się dramatami. Czy numerek 99 zagrał na waszych emocjach tak samo jak na moich? Mam wrażenie, że to opowiadanie z każdym nowym rozdziałem otwiera umysł na prawdziwą rzeczywistość. Pojawiają się momenty, które występują nawet i w realnym świecie. Doprowadzam was tym do łez? Mi również zdarza się uronić parę łez po sprawdzeniu rozdziałów, więc to normalne. Szczególnie przy scenach Harry'ego i Vanessy. Ciężko jest wytrzymać :)
Cóż, to oczekuję was z powrotem 4 Marca!
Widzimy się niedługo! x
Łał��... poprostu extra rozdział...Emocje sięgają zenitu... Nie mogę się doczekac następnego rozdziału.. ����
OdpowiedzUsuńŚwietny jak zawsze ! Czekam na kolejny :) Harry nie może tego zrobić,kurwa on ją kocha ;( przeżywam to bardzo i mam nadzieję, że wyjdzie cała prawda i że ich miłość zwycięży ❤ ! Buźka :) !
OdpowiedzUsuńMega rozdział ❤❤/Natalia
Usuń