4 lut 2017

Rozdział 98

Zadrżałam, słysząc jego groźne zapewnienie, ale mimo wszystko nie straciłam trzeźwego myślenia. Powolnie podniosłam się na nogi, odkładając jedno z pudeł z powrotem na podłogę. Ani na chwilę nie spuściłam intensywnego spojrzenia ze swojego przyjaciela. Był nieco wyższy ode mnie, co dawało mu lekką przewagę górowania nade mną. Lekko umięśnione ramiona opinała świeża, ciemnoszara bluzka z napisem "God gives new life", zaś nogi, smukłe męskie sportowe dresy w kolorze kruczoczarnym. Lewa noga była owinięta dokładnie zabandażowanym bandażem, aż od stopy do zgięcia kolana. W chodzeniu pomagały mu dwie kule ortopedyczne na których oparte miał swoje dłonie.
Kiedy zorientował się, że mu się przyglądam, odetchnął głęboko, po czym ze wzrokiem wbitym we mnie, przybliżył się znacznie bliżej. Stałam prosto, wyczuwając w sobie ostatnie resztki odwagi. Chłopak sprawiał, że czułam się niepewnie.
- Nie powinieneś być...
- W szpitalu? - Chris przerwał mi w połowie zdania. Wtedy zorientowałam się z jakim sarkazmem się do mnie odnosi. - By pozwolić aby Harry dokonał swojej zemsty na tobie?
- Czemu się przejmujesz tym co może mi zrobić? Miałeś mnie przecież gdzieś, kiedy podjąłeś współpracę z Thomasem. - zadrwiłam - Więc co? Nagle teraz wróciłeś i sobie przypomniałeś, jak bardzo zależy ci na mnie?
- Zawsze mi na tobie zależało i nawet w tamtym momencie, brałem ciebie pod uwagę.
Kiedy brunet zrobił krok w przód, gestem dłoni zatrzymałam go. Starałam się utrzymać daną odległość pomiędzy nami obojga. Zakłopotanie natychmiast wymalowało mu się na twarzy.
- Bredzisz. Zrobiłeś to co zrobiłeś tylko i wyłącznie dlatego, że chciałeś zniszczyć Harry'ego, ponieważ dobrze wiedziałeś, jak bardzo silne uczucie nas łączy. Byłeś zazdrosny.
Nagły napływ siły i odwagi w słowach ułatwiało mi kontynuowanie konwersacji z przyjacielem.
- Tak! Byłem zazdrosny! - podniósł głos. Prawą kulę ortopedyczną przeniósł na drugą stronę, tak, że teraz ciężar jego ciała opierał się na lewej, pozwalając mu swobodnie poruszać swoją wolną dłonią - Nigdy nie tolerowałem Stylesa za to jak się z tobą obchodził. Traktował cię jak kogoś niewartego, gdyż wtedy ja, mogłem dać ci wszystko, czego byś tylko zechciała. Dlatego zabieram cię ze sobą, Vanesso. Chcę byś była bezpieczna ze mną, daleko od tego schizofrenika i Los Angeles.
- Nigdzie mnie nie zabierasz. - oznajmiłam srogo - I nie waż się dyktować mi co mam robić.
- Myślisz, że podporządkuje się pod twoje słowa? - gniewny wzrok Chrisa, zaczął flegmatycznie wypalać we mnie dziurę - Nie obchodzi mnie to, co ty na to powiesz.
Chłopak podszedł do mnie, zmniejszając odległość jaką wcześniej ustanowiłam. Stanął dokładnie naprzeciwko, więc mogłam doskonale odczuć jego ciepły oddech od którego aż po moim ciele przechodziła gęsia skórka.
- Wynoś się! - warknęłam, ale przyjaciel nawet nie zareagował - Powiedziałam wynoś! Mówiłam, że pożałujesz, jeśli się do mnie chociaż zbliżysz!
- Nie wyjdę stąd, dopóki nie opuścisz tego domu wraz ze mną! - obwieścił złowieszczo - Ty i Lily wyjedziecie z Los Angeles, a ja dopilnuję by nic wam się nie stało. Zamieszkamy razem.
- Nie! Nie zmusisz mnie do tego!
- Wolisz umrzeć przez swojego byłego? Tego właśnie kurwa chcesz? - prawą wolną ręką złapał mnie silnie za nadgarstek - Dlaczego do jasnej cholery wolisz tu zostać i patrzeć jak on w tym czasie wypełnia swoją listę zemsty, przy okazji wiedząc, że będziesz wkrótce następna?!
- Wolę umrzeć niż mieć do czynienia z osobą, która pod pretekstem "najlepszego przyjaciela", związała się w plany mojego wroga, aby spakować moją jedyną miłość do grobu, a mnie doprowadzić do autodestrukcji!
Zadrżałam, widząc jego wściekły wyraz twarzy, po tym jak skończyłam mówić.
- Zrobiłbym wszystko by cię ochronić. -  nachylił się nade mną - Pracując dla Thomasa, przez cały czas o to jedynie walczyłem. Abyś była bezpieczna. On wiedział, jak bardzo ważna dla mnie jesteś, dlatego zmusił mnie do współpracy, grożąc mi, że zginiesz, jeśli mu nie pomogę. Zrozum, że musiałem postąpić tak, a nie inaczej. Odebrałby mi ciebie, a tego bym nie przeżył. Miał asa w rękawie.
- Harry powiedział...
- Nic nie zaczyna się dobrze od "Harry powiedział"! - burknął rozdrażniony - Nie możesz mu wierzyć we wszystko co od niego się dowiesz! Nie jesteś pewna czy to co mówi jest prawdą!
- Skąd mam w takim razie wiedzieć, że to co ty teraz mi mówisz, jest prawdą!? - próbowałam wyrwać swój nadgarstek z silnego uścisku Chrisa, ale ten, pomimo konsekwencji jakich narobił się u Harry'ego, nadal miał tyle samo siły.
- Przez cały ten czas, tak naprawdę nie chroniłem cię tylko przed Thomasem, ale i także przed samym Stylesem. - swoje skupienie przeniósł w moje oczy - Harry jest podobizną Thomasa. Możesz mi nie wierzyć, ale oni są tacy sami. Każdy z nich niezmiernie dąży do wyeliminowania ludzi, którzy zaszli im za skórę, skrzywdzili albo wykiwali przy najlepszej okazji. Oboje chcą władzy. Chcą dyrygować innymi. Nie liczą się dla nich zasady, bo mają własne. Sądzą, że każdy musi ich przestrzegać, jeśli chcą dożyć swoich ostatnich dni na tym świecie. Nie można im ufać. Na samym początku miałem przeczucie do czego zdolny jest Thomas i wiem teraz, że Styles jest gotowy wybrać nawet tą samą najkrwawszą drogę, aby pozbyć się swoich wrogów.
- To nie zmienia niczego! Wiem na co stać jest Harry'ego i dlatego wiem, że sama muszę się uporać z tym co mnie czeka! Sama znajdę wyjście z tej sytuacji, bez twojej pomocy!
- Nie dajesz mi wyboru, Vanessa.
Nie przerywając naszego kontaktu wzrokowego, Chris gwałtownym ruchem puścił mój nadgarstek i prawą ręką przyłożył do mojego brzucha mały charakterystyczny metalowy rewolwer, którego wcześniej nie można było zauważyć spod jego koszulki. Kiedy zorientowałam się, do czego się posunął, posłałam mu zdziwiony wzrok. Nie sądziłam, że mój własny przyjaciel w ogóle odważył się dokonać takiej rzeczy.
- Jak możesz Chris!? - prawie wrzasnęłabym, gdybym się w porę nie opanowała - Chcesz mnie zmusić do czegoś, czego jestem wbrew przeciwna! Nie możesz!
- Mogę i nie interesuje mnie co ty o tym myślisz! Nie pozwolę byś wybrała swoją drogę, ponieważ przez to mogę cię stracić! Nie rozumiesz na jakie niebezpieczeństwo się piszesz!
- To moja decyzja, której ty nie masz prawa podważać! - czułam jak złość w chłopaku wzrasta -  Jak śmiesz w ogóle mówić mi co jest dla mnie najlepsze!? Opuść mój dom, natychmiast!
- Zrobię to, jeśli ty pójdziesz ze mną! Tak jak powiedziałem! - syknął gniewnie, że aż ciężko przełknęłam ślinę.
- On cię zabije, jeśli mnie ze sobą zabierzesz! - krzyknęłam, kiedy groźne narzędzie coraz mocniej wbijało mi się w brzuch - Harry nie ma litości!
- Jeśli umrę to ty razem ze mną!
Gniew Chrisa uderzył w moje ciało tak mocno, że ledwo utrzymałam się na własnych nogach. Potężny ból momentalnie przesiał moje serce na jego wypowiedziane słowa. Miałam wrażenie, że stoi przede mną ktoś, kto jedynie podaje się za mojego przyjaciela.
- Myślałam, że jesteś wart tego, co do ciebie czuję. - szybko przetarłam słone łzy, by nie pokazać brunetowi swoich słabości.
- Vanessa nie... ja...
- Traktowałam cię jak rodzinę. - wtrąciłam mu się - Byłeś dla mnie osobą, której nigdy nie bałam się zaufać. Podchodziłam do ciebie, jakbyś był moim własnym rodzeństwem. Kochałam cię, a ty... najlepiej chciałbyś mnie widzieć martwą, by móc pokazać Harry'emu, że w tym starciu to ty wygrałeś. 
- To nie tak! Posłuchaj.
- Milcz! - odepchnęłam Chrisa z całej siły, nie zważając na rewolwer i gdyby nie jego kule, upadłbym na podłogę - Jesteś podstępną bestią! Harry miał rację by ci nie ufać! Lubisz zgarniać wszystko dla siebie! Mówisz, że gdybyś się nie zgodził na warunki Thomasa, zginęłabym, ale tak naprawdę nie obchodziłoby cię to, gdyby mnie postrzelił! Byłbyś przeszczęśliwy, ponieważ wtedy miałbyś wygraną w rękach!
- Przestań! - uniósł pistolet - Jestem gotów zrobić dla ciebie wszystko i ty dobrze o tym wiesz! Kocham cię odkąd się znamy! Nie byłbym w stanie sprowadzić na ciebie niebezpieczeństwa, ponieważ to co do ciebie czuję jest silniejsze niż jakaś tam zemsta. - wziął głęboki wdech i wydech - Ale wiedz, że nie mogę pozwolić Stylesowi mi cię odebrać. On definitywnie chce ciebie. Jeśli pozwolisz mi cię zabrać daleko od Los Angeles to obiecuję, że do końca życia ty i Lily będziecie bezpieczne. Musisz jedynie się zgodzić. Inaczej, sam będę musiał wziąć sprawy w swoje ręce.
- Wątpiłbym w to.
Szorstki i zdenerwowany głos rozprzestrzenił się po korytarzu. Przestraszona odwróciłam głowę w stronę drzwi wejściowych, dostrzegając znajomego blondwłosego chłopaka. Jasper. Na samo to imię zaparło mi dech w piersiach. Z wzrokiem pełnym gniewu, celował pistoletem w samego Chrisa.
- No nie wierzę. - do moich uszu dobiegł irytujący śmiech bruneta - A ty skąd się tu wziąłeś?
- Wolałbym raczej zapytać o to ciebie. - Jasper z odwagą wszedł do środka, podchodząc coraz bliżej - Odłóż broń. Natychmiast.
- Lepiej się cofnij. Nie ręczę za siebie.
 Chris podniósł swoją broń na wysokość klatki piersiowej Jaspera, ale ku mojemu zaskoczeniu, on nawet nie przejął się jego nagłym wyraźnym ostrzeżeniem. Bacznie wpatrywał się w przeciwnika, nie dając za wygraną.
- Naprawdę strzeliłbyś do niej? Do osoby na której ci prawdopodobnie najbardziej zależy?
- Jasper...
- Zrobiłbyś to? - kontynuował, wtrącając mi się w zdanie.
Chris wymienił ze mną zaniepokojone spojrzenia. Przez chwilę wydawał się być niepewny, jakby zadrążony we własnych myślach.
- Nie, nie zrobiłbym tego. - przemówił po krótkiej ciszy, przenosząc swoje spojrzenie ponownie na wysokiego blondyna - Ale jeśli przez zadanie jej bólu, uda mi się zabrać ją ze sobą to nie zawahałbym się niczego.
- Chris ty nie mówisz poważnie. - przemówiłam poddenerwowana - Nie możesz mnie torturować.
- Uważasz, że tak powinno traktować się osobę, którą się kocha? - Jasper zaskoczył nas obojgu swoim pytaniem. Spokój i opanowanie miało widoczną przewagę nad jego osobą. - Wiedząc, że ta osoba jest dla ciebie niezmiernie ważna, powinieneś jej pomóc, a nie decydować za nią, jak ma żyć. Vanessa nie zrobi tego, czego chcesz by zrobiła.
- Moim obowiązkiem jest zapewnienie jej bezpieczeństwa i nie mów mi, czego nie powinienem robić, ponieważ to co mam zaplanowane wyjdzie jej jedynie na dobre.
- Nie. - Jasper pokręcił palcem - To nic ci nie da. Myślisz, że z dala od rodziny i przyjaciół, będzie wieść dobre życie? Że uchronisz ją przed Harrym?
- Tęsknota za bliskimi prędzej czy później zniknie. Harry jedynie stanowi problem, więc wyjazd to będzie jedyna najrozsądniejsza konieczna decyzja, jaką ona podejmie.
- Straciłeś już dawną tą kobietę, którą darzyłeś tak dużym uczuciem. - kąciki ust Jaspera wykrzywiły się w złowieszczym uśmiechu. Jego zadowolenie zaczęło mi kogoś przypominać. - Vanessa przejrzała na oczy. Wie dla kogo pracowałeś i co zrobiłeś. Chronić ją to trzeba jedynie przed tobą. Ty jesteś dla niej zagrożeniem.
- Naprawdę? Ty stoisz za uratowaniem Stylesowi życia. - warknął - Podjąłeś się sprzeciwić nawet swojemu bratu, aby pomóc Harry'emu, którego zaledwie znałeś kilka jebanych miesięcy. Teraz oboje planujecie zemstę w którą włączona jest także i Vanessa. Może i popełniłem błąd, walczyć ramię w ramię wraz z waszym wrogiem, ale nie żałuję tego, że chociaż spróbowałem sprowadzić jednego z was do grobu. Wprawdzie, cieszę się, że udało mi się zadowolić twojego brata. Nawet na chwilę.
- Brata? - spojrzałam na Jaspera, który miał rozdrażniony wyraz twarzy. Kiedy usłyszał to co powiedział Chris, udało mi się zauważyć, że zaczyna gryźć go naturalne sumienie. Zniżył broń.
- Och, to nie wiedziałaś Vanesso, że Jasper jest bratem Thomasa? - Chris wydawał się być rozbawiony całą tą sytuacją - Cóż. Okazuje się, że nie tylko ja mam tu sekrety.
Jasper odwrócił głowę w moją stronę i posłał zaledwie swoje przepraszające spojrzenie. Wtedy dotarło do mnie, że to co zostało powiedziane jest stuprocentową prawdą. Jasper, bratem Thomasa. To się nawet w głowie mi nie mieściło. Z tego co mi było wiadomo, Thomas miał jedynie siostrę, dlatego trudno było mi uwierzyć w słowa przyjaciela.
- On nie może być...
- Jego bratem? - dopowiedział brunet - Może nie widać aż tak dużego podobieństwa w ich charakterach, ale uwierz mi, w ich żyłach leci ta sama przeklęta krew.
- Powiedz Jasper, że on kłamie.
Przez chwilę chłopak wydawał się być nieobecny. Zamyślony, nie zdający sobie sprawy, że niebezpieczne narzędzie Chrisa nadal jest wycelowane w jego kierunku.
- Nie. - zawtórował nagle, podnosząc wzrok na moją osobę - To prawda co on mówi. Jestem bratem Thomasa. Jego biologicznym rodzeństwem.
Prawda walnęła we mnie jak piorun. Bardzo szybko połączyłam fakty.
- Rzeczy nabierają zupełnie innego wyglądu. - Chris zbliżył się powoli do mnie - Ukrywać przed tobą coś takiego? Jak on śmiał, co nie?
- Odsuń się od niej albo tego pożałujesz!
- Masz teraz dowód na to, że nie można nikomu ufać - wskazał na blondyna - Wolisz uwierzyć jemu i Stylesowi zamiast mi? Wiem, że cię zraniłem, bo wybrałem najokrutniejszą drogę, która pozwoliła mi w jakimś stopniu cię uchronić, ale nigdy bym cię nie skrzywdził tak jak Harry by to zrobił. Musisz otworzyć oczy, Vanesso. Wyjedź ze mną. Możesz być szczęśliwa.
- Nie wierz mu! - w mgnieniu oka, Jasper pojawił się obok nas i odciągnął Chrisa ode mnie - On tobą manipuluje. Za każdym razem to robi byś mu uwierzyła. Wyjazd nie jest dobrym rozwiązaniem. To wszystko pogorszy, jeśli zgodzisz się na to co ci obiecuje.
- Bzdury. - prychnął Chris, wyraźnie zirytowanym tonem.
- Vanessa, spójrz na mnie. - blondyn stanął naprzeciwko mnie by odwrócić moją uwagę od przyjaciela - Musisz coś wiedzieć.
- Przestań mieszać jej w głowie. Ona ci nie uwierzy, Jasper. Przegrałeś. Pogódź się ze swoją porażką. Straciła zaufanie co do ciebie.
Czułam jak wszystko co napływało mi do głowy, sprawiało mi coraz to więcej bólu. Nie umiałam się skupić, a co na dodatek zapanować nad sobą.
- Zamknij się kurwa. - z błyskawiczną szybkością, odwrócił się do przeciwnika za sobą. Rewolwer Jaspera, który już wcześniej był przygotowany na wystrzał, teraz znów był gotowy do działania. Przycisnął narzędzie do szarej koszulki Chrisa - Widzę, że Styles potraktował cię trochę za słabo. Pozwolisz, że trochę poprawię to co zaczął?
- To groźba?
- Możesz tak to potraktować. - tym razem to Jasper uśmiechnął się by zrobić mu na złość.
- Przestańcie! Dość! - krzyknęłam, oddalając ich obojgu od siebie - Opuście broń i wynoście się! Oboje! Już!
- Dobrze. - odparł Chris i uniósł ręce do góry w geście obronnym, co mnie trochę zaskoczyło - Dam ci to czego chcesz. Wyjdę z honorem, ale wiedz, że za niedługo przyjdę tu z powrotem by móc cię ze sobą zabrać. Liczę na brak sprzeciwień tym razem. Daję ci czas.
- Nie słuchaj go, słyszysz!?
- Masz dwa dni, Vanessa. Nie więcej. - poinformował - Bądź gotowa.
Kiedy miałam zamiar coś powiedzieć, brunet już zniknął za drzwiami mieszkania, pozostawiając mnie z Jasperem, który był tak samo zszokowany jak ja. Spojrzenie, które wbite było we mnie, przepełnione było charakterystycznym rozżaleniem.
Później zapadła pomiędzy nami chwilowa cisza. Każdy z nas wpatrywał się w podłogę by uniknąć nieprzyjemnego kontaktu wzrokowego. Nikt z nas nie miał odwagi się pierwszy odezwać. Oboje czuliśmy się nieswojo w swoim otoczeniu. Odkąd dowiedziałam się, że śmierć Harry'ego to jedynie perfidne kłamstwo i odkąd bezustannie starałam się dodzwonić do Jaspera o wyjaśnienia, całkowicie mnie zignorował. Nie odbierał ode mnie telefonów, nie odpisywał na wiadomości, które wysyłałam praktycznie codziennie z prośbą o jak najszybszy kontakt. Nie wiedziałam o co mu chodzi, dlatego nasze relacje zmieniły się tak drastycznie szybko.
- Vanessa... - raptem usłyszałam cichy głos Jaspera, który uderzył w moją głowę. Odwróciłam się w stronę blondyna, napotykając jego smutną twarz - Wiem, że powinienem teraz wyjść, ale chcę z tobą porozmawiać. Pozwól mi.
Chłopak próbował podejść bliżej mnie, ale nie pozwoliłam mu na to. Momentalnie nabrałam ochoty aby krzyczeć czy płakać z rozpaczy, ale resztki zdrowego rozsądku chroniły mnie przed wpadnięciem w histerię. Zaczęłam cofać się do tyłu, aż wpadłam na ścianę. Zdesperowana szukałam po kieszeniach bluzy czegoś co ochroniłoby mnie przed tym człowiekiem. Tak. Bałam się Jaspera po tym co się dowiedziałam. Miałam wrażenie, że jest tą samą osobą co Thomas.
- Nie zbliżaj się! - ostrzegłam go automatycznie, co widocznie podziałało.
Jasper stanął w miejscu i jedynie westchnął. Przeczesał swoje blond włosy do tyłu i ponownie spojrzał na mnie.
- Chcę tylko porozmawiać.
- Nie chcę twoich wyjaśnień. Ignorowałeś mnie przez cały ten czas, odkąd prawda o upozorowaniu śmierci Harry'ego wyszła na jaw! Masz czelność teraz tu przychodzić i prosić mnie o cokolwiek?
- Zrobiłem źle i wiem o tym. - kontynuował - Ale wiem także jak bardzo zależy Harry'emu na jego zemście. Musiałem mu pomóc. Czułem się winny za czyny mojego własnego brata.
- O tym też nie raczyłeś mnie poinformować. Że masz brata, który jest naszym wrogiem! - adrenalina buzowała w moich żyłach - Jak ja mogłam tak szybko ci uwierzyć?
Zsunęłam się po ścianie na podłogę i podkupiłam nogi do siebie. Byłam idiotką, którą łatwo było przeciągnąć na swoją stronę. Zbyt szybko ufałam ludziom i to kończyło się zazwyczaj źle.
- Wiem co sobie o mnie teraz myślisz. - poczułam jak jego ramię ociera się o moje. Blondyn schował swoją broń i usiadł obok mnie na podłodze - Nie jestem tu dlatego, że Harry mnie o to poprosił. Zdaję sobie sprawę, że jego zemsta obejmuje i ciebie, ale nie pozwolę by tak się stało.
- O czym ty mówisz? - prychnęłam zła - Przecież to jasne jak słońce, że Harry zniszczy wszystkich, którzy mu stanęli na drodze. W tym i mnie. A jeśli mu pomagasz to chcesz tego samego co on.
- Akurat jeśli chodzi o zemstę na tobie to oboje mamy dosłownie inne poglądy na ten temat. - rzekł - Rzecz w tym, że ja jestem tym, który nie chce byś została skrzywdzona przez taką osobę jak Styles.
- Ty? Nie żartuj ze mnie. To wasz podstęp, prawda?
- Chociaż raz weź sobie do serca coś na poważnie. Chcę ci pomóc. Harry cały czas posuwa się do przodu i będzie coraz to gorzej. Nie jest trudno rozwiązać jego zagadkę, Vanessa. Przekonałaś się co do jego osoby, dlatego jestem tu by cię przekonać, że potrzebujesz mojej pomocy. Myślę, że jestem w stanie zapanować nad Stylesem, więc jeśli się uda to będziesz miała zagwarantowane bezpieczeństwo dla siebie i Lily.
- Czemu chcesz się mu sprzeciwić w tej sprawie? Wydaje mi się, że jesteś jedyną osobą, której teraz ufa. Chcesz by to się zmieniło?
- Może i jestem, ale przeszłość nauczyła mnie jak naprawdę powinno się patrzeć na ten świat. - westchnął - Przez jedno wydarzenie sprzed kilku lat, zostałem dosłownie zniszczony. Pewnie znasz całą prawdę o mojej siostrze Maddie, która została zabita przez Harry'ego, mam rację? No więc, z tego co mi było wiadomo, Thomas wyjechał, pozostawiając całą naszą rodzinę. Moi rodzice umarli niedługo po pogrzebie Maddie, więc to jeszcze bardziej rozwinęło moją depresję. Nie miałem nikogo. Byłem sam, żyjąc ze świadomością, że może kiedyś Thomas zdecyduje się mnie odnaleźć i pomóc mi w tym ciężkim dla mnie czasie. Ale tak się nie stało. On nigdy nie powrócił, nawet nie starał się ponownie nawiązać ze mną kontaktów. Czułem się odrzucony przez własne rodzeństwo. I wtedy zrozumiałem co było tego wszystkiego powodem. A nim byłem właśnie ja. Ani Maddie czy Thomas nie ufali mi, nie byli ze mną tak blisko jak powinni być. Myślałem jedynie o sobie, nie przejmując się nimi. Dlatego teraz wiem, że nie wolno nikogo lekceważyć. Być może Thomas miał swoje powody by wyjechać, dlatego należało go zrozumieć, a nie od razu skreślać. Gdyby udało mi się wcześniej do niego dotrzeć, może teraz byłby całkiem inny. Nie sądzisz, że nawet teraz, gdyby jakoś dało się przestawić myśli Harry'ego o tobie, nie musiałabyś cierpieć? Chodzi o to, że zanim cię poznałem myślałem, że jesteś podłą jędzą, która jedynie złamała mu serce. Ale gdy doszło do naszego spotkania, rzeczy się zmieniły. Zawsze powinno pierw wysłuchać się, co obie strony mają do powiedzenia, ponieważ na przykład po tym co mi powiedziałaś, zrozumiałem, że nie tylko ty jesteś winna temu co się stało. To nie ty go skrzywdziłaś jako pierwsza, tylko on ciebie...
- Co to ma wspólnego z moją sytuacją? - spytałam z niezrozumieniem.
- Harry nie może pojąć prawdziwego powodu waszego rozstania. Jeśli uda mi się otworzyć mu oczy i wmówić mu, że to co było pomiędzy wami, było czymś niezwykłym, oszczędzę wam obu cierpienia. Ponieważ jeśli tego nie zrobię, sprawy mogą nabrać innych obrotów. Może postrzelić któregoś z twoich bliskich, a wtedy będziesz odczuwała poczucie sumienia do końca życia, że to ty do tego doprowadziłaś.
- To się nie uda. Harry ma w głowie jedynie swoją zemstę.
- Nie traćmy wiary. Wolę spróbować teraz niż później, jak będzie już zdecydowanie za późno.
- Nie uda ci się go zmienić.
- Jeśli nie mi, to tobie.
- Co?
- Będziesz naszym planem B. Sama przekonasz go, że rzeczywistość jest całkiem inna od tej, którą widzi.

~*~

Kiedy Jasper opuścił mój dom, postanowiłam zadzwonić po chłopaków byśmy razem zaczęli się zastanawiać nad tym co będzie dalej. Potrzebowałam rady w sprawie posłuchania się Jaspera czy raczej wyjechania z Lily, tak jak to wcześniej zaplanowałam. Miałam zamiar sprzeciwić się Harry'emu, stanąć z nim ponownie twarzą w twarz i wygarnąć mu wszystko, zanim stanie się to co się stanie. Ale nie miałam odwagi. Harry wiedział, że jestem bezsilna i że sama nie dałabym mu rady. Był nieprzewidywalny, co utrudniało mi za każdym razem sytuację. Dlatego teraz miałam zamiar podejść go od innej strony. Strony, której się nie będzie spodziewał.
- Jesteś pewna, że możemy zaufać Jasperowi? - do moich uszu dobiegł spokojny głos Nialla, gdy tylko z powrotem usiadłam na kanapę - Okłamał nas w sprawie śmierci Harry'ego.
- Mam co do niego mieszane uczucia. - skomentował Liam, rozkładając się swobodnie na fotelu.
- Oni mają rację, Vanessa. - odparł Zayn - Nie możemy mu ufać. Nawet teraz, kiedy Styles się mści z jego pomocą.
- On chce mnie chronić.
- Nie masz co do tego pewności. A może to po prostu pułapka?
- Nie sądzę.
- A ja tak. Spójrz prawdzie w oczy. Nie mieliśmy z nim żadnego kontaktu, odkąd okazało się, że Harry jest żywy. I teraz nagle zjawia się u ciebie i mówi ci, że jest po naszej stronie? Gówno prawda.
- To kolejny ich przekręt. Znam Harry'ego. Zrobi wszystko by dostać to czego chce. - oznajmił Louis, nie spuszczając nawet wzroku ze swojego dotykowego telefonu.
- Co jeśli tym razem Jasper mówi prawdę? - zapytałam z nadzieją, że ktoś wreszcie mnie wesprze.
Ale tak się nie stało.
- Nie wierzę już nikomu, kto spoufala się z Harrym. - obwieścił zirytowany Zayn - Trzymaj się od tych dwóch z dala. Nie chcemy by na serio coś się stało tobie albo Lily. Dopóki wszystko jest na poziomie, zostańmy z boku. Jeśli Styles dotrze do ciebie, wtedy zaatakujemy.
A może ja nie chcę bawić się w to na waszych zasadach? Dodałam w myślach.

*Perspektywa Harry'ego* 

Pół dnia przesiedziałem sam w mieszkaniu z racji tego, że Jasper postanowił nagle gdzieś wyjść, jeszcze zanim wróciłem od Liama. Choć nie ukrywam, że wolałem aby tu był razem ze mną. Miałem problemy z opanowaniem złości po tym do czego doprowadziłem w domu Payne. Myślałem w tym momencie, że robię dobrze, podchodząc do Liama jak do wroga, a nawet do Ryana, kiedy starałem się go zabić. Czułem się opełtany, a po chwili, jakby wszystko co mnie trzymało, nagle eksplodowało strachem. Mój ojciec opowiadał mi kiedyś, że czasami nasza zła strona potrafi doznać bólu od tej dobrej. Gdy coś robisz źle, nagle budzisz się jak ze snu i uświadamiasz sobie, co się wokół ciebie dzieje. Ale ja nie wierzyłem w to co mówił. Ojciec był chrześcijaninem, który zbyt pochopnie wierzył w kościół i biblie. Uważam, że musimy bowiem zdawać sobie sprawę z faktu, że jeżeli istnieje dobro, to istnieje też zło, a dla człowieka wierzącego owym złem są: złe duchy i szatan, które mogą człowieka nękać, zniewalać i go opętać. Każdy Chrześcijanin wierząc w Boga musi również wierzyć w ich istnienie. Ponoć właśnie największym zwycięstwem szatana jest to, że ludzie przestają brać pod uwagę to co się mówi w kościołach przez swoje własne problemy. Nigdy nie cierpiałem kościołów, ponieważ one zawsze przypominały mi same nieszczęście. Kojarzyły mi się jedynie ze śmiercią zmarłych osób i nudnym gadaniem księży.
Ale nikt nigdy nie przyznał, że Szatan naprawdę istnieje. Być może jest on w ludziach, którzy oddalili się od tych dobrem przesączonych. Tych, którzy ustanowili własne zasady, ponieważ wiedzieli, że Bóg zawiódł już ich kilka razy. Bo jakby tak patrząc, to gdzie on jest, gdy dochodzi do tragedii na świecie? Gdzie, kiedy mamy złamane serca albo gdzie, kiedy ktoś ważny od nas odchodzi? Jeśli Szatan był we mnie, to wiem, że zrobił dobrą robotę. Czułem się niepokonany, silny, a zarazem pełen nadziei, że wszystko co planuje się wkrótce powiedzie. A co najważniejsze, to mnie nie opuszczało. Każdego ranka odczuwałem nieposkromioną chęć dokonywania swojej zemsty.

Telewizja zaczęła mnie powoli nudzić i wtedy poczucie znudzenia zamieniło się w potrzebę wypicia alkoholu dla poprawy samopoczucia. Uświadomiłem sobie, że ostatnio piłem coś mocniejszego jakieś trzy tygodnie temu, dlatego szybko zebrałem swoje rzeczy i udałem się do samochodu, wcześniej zamykając szczelnie drzwi wejściowe. Błyskawicznie przekręciłem kluczyk w stacyjce i wjechałem na ciemny asfalt, kierując się w stronę mojego ulubionego baru, który o dziwo znajdował się niedaleko.
Przed klubem wiła się kolejka ludzi, którzy widać było, że mieli podniesione ciśnienie. Na wejście do klubu, zwłaszcza w niedzielę, długo się czekało, a w kolejce zwykle działo się niewiele. Bramkarze zachowywali się jak chuje i od razu wyłapywali każdego, kto wyglądał tak, jakby miał zaraz spowodować kłopoty. Gdy zaparkowałem swój samochód na przeznaczonym parkingu, udałem się prosto do mojego celu, ale zatrzymałem się w połowie drogi, aby sprawdzić komórkę, które nagle zaczęła wibrować w mojej kieszeni. Jasper próbował się do mnie dobić, ale niestety nawet nie miałem ochoty z nim teraz rozmawiać. Przepchałem się przez bandę zezłoszczonych ludzi i szepnąłem do jednego ze znanych muskularnych kolesi, że przyszedłem do właściciela tego budynku. Od razu mnie wpuścił, nawet nie zadawając więcej jakichkolwiek pytań. 
W środku było pełno dymu z suchego lodu, a kolorowe migające światła tańczyły po parkiecie, odbijając się od pokrytych potem ciał napalonych nastolatków, którzy mieli zamiar się tutaj dziś wyszaleć. Kiedy udało mi się przedostać do baru, nogą odsunąłem stołek barowy i usiadłem na nim, za chwilę opierając łokcie na kontuarze. Gestem ręki za chwilę przywołałem kelnera, który zajmował się wycieraniem kieliszków, co jakiś czas mając oko na ludzi. Zamówiłem szybko niejakiego kanadyjskiego Black Velmet'a. Wprawnym ruchem uniosłem szklaneczkę i wychyliłem pół kieliszka. Blondyn spojrzał na mnie i zdegustowany potrząsnął głową, po czym przeniósł się do drugiego końca baru by obsłużyć jakąś laskę.
- Harry Styles - usłyszałem nagle męski głos - Czy ty przypadkiem żeś nie żył?
Mężczyzna odziany w całkowicie rozpiętą jeansową koszulę, ukazującą jego bladą nagą klatkę piersiową, wyszedł z zaplecza, zaraz obok baru i ruszył w moją stronę. Był szefem całego lokalu. Kasztanowe włosy, podobne do moich, były przechylone na prawą stronę jego głowy, zaś lewa strona była całkowicie wygolona.
- Dave Baxter - wstałem by uścisnąć dłoń ze znajomym - Widać, że odbiły się słuchy o mojej śmierci.
- Taka branża. Ludzie gadali, jakby nie mogli uwierzyć - westchnął - Ale ja wiedziałem, że lepiej nie wierzyć we wszystko, co mówią. Zresztą, nigdy po tobie bym się nie spodziewał, że dasz się zabić jakiemuś idiocie. Ty masz jaja w przeciwieństwie do innych - przywołał kelnera ręką by móc zamówić dwa mocne drinki.
- Dzięki za wiarę we mnie, pomimo wszystkiego - uśmiałem się, biorąc łyka tym razem ulubionej szkockiej whisky Dave'a zwanej Glenfiddich - Nie sądziłem w ogóle, że plotki o mnie cię nie przekonają.
- Znam cię od kilku lat i miałem okazję poznać kiedyś Thomasa. Daj spokój. Po tym co przeszłeś, już chyba nic cię nie zabije. No chyba, że popełnisz samobójstwo - szybko opróżnił swoją szklankę do dna - Więc, powiedz. Co cię sprowadza do mojego klubu, przyjacielu?
- Zanim tu przyszedłem to nic. Ale myślę, że chyba będziesz w stanie mi pomóc. - odstawiłem kieliszek na kontuarze - Potrzebuję pilnie broni w przeciągu tygodnia. Wiem, że masz swoje źródła z których załatwiasz swoją.
- Nie zajmuje się już handlowaniem - odparł - Skończyłem z tym. Miałem zbyt spore ryzyko.
- Nie znam nikogo innego, kto mógłby załatwić mi więcej sprzętu. Dave, słuchaj. Próbuję dokonać zemsty, a ty musisz mi w tym pomóc. Inaczej wszystko pójdzie się jebać.
- Jak ja mam to zrobić? Ludzie od których kupowałem broń, wyjechali z miasta, bo psy zaczęły ich ścigać - zaczął szeptać by nikt z zebranych nas nie usłyszał.
- Jestem pewny, że znajdziesz jakieś rozwiązanie. Są inni, którzy chętnie wejdą z tobą w układy.
- Styles, prosisz o zbyt wiele. Mam biznes. Jeśli mnie przyłapią, dostanę z pięć lat w pierdlu albo i więcej.
- Nie pójdziesz siedzieć przeze mnie. To masz gwarantowane - zapewniłem go szczerze - Dave, nie mam innego wyjścia jak prosić cię o tą przysługę. Bez ciebie, cały plan szlag trafi, rozumiesz?
- Zrobię co w mojej mocy, ale nie mogę ci obiecać, że mi się uda - przetarł twarz dłońmi - Pójdę zadzwonić do kumpla z którym to załatwiałem. Może będzie miał jakieś kontakty w zanadrzu.
- Trzymaj. - podałem mu karteczkę ze swoim numerem telefonu - Na wypadek gdybyś kiedyś potrzebował.
- Dzięki. - wziął ode mnie białą fiszkę - Rozgość się. Zaraz przyjdę.
Mężczyzna podziękował mi skinięciem głowy i za chwilę zniknął na zapleczu. Rozglądnąłem się niecierpliwie po klubie, sprawdzając czy przypadkiem nikt nas nie podsłuchiwał. Na szczęście nikogo takiego nie było.
Odwróciłem się z powrotem w stronę kelnera, który po raz drugi już podawał mi szkocką Glenfiddich. Kiedy próbowałem przechylić szklankę by móc upić trochę alkoholu, nagle poczułem dłonie, które dotknęły moich ramion po obu stronach. Zaczęły zjeżdżać w dół mojej koszuli, a sekundę potem na mojej szyi poczułem przyjemne ciepło.
- Nieżyjący Harry Styles? Czy raczej jego duch? - Damski, dość znajomy głos odbił się echem w mojej głowie. - Słyszałam, że nie żyjesz.
Ponownie odwróciłem się za siebie, dostrzegając blondynkę z którą już kiedyś miałem do czynienia. Roksana z uśmiechem wpatrywała się we mnie. Jej sylwetka wyglądała jakby lśniła. Dziewczyna miała na sobie długą srebrną spódnicę i cekinowy top oraz stylowo dobrane do całej kreacji, buty na szpilkach. Jej paznokcie były pomalowane błyszczącym lakierem, zaś włosy idealnie wysoko upięte, czymś również w metalicznym odcieniu koloru szarego.  
- Rada na przyszłość. Nie wierz w to co ludzie gadają.
- Teraz mam powód by im nie wierzyć. Wszystko w porządku? - spytała, biorąc moją prawą dłoń w swoje obie - Wyglądasz na zaskoczonego.
- Bo jestem. - odparłem, odkładając pustą już szklankę na kontuarze - Nie wiedziałem, że cię w ogóle kiedyś jeszcze spotkam po tym co się stało w Miami.
Doskonale pamiętałem mój ostatni raz z Roksaną, jeszcze zanim zostałem postrzelony przez Chrisa.
- Masz na myśli to jak po wspólnej spędzonej nocy, tak po prostu z rana wyszedłeś sobie z mojego apartamentu, pozostawiając mnie zdezorientowaną? Jeśli pytasz, to tak pamiętam to doskonale.
- Wiem, że to nie było odpowiednie, ale...
- Zapomnijmy o tym. - przerwała mi w dokończeniu zdania, przejeżdżając palcem po moim policzku - Nie chcę wracać do tego, jakie błędy oboje popełniliśmy w przeszłości. To normalne, że one się zdarzają. Chcę zacząć od nowa.
- Od nowa? - uniosłem jedną brew.
- Pozwól, że ci pokażę. - jej usta utworzyły się w uśmiechu, po czym pociągnęła mnie za rękę w stronę tłumu. 
Oboje przepchaliśmy się przez przepoconych nastolatków, którzy wymachiwali biodrami w rytmie głośnej muzyki. Roksana syknęła z zniecierpliwieniem i odepchnęła jakąś laskę na bok, która stanęła jej na drodze do celu. Wciąż ciągnąc mnie za sobą, dostrzegłem jeden z ciemnych kątów klubu do którego akurat zmierzaliśmy. Blondynka raptownie odwróciła się plecami do najbliższej ściany, przyciągnęła mnie do siebie i objęła. Przez moją koszulkę czułem jak buchał żar mojej skóry przez jej prowokujące spojrzenie. Roksana wsunęła dłonie pod cienką tkaninę i leniwie drasnęła mnie paznokciami po żebrach. Wtedy zrozumiałem co ma na myśli. Żadne z nas nie tańczyło. Wokół nas rozbrzmiewała dudniąca muzyka, inni tancerze wirowali, ale my nawet nie zwracaliśmy na nich uwagi. W mgnieniu oka, paznokcie Roksany znalazły się na moich plecach, orząc o skórę. Dzikie zadowolenie ujawniło się, kiedy gwałtownie zaczerpnąłem tchu. Przycisnąłem dziewczynę mocniej do ściany, napierając na nią swoim ciałem. Uśmiechnęła się zadziornie przez mój nieprzewidywalny ruch. Kiedy starałem się ją podejść w swój sposób, ona triumfalnie mnie wyprzedziła. Roksana ugryzła mnie w dolną wargę, tak, że poczułem krew w ustach, gorącą i słoną o metalicznym smaku. Nasze usta zderzyły się, pracowały jak nieoswojone dzikie zwierzęta. Sunąc dłonią wzdłuż jej ciała, dotarłem do końca spódnicy, mnąc śliski materiał. Jęknęła, kiedy podniosłem ubranie trochę do góry.
- Czytasz mi w myślach. - szepnęła blondynka, delikatnie przejeżdżając paznokciem po moim czerwonym od gorąca policzku.
W momencie gdy schowałem swoją twarz w zagłębieniu jej szyi, kreśląc ścieżkę pocałunkami, wczepiła swoje palce w moją koszulę, tak, że w każdej chwili mogła rozerwać jej materiał. Lubiłem w Roksanie to, że nigdy się niczego nie wstydziła. Była zawsze otwarta na nowe możliwości. Po chwili dłonie blondynki zsunęły się nieoczekiwanie w dół moich spodni, które były podtrzymywane przez skórzany pasek. Kiedy chciała go odepnąć, wtedy uderzyło we mnie coś dziwnego. Coś co spowodowało, że błyskawicznie się od niej odsunąłem. Spojrzałem na jej zszokowany, a także rozczarowany wyraz twarzy, a później zobaczyłem Vanessę. Zamrugałem kilka razy, ale to nic nie dało. Wciąż stała przede mną, wyglądając tak bardzo realistycznie. Ja chyba wariuję, pomyślałem. 
- Harry? - usłyszałem znajomy głos, po czym Vanessa momentalnie rozpłynęła się w powietrzu, a przed swoimi oczami ponownie ujrzałem Roksanę - Harry coś nie tak?
- Ja... Muszę iść.
Zrobiłem kilka kroków do tyłu, jeszcze przez chwilę nie przerywając kontaktu wzrokowego z blondynką. Kiedy uznałem, że jestem od niej już wystarczająco oddalony, udałem się pośpiesznie w stronę wyjścia, popychając przy tym paru ludzi. 

~*~

Gdy tylko dotarłem pod dom, zorientowałem się, że samochód Jaspera zaparkowany jest w garażu na co odetchnąłem z ulgą. Miałem zamiar koniecznie porozmawiać z nim o tym co się ze mną dzieje. Od kilku godzin zaczynałem świrować, a już wiedziałem, że to, to dopiero jebany początek. 
- Jesteś już. - opanowany głos Jaspera dotarł do moich uszu, kiedy wszedłem do środka mieszkania.
Chłopak siedział w salonie, zdominowanym przez kolor pomarańczowy. Czytał ze skupieniem swoje magazyny motoryzacyjne. Zawsze to robił, gdy się nudził.
- Muszę z tobą o czymś porozmawiać. - oznajmiłem dość srogim tonem w momencie, kiedy oparłem się o framugę wejścia do pomieszczenia.
- To dobrze, bo ja też mam ci coś do powiedzenia. - blondyn podniósł się do pozycji siedzącej, odstawiając artykuły na stolik i podniósł szklankę o zawartości prawdopodobnie jakiegoś soku, który miał lekkawo żółty kolor - Mów stary co cię trapi.
- Chodzi o Vanessę. - opadłem na dwie poduszki, które akurat leżały na fotelu - Ciągle ją widzę.
- Widzisz? - Jasper uniósł brew - Co to znaczy?
- Byłem właśnie w klubie, gdzie spotkałem znajomą. Przez chwilę wyobraziłem sobie, że ona to Vanessa.
- Ale wyobraziłeś sobie ją, bo chciałeś czy...
- Nie. - zaprzeczyłem gniewnie - Rzecz w tym, że to samo od siebie się pojawiło. Coś jak choroba. Jakbym nie mógł jej usunąć.
- Nie dziwię ci się.
- Co?
- Nie dziwię ci się. - powtórzył - Zaczynasz sobie przypominać, jak bardzo zależało ci na niej. To normalne.
- To nie jest normalne, Jasper. - burknąłem - Chcę o niej kurwa zapomnieć. 
- Chcesz, ale nie możesz, prawda? To było wiadome, że tak się stanie. 
- Jak się w takim razie tego pozbyć? 
- Trudne pytanie. - westchnął bezdusznie.
- Wiesz czy nie?
- Harry, nie pozbędziesz się tego tak łatwo jak myślisz. 
- Jak to? - czułem swoją irytację.
- Musisz czymś to zaspokoić. Nie wiem w jaki sposób.
- Powiedz chociaż, że mi to przejdzie.
- Tego też nie wiem. Nie jestem lekarzem od złamanych serc.
- Znowu zaczynasz? - jęknąłem rozdrażniony, wywracając oczami.
- Ale co?
- Ten temat o mojej przeszłości z Vanessą. 
- Przecież nic nie mówię.
- Mówisz. A tak apropo, to nie mam złamanego serca. - odparłem, przyglądając się zmarszczce na czole blondyna, która nagle się pojawiła.
- Każdy idiota jedynie by w to uwierzył.
- Nie wierzysz mi? 
- Oczywiście, że ci nie wierzę. Wiem jak bardzo ją kochałeś, więc czemu teraz miałoby się to zmienić? - odłożył szklankę z powrotem na stolik - Daj spokój. Mnie nie okłamiesz.
- Tak jak myślałem. - podniosłem się na nogi - Lubisz kłócić się ze mną o tematy związane z Vanessą.
- Bo to śmieszne jak bardzo starasz się pokazać, że masz ją daleko gdzieś.
- Co jest w tym takiego śmiesznego? Nie kocham jej i pogódźcie wy się wszyscy z tym wreszcie! Ona mnie nie obchodzi.
- Naprawdę? A jeśli bym powiedział, że byłem dziś u niej w mieszkaniu i zastałem tam Chrisa, który jej groził? - zmroziło mnie na jego słowa - Będziesz tak stał i zastanawiał się co dalej z nimi obojga czy zaczniesz coś działać?
- Jak to groził jej? - starałem się nie pokazać swojego przypływu złości.
- No po prostu groził jej bronią, że ją zabierze z miasta aby była bezpieczna.
- Podaj mi jej adres. - powiedziałem, rozkazywalnym tonem głosu. 
- Co? Czy ja się nie przesłuchałem? - zauważyłem ledwo widoczny uśmiech Jaspera - Chcesz jej adres, tak?
- Daj go Jasper. - powtórzyłem zdenerwowany.
- Nie. Nie dostaniesz jej adresu, a wiesz czemu? Bo jeszcze kilka minut temu upierałeś się, że ona cię nie obchodzi, więc teraz siedź. Po co ta dwójka miałaby zawracać ci niepotrzebnie głowę? Niech sobie robią co chcą.
A niech cię szlag, Jasper.

*Perspektywa Rebecci(Roksany)*

Pogoda na zewnątrz była pochmurna, ale nie deszczowa. Powiewał lekki wiatr, a w powietrzu dało się wyczuć nieokreślony odór. Z niecierpliwieniem czekałam na swojego gościa, co chwila wyglądając przez okno. Miał się tutaj pojawić ponad dziesięć minut temu, a jak zwykle się spóźniał. Po wyjściu z klubu, pierwsze co zrobiłam to zadzwoniłam do niego i umówiłam się koniecznie na spotkanie. Bardzo zależało mi na rozmowie z nim.
Podeszłam do stolika na którym leżały trzy czyste puste szklanki i nalałam sobie irlandzkiej whisky aby zabić trochę czasu. Kiedy upiłam niewiele alkoholu, usłyszałam raptownie kroki w korytarzu. Uśmiechnęłam się, kiedy ujrzałam znajomą wyczekiwaną osobę we framudze dużych drzwi, jak zwykle zawsze idealnie wyglądającą. Mężczyzna ubrany był w elegancką czarną skórzaną kurtkę, połączoną również z jeansami w tym samym kolorze. Nowe małe, łatwo wpadające w oko tatuaże widniały po bokach jego szyi, nadając mu groźnego wyglądu. Blondyn uniósł kąciki ust w szerokim uśmiechu, za chwilę wchodząc do pomieszczenia. Przegryzłam wargę, lustrując go wzrokiem. Nalałam do drugiej szklanki mojej ulubionej whisky, a następnie podeszłam do niego, podając mu ją. 
Z chęcią ją ode mnie przyjął.
- Dobrze cię znowu widzieć, Rebecco. - Thomas opróżnił szklankę do dna w mgnieniu oka - Mam nadzieję, że masz dobry powód dla którego ściągnęłaś mnie tutaj aż z Las Vegas. 
- Wybacz, że wyrwałam cię stamtąd... - dotknęłam palcami góry jego kurtki - ...ale to co mam ci do powiedzenia, nie mogło długo czekać. 
- Więc co jest tym, kochanie, co zmusiło cię do spotkania się ze mną? 
- Mianowicie twój nieżywy przyjaciel. - odparłam - Hm? A może żywy? Nie zgadniesz kogo dzisiaj spotkałam.
Mięśnie Thomasa napięły się gwałtownie. Ominął mnie by podejść do stolika i nalać sobie więcej irlandzkiej whisky. 
- Kogo?
- Harry'ego Stylesa. Tego, którego jeszcze ponad rok temu uważałeś za martwego. 




Od autorki: Witam was mordki moje kochane! :) Co sądzicie o nowym rozdziale? Zaczynam podkręcać wam trochę ognia, jeśli chodzi o zwrot akcji haha. Uzbrójcie się w cierpliwość. Następne rozdziały zagrają na waszych emocjach ;)

Rozdział 99 już 18 Lutego
Mam nadzieję, że do zobaczenia x

 
 
 

2 komentarze:

  1. Świetny rozdziaĺ <3 czekam na nexta mam nadzieję, że Haryy jednak przyzna, że wciąż kocha Vanesse <3 !
    Pozdrawiam cieplutlo, buźka :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj dzieje się dzieje
    Kocham czytać ten fanfik
    Czekam na następny rozdział
    Pozdrawiam ��

    OdpowiedzUsuń