*Perspektywa Roksany*
Thomas to trudny człowiek, którego by zrozumieć, potrzeba trochę czasu. Mi samej zajęło to ponad rok by móc go rozgryźć. Zresztą, wydaje się być on kimś z rodzaju ludzi dość nieprzewidywalnych. Robią co chcą, kiedy chcą i jak chcą. Nieważna jest dla nich nawet współpraca, bo czasami martwią się o to, że ci właśnie najbliżsi mogą okazać się największymi zdrajcami. Dawałam Thomasowi wiele dowodów na moją lojalność wobec niego, jednak on nadal był do mnie krzywo ustawiony. Potrafiłam to zrozumieć, dlatego nie robiłam niepotrzebnej awantury, która tylko by nas niepotrzebnie podzieliła. A rzecz w tym, że mi za wszelką cenę, zależało na jego zaufaniu. Być jego prawą ręką, śniło mi się nieraz po nocach. Czułam się nie jakże zafascynowana mężczyzną, który w moim umyśle pojawiał się jako rycerz w porywającej smolistej zbroi, niszczący praktycznie każdego, kto staje na jego drodze do spełnienia upragnionych celów. Nic w tym złego nie było, wręcz przeciwnie. U niektórych, Thomas wzbudzał jedynie nieprzyjemny strach, który domagał się by wszyscy byli mu posłuszni i traktowali go znacznie wyżej niż przeciętnych mieszkańców.
Pragnął jedynie władzy. By jego imię było jak najlepiej zapamiętane aby ludzie mogli wiedzieć, że nie warto z kimś takim jak on nawet zadzierać. A ja chciałam tego co on. Nie trudno było ukryć, że moja pomoc ma parę swoich korzyści.
Niedawno kupiony dom, za nieduże pieniądze, postawiony był ponad dziesięć kilometrów na wschód od głównej części Los Angeles. Jego dworkowy charakter nadano za pomocą umiejętnie zastosowanych detali: okrągłych kolumn wspierających połać dachu w podcieniu wejściowym i zadaszenie tarasu, lukarn w kształcie wolich oczek, wieńczących ścianę ozdobnych gzymsów i boniowanych. Mieszkanie miało beżowe elewacje z białymi elementami i brązowy dach. Tonacja ta stanowiła nawiązanie do tradycyjnych, krytych gontem dworów z lat dziewięćdziesiątych.
Pokój w którym się znajdywałam, otaczał silnie mocny odcień koloru krwawoczerwonego. Wystrój dopełniały dodatki, a przede wszystkim stylowe lampy w czarnych oprawach w stylu industrialnym. W oknach pojawiły się panele japońskie na szynach, które świetnie wpasowały się w nowoczesną stylistykę. Wszystko to dopełniła trzyczęściowa sofa o skórzanym materiale chmurnym jak noc wraz z dwoma fotelami oraz idealnie oprawione mitologiczne obrazy na ścianach.
Podeszłam leniwie do wielkiego okna, przypominającego wejście na balkon, aby móc chociaż na chwilę oderwać się od spraw codziennych. Dzień niestety był wręcz szary i ponury. Deszcz bębnił w iglice odległego katolickiego kościoła, zaś czarny dym buchający z małych fabryk na niedalekim wzgórzu zasnuwał już i tak ołowiane niebo. W zasadzie nie przestawał padać, a jeśli nawet to by siąpić albo kropić. Ponadto słońca nie było widać za ciężką, wilgotną i burą mgłą.
Nadal zasnuta była ciężką, wilgotną i burą mgłą
Oderwałam pośpiesznie wzrok od krajobrazu, aby spojrzeć na skupionego Thomasa siedzącego na dużej kanapie. Uważnie przeglądał każdy z dokumentów, które oboje ostatniej nocy zabraliśmy z biura Dave'a Baxtera, już zresztą nieżyjącego. Blondyn milczał, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Jakbym była duchem, pomyślałam.- Znalazłeś coś? - spytałam, stojąc dokładnie naprzeciwko niego, po drugiej stronie szklanej ławy wzorowanej na konstrukcji stołu Xenon, która posiadała stabilizującą nogę w kształcie litery "X". Kontrastowo skomponowane kolory bielu oraz czerni cokołu i blatu elegancko tworzyły całość.
Mężczyzna nie wyglądał na zaskoczonego tym, że postanowiłam nagle rozpocząć konwersację pomiędzy nami dwoma. Wyjrzał na mnie znad druku, pustym praktycznie wzrokiem.
- Nic co by mi wskazało aktualne miejsce pobytu Stylesa. - odparł bezdusznie z wyraźnym podkreśleniem swojej irytacji.
- Chyba nie myślisz, że uda ci się cokolwiek znaleźć w tych papierach na temat Harry'ego, prawda? - zasiadłam na fotel i złożyłam ręce na piersiach - Gdybyś posłuchał mnie chociaż raz na serio, nie musiałbyś teraz nad tym siedzieć i tracić niepotrzebnie czas.
Blondyn zbystrzał. Raptem odłożył na stolik jeden z dokumentów i spojrzał na mnie, rozkładając się na skórzanej sofie.
- Co więc proponujesz? - uniósł brew. Mogłam zauważyć jak z trudem przełyka to, że mogę mieć jakąś rację w tym momencie.
- Na twoim miejscu namierzyłabym tych kolesi, co handlują bronią na prawo i lewo. Powinni coś wiedzieć na temat Stylesa.
- Myślisz, że o tym wcześniej nie pomyślałem? - Thomas uśmiechnął się niemiło by zrobić mi na złość - Mam lepszy pomysł. Uwierz mi, pierwszy etap jest banalnie prosty. Sprawdzimy co słychać u naszego wiernego przyjaciela Chrisa. - rozłożył ręce - Co ty na to?
- Chyba nie mówisz poważnie? - oburzyłam się - Chcesz rozmawiać z tym idiotą?
- Na pewno wie, że Styles żyje. I zakładam się, że wie o tym dłużej niż ja.
- Możliwe, ale... On nam się na nic nada.
- Jesteś w błędzie, kochanie. Czasami trzeba coś wykorzystać lub czymś się posłużyć by sprowadzić wroga do klatki. - pochylił się do przodu by za chwilę oprzeć swoje łokcie na kolanach. Splótł obie dłonie razem - Ryba przecież nie widzi haczyka tylko przynętę, czyż nie?
Kiedy Thomas był z czegoś zadowolony, znaczyło to, że coś złego szykuje w zanadrzu. Mogłam już sobie wyobrazić każdą rzecz, przelatującą w jego umyśle, nastawioną i gotową by dokonać straszne dzieła. Jego przebiegłość sięgała żenitu i to mroziło mi krew w żyłach.
~*~
Thomas poprosił, a raczej wyraźnie nakazał bym została w samochodzie, gdy on w tym czasie będzie grzecznie naprawiał sprawy związane z Chrisem. Nie wierzyłam mu oczywiście, że zachowa się spokojnie w obecności chłopaka. Przewrażliwiony charakter zbytnio mu na to nie pozwalał.
Parterowy budynek w kolorze beżowym z wbudowanym garażem i własnym parkingiem, ogradzał silny płot ze stalowych prętów. Kolor mieszkania w niektórych miejscach stawał się jaśniejszy przez ostre promienie słoneczne. Działka z przodu była duża z obszernym trawnikiem na którym zasiana była jedynie zwykła trawa. O dziwo deszcz skończył padać jakieś kilka minut temu i teraz zza chmur wysunęło się słońce, które korzystnie rozjaśniło tutejszą okolicę. Mój towarzysz ruszył w stronę wejścia z utwardzonego forniru w rdzawym odcieniu, po czym oglądnął się na chwilę do tyłu. Miałam pełne przeczucie, że zrobił to tylko dlatego, by sprawdzić czy nie zmieniłam swojego zdania odnośnie zostania w jego pojeździe. Miałam się nie wtrącać w to co planuje.
Kiedy nagle drzwi otworzyły się, a w ich progu stanął Chris z zagipsowaną lewą nogą, zaczęłam intensywnie obserwować jego osobę. Wyglądał inaczej niż zwykle. Włosy były w nieładzie jakby nie spał całą noc, zaś na brodzie ukazał się jakby tygodniowy zarost. Do jego ciała przylegała karminowa koszulka, wyglądająca na nieuprasowaną. Nigdy nie palałam do Chrisa sympatią, ale teraz, skoro przeczuwam zamiary Thomasa wobec tego chłopaka, mój umysł wariował na samą wzmiankę o zemście blondyna.
Zanim Chris zdołał jednak coś powiedzieć, Thomas już wziął sprawy w swoje ręce. Nie zważywszy na bezbronność ofiary poprzez problem z nogą, złapał Parkera mocno za ubranie, opinające klatkę piersiową i z całej siły pchnął go w stronę trawnika, na którym za chwilę poległ. Zacisnęło mi się serce znienacka na to co się właśnie działo. Thomas miał wyraźną przewagę nad kaleczącym chłopakiem. Brunet zwinął się z bólu, podciągając powoli kolana pod podbródek. Trawa mokra od rosy, zostawiła na jego prawym policzku widoczny ślad, tak samo jak na jasnych spodniach, ciemną zielono zgniłą plamę. Uchyliłam trochę szybę od auta aby podsłuchać konwersację ich obojgu.
- Mógłbym wcześniej zapytać co się stało z twoją nogą, kaleko, ale uświadomiłem sobie, że byłoby to tylko bezużyteczne tracenie czasu. - Thomas wykrzywił usta w tym samym złośliwym uśmiechu, którego tak bardzo dobrze znałam. W czasie zbliżania się do chłopaka, zaczął uważnie oglądać swoje paznokcie u prawej dłoni - Mam nadzieję, że nie uszkodziłem ci drugiej.
- Na co to wszystko? - warknął Chris, podnosząc się ociężale do pozycji siedzącej - Zawsze przychodzisz do mnie, jak masz jakąś sprawę. Co tym razem?
- Owszem, nie ukrywam, że przychodzę tutaj bez celu. - odparł, spoglądając na ofiarę z góry - Doszły mnie słuchy, że za moimi plecami dzieją się rzeczy o których dowiaduje się jako ostatni spośród wszystkich.
- Nie wiem o czy mówisz.
- I myślisz, że uwierzę w twoje gadanie? - Thomas kucnął przy brunecie - Zawsze jesteś przecież na bieżąco, jeśli chodzi o nowe informacje.
- Nie znudziło ci się wymuszanie na mnie prawdy? - Chris nie dawał za wygraną, nawet pomimo tego, że wiedział, że z kimś takim jak Thomas nie ma najmniejszych szans. Mogłabym także dodać, że jego kulejąca noga utrudniała mu trochę daną sytuację. - Przyjmij do tego swojego pustego mózgu, że skończyłem podporządkowywać się do twoich poleceń! Nie jestem kimś, kogo możesz wykorzystywać do swoich celów!
- Oczekiwałem na bardziej milsze podejście do mnie, ale cóż... - patrząc na Thomasa, miałam wrażenie, że jego emocje właśnie rozpoczynają się kumulować w jego ciele - ... Chyba będę musiał to naprawić.
Blondyn miał w sobie coś, co przyciągało moją skoncentrowaną uwagę. Jego praktyka, jeśli chodziło o załatwianie spraw, była tak nieprzewidywalna, że nielekko byłoby mi przewidzieć co się następnie stanie w danej sytuacji.
Chris wyglądał jak totalnie bezbronne dziecko, które kuliło się pod słowami wściekłych rodziców za niegrzeczne zachowanie czy zrobienie jakieś głupiej bezmyślnej rzeczy. Starał się nie pokazywać tego, jak bardzo duży strach ciążył mu na sercu. Musiał zachować żelazne nerwy by za wcześnie nie polegnąć.
- Zrobiłem wszystko co chciałeś. Ile jeszcze raz będziesz tu przychodził, gdy poczujesz potrzebę dowiedzenia się czegoś? - Brunet oddychał ciężej. Można było to zauważyć po nieregularnym podnoszeniu i opadaniu się klatki piersiowej.
- Tyle ile będzie trzeba. - odrzekł sztywno Thomas - Muszę wiedzieć o wszystkim co się dzieje w moim mieście, szczególnie o tym co planują moi wrogowie.
- Czyli o to chodzi. - Chris splunął rubinową krwią na trawę - O Stylesa.
- Jednak wiesz. - w otoczeniu rozbrzmiał rozbawiony głos blondyna - Wiesz, że żyje.
- Myślisz, że dlaczego mam nogę w gipsie? - ofiara była nieustępliwie zirytowana - Był u mnie, by się zemścić za to co mu zrobiłem.
- Dziwi mnie więc zatem, że jeszcze żyjesz. - Thomas udał zaskoczonego - Wiesz, że powinienem pójść tą samą drogą co Styles i zabić cię za to, że spierdoliłeś cały mój plan? Straciłem dwa pierdolone lata, nie wiedząc, że mój wróg nie został zabity.
- Może i spudłowałem ze strzałem, ale wiedziałeś przecież, że tak może się stać, jeszcze zanim dałeś mi tą cholerną broń!
- Nie myślałem, że okażesz się być aż taką ofermą! - Jasnowłosy błyskawicznie złapał Chrisa za górne ubranie i pchnął w swoją stronę, tak, że teraz ich gniewne spojrzenia się styknęły. Moje palce pośpiesznie zacisnęły się na klamce drzwi od samochodu od strony pasażera, bacznie przygotowane do nagłego otworzenia.
- Czego oczekiwałeś od osoby niedoświadczonej!? - syknął przeciwnik - Zwalasz winę na mnie, ale to ty przyczyniłeś się do tego błędu! Mogłeś sam wykończyć Stylesa, a ty zmusiłeś mnie do czegoś z czym nigdy nie miałem styczności! Miałeś pierdoloną okazję zrobić to raz, a porządnie! Co cię powstrzymało?!
- Dałem ci możliwość poczucia satysfakcji, po pozbytej się uciążliwej rzeczy! - mięśnie napięły się na odkrytych wytatuowanych ramionach Thomasa - Chciałem byś przekonał się jak to jest żyć bez kamienia na sercu!
- I udało ci się! - ręce młodego chłopaka zacisnęły się na nadgarstkach rąk przeciwnika, który ciągle mocno szarpał jego koszulkę - Muszę przyznać, że była to najprzyjemniejsza ulga przez te ostatnie miesiące niewiedzy.
- Ale teraz żyjesz niespokojnie, prawda? Znów zaczynasz myśleć o tym, że Styles może odebrać ci to na czym ci najbardziej zależy. Na dziewczynie. - na ostatnim zdaniu przeciągnął klarownie samogłoski. Wydawało się, że Chris nagle jakby ożył, jakby w jego mózgu rozbrzmiał gwałtowny dźwięk dzwonu.
- Mylisz się...
- Och, Chris. - Thomas pokręcił głową - Przecież w tym wszystkim zawsze chodziło o nią. Zawsze każda sytuacja kręciła się wokół niej. To ona jest rzeczą, która was przyciąga. Ciebie oraz Stylesa. Więc zamierzam to wykorzystać.
- Nie waż się...
- Jej skrzywdzić? - spytał podchwytliwie - Powinienien, aby uświadomić ci czym jest prawdziwe cierpienie. Pozwoliłeś żyć człowiekowi, który zniszczył mnie i doprowadził do tego kim się stałem. Poniesiesz takie konsekwencje, że sam nie będziesz chciał żyć ani chwili dłużej.
- Przysiągłeś, że nie zrobisz jej krzywdy! - Chrisa ogarnął przypływ rozdrażnienia połączonego z furią - Wciąż ci mało!? Nie wystarczy ci to, że już doszczętnie zniszczyłeś mi życie!? Już bardziej zniszczyć go nie możesz!
- Uwierz mi, mogę. Wystarczy jedynie wycelować kulkę w serce twojej ukochanej, a twoje życie od razu legnie w gruzach. Jak na pstryknięcie palcem.
Chris nie wytrzymał więcej drwin ze strony blondyna. Wściekłość buzowała w jego żyłach, sygnalizując, że zaraz wybuchnie iskrami, jeśli coś go nie powstrzyma. Ale okazało się, że chłopak również miał problemy z panowaniem nad emocjami. Thomas w całości sprawił, że ciśnienie w nim podniosło się momentalnie. Niespodziewanie Chris uwolnił się od mojego towarzysza, odrywając z siłą jego dłonie od koszulki. Z wielkim impetem zacisnął prawą dłoń w pięść i wycelował uderzenie w szczękę wcześniej dominującego przeciwnika z takim dynamizmem, że mężczyzna stracił kontrolę nad sobą co spowodowało, że zatoczył się do tyłu. Brunet korzystając z sytuacji, podniósł się tak szybko na ile go było stać i ruszył w stronę swojego samochodu, stojącego w otwartym garażu, ale w tym czasie zdążyłam na czas otworzyć drzwi i wydostać się z pojazdu.
- Stój! - wykrzyknęłam, wycelowując niebezpieczne narzędzie w stronę uciekiniera - Zatrzymaj się albo będziesz cierpieć dwa razy gorzej, jak trafię cię w drugą nogę!
Chris natychmiastowo znieruchomiał. Odwrócił się w moją stronę i kiedy tylko zobaczył broń, uniósł ręce do góry. Kontrolując sytuację, spojrzałam na Thomasa, który pośpiesznie zebrał w sobie siły i wstał, wycierając krew, która ciekła ciurkiem z jego ust. Burknął coś gniewnie pod nosem, po czym przeniósł wzrok na nas obojgu. Całą uwagę jednak skupił na przeciwniku.
- Ty pierdolony chuju! - zaklął jasnowłosy, wyraźnie poddenerwowany tym do czego doprowadził Chris. - Zapierdole cię jak psa! Będziesz błagał mnie o wybaczenie!
Thomas ruszył w stronę ofiary po drodze wyciągając zza pasa dokładnie ukrytą broń. Wiedziałam już, że towarzysz stracił panowanie nad sobą, dlatego musiałam działać. Bez względu co się stanie, musiałam przerwać to, czego próbował dokonać.
- Thomas nie! - podbiegłam do mężczyzny u którego oczy przybrały ciemniejszy kolor granatu. Mięśnie miał napięte, ręka w stalowym uścisku zaciskała się na rękojeści metalowego pistoletu po prawej stronie muskularnego ciała. Położyłam dłoń na jego torsie, by się zatrzymał, ale wzrok mężczyzny nadal polegał na Chrisie - Nie popełnij tego samego błędu co z Baxterem. On jest nam potrzebny. Nie daj się mu sprowokować, słyszysz?
- Powiedziałem, żebyś się nie wtrącała! - wrzasnął, przenosząc na mnie spojrzenie - Wracaj do samochodu!
- Nie, dopóki się nie uspokoisz! - odpowiedziałam podniesionym głosem na co Thomas osłupiał na mój odważny ton - Chris zapłaci za to co zrobił, ale teraz musisz się opanować zanim zrobisz coś, czego będziesz później żałował.
Patrząc na niego, nie potrafiłam ukryć troski. Wyglądał wręcz okropnie: zapadnięte policzki, niezdrowy kolor skóry, oczy zionące wyczerpaniem zmieszanym z nieustającą złością. Nie po raz pierwszy przyłapałam się na tym, że myślałam, jak szczęśliwy mógłby być, gdyby nie to co spotkało go w przeszłości. Było mi go szkoda, że stał się tym kim jest przez jedno wydarzenie.
Chris o dziwo stał w miejscu i przyglądał się całej sytuacji. Nie przestawał obserwować nas obojgu, pomimo tego iż zdawał sobie sprawę, że ma podwojoną szansę na ucieczkę przez nasze nieskoncentrowanie.
- Jeśli myślisz, że powstrzymasz mnie od wyrwania mu serca to się grubo mylisz! - gniew kontrolował jasnowłosego - Chce jego śmierci!
- A ja gwiazki z nieba. - prychnęłam - Nie zapominaj o swoim planie! Potrzebujemy go żywego!
- Do czego!? - odezwał się Christopher, wydając się być trochę podszyty strachem - Do czego jestem wam do cholery potrzebny?
Odwróciłam się za siebie i dostrzegłam jak wyraz twarzy ofiary drastycznie się zmienia. Wiedział dobrze co go czeka za to co zrobił. Ale nie miał jeszcze pojęcia co dokładnie. Było przecież miliony sposobów na zakończenie jego nędznego życia.
Nagle poczułam jak kąciki moich ust unoszą się nieoczekiwanie do góry. Byłam zadowolona jak szybko można było wymusić lęk na przeciwniku. Zrobiłam kilka kroków do przodu, stawiając się przed Chrisem, który za chwilę przełknął ślinę. Nie wychodziło mu ukrywanie niepokoju, który aż buchał niemiło od jego ciała.
- Trudno mi to przyznać, ale szkoda by było takiej ładnej buźki. - palcem wskazującym dotknęłam jego zimnego policzka. Chłopak drgnął na ten dotyk. - Cóż, niestety będę musiała przestać tak myśleć. Twoje czyny sugerują, że pod tą buźką kryje się ktoś o nieujażnionym pragnieniu zrobienia wszystkiego dla tej ździry. Zobaczymy, czy ona zrobiłaby to samo dla ciebie.
Niespodziewanie, jak mrugnięciem oka, wyciągnęłam z kieszeni spodni, małą strzykawkę ze środkiem usypiającym i wbiłam ją w szyje ofiary. Chłopak krzyknął, łapiąc mnie za nadgarstek, ale po chwili jego uścisk się rozluźnił, a bezbronne ciało opadło na trawę. Zanim oczy Chrisa zapadły w kompletną otchłań ciemności, brunet wysyczał na koniec jedno ostateczne słowo: Tchórze.
*Perspektywa Vanessy*
"Życie to niesprawiedliwy nauczyciel, który najpierw daje Ci test do wypełnienia, a dopiero później Cię uczy."
Wydawało się, że wszystko układa się w dobrym kierunku. Miało się tyle planów na postanowioną przyszłość, zanim jeszcze on ponownie nie wprosił się z butami do mojego życia. Radosnym jak skowronek na wiosnę można być w życiu na dowolnym gruncie. Ale jak żyć, gdy osoba, którą kiedyś uważano za dobrą, teraz jest jej przeciwnością? Co, jeśli ta osoba od zawsze taka była? W rujnowaniu i traceniu można się wręcz zatracić. Stworzyć własny sposób na życie. Uwolnieni od ciężaru można pójść do przodu, ujrzeć rzeczy w nowym świetle, rozwinąć się. Choć dziwnym trafem znikanie z życia osoby, która wybrała taki cel, wydaje się być najbardziej bolesne, rodzi największy opór. Można rzecz jasna, ciągle trwać w pretensjach do losu, obrażać się na cały świat i żyć w przekonaniu, że to nasza wina, że ta osoba wybrała taką, a nie inną drogę. Można też z całych sił nie chcieć zobaczyć swojego udziału. Nie ma sprawy, każdy sam wybiera, każdy ponosi konsekwencje. Nawet wtedy, jeśli się na to nie godzi. Albo... przyjąć ewentualność, że sprawy mogą wyglądać trochę inaczej, niż zawsze się wydawało. A potem przeprowadzić mały eksperyment, zmienić, na jakiś czas swoje postępowanie i po prostu sprawdzić, jak zadziała.
Wyrwał jej kolorową parasolkę z dłoni i kazał się gonić w nieustającym ani na chwilę deszczu. Jej trampki tonęły w kałużach, a włosy kręciły się na wszystkie możliwe strony.
- Jesteś bezlitosny! - wykrzyknęła z dziecięcym wyrazem twarzy.
Podbiegł do niej i czule całując w czoło, wręczył jej parasolkę z powrotem. Wziął ją nieoczekiwanie na ręce i niósł ją tak przez całą drogę, aż doszli do jej domu. Ściągnął ostrożnie trampki ukochanej i położył na rozgrzanym kaloryferze. Za chwilę sięgnął po kremowy ręcznik w kropkowane żółte wzorki i zaczął bezszelestnie wycierać jej włosy. Dziewczyna obserwowała go, jakby był najcenniejszą osobą jaką ma.
- Przepraszam, kochanie. - powiedział, patrząc jej prosto w oczy. - Chciałem Cię przygotować...
- Na co? - wykrztusiła z niezrozumieniem wypisanym jak na zwykłej kartce papieru.
- Na moje odejście.
Harry uczył mnie kochać, pokazywał jak wyrażać uczucia, uczył całować i przytulać, uczył mnie robić malinki na szyi ukochanego, pokazywał mi, jak trwała może być miłość. Czasem uświadamiał też co to ból, udowadniał że nie tylko rodzice się o mnie troszczą, był zawsze i wszędzie. Tak bardzo mnie kochał, pokazywał co to magia słów, układał je w jedną całość, przelewając prosto do mojego serca, a na koniec pokazał mi jak się umiera, jak cierpieć i jak bardzo brutalna jest miłość oraz życie. Czy zatem wszystko czego Harry dokonał, było prawdziwe?
Nawet jeśli nie to pozostała jedynie tęsknota. Więc jak wygląda świat, kiedy życie staje się tęsknotą? Wygląda papierowo, kruszy się w palcach, rozpada. Każdy ruch przygląda się sobie, każda myśl przygląda się sobie, każde uczucie zaczyna się i nie kończy, i w końcu sam przedmiot tęsknoty robi się papierowy i nierzeczywisty. Tylko tęsknienie jest prawdziwe, uzależnia. Być tam, gdzie się nie jest, mieć to, czego się nie posiada, dotykać kogoś, kto już nie istnieje. Ten stan ma naturę falującą i sprzeczną w sobie. Jest kwintesencją życia i jest przeciwko życiu. Przenika przez skórę do mięśni i kości, które zaczynają odtąd istnieć boleśnie. Nie boleć. Istnieć boleśnie - to znaczy, że podstawą ich istnienia był ból. Nieprawdą jest, że czas leczy rany i zaciera ślady. Może tylko łagodzi, przykrywając wszystko osadem kolejnych przeżyć i zdarzeń. Ale to, co kiedyś bolało, w każdej chwili jest gotowe przebić się na wierzch i dopaść. Nie trzeba wiele, żeby przywołać dawne strachy i zmory. Gdyby nawet trwały w ukryciu, zepchnięte na samo dno, to przecież gniją gdzieś tam, na spodzie, i zatruwają duszę, zawsze pozostawiając jakiś ślad - w twarzy, w ruchach, w spojrzeniu - tworzą bariery psychiczne, kompleksy. Nie pomoże wódka, nie pomoże szarpanie się w skrajnościach, od usprawiedliwiania do potępiania. Czasami trzeba odwrócić życie do góry nogami, aby można było spojrzeć na nie z innej perspektywy. Dopiero po czasie dowiadujemy się kim jesteśmy, kim zawsze byliśmy w oczach ludzi, których ceniliśmy ponad własne życie. Ile tak naprawdę dla nich znaczyliśmy, jaką wartość miały te wszystkie słowa, czym była każda obietnica. Dopiero po czasie okazuje się, że wszystko co było tak cholernie ważne, było niczym, nie liczyło się, że wszystko było ściemą. Dlatego wyniosłam z tego dobrą lekcję. Nigdy nie powinnam się poddawać w połowie drogi. Jeśli już zaczęłam coś robić to muszę to skończyć. Niezależnie z jakim skutkiem czy efektem. Podjęłam się jakiegoś zadania to doprowadzę je do końca. Nie zrezygnuję i nie powiem, że nie warto. Nie odpuszczę, gdy wiem, że mogę wygrać. Nie wmawiam już sobie, że nie dam rady. Nabrałam powietrza w płuca by brnąć za chwilę z odwagą do przodu. Musiałam stanąć oko w oko z własnymi słabościami. Później uderzyć i tym samym rozpocząć walkę. A następnie ją wygrać, bo wiedziałam od samego początku, że mnie na to stać.
Kiedy przekroczyłam próg własnego mieszkania, zastała mnie jedynie pustka. Nikogo nie było w pobliżu, jedynie głucha cisza. Może Miranda poszła z Lily na spacer, pomyślałam. W drodze powrotnej od Jaspera, z trudnością udawało mi się powstrzymać własne łzy. W mojej głowie nieustannie odbijały się echem słowa Harry'ego, które za każdym razem bolały mnie jeszcze bardziej, gdy sobie o nich przypominałam. Nie mogłam przeboleć całej tej sytuacji, że po tylu przejściach razem, byłam dla niego praktycznie nikim ważnym. Ale najważniejszą rzeczą, która uderzyła we mnie najmocniej było to, że nie zdawał sobie sprawy z tego jaką rolę odegrało jego odejście w moim życiu. Zanim Harry osądził mnie i moje życie, powinien włożyć moje buty, przejść ścieżki życia, które ja przeszłam, przeżyć moje bóle, smutki i cierpienia. Wytrwać tyle ile ja wytrwałam, upadnąć tam gdzie ja upadłam i podnieś się tak samo, jak ja się podniosłam. Kiedy już naprawdę poznałby moją historię, wtedy miałby prawo, żeby oceniać mnie i moje życie. Tylko myślę, że to mogłoby go zdecydowanie przerosnąć.
Byłam wszystkiemu winna w jego idealnie kryształowo szmaragdowych oczach. Nie mogłam pojąć, że do takiego poziomu zdołał upaść. Przez te kilka lat poświęciłam praktycznie wszystko by móc być z nim. Rzuciłam studia, ponieważ obiecywał mi, że z nim już nigdy bym nie pracowała by przeżyć. Moje relacje z rodziną się pogorszyły, ponieważ uznałam, że miłość mojego życia jest ważniejsza niż jakaś tam troska od ich strony. Czemu więc byłam taka głupia, że tak prędko mu zaufałam? Czemu rzuciłam wszystkie te ważne rzeczy dla kogoś, kogo nawet wtedy dobrze nie znałam?
Niespodziewanie do moich uszu dobiegły charakterystyczne napady śmiechów, dochodzące z ogrodu. Odłożyłam pośpiesznie torebkę na komodę przy salonie i ruszyłam do tylnego wyjścia mieszkania. Okazało się, że budynek nie był wcale pusty, jak myślałam.
Chłodne powietrze uderzyło we mnie, gdy pociągnęłam za tarasowe drzwi rozwieralne, które sprawiały zwyczajne wnętrza przestronnymi i eleganckimi. W ogrodzie znajdowała się Miranda, która uważnie pilnowała Lily, bawiącej się na kocyku jej ulubionymi zabawkami, przeważnie pluszowymi misiami albo małymi figurkami z bohaterów bajek Disneya. Moja córka znajdowała się zaraz obok małego stawu w którym niedawno pojawiły się małe ryby, zakupione przeze mnie. Ku mojemu zdziwieniu, oprócz mojej przyjaciółki, w ogrodzie przesiadywali Liam, Niall oraz Louis, którzy również dotrzymywali towarzystwa małej Lily. Liam oraz Niall siedzieli na bujającej się huśtawce ogrodowej, ubrani w skromne codziennie ubrania jak koszulki na ramiączkach czy spodnie sięgające do kostek. Zastanawiałam się czy im nie zimno przy takiej temperaturze na dworze.
Louis stał oparty o niewielkie drzewo jabłkowe z założonymi przed siebie rękami. Trzymał w dłoni dojrzałego owoca i co kilka sekund brał gryza. Chętnie jak pozostali chłopcy brał udział w rozmowie z Mirandą, która siedziała na ławce, obok stawu, tak, by mieć lepszy widok na skoncentrowaną na zabawkach dziewczynkę.
W momencie, kiedy Niall odwrócił głowę w stronę wejścia do domu i zauważył, że ich podglądam, szeroko się do mnie uśmiechnął. Jasnowłosy zawsze był pozytywnie nastawiony do mnie, co szczerze sprawiało, że rozluźniałam się w jego towarzystwie. To samo działo się także z Liamem od którego na troskę stale mogłam liczyć.
- Dołączysz się czy wolisz stamtąd tak nas podziwiać!? - zawołał Niall i gestem ręki machnął do mnie, bym podeszła do nich. Kiedy tylko się odezwał, wszystkie spojrzenia tu zebranych, skierowane zostały w moją stronę.
- Vanessa! - Miranda podniosła się automatycznie na nogi by mnie uściskać - Jak było? Z Ryanem wszystko w porządku?
Moja przyjaciółka miała złote serce w zasadzie dla każdego. Potrafiła się martwić nawet o osobę, którą nie zbyt dobrze znała.
- Tak. Wyzdrowieje wkrótce. - wymusiłam mały uśmiech by nie pokazać, że coś mnie dręczy - Cześć słoneczko.
Podniosłam Lily na ręce, która zaklaskała w dłonie, gdy tylko mnie ujrzała. Jej promienny uśmiech przypomniał mi jak mało spędzam z nią ostatnio czasu. Dziewczynka kurczowo trzymała w rączce małą figurkę księżniczki Aurory z baśni o Śpiącej Królewnie, kiedy przytuliłam ją do serca.
- Dobrze, że jesteś. - Louis przypomniał o swojej obecności i ruszył do mnie, wcześniej wyrzucając ogryzek od jabłka na sąsiednią działkę obok. Jeansowa kurtka opinała idealnie jego barki, kontrastując się ze spodniami w tym samym odcieniu. - Właśnie rozmawialiśmy o tobie.
- O mnie? - spytałam, przenosząc wzrok pierw na niego, a później na pozostałą dwójkę chłopców. Zdałam sobie sprawę, że kogoś brakuje. - Gdzie jest Zayn?
- O tym chcielibyśmy z tobą właśnie porozmawiać. - Niall dodał niepokojąco.
- Zayn nie rozmawia ze mną, odkąd Harry pojawił się w mieszkaniu Liama i zrobił krzywdę Ryan'owi. - wtrąciła Miranda. Wyglądała na mocno zaniepokojoną nagłym zachowaniem swojego chłopaka - Praktycznie z żadnym z nas nie rozmawia. Obwinia się za to do czego doszło. Twierdzi, że to on pozwolił Harry'emu uciec, zamiast przemówić mu do rozsądku.
- Przecież dobrze wiemy, że nikt nie przemówi mu do rozsądku, więc dlaczego bezcelowo zwala na siebie winę?
Lily poruszyła się w moich ramionach by zwrócić na siebie uwagę. Uniosła figurkę i z rozbawionym wyrazem twarzy niemo nakazała, bym ją od niej przejęła.
- Był z Harrym bardzo blisko. - Liam nagle wstał z huśtawki by znaleźć się bliżej nas - Byli jak nierozłączni bracia, którzy mogli na sobie polegać w każdej sytuacji. Zmiana Stylesa to dla niego wielki cios.
- Ale to nie o to dokładnie chodzi. - Louis wydawał się być lekko nerwowy, choć zachowywał spokojny ton głosu - Rzecz w tym, że Zayn chce powiedzieć Harry'emu prawdę o Lily by sprawdzić czy ta informacja go odmieni i przywróci do racjonalnego myślenia. Mówi, że to jedyne wyjście.
- Nie! - zaprzeczyłam momentalnie - Zayn nie ma prawa tego zrobić!
- Uważasz, że będzie się liczył z twoimi czy naszymi zakazami? Dla niego ważny jest teraz Harry i przywrócenie go na prawidłowe tory.
- Harry nie może dowiedzieć się o Lily! Wieść o dziecku go nie zmieni! Musicie powstrzymać Zayna!
Miranda zamknęła w ramionach mnie i Lily by uspokoić moje nerwy. Nie chciała tego samego co Zayn i choć są razem już od dłuższego czasu, to ta jedyna rzecz, wiążąca ich dwa całkiem odmienne zdania, rozdzielała ich. Wolała stanąć w mojej obronie niż w obronie własnego chłopaka, ponieważ zdawała sobie sprawę z konsekwencji jakie powstaną, jeśli Zayn wyjawi prawdę Harry'emu na temat dziecka.
- On tego nie zrobi. - szepnęła Miranda kojąco - Mam taką nadzieję. Znam go.
- Nie możesz niczego przewidzieć. - odrzekł Louis, który najwyraźniej usłyszał to co powiedziała moja przyjaciółka - Zayn zazwyczaj robi to co uważa za stosowne.
- Ale wyjawiając Harry'emu prawdę o Lily, łamie obietnicę jaką złożył Vanessie. Przyrzekł bronić tej tajemnicy.
- Widocznie nie znasz go na tyle dobrze jak ja. - odparł bezdusznie brunet. Liam i Niall jedynie przysłuchiwali się całej konwersacji - Zaynowi zawsze zależało na szczęściu swoich bliskich. Nie może znieść tego, że Harry zachowuje się tak, a nie inaczej. Boli go, że pomimo iż mógł mu pomóc, nie zrobił tego. Teraz chce to zmienić.
- Jemu również zależy na szczęściu Vanessy i dziecka. Wie, że jeśli Harry dowie się o sekrecie, który każdy z nas przed nim ukrywa, nigdy nie przestanie dręczyć Vanessy. Będzie jeszcze gorzej niż dotychczas jest.
Nie mogłam nie zgodzić się z obiema stronami. Louis i Miranda obydwoje mieli rację, choć Tomlinson może trochę mniej. Mogłam sobie przypomnieć ten czas, gdy Zayn bardzo mocno przeżywał odejście swojego przyjaciela. Nie łatwo było mu wtedy przyjąć to do wiadomości. Obwiniał się tak samo jak teraz.
- Musimy coś zrobić. - Niall wtrącił się w rozmowę, posyłając nasze spojrzenia na jego osobę - Znam Zayna tak samo jak wy wszyscy. Czasami potrafi zrobić durne rzeczy bez ich wcześniejszego przemyślenia, ale jeśli uda nam się powstrzymać go, zanim do wszystkiego dojdzie, zróbmy to teraz. Inaczej będzie za późno.
- Niall ma rację. - poparł go przyjacielsko Liam - Wszyscy przysięgliśmy ukrywać ten sekret, nawet pomimo zżycia ze Stylesem. Dlatego teraz każdy z nas powinien wstawić się przeciwko myśleniu Zayna i uświadomić mu jak bardzo jest ono błędne.
Lily |
- Zastanówmy się trzeźwo. - oznajmił Louis - Spójrzcie na to z innej strony. Może Zayn ma właśnie rację. Może jeśli Harry dowie się o Lily, jego nastawienie do życia się zmieni i on sam wróci do tego kim był.
- Chyba nie mówisz racjonalnie. - oniemiałam na słowa przyjaciela - Jesteś po jego stronie?
- Nie ukrywajmy, że to może się nie udać. Wszystko jest możliwe.
- Chcesz narazić moją córkę? Chcesz by w jej życiu pojawił się jej biologiczny ojciec, który jest chorym psychopatą i dla którego nic wokół nie jest ważne oprócz własnego ego?! Jak śmiesz!
- Hej dość! Wy oboje, przestańcie! - Miranda załagodziła sytuację.
Wściekłość dała o sobie znać. Nie mogłam pozwolić by Louis godził się z przemyśleniami Zayna. Nikt nie miał prawa robić czegoś wbrew mojej woli, a co na dodatek wyjawiania tak ważnego sekretu, mężczyźnie, który nie chce mnie znać i który wprost powiedział mi w twarz, że to co było pomiędzy nami było jedynie ustawką.
- Louis, stajesz po jego stronie? - Niall wydawał się nie rozumieć sytuacji - Sam wiedziałeś do czego się pakujesz. Rozumiem, że to nie fair jest okłamywać Harry'ego, ale to nie jest już ten sam człowiek, którego pamiętasz. Bóg wie co zrobi, jeśli prawda wyjdzie na jaw.
- Chce by wiedział, że ma córkę. Jemu się to należy. Każdy mężczyzna marzy o dziecku.
- Ale nie Harry! - wyraźnie podniosłam głos, wcześniej podając na chwilę Mirandzie, moją córkę aby nie krzyczeć jej do ucha. - Nie wiesz jaki jest Harry, ponieważ nie miałeś jeszcze okazji się z nim zobaczyć! Ale gwarantuję ci, że jeśli dojdzie do waszego spotkania, przypomnisz sobie wtedy nasze słowa! To nie jest Harry, którego nadal masz w swoim umyśle. To ktoś znacznie inny, ktoś bardziej okrutniejszy.
- Mówisz tak, bo wiesz, że Styles nienawidzi cię za to co mu zrobiłaś! - Tomlinson stanął naprzeciwko mnie. Niall i Liam zaś nie ruszyli się ze swoich miejsc. - To dlatego mści się na nas wszystkich, bo każdy z nas stanął w twojej obronie. On o tym doskonale wie, dlatego nam nie ufa. Bo bezustannie stajemy za twoimi plecami.
- Louis... - upomniał go ostrzegawczo Payne, ale nic nie wskazywało, że zmienił tym myślenie swojego kumpla.
- Nie, Liam. Taka jest prawda. - odparł zdecydowanie - Gdyby nie ona, nam samym udałoby się odmienić Stylesa. Wystarczyło jedynie nie zawierać z nią układów, związanych z obroną Lily. Znam Harry'ego na tyle dobrze, że wiem, że za żadne skarby nie skrzywdził by małego dziecka. Szczególnie posiadającego jego własne geny.
- Zwariowałeś!? - Miranda była jednoznacznie rozdrażniona - Jakie ty masz prawo sądzić, że to co zrobiliście dla Vanessy jest jedynie głupią pomyłką!? Ona nie robi tego by was odizolować od Harry'ego. Robi to z myślą o własnej córce, która oprócz niej nie ma nikogo, poza mną i jej rodziną.
- Nie powinnaś się wtrącać w nasze...
- Sprawy? Och daruj sobie! - prychnęła - Owszem, że powinnam. Bo jestem częścią tego w co wy jesteście wpakowani! Zakochałam się nawet w jednym z was, zapomniałeś? A może powiesz, że to też jest problem? Wiesz co, najlepiej wynoś się stąd i nigdy więcej tu nie przychodź, jeśli masz tak bardzo negatywne zdanie o mnie i mojej przyjaciółce!
- Tommo one mają rację. - poparł nas blondyn. Podszedł do osłupianego przyjaciela, za chwilę kładąc mu dłoń na ramieniu. - Nie możesz teraz się wszystkiego wypierać.
- Ale Styles...
- On nie ma znaczenia. Jeśli ma do nas jakiś problem to powinien go wprost nam powiedzieć, a nie ukrywać się z tym jak tchórz. Nie masz jeszcze pojęcia jaki on jest i uwierz mi na słowo, ponieważ go widziałem, że on nie nazywa się naszym przyjacielem.
- Harry zjechał ze ścieżki, ponieważ tak poprowadził go błędny tok myślenia. - odrzekł - Jeśli coś z tym nie zrobimy, on na zawsze taki pozostanie.
- To jego decyzja i to nie od nas zależy jak pokieruje swoim życiem. - wtrącił się Liam - My już zrobiliśmy swoje, Louis. Pomogliśmy mu stanąć na nogi, gdy pierwszy raz przyleciał do Los Angeles.
Miranda z powrotem oddała mi Lily, która zaczęła płakać w jej ramionach z powodu naszej kłótni. Niall ruszył w moją stronę, po drodze sięgając po pluszowego futrzastego misia z dziecięcego kocyka. Podniósł go, otrzepał i podał Lily, po czym pozostawił na jej czole, delikatnego buziaka. Dziewczynka w mgnieniu oka uspokoiła się pod kojącym dotykiem ust Horana.
- Dziękuję. - szepnęłam cicho, a jasnowłosy jedynie kiwnął głową, powracając do bawienia się paluszkami mojej córeczki.
- Nie chcę byście zrozumieli mnie źle. - rzekł Tomlinson, bacznie obserwując uśmiechniętą dziewczynkę, która z zaciekawieniem przyglądała się blond włosemu chłopakowi - Uwielbiam Lily i zrobiłbym w jej imieniu wszystko, ale boli mnie to, że jej własny ojciec nie ma pojęcia o jej istnieniu. Każde dziecko zasługuje by mieć obojgu rodziców, nawet pomimo ich zepsutych relacji.
- Rozumiem, że się troszczysz, Louis, ale czasami tak musi być. - odparłam z nutką bólu, płynącego prosto z serca - Niektórzy ludzie zbyt bardzo nas skrzywdzili, by być częścią czegoś ważnego.
- Zależy mi na was obojgu, Vanesso. Znasz mnie, mam swoje zdanie jeśli chodzi o poszczególne tematy. Znasz zresztą moje na ten temat i choć wiesz, że jest ono negatywne, troszczysz się o mnie jakbyś była moją siostrą. Czemu? Dlaczego jest w tobie tyle dobroci, nawet jeśli wiesz, że są ludzie, którzy nie w pełni ci ufają?
Louis wydawał się jakby to co jeszcze parę minut wcześniej powiedział, ciążyło na jego sumieniu i dopiero teraz zdawał sobie z tego sprawę jak bardzo.
Nie zdążyłam odpowiedzieć na pytanie, ponieważ w tym czasie w progu drzwi tarasowych zauważyłam Jonathana, który uważnie obserwował wszystkich zebranych.
- Przeszkadzam? - zapytał brat, a wtedy chłopcy oraz Miranda odwrócili się automatycznie w jego stronę. - Drzwi były otwarte. Nikt się nie odzywał, a samochód twój stoi, więc pomyślałem, że może nie słyszysz, bo usypiasz Lily, więc wszedłem. - położył dłoń na szyi w geście zawstydzenia.
Jego spojrzenie pierw poległo na Mirandzie, a później dopiero na mnie.
Zerknęłam na moich przyjaciół, którzy nie mieli pojęcia co robić. Louis wydawał się być lekko zakłopotany, zaś Niall prawdopodobnie zastanawiał się co powiedzieć. Pierwszy, który w miarę szybko przedarł się do rzeczywistości był Liam.
- Nie przeszkadzasz, wręcz przeciwnie. - odpowiedział przyjaciel bez ani krzty urazy, a na twarzy mojego brata rozlała się wyraźna ulga.
- Chciałbym porozmawiać z Vanessą, jeśli to nie problem.
Zastanawiałam się dlaczego Jonathan miał zamiar ze mną porozmawiać. O czym? O tej sytuacji na bankiecie, że tak szybko się ulotniłam bez niepoinformowania nikogo?
- Właśnie miałam wychodzić. - Miranda jakby ożyła w miejscu - Muszę dzisiaj być trochę wcześniej na Uniwersytecie, więc nie będę przeszkadzać.
Cała trójka płci przeciwnej wymieniła ze sobą spojrzenia, kiedy tylko moja przyjaciółka pożegnała się ze mną i ruszyła do Jonathana by się z nim przywitać oraz jednocześnie pożegnać.
- Na nas też już chyba pora. - odparł Niall, jakby mówił to w imieniu pozostałych przyjaciół.
Zanim chłopcy opuścili moje mieszkanie, Louis niespodziewanie podszedł do mnie, by ucałować mój policzek. Tak samo później postąpił z małą Lily.
- Dokończymy naszą rozmowę kiedy indziej. - zapewnił z szerokim kojącym uśmiechem.
Tomlinson dołączył do Nialla i Liama, którzy wcześniej obaj również się ze mną pożegnali, charakterystycznym gestem ręki. Zabrali ze sobą swoje rzeczy, po czym opuścili mieszkanie w połowie drogi witając się i zarazem żegnając z Jonathanem.
~*~
- Chyba przeczuwasz dlaczego tu jestem. - odezwał się, stykając się ze mną niepewnym spojrzeniem.
Obydwoje mieliśmy oczy w tym samym ciemny odcieniu brązu. Od zawsze sądziliśmy, że to tylko dlatego, że nasi rodzice również mają ten sam kolor tęczówek.
- Chodzi o rodziców, tak?
Lily przysypiała w moich ramionach, mocno ściskając do swojego małego serduszka figurkę jej ulubionej księżniczki Disneya. Jonathan ostrożnie pogłaskał jej włosy, zorientowany, że mała nie reaguje na jego dotyk tylko dlatego, że właśnie pogrążyła się w głębokim śnie. Uśmiechnął się, podczas obserwowania swojej siostrzenicy.
- Nie odzywasz się przez ostatnie kilka dni. - wytłumaczył spokojnie - Chciałem mieć pewność, że wszystko u ciebie dobrze. Nasza matka, ona... martwi się o ciebie. Wie przez co przechodzisz, my wszyscy to wiemy. Całej naszej trójce zależy, byś była z nami blisko. Tak jak kiedyś.
Jonathan usiadł na huśtawce, za chwilę dając mi do zrozumienia, żebym postąpiła tak samo. Zasiadłam obok brata, mocno trzymając swojego małego aniołka przy sobie. Miałam wyrzuty sumienia, że każdy z mojej rodziny myśli, że powoli się od nich oddalam, bo mam ważniejsze sprawy niż ludzie ze mną spokrewnieni. Rzecz w tym, że nie chciałam zaprzeczać głowy rodzicom czy bratu własnymi problemami. Znałam moją matkę i wiedziałam jak bardzo przeżyła informację o tym, że będę mieć dziecko z kimś, kto tak po prostu wyjechał i mnie porzucił. Nigdy się tak nie przejmowała moimi problemy, więc dopiero w czasie ciąży i po narodzinach Lily zdałam sobie sprawę, że dość dziwnie się zachowuje. Tak, jakby coś ciążyło jej na sercu, ale bała się powiedzieć co.
- Przecież jestem blisko. - szepnęłam cicho, kładąc wolną prawą rękę na dłoni zasmuconego brata. Lewa zaś podpierała główkę śpiącej Lily, która oparła się o moje ramię. - Zawsze przecież byłam.
- To nie to samo co kiedyś, Vanessa. - rzekł - Dorosłaś przez ostatnie kilka lat. Wydaje mi się, że nawet szybciej niż ja.
- Czemu tak sądzisz?
- Znalazłaś dom, urządziłaś go po swojemu, masz samochód, pracę, tego małego aniołka. - wskazał na Lily - A ja? Wciąż siedzę na utrzymaniu rodziców, mieszkając w jednym pokoju w którym potrafię przesiedzieć cały dzień, grając na konsoli.
- Mówiłeś, że masz pracę.
- Owszem, mam. Ale chodzę tylko cztery dni w tygodniu ze względu na mały przypływ dochodów.
Jonathan od jakiegoś czasu pracował jako ochroniarz w miejscowych galeriach sklepowych. Ukończył odpowiednie studia, w tym czasie przechodząc również odpowiednie szkolenia. Miał głęboką nadzieję, że trafi do głównej komendy policyjnej w Los Angeles, ale tak się oczywiście nie stało, ponieważ akurat mieli wystarczającą ilość pracowników i nigdzie nie było miejsca.
- Nie zawsze udaje się nam znaleźć taką pracą, jaką wymarzyliśmy sobie lata wcześniej. Rozumiem, że to co robisz, nie przynosi ci dobrych pieniędzy, ale jeśli uważasz, że powinieneś zarabiać więcej to dlaczego nie poprosisz ojca by zatrudnił cię do siebie? Od zawsze marzył by jego dzieci wraz z nim rządziły rodzinną firmą.
- Marnie siebie widzę w roli biznesmena. - przyznał bez wstydu - Nie mam nawet doświadczenia.
- A myślisz, że ja mam?
- Matka zawsze powtarzała, że kobiety są bardziej rozwinięte od mężczyzn, więc o ciebie bym się nie martwił. Ty zawsze sobie we wszystkim radziłaś.
- Są rzeczy z którymi sobie nie radzę. - udałam oburzenie - Nie gadaj, że nie.
- Ale na dziewięćdziesiąt osiem procent, radzisz sobie rewelacyjnie w pracy i w roli matki.
Brat posłał mi uśmiech, choć ja uznałam go raczej za celowo wymuszony. Robił wszystko by nie było po nim poznać, że coś jest nie tak, ale ja zbyt dobrze znałam Jonathana, więc wiedziałam kiedy mnie okłamuje, a kiedy nie.
- Przestań porównywać mnie do siebie, bo to myślenie do niczego cię nie zaprowadzi. Ważne jest, że zarobiłeś na to co teraz masz, swoją własną wolą. Powinieneś być dumny, że jest tak, a nie inaczej.
- Nigdy nie narzekałem na swoje warunki. - z jego ust wydobył się lekki śmiech - Po prostu czasami zastanawiam się co by było, gdybym inaczej w życiu postąpił.
- Co masz na myśli? - uniosłam brwi w zaciekawieniu, intensywnie wpatrując się w zamyślonego przez chwilę brata.
- Pamiętasz tą dziewczynę, która chodziła ze mną parę lat temu? Co rzuciła mnie dla innego? - spytał niepewnie - Zastanawiam się, czy zrobiłaby to samo gdybym był inny.
- Jonathan pleciesz straszne bzdury. - odparłam - Wolałbyś się zmienić w człowieka, który jest powiedzmy twoim przeciwieństwem dla jednej dziewczyny?
- Kochałem ją...
- Jeśli kochasz kogoś to musisz mieć pewność, że ta osoba zaakceptuje cię w pełni takim jakim jesteś, a nie kogoś innego, kim tak naprawdę nie jesteś.
- Rzecz w tym, że jestem za dziecinny jak na mężczyznę w moim wieku. Nie mam już dwadzieścia lat by latać sobie z kwiatka na kwiatek. W moim wieku, inni się pobierają, oczekują już na pierwsze dziecko, a ja co robię? Gram w gry na konsoli.
- Nie każdy jest taki sam i nie każdy się śpieszy z takimi rzeczami.
- Nie ukrywaj, że mój wiek nie jest odpowiedni na posiadanie rodziny. - burknął nerwowo - W wieku dwudziestu trzech lat ludzie planują już swoją przyszłość.
- Jeśli uważasz, że jesteś gotowy na takie rzeczy to znajdź osobę, która będzie odpowiednia dla ciebie.
- Ja już znalazłem kobietę mojego życia, która jest mi bardzo bliska, ale problem w tym, że jest ona już zajęta przez innego.
- Czyli kochasz kogoś, tak? - byłam wręcz zaskoczona wyznaniem brata.
- Kocham ją mocniej niż kiedykolwiek mogłem sądzić. - zaczerpnął powietrza, po czym powoli wypuścił - Ale gdybym jej to powiedział to prawdopodobnie by mnie wyśmiała.
- Jeśli uważasz, że w twoich oczach jest ideałem to dlaczego myślisz, że może cię wyśmiać? Hej, nie każde dziewczyny są takie same. - skarciłam go - Zdradzisz mi jej imię? Chociaż jak wygląda może?
- Znasz ją zbyt dobrze. - oderwał wzrok od swoich trochę posiniaczonych dłoni i spojrzał na mnie. Odczułam przeszywający go strach - To bardzo bliska ci osoba.
Zaparło mi dech w piersiach, kiedy w głowie odbiło się pierwsze imię żeńskie, jakie mi przyszło na myśl. Czyżby Jonathan był zakochany w Mirandzie?
- Masz na myśli Mirandę? - spytałam, ale nie dostałam żadnej odpowiedzi. Brat umilkł. Przetarł dłońmi twarz, która nie wyglądała nawet na zbyt spoconą. Przymknął powieki, jakby bał się przyznać danej prawdy. - To ona prawda? To ją kochasz?
- Skarcisz mnie, jeśli powiem, że tak? - nagle otworzył oczy i styknął się z moim niepewnym wzrokiem.
Nie mogłam uwierzyć, że Jonathan od tak dłuższego czasu podkochuje się w kobiecie, która od zawsze była najbliżej naszej rodziny. Chłopak pomimo tego, iż zdawał sobie sprawę, że miłość jego życia jest zajęta przez kogoś innego, on dalej dażył ją tak silnym uczuciem. Zrobiło mi się szczerze niezręcznie, widząc jak bardzo smutny jest z tego powodu. Chciałam mu pomóc, ale nie potrafiłam go niestety uszczęśliwić.
- Czy ty mówisz poważnie? - oniemiałam, choć nie chciałam po sobie tego pokazać - Naprawdę ją?
- Tak, tak. - rzekł z nutką irytacji - Kocham ją. Wiem, że najchętniej byś mnie wyśmiała.
- Chyba żartujesz. Cieszę się, nawet nie wiesz jak bardzo. - przyciągnęłam brata do siebie, otaczając swoją prawą ręką jego kark - Nigdy, przenigdy nie wyśmieję cię z takiego powodu. Doceniam to co mi właśnie powiedziałeś. Wiem jak ciężkie musiało być ci to wyznać.
- Vanesso, nie powiesz jej tego, prawda? - mówił troskliwym głosem - Nie chcę by miała przeze mnie kłopoty z Zaynem. Wiem, jak bardzo go kocha.
- Powiedzmy, że to będzie nasz taki mały sekret. - uśmiechnęłam się do niego kojąco - No chyba, że mi kiedyś na to pozwolisz.
- Po moim trupie. - zaśmiał się i pocałował mój policzek - Dziękuję.
- Za co? - ściągnęłam swoją rękę z jego karku by móc ponownie dotknąć jego dłoni. Chłopak delikatnie ucałował jej wierzch.
- Za to, że po prostu jesteś. Tą samą trochę wkurzającą siostrą z którą spędzałem całe dnie na podwórku i z którą dostałem taką samą karę od rodziców za nabałaganienie farbami po podłodze w salonie.
- Och, nie przypominaj mi. - wybuchłam śmiechem - Dostaliśmy za to niezły ochrzan.
- Ale musisz przyznać, że było warto się poświecić dla tego rysunku. - w moim umyśle pojawił się dziecięcy obrazek przedstawiający naszych ulubionych bohaterów z kreskówki: Toma i Jerry'ego przed wielkim mrocznym zamkiem z którego z każdej strony wylatywało stado ciemno fioletowych skrzydlatych smoków - Odwaliliśmy niezłą robotę i nawet nam wyszło. Ja bynajmniej jestem dumny.
Przeniosłam w zamyśleniu spojrzenie na śpiącą Lily, która nadal miała przy sobie ulubioną zabawkę. Brat podążył za mną. Zastanawiałam się jak to będzie, kiedy ta mała księżniczka urośnie do takiego samego wieku, jakiego ja i Jonathan, jeszcze za czasów malowania tego obrazka. Miałam wielką nadzieję, że jej życie będzie przebiegać w spokoju i miłości, a nie w takim bałaganie, jakim ja mam teraz.
- Masz rację. - odezwałam się po dłuższej ciszy, nadal nie przestając skupiać się na córce. - Ja też jestem dumna.
*Perspektywa Harry'ego*
Od samego rana moje ciśnienie znacznie wzrosło, co powodowało, że ledwo ogarniałem swoje emocje. Kłótnia z Vanessą, a teraz informacja, że mój przyjaciel Dave Baxter nie żyje sprawiła, że miałem ochotę zatoczyć się w alkoholu przez najbliższy tydzień.
Pojechałem na miejsce zdarzenia i dokładnie sprawdziłem ciało mężczyzny. Został zastrzelony, a wszystkie dokumenty, jakie trzymał na biurku dosłownie zniknęły. Zastanawiałem się uważnie z pełną koncentracją, kto mógł być sprawcą tej zbrodni, ale nie musiałem poświęcać się godzinami, ponieważ odpowiedź bardzo szybko się pojawiła. Byłem całkowicie pewien, że za tym wszystkich stawał Thomas, który już prawdopodobnie od kogoś się dowiedział, że żyję. Mogłem sobie wyobrazić jak miło przyjął to do wiadomości.
Miałem problem, ponieważ dostawa broni, której niecierpliwie oczekiwałem, prawdopodobnie nie była już aktualna. Sprawa w klubie błyskawicznie trafiła do mediów, co rozsiało wielkie spustoszenie wśród mieszkańców Los Angeles. Nie pomijając także, że ta sprawa nieco utrudniła mi moje plany, byłem zmuszony wstrzymać się z paroma rzeczami na jakiś czas, dopóki wszystko nie ucichnie. Budynek w którym jeszcze noc wcześniej zabawiali się ludzie, teraz ostatecznie został zamknięty przez miejscową policję na czas nieokreślony.
Usiadłem wygodnie w samochodzie, zaparkowanym przed klubem z którego jeszcze chwilę temu wyszedłem. Obserwując co jakiś czas pracujących policjantów, przeszukiwałem kontakty w swoim telefonie. Miałem ich dość mało ze względu na brak rozszerzonych znajomości. Nagle moje oczy dostrzegły imię mojego przyjaciela, a mianowicie Ashtona z którym już od bardzo dawna nie rozmawiałem. Pomyślałem, że może wpadłbym do niego, jeśli nadal mieszka w tym samym miejscu co jeszcze dwa lata temu. Chyba był to jedyny człowiek, który zawsze bardziej stał po mojej stronie i który zazwyczaj nie był łatwowierny, jeśli chodzi o ludzi. Przekręciłem kluczyk w stacyjce i z nogą na pedale ruszyłem przed siebie, wyjeżdżając na ruch uliczny.
Tak jak przeczuwałem, Ashton nie zmienił miejsca zamieszkania, co musiałem przyznać bardzo ułatwiło mi sprawę. Dwupiętrowy dom z poddaszem do adaptacji, odróżniała rozrzeźbiona bryła budynku z eleganckim klinkierowym i drewnianym wykończeniem elewacji. Wygląd bardzo mi się podobał, choć zazwyczaj rzadko natrafiałem na przyzwoicie ładne domy, tu w Los Angeles, które przypadłby mi do gustu.
Zaparkowałem się na podjeździe, tuż za błękitnym BMW M2 Coupé, który należał najwyraźniej do Ashtona. Wcześniej go u niego nie widziałem, będąc szczerym. Podeszłem do czterokołowca z wielkim zaciekawieniem wymalowanym na twarzy i okrążyłem go, uważnie przyglądając się każdemu jego detalowi. Kochałem się w niemieckich autach od zawsze, stawiając je znacznie wyżej od tych ze wschodniego kontynentu.
- Nie spodziewałem się, że mój przyjaciel Harry Styles wróci ze zmarłych tylko po to by podziwiać mój samochód. - znajomy rozbawiony głos dotarł do moich uszu. Momentalnie odwróciłem się w stronę Ashtona, który teraz schodził ze schodów by podejść bliżej.
- Nie sądziłem, że tak zareagujesz na moją obecność po tych dwóch latach. - przyznałem szczerze, obserwując jak powoli się zbliża.
- Czego oczekiwałeś?
- No wiesz, raczej zaskoczenia, zwalania na mnie winy i takie tam.
Ashton wstawił się naprzeciwko mnie by uściskać swojego dobrego przyjaciela. Byłem naprawdę pozytywnie zszokowany jego postawą wobec mnie. Był tym samym człowiekiem, jakiego zapamiętałem z przed tych kilku lat.
- Zbyt pochopnie osądzasz ludzi. Nie wszyscy są tacy sami. - stwierdził od razu, za chwilę przenosząc swój wzrok na samochód, który aż lśnił nowością. - Podoba ci się?
- Jeszcze pytasz? No cholera, jasne, że tak. - mówiłem jak małe dziecko, cieszące się z nowej zabawki. Szybko się skarciłem. - Ile dałeś?
- Ponad czterdzieści tysięcy, ale wiesz, warto było.
- Daje kurwa wiarę, że tak jest.
BMW było dobrą marką, produkującą naprawdę wytrzymałe i wygodne samochody, ale jednak w moim rankingu tych najlepszych zajmowała ona drugie miejsce. Na pierwszym miejscu zaś znajdowała się firma Mercedes do której zamiłowanie miałem od najmłodszych lat. Mój własny ojciec powtarzał, że jeśli pragnę szybkie i sprawne auto to tylko Mercedesa.
- To jak, może wejdziesz do środka? - spytał, wskazując na eleganckie mieszkanie - Mam naszą ulubioną wódkę, co ty na to?
- Czytasz mi w myślach.
Ruszyłem za nim. W domu, zasiedliśmy w salonie ze względu na telewizję w której właśnie puszczali mecz grup europejskich na jakimś kanale o sporcie. Wnętrze pomieszczenia było nieduże, ale przyjemne, zaprojektowane w stylu nowojorskim. Szary kolor gościł na każdej z czterech ścian, pokrytej urozmaiconymi detalami jak małe lampki czy obrazy. Wszystko to dodawało dynamicznego charakteru.
Ashton przyniósł dwa małe szklane kieliszki oraz dwie niewielkie szklanki w których znajdowały się kostki lodu. Zimna coca cola w litrowej butelce była do popitki.
- Opowiadaj, co u ciebie stary. - odezwał się Ashton, kiedy tylko nalał nam obu czystego Absoluta. Rozsiedliśmy się wygodnie - Wieki cię chyba nie widziałem. Tak bez słowa, żeś wyjechał, nawet nie wiadomo gdzie cię wywiało.
- Wschodnie wybrzeże. - wzruszyłem ramionami - Do Miami. Wydało mi się bardziej spokojnie niż ta cała Kalifornia.
- No to, to wiem od reszty. - uniósł kieliszek z wódką do góry i z wprawą za pierwszym zamachem wypił do dna. Tak samo postąpiłem i ja.
- Bardzo się mną interesowali? - zapytałem - No wiesz, chłopaki.
- Ależ tak. - odłożył szklankę z zimną colą na stolik - Nie mogli przełknąć tego co zrobiłeś, po tym do czego doszło w twoim związku z Vanessą.
- Mogę sobie to wyobrazić. - mruknąłem - Czyli mówisz, że masz z nimi stałe kontakty?
- Ta, coś w tym rodzaju.
- Bardzo stoją za Vanessą? No wiesz, że w sensie czy bronią jej strony zamiast mojej.
- Trudno mi to stwierdzić. Zależy zresztą o kogo pytasz, ale wydaje mi się, że każdy ma takie same zmieszane uczucia do was obojgu. - odrzekł - Coś nie tak pomiędzy wami?
- Nami? - uniosłem brew.
- No z tobą i chłopakami. Chyba nie macie dobrego kontaktu, co?
- Ech, to długi temat. Myślę, że bardziej stoją po stronie mojej ex niż po mojej własnej.
- Czemu tak uważasz? - dopytywał Ashton, popijając drugiego kieliszka wódki, zimną colą. - Skąd w ogóle przyszło ci to do głowy?
- Nie trudno jest to zauważyć. - oznajmiłem, nie siląc się nawet na milszy ton głosu.
- Wydaje ci się, Harry. To wciąż twoi przyjaciele. Nie zapominaj o tym ile dla ciebie zrobili.
- Ta, wiem, wiem. Rzecz w tym, że czuję, że to całkiem inni ludzie.
- No cóż, minęło ponad dwa lata odkąd się ostatnio widzieliście. - rzekł - Coś się w was na pewno zmieniło.
- Może masz rację, nie wiem. - oparłem głowę o kanapę - To wszystko mnie przerasta.
- A co teraz z tobą i Vanessą? - spytał spokojnie - Nadal ją kochasz?
- Czy kocham? Jak można kochać taką sukę, która jedynie co zrobiła to wyrządziła mi ból z którym prawdopodobnie będę żyć do końca swojego życia?
- Zbyt pochopnie ją osądzasz. - odpowiedział, intensywnie mnie obserwując - Tak myślę oczywiście. No wiesz, w waszym związku nie tylko ona nawaliła.
- Teraz ty chcesz mi prawić kazania? - jęknąłem irytująco z nutką oburzenia - Daruj sobie kurwa.
- Spokojnie. Mówię tylko, jak było.
- Nie wiesz jak było, nikt z was nie wie. - poczułem jak alkohol rozpływa się dość szybko po moim ciele - To ona doprowadziła do tego, że inaczej patrzę na świat.
- Ona to, ona tamto. - prychnął Ashton - Ciągle na nią gadasz, a sam siebie nie obwinisz. Koleś, jesteś częścią tego całego zamieszania, jakie się teraz wokół was dzieje.
- Wiesz co się dzieje?
- Mówiłem ci, że jestem na bieżąco z informacjami. Vanessa dogaduje się z chłopakami, a ja z nimi. Mam z tego jakiś pożytek. - odparł - Narobiłeś niezłej kaszy manny, stary.
- To jest dopiero początek. - wykrzywiłem usta w uśmieszku, po czym ostrożnie jak tylko umiałem, polałem nam obu mojego ulubionego Absoluta - Mam w planach znacznie więcej rzeczy niż ci się wydaje.
- Koleś, zaczynasz mnie przerażać.
Ashton udał, że dotknęły go moje słowa, ale za chwilę roześmiał się do takiego stopnia, że zrobił się cały czerwony na twarzy. Chyba już nam obojgu alkohol buzował w żyłach.
~*~
Ból głowy zaatakował z pełną mocą, więc tak szybko jak otworzyłem powieki tak szybko je zamknąłem. Feeria kolorów wywołała mdłości. Zakrztusiłem się i odkaszlnąłem kilka razy. Otworzywszy oczy dokoła ujrzałem zapamiętane ciemne meble z ostatniej nocy. Ale coś było nie tak. Coś przytrzymywało moje nadgarstki. Uniosłem głowę do góry i wtedy zauważyłem kajdanki, przylegające do metalowej, bardzo silnej balustrady schodów, ciągnących się aż na górę.
Nie miałem pojęcia co się stało, ale wiedziałem, że muszę podjąć walkę. Spróbowałem wstać z podłogi, ale drżałem na całym ciele. Skoro potrafiłem zebrać energię do działania w dużo gorszej sytuacji niż ta, to mogłem też wstać z tej cholernej podłogi. Z trudem udało mi się przyjąć pozycję siedzącą.
- Wreszcie się obudziłeś. - nade mną pojawił się Ashton z założonymi rękami za plecami. Włosy bruneta wyglądały jak świeżo umyte. Malachitowa koszulka z napisem ulubionego zespołu oraz zwykłe jeansy przylegały do jego ciała, nadając mu trochę lat. - Nie wyglądasz dobrze.
- Co mi zrobiłeś?! - szarpnąłem się - Co to jest!?
- Uchlałeś się wczoraj, więc cię wykorzystałem. - rzekł bezdusznie - A to, mój przyjacielu, jest pułapka w którą sam właśnie wpadłeś. Pamiętasz jak powiedziałem, że mam w miarę dobre kontakty z chłopakami? Skłamałem. Są znacznie lepsze niż myślisz.
Od autorki: Mega przepraszam za niedodanie rozdziału w miniony weekend. Niestety szkoła trochę mi weszła w plany, więc musiałam oczywiście wszystko sobie poprzekładać. Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się już zgodnie z terminem, czyli za dwa tygodnie, tak jak jest to ustalone.
No to kurde mamy stówkę! Wow, chyba powinnam to opić, co? :D Szampan, lekkie wino? Ktoś za?
Dajecie wiarę, że mamy na koncie tak mega dużą liczbę? A będzie takich liczb jeszcze więcej!
Czekam na was 25 Marca! Widzimy się za równe dwa tygodnie!
Buziaki! :) x
Zgodnie z terminem rozdział powinien się pojawić za tydzień. Ten dzisiejszy jest za zeszły.
OdpowiedzUsuńA tak to rozdział świetny :))
Mega rozdział <3 /Natalia
OdpowiedzUsuńRozdział powinien pojawić się w sobotę 18.03 bo ten dodałaś zaległy za 04.03
OdpowiedzUsuńDwa tygodnie
Przepraszam, ale mam również własne życie, któremu muszę poświęcić czas. Tracę dobrych kilka godzin w weekend na napisanie choć jednego rozdziału. Tak jak wspominałam pod kilkoma rozdziałami, proszę o zrozumienie, że mam problem z oczami. Nie mogę pisać co tydzień, ponieważ problem by się powiększył. Rozdział pojawia się co 2 tygodnie, więc myślę, że jest to wystarczający czas. Pozdrawiam x
Usuń