31 maj 2017

Rozdział 105

Na wstępie chciałabym przeprosić za niedodanie rozdziału w minioną sobotę. Zawiodłam niektórych z was. Wiem dobrze, że obiecałam na 100%, że dodam w tamtym tygodniu, ale sprawy się pokomplikowały tak, że nie miałam czasu by skończyć pisanie (tak, miałam wtedy w połowie napisany rozdział). W czasie dni szkolnych, nie mam zbytnio wolnego czasu by pisać, dlatego tak długo zajęło mi dodanie numerka 105. Wybaczcie również za nie powiadomienie was o braku rozdziału. 
Miłego czytania x

~*~

*Perspektywa Vanessy*

Droga Vanesso.
Jeśli czytasz ten list to zapewne nie żyję. Wiem, że ta metoda komunikacji jest kompletnie przestarzała, ale tylko tak mogę wszystko ci wyjaśnić, żebyś nigdy już nie żyła w niepewności przeze mnie.
Pewnie zastanawiasz się czemu to robię. Czemu piszę do ciebie list, którego nigdy osobiście ci nie dam. Otóż, tym sposobem chciałem móc wyjaśnić ci powód za który przede wszystkim zostałem skazany śmiercią. Wiem, jak bardzo boli cię moja strata, wiem jak bardzo musisz z tego powodu cierpieć. Uwierz mi, nigdy nie chciałem by tak to wszystko się skończyło. Ale moja przyszłość od dawna była niepewna. Wszystko przez nieprzemyślane błędy.
Wypierałem się własnej przeszłości jak tylko mogłem. Starałem się być lepszym człowiekiem, naprawić wszystko co zostało zepsute. Długo zajęło mi to czasu, zanim doszedłem w końcu do wniosku, że odganianie od siebie złych myśli nie ma sensu. To zawsze wróci. Po dniu, tygodniu, miesiącu, latach, ale wróci. Człowiek nie będzie mógł odwieść tych myśli. Pogrąży się w chaosie kompletacji i się nie uwolni. W mózgu powstanie miliard scenariuszy, jak mogłoby być, jakby nie popełniło się tego jednego błędu. Inni zaś, zadają sobie pytanie, jak mogłoby być, gdyby postąpiło się tak, a nie inaczej. Nie traktują tego jako błędy, a powinni, bo jeżeli by to nie był błąd, nie zastanawialiby się, co by było dalej, prawda? Byliby szczęśliwi, ale nie są, skoro o tym myślą. I podświadomie żałują tego co zrobili, ale jeszcze nie dane im było zrozumieć, że popełnili błąd.

Byłem głupi, że próbowałem ratować ci życie i naprowadzić tym samym na "dobrą drogę". Pomimo tego, że jeszcze sam ze sobą nie potrafiłem sobie poradzić. To był błąd, szlachetny, ale jednak. Nie wiedziałem czy pomogłem tobie w jakiś sposób. Możliwe, że pokolorowałem twoje życie, ale spadło na mnie przez to więcej problemów. Nikim nigdy bardziej się nie zajmowałem oprócz ciebie.
Wtedy w Miami to ja postrzeliłem Harry'ego. Myślałem, że nigdy nie będę tego żałował, ale żałuję. Z całego serca żałuję, bo właśnie przez niego narobiłem sobie problemów, a także przez niego tak długo cierpiałaś. Miałem nadzieję, że ci przejdzie, że jakoś pomogę ci zaakceptować jego śmierć. Ale myliłem się. Nie można przecież zmienić czegoś, co jest głęboko w ziemi zakorzenione. Powinienem pozwolić ci samej wybrać odpowiednią drogę, a nie ciągle mówić ci co powinnaś robić lub z kim się umawiać. Jeśli się kogoś kocha to powinno się o tą osobę walczyć, tak jak Harry przez cały ten czas walczył o ciebie, a ty o niego. Nie doceniałem tego, że ktoś może lepiej ode mnie się tobą zaopiekować. Dlatego to zemściło się przeciwko mnie. Odkąd Harry pojawił się w mieście, wiedziałem, że moje dni są policzone. Nie łudziłem się na przebaczenie z jego strony. Znałem go już dość długo by to stwierdzić. Tak czy siak, zasłużyłem. Nie możesz powiedzieć, że w stu procentach tak nie jest. Każdemu należy się kara za to, że zniszczyło się komuś życie. Dopiero teraz dotarło do mnie, że w jakiś stopniu Styles miał rację.
Mam zamiar dać ci wolną rękę, Vanesso. Musisz pogodzić się z przeciwnością losu. Życie takie jest, że mimo tego, że się staramy to w pewnym momencie nadchodzi coś co sprawia, że to co kochaliśmy z całego serca, musi odejść mimo chęci pozostania. Więc proszę, żyj, śmiej się, wspominaj mnie najlepiej jak potrafisz, bo w moim sercu będziesz wiecznie. Przez ten czas stałaś się dla mnie czymś wyjątkowym, stałaś się moim natchnieniem i otworzyłaś przede mną wiele dróg, którymi niestety już wspólnie nie podążymy. Rozmroziłaś moje serce i nazwałaś je swoim imieniem. Skłaniałaś do zwierzeń za co bardzo ci dziś dziękuję, bo gdyby nie to, do dziś dusiłbym się z rzeczami, o których nie mówiłem nikomu. Jesteś osobą, która powinna o mnie wiedzieć wszystko. Na początku zawsze bałem się twoich reakcji, lecz niesłusznie, bo zawsze mówiłaś mi, że będzie dobrze, wysłuchałaś, zrozumiałaś, przytuliłaś i dawałaś siłę do tego, bym nie bał się niczego co przede mną. Dlatego już się nie boję. 

Dziękuję ci za wszystko. Proszę zapamiętaj, że musisz nadal walczyć. O siebie, Lily i wasze szczęście. Tego jedynie najbardziej pragnę. Żebyście obie były szczęśliwe. 

Twój najdroższy,
Christopher

Zaczerwienione od zmęczenia oczy, wypuszczały gorzkie łzy, które płynęły swobodnie po moim policzku, kiedy wzrokiem pożerałam niedawno przeczytaną kartkę. Przytknęłam do ust dłoń by stłumić okrzyk. Ból jaki mnie przeszył był nie do opisania.
Od dwóch dni moje życie tak jakby totalnie się zawaliło. Nie przestawałam płakać nad tym do czego doszło. Nie płakałam tylko dlatego, że człowiek, od którego pragnęłam trzymać się z daleka, wie o istnieniu własnej córki. Płakałam, bo nie umiałam pogodzić się ze śmiercią Christophera. Śmierć ukochanego człowieka była dla mnie bolesnym doświadczeniem, pełnym żalu, cierpienia, krzywdy, łez, buntu i rozpaczy z którym sobie nie radziłam. Przez ostatnie godziny, nie potrafiłam poukładać swojego życia w jedną część. 
Ciało Christophera przetrzymywane było u Ashtona do momentu, aż ktoś z rodziny mojego przyjaciela postanowi oddzwonić na moje pozostawione wiadomości głosowe. Dobrze pamiętałam, że Chris nie miał zbytnio dobrego kontaktu ze swoimi rodzicami, ale miałam chociaż nadzieję, że uda mi się nawiązać kontakt z jego własną matką by przekazać jej wieść o zmarłym synu. 
Od momentu jego śmierci, nie zobaczyłam ciała. Miranda wyraźnie zabroniła mi się zbliżyć ze względu na moje słabe nerwy. Wszystko jeszcze gorzej by się pogorszyło.
Przyjaciółka zadecydowała zatem, że zabierze mnie wraz ze sobą do domu Chrisa, by móc poskładać co nie co trochę rzeczy do pudeł, zanim dom oficjalnie zostanie wystawiony na sprzedaż. Ale oczywiście, nic mi się nie udawało. Praktycznie za każdym razem rozpłakiwałam się, kiedy znajdywałam po nim pamiątki. Mirandę również nawiedzał nieustający ból, ale robiła wszystko by tego po niej nie było widać. Miała zresztą silniejszą psychikę niż ja. 
Na list zaadresowany do mnie, natknęłam się na biurku w sypialni Chrisa na którym jak zawsze toczył się bałagan. Leżał on pod stertami artykułów, które najzwyczajniej miały być kolejnym projektem do pracy. Nie umiałam pojęcia, że list tak bardzo złamie mi serce, jeszcze bardziej sprawiając odczucie, jakbym sama powoli umierała.
Chciałam móc znów ujrzeć jego pogodne oczy i szczery uśmiech, który pomagał mi wstawać i mimo wszystko dawał radę, żeby się nie poddawać. Chris był moim oparciem, cholerną ostoją. Budowaliśmy więź, która pozwalała nam rozumieć każdy problem. Kiedy nagle zaczęło się wszystko sypać, nie rozumiałam co teraz z nami się stanie czy nasza przyjaźń przetrwa wszystkie te nieporozumienia. Wszyscy mnie przestrzegali, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje, ale ja wierzyłam jednak, że nam się uda, przecież znaliśmy się od piaskownicy. Wiele lat spędzonych na rejonach tak bardzo nas zbliżały. Jego śmierć była dla mnie potwornym ciosem. Wiedząc, że już nigdy nie będę mogła trzymać jego dłoni, gdy moje życie kompletnie się zawali, że już nigdy go nie będzie obok mnie by doradzić mi w decyzjach czy pocieszyć, sprawiało, że miałam ochotę krzyknąć na cały dom. 
W chwili kiedy z oszołomieniem starałam się po raz kolejny skupić swój umysł na czytaniu listu, podeszła do mnie Miranda. Brunetka przybrała przygnębiony wyraz twarzy. Nie odzywała się zbytnio dużo, choć teraz mogłam zauważyć, że po jej policzkach płynął łzy, jak jeszcze nigdy przedtem. Podniosłam raptownie wzrok na jej osobę, kiedy tylko pojawiła się obok mnie. W dłoniach ściskała zwykły klucz.
- Znalazłam to. - oznajmiła zimno. W jej głosie brakowało jakiejkolwiek nadziei. - Przeszukiwałam szafki w jego komodzie i natrafiłam na niego. Był pochowany z jakimiś dokumentami o wykupieniu domu. 
Przyjaciółka podała mi klucz, za chwilę intensywnie mi się przyglądając. Wtedy pamięć wróciła do mnie w ekspresyjnym tempie. No tak! Przecież Chris wykupił  mieszkanie przy plaży jakieś kilka miesięcy temu o którym wspomniał tylko mi. Czemu ja na to nie wpadłam wcześniej?
- To klucz. Klucz od nowego mieszkania Chrisa. - odparłam z przekonaniem. - Wiem gdzie ono jest.
- Ale jak to od nowego? Nic nie wspominał...
- Miał zamiar ci o tym powiedzieć. - wyjaśniłam, widząc jak Miranda zaczyna się jąkać zdezorientowana. - Chciał pierw urządzić wnętrze mieszkania, zanim się dowiesz. 
Zrezygnowana opadła na krzesło obok biurka, przy którym akurat siedziałam. W ciszy, która trwała zaledwie chwilę, rozległ się jej zdławiony szloch. Płakała.
- Wiesz... wiesz gdzie to jest? - tęczówki jak dwie kostki czekolady spojrzały na mnie wyczekująco. Czułam jak ból przejmuje moje ciało.
- Tak. Moglibyśmy...
- Chcę tam pojechać. - oświadczyła rozkazującym tonem. - Jedźmy. Teraz.
 
~*~

Dom przyjaciela o którym było mowa, znajdywał się na zachód od centrum Los Angeles, tuż przy oceanie. Minęło sporo czasu zanim udało nam się ostatecznie dotrzeć do celu. Widać było jak słońce znajdowało się bardzo nisko nad horyzontem i gdy tylko wiatr przestawał na chwilę dąć, zaczął syczeć topiąc swą rozgrzaną grzywę w nieprzebranych wodach Pacyfiku. Miranda pośpiesznie wysiadła z samochodu, nawet nie próbując zaczekać. Od razu ruszyła w stronę parterowego mieszkania, okrążonego przez potężne tropikalne palmy. 
Towarzystwa dotrzymał mi zatem Ryan, który wcześniej przez telefon totalnie się uparł na zabranie go ze sobą. Chłopak po dwóch dniach opuścił szpital na własne życzenie z mojego powodu. Choć mówiłam mu, że powinien zostać trochę dłużej, ten wyraźnie odparł, że czuje się naprawdę dobrze i dlatego nie ma potrzeby na tracenie czasu leżąc bezczynnie w szpitalu.
 Zrezygnowana bez pośpiechu odpięłam córeczkę z fotelika na tylnych siedzeniach, kątem oka zerkając na Ryana, który wtedy uważnie przyglądał się oddalającej od nas przyjaciółki.
- Wszystko z nią w porządku? - spytał nagle. Lily poruszyła się w moich ramionach niechętnie.
- Odpowiedź jest jedna, jakbyś nie wiedział.
Ryan również przez cały czas wydawał się przygnębiony tym, co przytrafiło się Christopherowi. Nigdy nie sądziłam, że w ogóle kiedykolwiek mieli ze sobą jakieś dobre relacje, dlatego z jednej strony dziwiło mnie jego zachowanie. Jakby bił się z własnymi myślami o których nie ma zamiaru nawet nikomu powiedzieć.
W oka mgnieniu zrobiło się ciemniej, chłód przeszywał rosnącą roślinność na wskroś, aż te otulając liściami kołysały się delikatnie na wietrze. Księżyc chował się powoli za ciężkimi chmurami, choć w powietrzu czuć było nadchodzącą ciszę. Wraz z Ryanem ruszyliśmy przed siebie w kierunku domu, który przypominał zwykłe letniskowe mieszkanie. Z oddali można było zauważyć, jak zapala się światło by móc oświetlić dane pomieszczenie, a w nim poruszającą się czarną postać. Kiedy weszliśmy do środka, wnętrze pachniało solą zmieszaną z drobnym nadmorskim piaskiem. Dom niczym się nie zmienił, poza nowymi meblami w salonie. Lily, która dociekliwie rozglądała się po otoczeniu, za chwilę szarpnęła się lekko w moich ramionach bym pozwoliła jej stanąć na podłodze. Po skończeniu roczka, mała dziewczynka zaczynała wreszcie próbować stawiać pierwsze kroki, a już po kilku miesiącach, umiała chodzić, ale wciąż zdarzało jej się potykać o własne nogi, dlatego zawsze musiałam mieć na nią pełną uwagę by nie zrobiła sobie żadnej krzywdy. Złapałam córkę za rączkę, po czym ostrożnie udałam się do pokoju, w którym panował hałas przeszukiwanych przez Mirandę rzeczy. Ryan szedł jak stróż u mojego boku, co jakiś czas równie dobrze zerkając na Lily, która zawsze sprawiała u niego uśmiech, błąkający się nieopanowanie po twarzy. Gdy znaleźliśmy się w pomieszczeniu, nieoczekiwanie stanęłam raptownie jak posąg wpatrujący się przed siebie. Na wielkiej ścianie przed drzwiami, pod którą znajdowało się jednoosobowe łóżko, widniało mnóstwo zdjęć. Moich zdjęć. Na każdym z nich byłam ja, z wyjątkami również z Lily. Ryan zaczerpnął powietrza, totalnie zaskoczony nagłym widokiem. Trudno było nie zauważyć takiej ilości poprzyklejanych zdjęć. 
- O mój boże. - szepnęłam. Serce drastycznie przyśpieszyło w mojej klatce piersiowej.
- Czy to... czy to jego dzieło? - jąkał się Ryan za moimi plecami. - Znaczy... czy to Chris...
- Z tego co wygląda to raczej tak. - przemówiła Miranda z drugiego końca pokoju. Pochylała się nad biurkiem, stojącym po lewej stronie pomieszczenia pod oknem. W dłoniach trzymała jakieś dokumenty. - Miał obsesję na twoim punkcie, Vanessa. Chorą obsesję. I nie tylko.
Brunetka odwróciła się do mnie, po czym podeszła i podała w rękach ściskany świstek papieru.


"Czasem dźwięki życia stają się hałasem nie do życia
i z czasem nawet zegar tyka głośniej niż zazwyczaj.
Wszystko da się słyszeć, lecz nic nie słychać.
Chce się przestać oddychać, byle tylko panowała cisza.

Tymczasem znikam, gdzieś pod kołnierzem samotności.
Gdzie nie dotyka mnie panika i wątpliwości.
Zamykam oczy, zamykam się w ciemności,
by stoczyć wielki głaz z serca dłonią świadomości."

Czytając, czułam jak coś w moim ciele nagle pęka. Po tylu latach, okazało się, że Chris miał sekrety, które ukrywał prawdopodobnie przed każdym z nas. Miałam wrażenie, że tak naprawdę może nie znałam na sto procent własnego przyjaciela. Ale dlaczego miałby nie być ze mną szczery? Czemu ukrywał, że cierpi? Co stało za tym wszystkim?
- Co to ma wspólnego z Vanessą? - odezwał się Ryan w skupieniu przyglądając się Mirandzie, przy okazji wyrywając mnie z zamyślenia. Wyglądał na trochę poirytowanego. - To tylko głupi wiersz.
- To nie tylko "głupi wiersz", Ryan. - zgromiła go wzrokiem. - Wszystko wskazuje na to, że oszalał przez Vanessę. Chyba dobrze coś o tym wiesz.
Przez chwilę zdezorientowania, nie zauwazyłam nawet kiedy Lily wyrwała się z mojego uścisku. Na szczęście, Ryan miał na nią oko. Jak ojciec, szybko zareagował na jej "małą ucieczkę" w stronę biurka. Dziewczynka zaśmiała się, kiedy przyjaciel podniósł ją na ręce.
- Chcesz nam powiedzieć, że... - jąkałam się, szukając odpowiednich słów. Przyjaciółka uniosła wzrok ku mnie.
- Może chciał tej śmierci, Vanessa. Może o to przez cały czas chodziło. Może dlatego...
- Przestań! - łzy stanęły nieoczekiwanie w moich oczach. - Chris nie zrobiłby tego ze względu na mnie!
Miranda zacichła. Ryan podszedł do mnie, z troskliwością obejmując mnie w biodrach by móc przybliżyć mnie bliżej siebie. Wtuliłam się w jego ciało, próbując nie zrobić plam od płaczu na jego koszulce. Już nie miał Lily na rękach. Oddał ją Mirandzie.
- To nie twoja wina, słyszysz? - szepnął kojąco do mojego ucha. - Chris chciał swojej śmierci poprzez błędy, jakie zrobił wobec Harry'ego. Nie przez ciebie.
- Ryan, nie mów jej czegoś, co nie jest prawdą. - Miranda podniosła głos. Wyraźnie dosłyszała to co powiedział do mnie przyjaciel. - Wszyscy dobrze zdajemy sobie sprawę, że Chris nie tylko pozwolił się zabić przez to co zrobił Harry'emu. Drugim powodem mogłaby być twoja nieodwzajemniona miłość do niego, Vanessa.
- Miranda! - ostrzegł Ryan karcąco. - Nie.
- Chcesz mi powiedzieć, że to moja wina, że nie żyje!? - krzyknęłam, ale od razu się za to skarciłam ze względu na Lily. 
Miranda przybrała zaskoczony wyraz. Nie spodziewała się takiego niepohamowanego zachowania z mojej strony.
Ryan natomiast próbował do mnie coś mówić, ale nawet nie zwracałam na niego dużej uwagi.
- Nie ja...
- Oczywiste jest to, że mnie za to obarczasz! Mogłam się domyślić, że mi to wkrótce wygarniesz!
- Nie chcę obarczać cię winą za jego śmierć! - patrzyła intensywnie w moje oczy. -  Ale nie pojmujesz tego co się dzieje? Spójrz na te zdjęcia, listy, wiersze. On miał obsesje na twoim punkcie!
- Dziewczyny, uspokójcie się. - oznajmił chłopak obok mnie. - Wybraliście całkiem nierozsądny moment na tę dyskusję. 
- Powiedz po prostu, że to ja jestem tego wszystkiego powodem! - kontynuowałam uparcie. - Po co kłamiesz?
- Nie, Vanessa. Nie chcę byś to ty była odpowiedzialna za jego śmierć. - jej ton głosu nagle złagodniał. - Ale boję się, że to może być prawda. Że zrobił to by nie być już więcej dla nas cieżarem.
- Chyba teraz Miranda ma rację. - Ryan dotknął mojego policzka. Skierował moją głowę w jego kierunku bym spojrzała mu w oczy. Nie przejmowałam się jego czynami. Potrzebowałam opiekuńczości i troskliwości, którą tylko on umiał mi w tym momencie zapewnić. - Nigdy nie dowiemy się co mogło być przyczyną jego śmierci. Może tak jak napisał ci w liście, śmierć musiała być konieczna ze względu na własne czyny, ale nie mamy pewności, że jest to prawda. Może być milion powodów. Ale nie odrzucaj tego związanego z tobą. Wiesz, jak bardzo cię kochał. Sam wiem, że jego miłość do ciebie była najsilniejsza jaką do tej pory udało mi się odczuć. 
- Skrzywdziłam go. - mówiłam cicho. - Nie umiałam go pokochać, dlatego stało się to co się stało. Gdybym spróbowała chociaż kochać go tak, jak on kochał mnie...
- Nie możesz tak myśleć. Nie możesz zmusić się do kochania kogoś, jeśli twoje serce przeznaczone jest dla kogoś zupełnie innego. 
- Masz na myśli Harry'ego? - spytałam spokojnie, oczekując na reakcję przyjaciela. Ale ten zachował jedynie swoją samokontrolę.
- Wszyscy wiemy o kim mowa. - odparł bez krzty irytacji. - Chrisowi odbijało, ale wierzę, że przed odejściem, zdążył się pogodzić z twoimi decyzjami. Nigdy nie powinien mieć ci za złe tego, że pokochałaś Harry'ego, zamiast niego samego.
- Mama! - odwróciłam głowę, słysząc głos własnej córki. Mała dziewczynka szła w moją stronę bez niczyjej pomocy. Gdy znalazła się bliżej mnie, złapała się mojej nogi by nie upaść. 
- Ciągle mi go przypomina. - odrzekłam z miłością wpatrując się w Lily. Podniosłam ją na ręce by ucałować jej zaróżowiony policzek. - Nawet gdybym chciała zapomnieć to nie potrafię.
- Dlatego musisz spotkać się z Harrym. - oznajmiła srogo Miranda. Opierała się zmęczona o drewniany mebel pod oknem. - Musisz to zrobić. Nie możesz już dłużej ukrywać przed nim tajemnic. On wie o istnieniu Lily, dlatego czas by wreszcie omówić sprawę waszego dziecka. Po drugie, chcę byś dowiedziała się od niego więcej na temat tego co wie o Christopherze. Macie przecież też Thomasa, prawda? Więc zmuście go do powiedzenia wam wszystkiego co wie.
- Dlaczego po tym wszystkim co zrobił Harry, miałabym z nim porozmawiać? 
- Bo nadal jest jakaś cząstka w tobie, której na nim zależy. 

*Perspektywa Harry'ego*

Pomieszczenie pod domem Liama było zupełnie nieprzyjemne. W powietrzu zawsze unosił się metaliczny zapach starej krwi, który przywoływał wspomnienia o dawnych umierających tu ofiarach. Przez ostatnie kilka lat wraz z chłopakami narobiliśmy sobie wiele wrogów. Zayn czy Louis kiedyś uważali, że śmierć jest najlepszą zemstą. Trudno było się wtedy z nimi nie zgodzić. Sam uważam, że tak powinno się robić, jeśli ktoś narobił gównianego bałaganu w czyimś życiu. Ale cóż, w moim przypadku przynajmniej jedną osobę mam już z głowy. 
Kiedy pokonałem ciemny korytarz wraz z małą kieszonkową latarką w ręku, który tym razem nie wiem jakim cudem nie miał naprawionej elektyczności, natknąłem się na drzwi. Zwykłe metalowe wejście zazgrzytało podczas otwierania kluczem, którego wcześniej wyciągnąłem z kieszeni. Wnętrze uzupełniał tym razem woń świeżej krwi oraz brudu. Mała lampka stojąca na drewnianym stołku, zaraz obok poplamionego łóżka w kącie, oświecała ledwo pomieszczenie, choć postać na środku, siedzącą i związaną na krześle widać było w miarę dobrze. Jasne włosy Thomasa wydawały się niczym białe w blasku lampy, tak samo jak skóra, która przybrała dziwnie bladego odcienia. W ciemności, udawało mi się jedynie zobaczyć połowę jego sylwetki. Poplamione krwią ubrania były w strzępach, jakby pocięte ostrym nożem.
- Nie ma to jak popatrzeć sobie na wroga we własnych sidłach. - głos Thomasa nie zdradzał żadnych uczuć oprócz lekkiego rozbawienia. Uniósł głowę ku mojej osobie, kiedy zorientował się, że właśnie ma towarzystwo. - Sądziłem, że stać cię na coś więcej niż to. - pokazał podbródkiem na otoczenie. 
- Twoi poprzednicy nie narzekali na takie warunki. Choć aby być z tobą szczerym, mieli o wiele gorsze. - złączyłem ręce za plecami, spokojnym krokiem zatrzymując się na przeciwko ofiary. 
- Cieszy cię to kurwa, że wreszcie możesz się nade mną poznęcać? - kiedy spojrzałem na Thomasa, tlący się gniew rozkwitł w jego piersi jak trujący kwiat. - Całe życie zapewne marzyłeś o tej chwili.
- Kłamanie w takiej sytuacji byłoby zupełnie niestosowne w moim przypadku, więc owszem. - odparłem ze złośliwym uśmieszkiem. - Nie zaprzeczam, że fajnie jest cię mieć pod kontrolą. Chociaż ten jeden i ostatni raz.
- Ostatni? Czyżbyś coś dla mnie szykował?
 Przez chwilę byłem pewny, że widzę cień zaskoczenia na jego twarzy, ale w jego głosie pobrzmiewała tylko ironia. 
- Dziwię się, że jeszcze nie zdążyłeś się domyślić. - wokół krzesła na którym siedział mężczyzna zaczęły gromadzić się rubinowe ślady krwi z ran, których doznał podczas naszej wspólnej bójki. Ale Thomas wcale się tym nie przejmował.
- Jesteś dość przewidywalny, Styles. - roześmiał się blondyn. - Nawet pojebany umysłowo człowiek domyśliłby się co jest grane. To oczywiste, że chcesz mojej śmierci.
- A czego chciałbym innego? - sarkastyczność sama wypływała pomiędzy moimi słowami. - Po tylu latach wpadłeś. Zadbam, by twoja śmierć była jak najbardziej bolesna i pamiętna. 
- Cały ty. - prychnął nieoczekiwanie Thomas. Uważnie lustrował moją osobę, nawet pomimo tego, iż światło nie oświetlało dokładnie mojej sylwetki. - Zawsze stawiasz na oryginalność. Choć tak naprawdę twoje niecne plany nigdy nie kończą się po twojej myśli. Zawsze o coś się potkniesz. 
- Wydaje mi się, że w tym momencie już nic nie może pójść nie po mojej myśli. 
Thomas pochylił się i splunął krwią na moje buty. Widziałem niepohamowaną furię w jego oczach jedynie na kilka sekund. Tak jak szybko się pojawiła, tak i szybko zniknęła.
- Aby na pewno? - jasnowłosy stłumił śmiech. - Po co tu w ogóle przylazłeś?
- Okazuje się, że jesteś bardzo zainteresowany tym co dzieje się w moim życiu. - przyciągnąłem do siebie dodatkowe krzesło, które stało pod ścianą, zaraz obok głównych drzwi wejściowych, po czym usiadłem na przeciwko wroga. - A przede wszystkim w życiu tych na których mi zależało. 
Thomas po raz kolejny uśmiechnął się zadowolony. Nienawidziłem tych momentów w którym podśmiechiwał się z mojego powodu.
- Oh, no tak... - przeciągnął samogłoski, kręcąc głową na boki. Wydawał się raptownie znudzony przyjętym tematem. - Zdarzało mi się kilka razy poszperać w życiach twoich "przyjaciół". Muszę przyznać, że to jedno z przyjemnych zajęć nad którym lubię spędzać trochę czasu, gdy mi się już serio nudzi.
- Od jak dawna wiedziałeś, że Vanessa zaszła ze mną w ciążę? - przeszłem od razu do sedna. Zignorowałem przy okazji jego zdolność do sarkazmu, którym zawsze się posługiwał. Ze spokojem wpatrywałem się w niego, przed sobą złączając ręce, podpierając zarazem łokcie na kolanach. Oczekiwałem na odpowiedź bez próbowania pogarszania danego momentu. - Że mam dziecko o którym postanowiła mi nie powiedzieć.  
- Nie rozmawiałeś z nią jeszcze, prawda? - uniósł brew zaciekawiony, choć widać było, że bawił go ten zbieg okoliczności.  - A to ci nowość.
- Daruj sobie. Chce jedynie odpowiedzi.
- A myślisz, że ja ci ją dam?
W świetle jego postać, wydawała się mroczna i pełna tajemnic. Trudno było się domyśleć, jakie uczucia kumulują się w jego ciele. 
- Czemu w takim razie wyjawiłeś mi, że mam dziecko? - starałem się nie ujawniać zirytowania. - I to w takim żenującym momencie?
- Liczyła się satysfakcja.
- Uważasz, że to zabawne? - za każdym razem czułem jak coś w środku mnie nagle pęka, gdy w rozmowę wkraczała wzmianka o dziecku. Moim dziecku, poprawiałem z ciągłym niedowierzaniem. - Że po tylu kurwa miesiącach, nie wiedziałem nawet o istnieniu własnej córki?
- Przyznaj, że Vanessa się spisała. - zadrwił ze mnie, podśmiechując się pod nosem. Czemu łudziłem się, że Thomas będzie ze mną chociaż przez chwilę współpracował? - Uwierz mi, ona ma tupet. 
- Gdybyś był w mojej sytuacji, nie byłoby ci do śmiechu. I owszem, może i pokazała na co ją stać, ale w moim przypadku wystarczy myślenie by przejąć wszystko.
- Twojej córce jest lepiej bez ciebie, Styles. - odrzekł zdecydowanie, jakby nie przyjmował innej prawdy. - Nie brakuje jej towarzystwa. Uważasz, że Vanessa patrzyła na konsekwencje swoich czynów, podejmując taką decyzję? Założę się, że wiedziała na co się pisze i dobrze to przemyślała. Każdy skacze koło twojego dziecka. Twoja banda idiotów, jej przyjaciółeczka, rodzina, Chris czy nawet i Ryan. Myślisz, że co? Że jak się pojawisz w roli tatusia to życie twojego dziecka się zmieni?
- Nic nie wiesz. - podniosłem się gwałtownie na nogi. Miałem ochotę kopnąć niedawno przysunięte krzesło. - Nie masz pojęcia.
- A ty wiesz? To ty nie znasz własnego dziecka. Wątpię czy w ogóle go zobaczysz po tym wszystkim co zrobiłeś Vanessie. Tak łatwo nie uda ci się jej przekonać do zobaczenia Lily. - Ciągle nie mogłem przestać powtarzać sobie tego imienia kilka razy w myślach. To imię mojej córki. Mojej. - Specjalnie, kiedy w pobliżu jest Ryan.
- A co on ma do niej? - z powrotem usiadłem na krześle. Zanim jednak Thomas zebrał siły by odpowiedzieć, ponownie splunął krwią na podłogę, tym razem po swojej prawej stronie. 
- Dużo cię ominęło. Bardzo dużo. Od dawna łączy go jakaś większa więź z Vanessą, co sprawia, że znacznie go to przybliża także i do dziecka. Zakładam się, że może Lily już nazywa go tatusiem.
Po twarzy Thomasa przemknął cień uśmiechu, tak ledwo widocznego, że mogłem go uznać za drobne przewidzenie.
- To twój plan, prawda? 
- Jaki plan?
- Plan wplątania Ryana w jej życie. - powtórzyłem, czując w żyłach narastającą złość.
- Po co miałbym to robić? - zakpił z niedowierzenia, że właśnie go o coś oskarżyłem. - Masz mnie za debila? Nie mam pojęcia co temu skurwysynowi odbiło. Nie sądziłem nawet, że tak się do niej przylepi.
- Kłamiesz. Musisz coś wiedzieć.
- Ryan wyrzekł się swojego dawnego życia, które poświęcił mnie. Więc dla twojej wiadomości, lepiej zamiast torturować mnie o coś, do czego się nawet nie przyczyniłem, zapytaj go osobiście.
Thomas postawił mnie w znaku zapytania. Nie wiedziałem czy mu wierzyć czy raczej nie. Choć w jego głosie wyczuwałem coś innego niż dotychczas. Jeszcze nigdy nie rozmawiałem z nim tak bezkonfliktowo.
- Chętnie pokażę mu gdzie jego miejsce. - tym razem to ja uniosłem kąciki ku górze w geście satysfakcji. 
- Sam również bym to zrobił, ale niestety coś mi to utrudnia. - poruszył łańcuchami, wczepionymi tym razem w podłogę pod nim. Wokół kostek u nóg również miał założone żelazne zabezpieczenie, dodatkowo połączone także z krzesłem.  
- Dlaczego... - zrobiłem pauzę próbując przeskanować dokładnie słowa. - Dlaczego nie zrobiłeś nikomu krzywdy, kiedy myślałeś, że umarłem?
 Thomas przyjrzał mi się podejrzanie. 
- Masz na myśli, czemu nie zrobiłem krzywdy Vanessie ani dziecku? - opanowanie nasilało jego język mówienia. - Cóż, może dla tego, że zdałem sobie sprawę ze sposobu w jaki będzie wychowywana Lily. Nie będzie taka jak ty, skoro nie ma styczności z tobą. To oznacza, że nie będzie miała twojego charakteru, twoich zwyczajów do działania ludziom na nerwach ani nawet twojego sposobu myślenia. Co do Vanessy, hm. - zamyślił się. - Zanim dowiedziałem się o jej ciąży, mieliśmy małą konwersację. Obiecałem jej wolność za zachowanie wszystkich informacji jakich o mnie wie, dla siebie. To w sumie tyle.
Pierwszy raz poczułem się wobec wroga trochę inaczej niż przez ostatnie kilka lat. To było jedno z najdziwniejszych uczuć, jakie udało mi się ostatnio doznać.
- Tyle? - zadrwiłem. - Tylko dlatego postanowiłeś zostawić ją w spokoju?
- A co mógłbym od niej chcieć więcej? - Thomas zachowywał się całkowicie inaczej. Tak... spokojniej. - Wiedziałem od początku, że Vanessa zgodzi się na taki układ. Nie miała wyjścia. I dlatego ją polubiłem. Bo umie dotrzymać danego słowa. I nie tylko.
- Wiem na co cię stać, Thomas. Twoje zagrywki nie są aż tak trudne by je zrozumieć. Miałeś zamiar ją zabić, gdybym się wtedy nie pojawił. I zrobiłbyś to bez zastanawiania się czy to rozsądne.
Jasnowłosy szarpnął się na krześle. Łańcuchy sprawiały mu ból, skóra w okolicach nadgarstków i kostek z daleka nabierała purpurowo-granatowego koloru. Ociekająca krew spadała powoli kropelkami na brudną podłogę. 
- Może. - uśmiechnął się złośliwie. - Powinieneś obwiniać za to siebie. To ty sprawiłeś, że znów mam ochotę zabijać. 
- A ty sprawiłeś, że moje życie przez ostatnie kilka lat to jedno wielkie kurwa nieporozumienie. - zaczerpnąłem powietrza, zanim nieoczekiwanie podniosłem głos. Złość przeszła przez całe ciało. Ani na moment się ona nie ulotniła. - Jesteś zerem.
- Ty też byś był, gdyby nie ja.
Spojrzałem intensywnie na mężczyznę z nad przeciwka. Co miał na myśli?
- O czym ty mówisz? - głos łamał mi się, jakbym stracił raptownie wszystkie siły.
- Gdyby nie ja, twoje życie w ogóle nie miałoby sensu, dochodzi to kurwa do ciebie?! - warknął. Thomas był wyraźnie poddenerwowany. - Nigdy nie poznałbyś Vanessy, gdybym się nie wmieszał!
Ponownie podniosłem się na nogi, przybliżając się znacznie bliżej do wroga. 
- Nie rozumiem. O co ci kurwa do jasnej cholery chodzi?! - raptem moje dłonie zaczęły się trząść. 
- To ja jestem odpowiedzialny za przyprowadzenie Vanessy wtedy do tego klubu! To ja powiedziałem znajomym jej przyjaciółeczki by ta ją przyprowadziła.
Thomas przybrał znaczne oszołomienie w chwili w której niespodziewanie zamachnąłem się by wycelować pięść w jego twarz. A mianowicie w żuchwę. Natychmiast palce mi zdrętwiały, a w górę ramienia powędrowało lodowate zimno. Dopiero teraz dochodziło do mnie co właśnie zrobiłem.
- Prawda boli, co nie Styles? - zadrwił Thomas, jeszcze bardziej zezłoszczony niż wcześniej.
- Blefujesz! To co mówisz... to... to nie może być prawda! 
Moje pierwsze spotkanie z Vanessą to był czysty przypadek, powtarzałem z przekonaniem w myślach. Żaden Thomas do niczego się nie przyczynił.
- Pogódź się z tym jak jest. Tylko przeze mnie, masz do kogo wrócić i dla kogo żyć. - odparł. - Nie przewidziałem jednak, że aż tak wszystko się wywróci do góry nogami. Vanessa miała być jedynie przynętą na ciebie. Wiedziałem, że ci się spodoba. Znam twój gust.
- Nie! - cofnąłem się momentalnie, omal nie potykając się o krzesło. Czułem jak grunt pod nogami załamuje mi się gwałtownie. - Nic z tego co mówisz, nie jest prawdą!
Zacisnąłem dłonie w pięści, by Thomas nie zobaczył, że drżą.
- Twoje życie od dawna jest ustawione i nic na to nie poradzisz. - odrzekł stanowczo. - Dopóki żyję, to ja jestem odpowiedzialny za twoją przyszłość, Styles.
Dudniło mi głowie jak dzwon podczas każdej niedzielnej mszy w kościele tuż niedaleko domu Liama. Coś podpowiadało mi by sięgnąć po pistolet, nóż lub cokolwiek co by zakończyło ten niekończący się koszmar. Zabij go, usłyszałem. Zabij. Ale nie zrobiłem niczego co by sprawiło, że tak się stanie. I nie miałem cholernego pojęcia dlaczego. Po prostu cofnąłem się zaskoczony do wejścia bez ani słowa więcej. Zablokowałem dokładnie drzwi, po czym wbiegłem po schodach na górę.

~*~

Gromadziła się we mnie złość, żeby powiedzieć wszystkim, o tym co się stało. Że Thomas właśnie zakłócił moje samotne dywagacje o życiu. Zazwyczaj im bliżej do mnie podchodził, tym bardziej złość wzrastała, a strach malał. Ale dzisiaj było na odwrót. Przed moimi oczami ujrzałem szyderczy uśmiech, mężczyznę, który patrzył mi głęboko w oczy. Odejdź, powiedziałem. I zniknął.
Buzująca w żyłach adrenalina nie pozwalała mi się skupić, więc tym trudniej miałem problemy z mówieniem. Zastanawiałem się jak ja to wszystko powiem ludziom, którzy tak naprawdę skłamali wobec mnie dla własnego dobra. Zayn, Niall, Liam, Louis, Ashton, a nawet Jasper okłamali mnie, przyjaciela, tylko po to by bronić osoby do której paliłem cholerną niechęcią. Ale teraz nie miałem innego wyjścia. Tym razem musieli mi pomóc, czy tego chcieli czy nie. 
Kiedy wpadłem do korytarza, który odgradzał następujące pokoje po bokach, szybko skierowałem się w stronę salonu z którego słychać było trwającą rozmowę. Potrzebowałem wiedzieć gdzie jest Vanessa i moja córka. Teraz, w tym momencie. Postanowiłem wyciągnąć informacje od chłopaków, nawet jeśli miałbym użyć do tego broni.
Rozmowa wydawała się być bardziej słyszalna z każdym krokiem, choć głos, który wciąż nawiedzał moją głowę, nie dawał mi świętego spokoju.
Gdyby nie ja, twoje życie w ogóle nie miałoby sensu. Nigdy nie poznałbyś Vanessy, gdybym się nie wmieszał.
Potrząsnąłem głową by odgonić złe wspomnienia. To nie może być prawda. Nie jest, nie jest...
Gdy wparowałem do salonu, wydawało mi się, jakby przeszył mnie szok. Nie tylko zastałem chłopaków, którzy teraz poderwali się z kanap i foteli na moje nagłe przybycie, a kogoś znacznie innego. Kogoś, kogo obecności bym się nawet nie spodziewał.
Kasztanowe włosy niczym wzburzone fale opadające na ramiona, sprawiały wrażenie, jakby w tej tajemniczej postaci drzemały iskierki dzikich emocji. Ramiona dziewczyny opinał sweter w czystym beżowym kolorze, a tym czasem nogi, jasne jeansy z motywami rozciągających się kwiatów. Mleczno czekoladowe oczy przeniosły się ku mnie, lustrując przenikliwie wzrokiem, gdy tylko mnie dostrzegły.
- Vanessa. - szepnąłem z nadzieją, że nikt nie usłyszał.



Od autorki: Mieszam jak nie wiem, haha. Cóż za pokomplikowana ta historia, co? Normalnie udałoby mi się stworzyć dobry serial na podstawie tego opowiadania :D

 A więc, widzimy się 17 czerwca
Już niedługo połowa roku... Jak?






Czasem
Czasem
Czasem
dźwięki życia stają się hałasem nie do życia
i z czasem nawet zegar tyka głośniej niż zazwyczaj.
Wszystko da się słyszeć, lecz nic nie słychać.
Chce się przestać oddychać, byle tylko panowała cisza.

Tymczasem znikam, gdzieś pod kołnierzem samotności.
Gdzie nie dotyka mnie panika i wątpliwości.
Zamykam oczy, zamykam się w ciemności,
by stoczyć wielki głaz z serca dłonią świadomości.
Czasem
dźwięki życia stają się hałasem nie do życia
i z czasem nawet zegar tyka głośniej niż zazwyczaj.
Wszystko da się słyszeć, lecz nic nie słychać.
Chce się przestać oddychać, byle tylko panowała cisza.

Tymczasem znikam, gdzieś pod kołnierzem samotności.
Gdzie nie dotyka mnie panika i wątpliwości.
Zamykam oczy, zamykam się w ciemności,
by stoczyć wielki głaz z serca dłonią świadomości.

2 komentarze: