15 lip 2017

Rozdział 108



Ognisto czerwone słońce chowało się za widnokręgiem rzucając purpurowe promienie na przydrożne drzewa. Nad Los Angeles zapadał wieczór, powoli czarne niebo naszpikowane było słabo święcącymi gwiazdami. Skupiona na jeździe, starałam się prowadzić przepisowo, choć większość samochodów zawsze bardzo szybko jechały ulicami, mimo dziur i wybojów. W lusterku dostrzegłam, że Harry jedzie tuż za mną, nie spuszczając mnie z oka by się nie zgubić.
Zanim wraz z Harrym rozdzieliliśmy się w swoje strony do naszych samochodów by udać się do mojego domu, w jego oczach błysnęła iskra kuriozalnej wdzięczności. Był niezwykle cichy, jakby od momentu, kiedy zgodziłam się na jego spotkanie z córką, wciąż nie mógł uwierzyć, że moje słowa okazały się prawdą.
Tej strony Harry'ego od dawna nie widziałam i nie ukrywałam, że zmiana jego charakteru naprawdę mnie zaintrygowała. Czułam się przede wszystkim lepiej w jego obecności, ponieważ wiedziałam, że ma on nad sobą pełną kontrolę. Ale co tak naprawdę było powodem jego zmienności? Nawet ja nie byłam w stanie zdobyć się na odwagę i spytać co się z nim dzieje i czemu tak szybko zmienia swoje podejście do pewnych rzeczy. Chciałam móc dowiedzieć się od niego więcej, jakie życie prowadził w Miami, gdy opuścił miasto. Jak sobie radził w ciągu tych kilku miesięcy, czy miał kontakt z rodziną, czy w kimś się przez ten czas zakochał.
Nie ukrywałam, że tęskniłam za Harrym dla którego w przeszłości straciłam głowę. Od jakiegoś czasu pragnęłam tego, gdy miałam do czynienia ze złą stroną jego charakteru. W chwili kiedy znalazłam go w jego ulubionym miejscu, zauważyłam, że w jakiś sposób starał się zmienić samego siebie. W głębi duszy walczył sam ze sobą, próbując nie ukazywać swoich słabych stron, choć ja dobrze wiedziałam, że chce w końcu zrobić przed siebie duży krok, ten dobry, lepszy krok. I tak naprawdę zrobił, godząc się na warunki w sprawie naszego wspólnego dziecka. Był przeszczęśliwy i podekscytowany, że jeszcze dzisiaj będzie mógł zobaczyć Lily, ale oczywiście zasłaniała to jego powaga i cisza w jaką niespodziewanie zapadł. Jakby był czegoś przestraszony lub niepewny.
Ale pomimo tego co się działo, nadal chodziły mi po głowie własne słowa, słowa przyjaciół czy członków rodziny z ostatnich miesięcy na temat tego, że nigdy nie powinnam niedopuścić Harry'ego do Lily bliżej niż tego by chciał. Popierałam to, wypierałam się, że za żadne skarby nie zmieniłabym swojego zdania w związku z jego ojcostwem. Ale teraz właśnie złamałam wszelkie obietnice.
"Chcę byś zabrała stąd Ryana i uciekła z nim jak najdalej. Harry... on wie o Lily. Nie pozwól mu na to, co przez tyle miesięcy starałaś się ukrywać. On nie może ponownie wejść do twojego życia. Zapobiegnij tego." 
 To były ostatnie słowa Christophera, które wypowiedział tuż przed swoją śmiercią.Do teraz niestety nie umiałam ich zapomnieć. To właśnie Harry pozbawił go życia, a ja tak szybko potrafiłam pogodzić się z tym, że sama siebie nie poznawałam. Powinnam była być na niego wściekła, że zabił osobę, która była mi tak bardzo bliska, ale ja po prostu nie umiałam zmusić się do rozpętania kolejnej kłótni, której za pewne wcześniej czy później bym i tak pożałowała. Wiedziałam doskonale, że nawet gdybym postąpiła inaczej w stosunku do Harry'ego, ten zapewne wpadłby w szał i zrobił wszystko by odebrać mi to co było dla mnie najważniejsze. Czyli Lily. A tak przynajmniej teraz mogłam ograniczyć z nim wszelkie konflikty dla dobra naszej córki. Przysięgłam sobie za to, że porozmawiam z nim o jego czynach, jeśli znów zacznie mi ufać na tyle by mnie zrozumieć, ale w tym przypadku starałam się na tę chwilę o tym nie myśleć.
Byłam w tym momencie gotowa zaryzykować by sprawdzić czy Harry dotrzyma własnych słów. Lily była również częścią jego i choć zrozumiałam to dość późno, chciałam się przekonać jak będzie się zachowywać, kiedy znajdzie się bliżej niej.
Harry zaparkował się posłusznie na podjeździe pod moim mieszkaniem, zaraz obok mnie. Zauważyłam, że budynek zrobił na nim lekkie wrażenie, kiedy wysiadł z samochodu i przyjrzał mu się dokładnie. Zanim ostatecznie do niego podeszłam, przez chwilę powiódł spojrzeniem ku mnie. Zielone oczy jarzyły się bardziej, jakby dawały one znać, że chłopaka opanowywują nieposkromione nerwy. Czyżby naprawdę stresował się przed zobaczeniem własnej córki?
- Ładnie tu. - skomentował nagle Harry, co skłoniło mnie do ponownego odwrócenia wzroku w jego stronę po przeszukaniu w torebce kluczy. Prawdopodobnie Lily mogła w tym momencie spać, dlatego nie chciałam budzić jej dzwonkiem do drzwi.
Harry wydawał się nieco spięty i zestresowany. Ręce miał włożone w kieszenie spodni, plecy lekko zgarbione. Cała jego odwaga rozpłynęła się gdzieś w powietrzu i pozostawiła go przede mną zupełnie bezbronnego, nie mającego zupełnie żadnego pojęcia co robić.
- Dzięki. - odparłam i poprosiłam za chwilę by szedł za mną.
W holu panował już mrok, co dało mi do zrozumienia, że Ryan najwyraźniej przesiadywał w pokoju Lily. Światło ulicznych lamp wpadało do salonu przez niezasunięte zasłony.
- Ryan zajmuje się teraz Lily. - poinformowałam. Harry napiął stanowczo wszystkie mięśnie. - Pójdę mu powiedzieć o tym, że tu jesteś. Poczekaj tu proszę.
Chłopak kiwnął głową na moją prośbę, pozwalając mi na to bym zostawiła go na moment samego. Ruszyłam pośpiesznie w stronę pokoju dziecinnego, do drzwi, które o dziwo były lekko uchylone. Przez nie dostrzegłam Ryana, który stał przed łóżkiem i zerkał z góry na Lily, która wcale nie spała, tylko bawiła się jednym z jej mniejszych pluszaków. Otworzyłam szerzej drzwi i wtedy ich skrzypienie zmusiło Ryana do odwrócenia się w moim kierunku. Na jego twarzy wymalowała się wielka ulga, gdy mnie ujrzał.
- Jak poszło? Znalazłaś Harry'ego? - spytał, gdy przecięłam pokój by podejść bliżej niego. - Był tam, gdzie myślałaś, że jest?
- Tak. - odparłam od razu. - Tak, był tam.
Chłopak dziwnym trafem się uśmiechnął. Przysunął się bliżej mnie i położył swoje ciepłe dłonie do moich nadal zimnych policzków. Niestety jesienne wieczory w Los Angeles nie były aż tak ciepłe na jakie je zapowiadali.
- Jak to zrobiłaś? - spojrzał mi w oczy. Nigdy się do tego nie przyznawałam, ale od zawsze miałam słabość do niebieskich tęczówek. Może po prostu dlatego, że był to mój ulubiony kolor. - Jak udało ci się z nim porozmawiać? Nie kłóciliście się, prawda? Nie jesteś wcale zła.
- To była spokojna rozmowa. - zapewniłam. Boże, jak ja miałam mu powiedzieć, że Harry znajdował się tuż za ścianą? Na pewno pomyśli, że zmyślam. - Postanowiliśmy się nie kłócić przez jakiś okres czasu.
Ryan przyglądnął mi się z niezrozumieniem.
- Postanowiliście?
- Chodzi o to, że przez te kilka dni, zdarzało mi się często myśleć o tym co dzieje się pomiędzy mną, a nim. - tłumaczyłam. - Że wciąż nawzajem próbujemy zajść sobie za skórę, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że to przeszkadza nam w byciu szczęśliwym.
- Nie rozumiem.
- Ryan... - zaczerpnęłam tchu, zanim wylałam z siebie poszczególne słowa. - Nie zrozum mnie źle, ale... zgodziłam się by Harry zobaczył się z Lily.
Zanim totalnie zaskoczony chłopak coś odpowiedział, w progu drzwi dziecięcej sypialni zatrzymał się Harry. Nie był zły, ani poirytowany, kiedy odwróciłam się i zwróciłam ku niemu swój wzrok. Sprawiał wrażenie bardziej ciekawego powodem, dla którego tak długo zwlekałam z pozwoleniem mu na zobaczenie się z córką. Ryan również go zauważył, chyba raczej szybciej przede mną. 
- Do reszty postradałaś zmysły, Vanessa? - Ryan podniósł głos nieoczekiwanie. - Pozwoliłaś mu na zobaczenie się z Lily? Czy ty zdajesz sobie sprawę co właśnie zrobiłaś?
- Ryan, zrozumiałam...
- Zrozumiałaś co? - Ryan mówił zirytowany już moim zachowaniem. - On zgrywa przed tobą poszkodowanego! - wskazał na Harry'ego w kącie pomieszczenia. - Lecisz mu na pomoc, jak gdyby nigdy nic! Bo co? Bo on sam nie może sobie ze sobą poradzić!? Dostajesz teraz wielkich wyrzutów sumienia, że wszystko co robiłaś przeciwko niemu, było złe! Czy nie tak jest? Ale ty nie widzisz jego zamiarów, prawda?
- Chcę dać mu szansę.
- Nie pomyślałaś o tym wcześniej, zanim przez ponad dwa lata ukrywałaś przed nim to, że masz z nim dziecko? - popatrzył przez chwilę za moje plecy, po czym ponownie wrócił do mnie. Złapał się za głowę. - Oh Vanessa... Nie wierzę, że to zrobiłaś.  
Jego pożerający wzrok, sprawił, że moje serce nierówno zabiło w piersi.
- Możemy porozmawiać o tym później? - spytałam z cierpliwością. - Proszę. Nie sądzę by to był teraz odpowiedni moment na tę rozmowę.
Ryan odsunął się lekko, z rozczarowaną miną.
- Przyprowadziłaś do domu kryminalistę, z którego z tego co pamiętam, miałaś się wyrzec. Zabił twojego najlepszego przyjaciela, Chrisa, pamiętasz może jeszcze? - przypomniał. - Naprawdę wierzysz, że coś go zmieni? Że jakiś pakt pomiędzy wami zadziała?  - widząc moją minę, stłumił parschnięcie śmiechem. - No jasne. Ty wierzysz w takie rzeczy, bo jesteś ślepo w nim zakochana. Rozumiem. Nie musisz nic więcej już mówić.
Ryan nie oczekiwał wcale, że coś powiem. Od razu ruszył do drzwi i przepchnął się obok Harry'ego, który ku mojemu zaskoczeniu nawet się nie odezwał by bronić swojego imienia. Tak po prostu z rękami w kieszeni, opierał się ramieniem o framugę drzwi, a wzrok wbity miał w podłogę.
Nienawidziłam, gdy wyrzuty sumienia do mnie wracały po każdej kłótni z kimś na kim mi najbardziej zależało.

*Perspektywa Harry'ego*

Stałem zakłopotany w wejściu do dziecięcego pokoju i jednym spojrzeniem objąłem scenę, którą miałem przed sobą. Powstałe nerwy skłoniły mnie do pójścia za Vanessą, pragnienie zobaczenia córki wzięło ostatecznie górę, co sprawiło, że nawet nie umiałem ustać w jednym miejscu przez zaledwie kilka minut. Ale moje przeczucia co do sytuacji, okazały się w stu procentach trafne, kiedy zauważyłem, że Ryan wszczął kłótnie z Vanessą na mój temat. Tak myślałem, że jeśli Vanessa powie Ryanowi o mojej obecności, to on i tak nie będzie próbował zrozumieć jej wyjaśnień.
Jednak najbardziej co mnie zastanawiało, to jego obecność tutaj i powód, dla którego to właśnie jemu Vanessa powierzyła opiekę nad moim dzieckiem. Od zawsze raczej nie przepadałem za Ryanem, choć w rzeczywistości nie mieliśmy ze sobą zbyt dużo wspólnego. Ryan kojarzył mi się głownie z Thomasem, jego wspólnikiem, którego nadal jakbym przed sobą widział. Dlatego nigdy nie uznawałem go za dobrego człowieka, który tak szybko mógłby zmienić stronę po której był. Nie wierzyłem także, że jego znajomość z Vanessą była przypadkowa. Coraz częściej go z nią widywałem, więc może to właśnie to było powodem, dla którego go nie szanowałem. Był jednym z tych rodzai ludzi, który lubili maczać palce w nie swoje sprawy. A to był dla mnie najgorszy rodzaj, którego wolałem się natychmiast pozbyć.
Pomimo kłótni pomiędzy Ryanem, a Vanessą, nie byłem w stanie nic powiedzieć. Nie miałem przede wszystkim ochoty się kłócić, nie wtedy, gdy w pokoju była Lily. I podajże Vanessa doskonale o tym wiedziała, ponieważ dostrzegłem w jej twarzy zarys zdumienia. Wszystko co robiłem, robiłem to z myślą o córce. To dlatego zgodziłem się na warunki Vanessy i to dlatego traktowałem ją inaczej niż poprzednio. Mogłem myśleć tylko w tym momencie o Lily.
Pokój dziecięcy nie był wcale wielki, gdy poświęciłem trochę czasu na rejestrowanie wszystkich dekoracji oraz mebli. Ściany okolone były w dwa różne odcienie fioletu - jasny i nieco ciemniejszy w niektórych miejscach. Zresztą ten kolor stanowił dominującą część pokoju mojej córki, przede wszystkim w dekoracjach ściennych, takich jak doczepiane motyle i naklejki z nimi związane, a także w pościeli w łóżeczku, dywanie w kwiatki, zasłonach na okno oraz lampce na wysokiej półce obok posłania.
Nadal oparty o framugę drzwi, z końca pomieszczenia obserwowałem Vanessę, która wyglądała na wręcz zawstydzoną oraz niepewną dalszych kroków. Była również załamana, ale wolała nie pokazywać jednej ze swoich słabości, tym bardziej mnie, więc wytarła pośpiesznie wilgotne oczy. Długo mi to zajęło, zanim zdałem sobie sprawę, że Vanessa zmieniła się nieco w wyglądzie, a także charakterze, odkąd ostatni raz widziałem ją przed wyjazdem do Miami. Jej włosy, wciąż ciemno brązowe układały się w częstsze fale, smukłe policzki nabrały bardziej wyrazistych kości policzkowych. Nawet jej ciało nie wyglądało już tak chudo, jak udało mi się zapamiętać. Nabrała więcej kobiecych kształtów do których najprawdopodobniej mogła przyczynić się ciąża. Nie była już tą samą nastolatką. Teraz była poważną kobietą, która stawiała przed sobą poszczególne cele związane z codziennymi obowiązkami. Jak na prawie dwadzieścia dwa lata, zaskoczyły mnie w niej jej odwaga, wyrozumiałość oraz sposób podejścia do drugiej osoby, zawsze z możliwością, że można się przed nią otworzyć i dostać od niej zrozumienie. Dała mi wiele do przemyślenia od chwili, gdy mnie znalazła.
Dziewczyna niespodziewanie uniosła wzrok w moją stronę, jakby wyczuła na sobie moje spojrzenie. Przez chwilę biła się z myślami, ale szybko zaraz wróciła na ziemię.
- Wejdź, Harry. - zwróciła się do mnie niepewnym tonem. Ruszyłem powoli przed siebie, tak samo zawstydzony jak i ona. - Przepraszam za Ryana. On nie....
- W porządku. - wykonałem charakterystyczny gest ręki w powietrzu. - Nie musisz za to przepraszać.
Vanessa objęła się ramionami.
- Dziękuję, że nie zareagowałeś podczas naszej rozmowy. - wbiła wzrok w podłogę. Czułem jak jej oddech przyśpieszył, kiedy znalazłem się bliżej. Staliśmy nie daleko łóżeczka przez które nie dostrzegłem Lily, ponieważ ścianka łóżka była zasunięta kocem. - Doceniam to.
Kiwnąłem głową w zrozumieniu, ale nie odezwałem się by coś od siebie dodać. W milczeniu, czekałem na jakiekolwiek jej pozwolenie. Coraz to bardziej denerwowałem się, że zaraz zobaczę moją córkę, moje dziecko, które miało w sobie moją krew.
- Lily niedawno się obudziła... - powiedziała Vanessa. - ... ale pewnie nadal będzie śpiąca. Chcesz ją potrzymać?
Widząc na sobie jej wzrok, czułem, że moje serce pęka. Jednocześnie umysł pracował gorączkowo.
- Ja... naprawdę mogę? - wykrztusiłem z siebie. Jeszcze nigdy wcześniej aż tak się nie czułem, jakbym nie miał nad sobą kontroli. Cóż, do teraz.
- Jasne, że tak. 
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, co jednakże ustabilizowało moje nerwy. Marzyłem o własnych dzieciach, od zawsze, ale nie sądziłem, że aż tak szybko nadejdzie taki dzień w którym będę mógł zamknąć własną córeczkę w ramionach, jakbym pragnął obronić ją przed całym światem. 
Vanessa podeszła do łóżeczka i schyliła się, sięgając wcześniej po białego pluszowego króliczka z pufy niedaleko. Ręce zaczęły mi się trząść niemiłosiernie, aż do momentu w którym ujrzałem ją.
Moją córkę. Lily. Świat zatrzymał się wokół mnie.
Nogi zrobiły mi się jak z waty, gdy Vanessa uniosła dziewczynkę z nad łóżeczka i przytuliła ją do siebie. Odwróciła się tak, bym mógł zobaczyć jej małą twarzyczkę. Oh, była piękna. Serce wykonało obrót w mojej klatce piersiowej, nakazując mi zostania w miejscu. Oczy się zeszkliły, próbowałem się powstrzymać, ale czułem to nieprzyjemne uczucie, które przesiąkało przez ciało. To była ona... moja córka. 
Zaczerpnąłem tchu. To nie mógł być sen, który w kółko nawiedzał mnie przez ostatnie dni, odkąd dowiedziałem się o swoim potomku. To była ona... prawdziwa ona. Moja Lily.
Vanessa zauważyła, że sam nie byłem w stanie do niej podejść, dlatego zrobiła to ona. Mała dziewczynka miała podobne rysy twarzy po mnie, tak samo i kolor włosów, choć już nie kręcone tylko bardziej prostrze. Kiedy Lily spojrzała na mnie, dostrzegłem, że małe tęczówki również miała zielone, tak samo jak moje, w odcieniu świeżej trawy. Przez chwilę byłem tak zdumiony, że świat zawirował wokół mnie, jakbym siedział na karuzeli. 
- Ona... ona jest taka...
Nie umiałem dobrać słów.
- Podobna do ciebie? - Vanessa spytała podchwytliwie. Jej usta wykrzywił uśmiech. - Trudno się nie zgodzić.
Skinęła głową i pozwoliła mi, bym wyciągnął przed siebie dłoń i delikatnie dotknął policzka Lily. Jej oczy zrobiły się znacznie większe, kiedy kciukiem zacząłem go głaskać. Nie mogłem przestać się na nią patrzyć, obserwowałem ją, widząc w niej cały swój świat. Nadal nie dochodziło to do mnie, że zostałem ojcem. I chyba musiało minąć jeszcze z parę dni, zanim ostatecznie bym się z tym pogodził.
- Czy mógłbym teraz... no wiesz...
Przekląłem siebie w myślach. Co się z tobą do licha dzieje, Harry?
Vanessa z doświadczeniem ponownie podniosła Lily pod ramionami i ostrożnie za chwilę mi ją podała. Nie byłem pewien jak powinno się trzymać takiego malca, więc powtórzyłem czynności Vanessy. Dziewczynka ubrana była w śpioszki w pudrowo różowym odcieniu bez żadnych wzorków, a wokół głowy założoną miała opaskę w podobnym kolorze. Kiedy przejąłem Lily od Vanessy, miałem wrażenie, że zaraz zemdleje z wrażenia. Moment w którym po raz pierwszy trzymałem córkę na rękach, był nie do opisania. 
Ułożyłem jej małe ciało przodem na swojej piersi, aby nie prężyła się i nie odchylała do tyłu i na boki. Ręką przytrzymałem pupę dziewczynki i koniecznie odchyliłem się do tyłu, aby nie musiała siedzieć w pozycji pionowej. Vanessa mówiła do mnie przez cały czas, tłumacząc mi jak dokładnie powinno się trzymać dzieci w takim wieku. Nigdy nie miałem z nimi styczności, dlatego martwiłem się, że źle podtrzymywałem Lily. Na szczęście Vanessa wiedziała co robić. 
- Jest taka drobna, jak na półtoraroczną dziewczynkę. - stwierdziłem, siadając na biały fotel naprzeciwko dziecięcego łóżeczka. Vanessa zasiadła zaś na pufę obok posłania i uważnie przyglądała się małej. Mogłem stwierdzić, że była dziwnie spięta. - Vanessa?
Brunetka ustanowiła ze mną kontakt wzrokowy.
- Tak?
- Mogę cię o coś spytać?
Dziewczyna napięła się.
- Jasne.
- Czy to prawda, że... że nie dawałaś sobie rady z bycia matką? - zapytałem. - Niall potwierdził, że nie byłaś przekonana co do urodzenia mojego dziecka. Naprawdę chciałaś je usunąć?
Myśl, że Vanessa mogłaby przyczynić się do śmierci Lily w czasie ciąży, sprawiła mi ból, jaki poczułem nagle w sercu. Spojrzałem na Lily, którą usadziłem na swoich kolanach i ucałowałem jej główkę. Bawiła się moimi palcami, kiedy obejmowałem ją ramionami z obu stron, asekurując by przypadkiem nie ześlizgnęła się w dół i nie zrobiła sobie krzywdy. 
Vanessa objęła się ramionami. Nie była pewna czy się wypowiedzieć na ten temat, ale nie potrwało to dość długo, zanim dała mi swoją odpowiedź.
- Zaszłam ciążę w wieku prawie dwudziestu lat. Myślisz, że to odpowiedni moment na zostanie matką? Oczywiście, że nie. - zakpiła. - Byłam niedoświadczona, bez pracy, bez własnego domu. Myślałam, że dziecko pogorszy moją sytuację życiową. Że nie da mi okazji do rozwinięcia się.
Wsłuchując się, umiałem sobie doskonale wyobrazić życie Vanessy sprzed kilku miesięcy. Jak dowiaduje się o ciąży, jak się załamuje, przeklina samą siebie za to co się stało oraz jak myśli nad aborcją.
- Gdybym wiedział wcześniej... pomógłbym ci. - starałem się na nią patrzeć, żeby dać jej znać, że nie udaje współczucia. - Nie zostałabyś z dzieckiem sama. Nie pozwoliłbym na to.
Oczy Vanessy zrobiły się większe.
- Co mogłeś zrobić? Nawet, jeśli bym ci powiedziała to... Oh, byłam zła na ciebie, Harry. Wolałam zostać z tym sama niż mieć od ciebie jakąkolwiek pomoc. 
Ale to chodziło o naszą córkę, ściszony głos odezwał się w mojej głowie.
- Vanessa, nasze relacje nie powinny decydować o wychowaniu Lily. Wiesz o tym.
- Musiałam tak postąpić. Nie akceptowałam innych rozwiązań. Zbyt bardzo cię nienawidziłam.
Lily poruszyła się. Vanessa dostrzegając jej zmianę nastroju, podała mi pluszowego króliczka z łóżeczka, aby ją czymś zająć.
- Teraz też mnie nienawidzisz? 
Gdy dziewczyna klęknęła naprzeciwko mnie by poprawić ubranko Lily, które nie było do końca zapięte i zamarła. Uniosła wzrok, tak, że w tym samym czasie nasze oba spojrzenia się zderzyły. 
- Nie wiem.
Odsunęła się z powrotem, ale tym razem zatrzymała się przed oknem. Chwyciła za jedną z zasłon i pociągnęła ją na bok. Światło księżyca zatańczyło na ścianach, rozświetliło pomieszczenie w którym paliła się jedynie mała lampka. 
- Kiedy chłopaki powiedzieli mi, że dostali wiadomość od jakiegoś Jaspera w twojej sprawie, miałam przeczucie, że stało się coś złego. Coś w rodzaju tego, że może leżysz w szpitalu, miałeś wypadek, ale nie, że jesteś martwy. - przemówiła, próbując się nie rozklejać. - Byłam w ósmym miesiącu ciąży, gdy dowiedziałam się, że nie żyjesz. Jedyne co pamiętam to to, że zemdlałam. Nie miałam pojęcia, że coś zagrażało życiu Lily. Dopiero gdy lekarze przewieźli mnie na sale porodową, obudziłam się i wtedy dowiedziałam, że jest źle i że jeśli teraz nie urodzę...
Nie dokończyła. Wiedziałem, jakie mogło być zakończenie tego wydarzenia. Poczułem się słaby, z daleka lustrując jej czarną sylwetkę, odwróconą do mnie plecami. I nawet odpowiedzialny za to wszystko. Dopiero teraz zrozumiałem, że mój wyjazd do Miami być może był błędem, który bezmyślnie popełniłem w pośpiechu. 
- Vanessa...
- Swoją śmiercią zniszczyłeś psychikę nie tylko mi, ale i swoim bliskim. - odwróciła się w moją stronę. Nie kipiała złością. - Zanim ją upozorowałeś, nawet nie pomyślałeś o tym, że takie konsekwencje mogą powstać, jeśli dowiemy się prawdy.
Lily uniosła głowę by na mnie spojrzeć. Podniosłem ją pośpiesznie i ucałowałem w policzki. Obserwowałem ją jak oczarowany. Mała księżniczka tatusia.
Dziewczynka teraz leżała przytulona z jednej strony do mojego przedramienia, a z drugiej do brzucha. Główka bezpiecznie spoczywała w zgięciu ręki.
- Zostałem od was odtrącony. - odezwałem się. - Uważałem, że Los Angeles nie jest już dla mnie miejscem, gdzie mógłbym znaleźć szczęście. 
- Wyjechałeś, bo sam tego chciałeś. Nikt z nas nie przyczynił się do twoich decyzji, ponieważ nikt z nas nie chciał byś wyjeżdżał.
Mówiła poważnym tonem z odwagą, która zachwyciłaby nie jednego mężczyznę. Kiedyś to ja czułem, że miałem nad nią kontrolę, ale teraz na pewno umiałaby mi się przeciwstawić. Zadziwiające. 
- Nie chcę się z tobą kłócić, Vanessa. - powiedziałem. - Ja wiem swoje, ty wiesz swoje. Proszę, nie pogarszaj naszych relacji.
- Powiedz mi tylko co postanowiłeś z tą sprawą związaną z Ashtonem. - złożyła ręce na piersi. - Nadal masz zamiar obarczać winą chłopaków za jego śmierć?
- Pogadam z nimi. - odrzekłem - Nie musisz zawracać sobie tym głowy.
Dziewczyna umilkła. Przysunęła tylko pufę bliżej mojego fotela i z uśmiechem zaczęła obserwować córkę.
- Lily daje mi tyle szczęścia. - Vanessa głaskała ją po włosach. - Ty też to czujesz?
- Czuję co?
- Jak emanuje pozytywną energią. Zawsze, kiedy się uśmiecha, poprawia mi tym humor. Nawet jak na nią patrzę, czuję, jakby w tym momencie nikt ani nic się dla mnie nie liczyło.
Przyglądałem się Vanessie, jeszcze bardziej zdumiony jej podejściem. Mogłem się domyślić, że była dobrą matką pomimo jej młodego wieku. W spojrzeniu, którym obdarowywała Lily, kryło się tyle czułości, troski i miłości, że zazdrościłem mojej małej księżniczce, że ma kogoś, kto kocha ją ponad wszystko. 
- Jest niezwykła. - stwierdziłem krótko. Vanessa uniosła wzrok i uśmiechnęła się zawstydzona. Skupiłem się teraz na niej. - Ma charakter po tobie. Jest znacznie spokojniejsza i grzeczniejsza. Ja w jej wieku, dawałem matce nieźle popalić. Nie sądzę by akurat coś miała ode mnie w tej sprawie.
- Chłopaki i tak uważają, że Lily jest bardziej podobna do ciebie.
- Nie zgodziłbym się z nimi w paru rzeczach. - zaprzeciłem. Widząc jej wyraz twarzy, także się uśmiechnąłem. - Ma kształt twoich ust... i nosa również. 
- Może jest w tym trochę racji.
Lily wyciągnęła ręce w górę, jakby wiedziała, że właśnie o niej rozmawialiśmy. Chwyciłem jej małą dłoń i pocałowałem ją, nadal przyglądając się jej jak najpiękniejszemu skarbu na świecie. Czułem się przeszczęśliwy. Dostrzegłem jej uśmiech, który tak bardzo przypominał mi jej matkę. To niezwykłe, jak dziecko mogło być podobne do rodziców. 
- Przepraszam Vanessa. 
Dziewczyna zdziwiła się i przestała na chwilę przyglądać się Lily.
- Za co?
- Za to, że zaszłaś ze mną w ciążę. - mówiłem z trudem. - Wiem, że nie planowałaś dzieci. Powinienem był...
- Nie mówmy o tym. - zasugerowała zdecydowanie. - Ani ty, ani ja nie sądziliśmy że tak się w ogóle stanie. 
Miała rację, ale ta myśl nie dawała mi świętego spokoju.
- Ale tak czy siak, źle się z tym czuję. Naraziłem cię na coś, na co nie zasługiwałaś przechodzić. Dziecko... to ogromna odpowiedzialność. 
- Harry, nie musisz mi współczuć. 
Zamrugałem.
- Nie muszę? - zdawało mi się, że się przesłyszałem. Ale po jej minie, stwierdziłem, że się pomyliłem. - Może nie wierzysz w moje uczucia, ale mnie naprawdę obchodzi wszystko co związane jest z moją córką. Szanuję cię, bo jesteś jej matką, zrobiłaś wszystko co było w twojej mocy by dać jej życie na jakie zasługuje. To nie znaczy, że nie zdaję sobie sprawy z tego co z nią przeszłaś. Przede wszystkim nie mogę pogodzić się z tym, że wzięłaś na siebie całą odpowiedzialność. Obowiązkiem ojca jest bycie z własnym dzieckiem, pomaganie w wychowaniu go. 
- Harry...
- Ale ty nie dałaś mi szansy. - wciąż mówiłem. - Ominąłem narodziny pierwszego dziecka, przy którym marzyłem być. Nie widziałem, jak Lily stawia pierwsze kroki, jak wymawia pierwsze słówka. To najgorsze uczucie, jakie teraz jestem w stanie poczuć.
- Przecież nie cofnę czasu...
- Pozwól mi więc pomóc ci z wychowywaniem Lily. - odparłem stanowczo, co zaskoczyło Vanessę. Brązowe oczy nabrały czystszego koloru. - Chcę być obecny w życiu naszej córki jako ojciec. Nie mogę pozwolić by kogokolwiek w przyszłości nazwała ojcem oprócz mnie. Nie pogodzę się nigdy z tą myślą, jeśli tak się stanie. Proszę. Sprawmy, by nasze konflikty nie odbiły się na jej życiu. To teraz zależy od ciebie, czy ty chcesz bym był w życiu was obojga. Tylko ona ratuje mnie przed przepaścią na której krawędzi stoję. 

*Perspektywa Rebecci(Roksany)*

Zajrzałam do sypialni, która stanowiła niewielką część mojego domu. Ale w niej panował totalny bałagan: na łóżku kłębowisko czarnej jedwabnej pościeli, biurko ze stali zasłane jakimiś dokumentami oraz ekwipunkiem broni, wszędzie porozrzucane męskie ubrania: kurtki, dżinsy, koszulki. Thomas należał do ludzi, którzy lubili bałaganić. Sprzątanie nie było jego mocną stroną, ale cóż. Nie o tym miałam zamiar z nim dziś porozmawiać.
Zajęło mi to kilka dni, zanim udało mi się go znaleźć i uwolnić z pod władzy tej całej bandy Stylesa. Od tamtej pory, Thomas był jednym wielkim kłębkiem nerwów. Zażyczył sobie bym z nim nie rozmawiać, ani nawet na niego nie patrzeć. Cholernie denerwowało mnie jego zachowanie, ale wiedziałam, że musiałam być cierpliwa by nie pogarszać jeszcze bardziej danej sytuacji. Thomas przede wszystkim wściekał się za to, że jego plany nie wypaliły dwa razy pod rząd i że przy okazji dał się złapał komuś takiemu jak Styles. Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli, więc nie rozumiałam o co takie wielkie halo. Powinien mi podziękować, że w ogóle pofatygowałam się w uratowanie go, a zamiast tego otrzymałam jedynie mnóstwo wyzwisk na które w ogóle nie zasługiwałam.
Czasami zadawałam sobie pytanie, dlaczego Thomas tak bardzo mnie pociągał. Umięśnione ciało to owszem, ale co było takiego w jego charakterze? Zachowywał się jakby miał okres, nie mógł usiedzieć w miejscu, gadał do siebie jakieś bzdury, knuł coś za drzwiami swojego pokoju, lekceważył każdego, kto próbował z nim porozmawiać. Uwielbiałam to, że był odważny, silny, a także, że nigdy się nie poddawał, ale teraz kompletnie przesadzał, zachowując się jak jedenastoletnie dziecko, które obraża się za zabranie mu głupiego lizaka. 
Westchnęłam zdenerwowana. Szybko wyszłam z pokoju... i trafiłam prosto na mur z żywego ciała. Na moich barkach zacisnęły się silne dłonie i zobaczyłam, że oboje z ramion są umięśnione i porośnięte jasnymi włoskami. 
- Co robiłaś w moim pokoju? - spytał stanowczo zirytowany Thomas. Był wysoki, ale nie tak szeroki w ramionach jak Harry, bardziej gibki i koci. Na sobie miał założoną białą męską koszulkę na ramiączkach, do tego ciemno granatowe spodnie z butami roboczymi do kostki. Na jego szyi wisiał złoty łańcuch z greckim wzorem.
- Szukałam cię. - odparłam. W jego oczach błysnął cień zniecierpliwienia. - Nie powinieneś być ucieszony, że w ogóle komuś jeszcze na tobie zależy?
Cofnęłam się do tyłu w głąb jego sypialni. Blondyn zamknął za sobą drzwi, oparł się o nie plecami i skrzyżował ręce na piersi. Nie wyglądał na przejętego moją obecnością.
- Ty zawsze jesteś tam, gdzie cię wcale nie potrzeba. - stwierdził. - Więc nie. Nie powinienem być ucieszony, bo nie wierzę, że się przejmujesz kimś takim jak ja.
Raptownie się zbliżył. Znajdował się kilka kroków ode mnie, kiedy chwyciłam go za nadgarstki i pociągnęłam do siebie. Przesunęłam dłońmi po jego przedramionach, po bicepsach, po mięśniach barków. Jego serce przyśpieszyło. Czułam bijące od niego ciepło, zapach męskich perfum oraz... alkoholu.
- Piłeś? - zapytałam, opierając płasko dłonie o jego pierś. - Czuję od ciebie wódkę.
Mężczyzna jedynie uśmiechnął się szyderczo.
- Może.
- Oh, przestań zachowywać się jak palant! - zacisnęłam raptownie pięść i uderzyłam go w klatkę piersiową. - Czy aby na pewno nie masz jakieś psychicznej objawy? Bo wydaje mi się, że chyba raczej tak.
- Co sugerujesz? - Thomas nie przestawał się uśmiechać. Nie był to raczej uśmiech z rodzai tych dobrych, tylko złowieszczy, denerwujący...
- Thomas, musimy naprawdę porozmawiać.
- Nie mam czasu na rozmowy. - odepchnął mnie na bok by przetorować sobie drogę do biurka. - Chyba zauważyłaś, że nie jestem w nastroju.
- Ty zawsze nie jesteś w nastroju! - wyrzuciłam ręce w powietrze. - Co się do cholery z tobą dzieje?
- Rebecca... - Thomas próbował uciszyć mnie gestem ręki, ale ja kontynuowałam dalej.
- Uratowałam cię! Dzięki mnie jeszcze żyjesz, a ty tak mi się odpłacasz?!
Nie mogłam uwierzyć, kiedy tylko pokiwał głową na moje pytanie.
- A co mam kurwa zrobić!? Pójść i kupić ci kwiaty byś poczuła się lepiej?
- Mógłbyś chociaż wyjaśnić co się z tobą dzieje!
Podeszłam bliżej, ale Thomas tylko rzucił mi pod nogi jakąś książkę ze swojego biurka by zatrzymać mnie z daleka od niego. Teraz stał przed oknem. Zirytowana podniosłam książkę z podłogi i rzuciłam nią w niego.
- Hej! Uważaj sobie, dobra? - pomimo, że był do mnie odwrócony plecami, wyczułam, że był znacznie poddenerwowany. - Daj mi spokój. Wiesz, że nie stać mnie na cierpliwości wobec ciebie.
- Ach tak? Wiesz co? Żal mi cię! - rzuciłam zdenerwowana. Jak on śmiał w ogóle mnie zbywać? - Sam będziesz jeszcze prosił mnie o pomoc, a ja też ci odpowiem, że nie mam czasu na twoje gadki albo, że nie mam do tego nastroju! Zobaczymy jak ty się z tym poczujesz, idioto!
- Rebecca dość! - krzyknął i odwrócił się w moją stronę. - Nie mam zamiaru cię dłużej tutaj tolerować, więc jeśli masz zamiar znów wszcząć ze mną konflikt, proszę bardzo! Ale obiecuję ci, że wylądujesz za tymi drzwiami, szybciej niż ci się to będzie wydawało!
- Jakbyś zauważył, mieszkasz w moim domu! - dłonie zacisnęły się w pięści po obu stronach mojego ciała. - Więc nie masz żadnego prawa mówić mi, co mam robić! Tutaj to ja wprowadzam zasady!
Thomas podszedł do mnie.
- Przeciwstawiasz mi się? - zerknął na mnie. Jego ciemnoniebieskie ślepia błysnęły gniewnie. - Niezłe posunięcie.
- Ugh!
Odepchnęłam go od siebie, ale ten nawet nie podjął się dalszych kroków by się bronić. Zaczęłam chodzić po pokoju, co jakiś czas obserwując Thomasa, który z podziwem lustrował krajobraz za oknem. Jeszcze z tak trudnym człowiekiem w życiu nie miałam do czynienia! A niech cię szlag, ty...
- Musisz zrozumieć, Rebecco, że w życiu panuje pewna hierarchia. Tak jak w stadach zwierząt, czy nawet zza czasów starożytnych. - mówił do mnie, choć wzrok utkwiony miał w okno. - Wolałbym byś nie wychodziła przede mnie, jeśli wiesz, że nie jesteś w pełni pewna tego co robisz. Dobrze zdajesz sobie sprawę w jaki sposób rozprawiam się z takimi ludźmi. Chyba nie chcesz by to spotkało i ciebie.
- Odkąd przyszłam ci na ratunek i pomogłam ci się uwolnić, najprawdopodobniej już dzisiaj byś był martwy! - stanęłam na środku pokoju z rękami opartymi na biodrach. - Ale ty nie potrafisz docenić tego, że ktoś się o ciebie martwi, próbuje ci pomóc! Czy to tak trudno się przede mną otworzyć?
Thomas jakby wyczuł, że mu się przyglądałam, ponieważ powędrował do mnie wzrokiem, bardziej intensywniejszym niż zwykle.
- Potrzebuję chwili spokoju dla siebie. - odrzekł. - Muszę przemyśleć pewne rzeczy. Uszanujesz to, jeśli cię o to poproszę?
Nie dawałam mu za wygraną.
- Może. - stłumiłam śmiech, powtarzając jego słowa. - Znów knujesz nad kolejnym planem, "Jak dopaść Harry'ego Stylesa" po raz... ehm który to już?
Thomas zirytował się moim zachowaniem.
- Cieszę się, że chociaż poczucie humoru u ciebie nie nawala.
- Bardzo śmieszne, Wild. - pokazałam mu środkowy palec. Dobrze to zauważył. - Może byś tak podzielił się ze mną, tym, co planujesz?
Lampy ścienne jarzyły się mocnym światłem, przy czym wydawało mi się, że kolor jego włosów stał się bardziej ciemniejszy, gdy stał oddalony od oświetlenia.
- Jak już wiesz, Harry dowiedział się o małym sekreciku Vanessy. - Thomas pomasował nadgarstki u obu rąk. - Córeczka stanie się jego oczkiem w głowie, tak jak kiedyś Vanessa, za którą tak chętny był umrzeć.
Pokiwałam głową.
- Nie rozumiem.
Thomas zatrzymał się naprzeciwko mnie.
- Oh Rebecco... Pomyśl tą swoją główką. Co mam zamiar ci powiedzieć?
Uśmiech nadal wykrzywiał jego twarz w dziwny grymas.
- Czy to jest... to co ja myślę, że chcesz zrobić?
- Pomyślałaś o tym samym co ja?
- Thomas, ty nie... Nie skrzywdziłbyś tego dziecka, prawda? Powiedz, że nie.
Jego plany robiły się bardziej psychiczne niż mogłam sobie wyobrazić.
- Oczywiście, że bym tego nie zrobił. - uśmiał się. - Ale nic z tego nie wykluczam. Uważam tylko, że mamy teraz niezłą okazję by go podejść.
- Nie możesz skrzywdzić jego córki. To za dużo jak na ciebie, Thomas. - brakowało mi słów. Byłam wręcz zdumiona tym z jakim zapewnieniem wypowiadał się o swoich planach. - Nie mieszaj w to tej małej dziewczynki. Zrób cokolwiek, tylko ją zostaw w spokoju.
- Rebecco, uspokój własne emocje. - położył dłonie na moich barkach. Zadrżałam na jego przybrany ton głosu. - Nie mam zamiaru skrzywdzić tego dziecka. Ale przecież są inne sposoby w których w udziale może się przydać. Nie sądzisz?



Od autorki: Kochani moi. Chciałabym ogłosić, że powoli będę starała się już zakończyć to opowiadanie, z racji tego, że już po prostu moja zaplanowana historia dobiega końca. W styczniu 2018 roku minie 3 lata, odkąd podjęłam się pracy z pisaniem. Nie jestem jeszcze do końca pewna, kiedy dokładnie pojawi się Epilog, ale mam nadzieję, że do 120 rozdziału wyrobię się ze wszystkimi pomysłami, które mam zamiar jeszcze zastosować w tym opowiadaniu. 
Oczywiście, opowiadanie prawdopodobnie potrwa do końca tego roku. Trudno mi jest określić, czy naprawdę uda mi się zakończyć tego bloga do tego czasu, ale na razie to tylko moje przypuszczenia. Nie popadajmy w panikę, jeszcze dużo akcji przed wami, więc może będzie więcej niż 120 rozdziałów. Zobaczymy zresztą :) x


Widzimy się 29 Lipca! Buziaki x




2 komentarze:

  1. Super rozdział...zawsze z niecierpliwością czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham! ❤️ Cudowny rozdział! Zresztą jak każdy! ❤️ Nie mogę się doczekać następnego rozdziału! ❤️

    OdpowiedzUsuń