18 sie 2017

Rozdział 110

*Perspektywa Harry'ego*

Z trudem powstrzymałem się przed zrobieniem jakiejś głupoty po wyjściu z mieszkania Vanessy. Czułem żar swojego gniewu. Miałem wrażenie, że własne kości zmieniły się w rozżarzone do czerwoności żelazne pręty. Krew krążyła szybko, jak płynny ogień, rozpalając ciało. Każdy mięsień, każda komórka żądała zemsty - domagały się jej z furią, która siłą przypominała wybuch jądrowy. Ugaszenie tego żaru, zamknięcie go w sobie, wymagało ogromnego wysiłku. Często czułem się tak, jakby coś zaczynało przejmować nade mną kontrolę, ale to, co dotknęło mnie tej nocy, przerosło totalnie wszystko.
Nie umiałem się skupić na jednej z kilkoro nagłych myśli. Miałem ochotę wyładować wszystkie nerwy, rozwalić coś lub pozbawić kogoś życia tylko po to by się zaspokoić. Ale to nie mogło zadziałać. Nic już nie działało.
Thomas musiał umrzeć.
Za wszystko.
Za kłamstwa, za cierpienie jakie wyrządził.
Gardziłem nim.
I dlatego musiałem wreszcie przestać bawić się w kółko w tą samę grę. Tego było już za wiele.
Thomas posunął się zdecydowanie za daleko. Ponownie maczał palce w moim życiu i ciągle oczywiście sprawiało mu to zabawę. Ale nigdy bym nie przepuszczał, że to właśnie on podpuści do mnie kogoś, kto zniszczyłby wszystko na czym mi zależy. Roksana... Rebecca czy jak się tam ona nazywa, nie była jedynie przypadkową kobietą, którą poznałem w klubie i z którą zdążyłem się przespać. Jeśli Ryan mówił prawdę, była kimś znacznie więcej. Była wspólnikiem mojego wroga, który sprawił, że wykorzystując ją, moje życie poległo w gruzach. I poległo. Dlatego wiedziałem, że już więcej nie dam temu draniowi za wygraną. Nie za to co zrobił.
Przez ponad dwa lata żyłem w kłamstwie, aż wreszcie to kłamstwo wybuchło mi prosto w twarz.
Już nigdy nie mogłem być taki jak kiedyś. Zdawałem sobie sprawę, że niszczyłem samego siebie przez takich ludzi jak Thomas. Rozpacz i gniew wrzały we mnie, ogień rozpalajacy moje żyły płonął bezustannie.
Zaczynał przejmować nade mną kontrolę.
Niszczyć mnie.
Nie, już nigdy nie mogłem być taki jak kiedyś.
Nie mogłem spocząć, póki nie dopełnie zemsty.
Podjechałem samochodem pod skromne mieszkanie Jaspera w którym już od kilku dni nie przebywałem. Wyprowadziłem się od niego ze względu na to, że był jednym z tych osób, które ukrywały przede mną prawdę o moim dziecku z Vanessą. Myślałem, że pomimo tego co przeszedłem, tylko Jasperowi mogłem zaufać, ale teraz przekonałem się, że raczej nie. Miałem po prostu dość. Dlatego zabrałem swoje rzeczy i wprowadziłem się do mieszkania, które kiedyś należało do mnie i Vanessy. Nikt nie przypuszczał, że mogłbym ukryć się w takim o to miejscu. Chyba każdy myślał, że dom został sprzedany, zaraz po moim wyjeździe i wyprowadzce Vanessy. Ale tak się nie stało. Nie umiałem zmusić się do jego sprzedania.
Kiedy zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi, nikt nie otworzył. Mimo tego, wiedziałem, że Jasper musiał być gdzieś w pobliżu. Jego drugi samochód, srebrny Audi A1, którego często używał, zaparkowany był tuż przed ogrodzeniem, gdzie w prawdzie zawsze go zostawiał ze względu na garaż, który mógł pomieścić tylko jeden pojazd.
Ruszyłem kamienną ścieżką do garażu obok i zauważając, że klapa była minimalnie przymknięta, tak by można było ją podnieść, otworzyłem ją za szybkim pociągnięciem w górę. Zamrugałem niechętnie na ostry blask żółtawej żarówki, która oświetlała otoczenie. Garaż, a raczej warsztat, jak nazywał go Jasper, nie należał do najczystszych pomieszczeń. Wszędzie wokół stojącego na środku Porsche o metalicznym odcieniu, leżało mnóstwo sprzętu warsztatowego: po narzędzia pneumpatyczne, po różnego rodzaju klucze. Jasper, który leżał pod samochodem na plecach na tak zwanej leżance warsztatowej, majstrował coś pod spodem i nawet nie zorientował się, że miał towarzystwo.
- Widzę, że się nie nudzisz. 
Echo mojego głosu odbiło się od ścian. Usłyszałem brzęg upadających narzędzi, a potem twarz Jaspera, przepełnioną pogardą. Blond włosy miał kompletnie w nieładzie, policzki zaś osmarowane czarnym smarem.
- O, wróciłeś. - obrzucił mnie obojetnym spojrzeniem, jakby wcale nie był zadowolony, że mnie widzi. - Cóż za miła niespodzianka.
Nienawidziłem tej jego sztucznej uprzejmości.
- Nie mam ochoty na żarty, Jasper. Musimy pogadać. Teraz.
Chłopak spojrzał na mnie z rozbawieniem. 
- Ty chcesz porozmawiać? Z tego co pamiętam to zarzuciłeś mi i chłopakom winę za śmierć Ashtona, a na dodatek wyprowadziłeś się, bo uznałeś, że nie jestem ci godny zaufania za to, że cię okłamywałem co do twojej córki. Dziwny zbieg okoliczności, że teraz wracasz i mówisz, że chcesz rozmowy.
Jasper podniósł się z podłogi i stanął dokładnie naprzeciw mnie. Powstrzymałem się przed uderzeniem go w twarz. 
- Może i zbyt pochopnie się odniosłem, jeśli chodziło o te sprawy, przyznaję, ale teraz nie o tym przyjechałem z tobą porozmawiać. - blondyn wpatrywał się we mnie, ale raczej nie odważył mi się przerwać. - Posłuchaj. Wiem, jak dorwać Thomasa.
Jasper nadal nie wydawał się zaskoczony.
- I co? - stłumił śmiech. - Myślisz, że go dorwiesz? Czy ty nie nauczyłeś się, że Thomas nigdy tak  łatwo niepozwoliłby nikomu siebie znaleźć? Nie masz szans na dorwanie go, Styles. On zawsze przewiduje twoje ruchy. Daj sobie spokój.
Krew wżała we mnie z powodu podniesionego ciśnienia.
- Wolisz bym czekał bezczynnie na jego ruch?! - warknąłem. - Jak kawał chuja, którego nic nie obchodzi?
- A obchodzi cię coś? - blondyn skupił swoją uwagę na mojej osobie. - No powiedz mi, czy jest coś co w ogóle cię obchodzi?
- Tak! Lily mnie obchodzi! Jako ojciec, nie mogę pozwolić by stała jej się krzywda! Nie może cierpieć przez moje własne błędy z przeszłości! - paznokcie w zaciśniętych po bokach pięściach wbijały mi się w skórę. - Thomas zniszczył mi życie, Jasper! Ciągle to robi! Nie mogę tak po prostu stać z założonymi rękami i nic nie robić!  
Kiedy sprawiłem, że Jasper zaniemówił na chwilę, zacząłem ze zdenerwowania chodzić po garażu w zamyśleniu. 
- Rozumiem, ale dlaczego teraz!? - przemówił niespodziewanie. - Czemu tak nagle zachciało ci się go znowu dopaść!?
- Bo przez jego plan, straciłem wszystko na czym mi zależało! - zatrzymałem się gwałtownie w miejscu i popatrzyłem w stronę Jaspera. - Dowiedziałem się od Ryana, że Thomas współpracuje z kimś, z kobietą, która doprowadziła do śmierci Ashtona. Ja wiem kim ona jest, Jasper. Teraz już rozumiem. To ta sama kobieta z którą zdradziłem Vanessę.
Chłopak oparł się o maskę samochodu. Nie spodziewał się, że coś takiego się dowie. Wyraz osłupienia na twarzy oraz ledwo utrzymującej się złości miotał nim całego.
Ja sam nie umiałem pogodzić się z prawdą. Karciłem samego siebie, że byłem na tyle głupi, że nie zauważyłem już wcześniej co było grane. Nie dostrzegłem powodu dla którego to właśnie Roksana się do mnie przyczepiła wtedy w klubie. To wszystko było zagrywką o którą ciągle chodziło Thomasowi. By zniszczyć to na czym mi najbardziej zależało. Tak jak ja zniszczyłem to, co on kochał. 
- Próbujesz powiedzieć, że Thomas doprowadził do zniszczenia twojego związku z Vanessą? - mówił zdławionym głosem. - Tak powiedział ci Ryan? Rozmawiałeś z nim? Kiedy? Myślałem...
- Vanessa pozwoliła mi na zobaczenie Lily. - zaczerpnąłem tchu. - Znalazła mnie, kiedy dowiedziała się o śmierci Ashtona i o tym jak was potraktowałem. Wtedy zaproponowała, że mogę się jeszcze dziś zobaczyć z córką. Ale kiedy przyjechałem do niej do mieszkania, Ryan już tam był. Nie sądziłem, że będzie chciał ze mną rozmawiać. Nie miałem ochoty na rozmowę, szczególnie z nim, ale gdy powiedział mi, że Thomas prawdopodobnie miał wspólnika, który pomógł mu się wydostać, dał mi też do zrozumienia, że mogę znać tą osobę. Mówił, że ta kobieta używa dwóch imion. I jedno z nich skojarzyłem.
- To szalone. - Jasper złapał się za głowę, jakby nie mógł uwierzyć w to co właśnie powiedziałem. - Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że Thomas wymyśli coś takiego. Ale, jeśli... jeśli mówisz, że to ta sama osoba z którą zdradziłeś Vanessę, to znaczy, że to właśnie o to jej chodziło. Aby zniszczyć was związek. To był plan. Czyli nie zdradziłeś Vanessy dobrowolnie. Zostałeś ofiarą zasadzki.
- Wiem. Myślisz, że nie o tym od razu pomyślałem? - przeczesałem dłonią włosy. - Nie wiem co myśleć, Jasper. Wszystko wskazuje na to, że to Thomas stoi za tym, co się stało pomiędzy mną, a Vanessą. Teraz rozumiesz dlaczego muszę go dopaść. On musi zapłać mi za to wszystko własną krwią.
- Niby jak to zrobisz? - silny podmuch wiatru zmierzwił jasne włosy Jaspera. - Nie masz pojęcia, gdzie on jest.
- Może i nie wiem, ale wiem jak dopaść ją.
Chłopak wytrzeszczał oczy.
- Masz na myśli tą laskę, która z nim współpracuje? - spytał. - Harry, nie chcę nic mówić, ale nie masz pewności, że...
- Znam miejsce, gdzie ona może być. - przerwałem mu. Podeszłem do jednej z szuflad komody po prawej stronie pomieszczenia by wyciągnąć broń, którą Jasper zazwyczaj przytrzymywał pod stertą brudnych szmat. - Już dwa razy ją tam spotkałem. Wątpię bym nie spotkał jej i teraz.
Jasper odepchnął się od maski. 
- Chcesz iść tam sam? Teraz?
Przeładowałem jeden z rewolwerów. 
- Nie mam nic przeciwko twojej pomocy.
- Oszalałeś, prawda!? - wyszarpał mi broń z ręki. - Nie mogę pozwolić ci iść tam samemu byś dał się zabić! Skąd wiesz, że będzie sama!? Że nikt jej nie będzie krył!?
- Wątpię by Thomas zawracał sobie głowę kimkolwiek. On nie przejmuje się nikim. Czemu niby teraz miałoby być inaczej?
- On jest nieprzewidywalny, Harry! Kurwa, przecież nie od dziś znam własnego brata!
Ostatnie słowo wymówił z niechęcią, która aż ledwo przecisnęła mu się przez gardło. Wiedziałem bardzo dobrze, jak gardził ostatnim rodzeństwem jakie mu pozostało. 
- Jeśli nie chcesz pomóc, dobra. Pójdę sam. - skwitowałem. - Nie musisz się narażać bratu.
Wytrąciłem mu rewolwer z ręki i schowałem go pod pasek spodni. 
- Do jasnej cholery, przestań być lekkomyślny! - podniósł głos. - Rozumiem, że lubisz pakować się w niebezpieczeństwo, ale tym razem ochłoń! Nie podejmuj takiej decyzji sam, jeśli wiesz, że możesz nie wyjść z tego planu żywo! Chcę ci pomóc, ale nie teraz. Nie bądź w gorącej wodzie kąpany!
Odepchnąłem go od siebie, dając do zrozumienia, że mam jego myślenie daleko gdzieś. Nie mogłem stać i czekać jak tchórz. Musiałem coś zrobić. 
Ruszyłem do samochodu, gotowy na zrealizowanie planu o którym tylko w połowie podzieliłem się z Jasperem. Byłem bardziej zdeterminowany do działania niż kiedykolwiek mogłem być.
- Jeśli pojedziesz tam sam, już nigdy może nie zobaczysz Lily! - krzyknął Jasper za mną, gdy przekroczyłem próg garażu. Sparaliżowany zatrzymałem się i powoli odwróciłem do blondyna, który nadal stał w tym samym miejscu w którym go zostawiłem. - Pomyśl o niej, Harry. Jesteś ojcem. Twoje życie nie jest już niepozbawione sensu tak jak jeszcze kilka dni temu. Teraz na tobie leży odpowiedzialność za bezpieczeństwo własnej córki. Chyba nie chcesz zostawić Lily bez ojca. Nie rób tego, co chcesz teraz zrobić. Obiecuję, że ci pomogę. Dopadniemy Thomasa i tą jego laskę razem, ale na tę chwilę, proszę cię tylko o jedną rzecz. Byś został.
I zostałem. Dla Lily.

*Perspektywa Vanessy*

Minęło chwilę czasu zanim zmusiłam się podejść do Ryana. Nie mogłam dłużej wysiedzieć w milczeniu, gdyż chłopak zadrążał się we własnych myślach. Wciąż stał bezczynnie przy oknie, obserwując w oddali przechodzących przechodniów. Wiedziałam, że był przygnębiony, skryty w sobie, jakby bał się poruszyć temat, który nakazywał mu siedzieć cicho. Ale widząc go takiego zagubionego, sprawiało, że czułam się czemuś winna. 
- Ryan? - położyłam dłoń na jego ramieniu, na tyle delikatnie by go nie przestraszyć. - Hej, spójrz na mnie. Proszę porozmawiaj ze mną.
Chłopak posłusznie odwrócił głowę w moją stronę. Jego przeważnie jasne oczy, o mocnej niebieskiej barwie, teraz wydawały się ciemne i tajemnicze. Skóra wydawała się napięta, usta zaciśnięte w wyrazie determinacji. 
- Oczekujesz wyjaśnień. Domyślam się. - moje serce skurczyło się pod tonem jego głosu, takiego niewinnego, a zarazem przygnębionego. - Ale nie jestem w stanie ująć tego, co tu się wydarzyło, żadnymi słowami. Wybacz mi.
Wpatrywał się we mnie intensywnie, jakby bał się mojej reacji. 
- Potrzebuję tylko wiedzieć skąd Harry zna Rebeccę, czy tak jak ty ją określiłeś, Roksanę. Dlaczego  zareagował na jej imię tak gwałtownie?
- To nie moja sprawa, Vanesso. - Ryan sięgnął po moją dłoń i przytulił ją do swojej piersi. - O tym powinnaś raczej porozmawiać z Harrym. 
- Czemu nie z tobą, skoro znasz powód jego zachowania...
- Bo to jest sprawa pomiędzy tobą, a nim. Wiesz, że nie lubię wtrącać się w wasze relacje.
- To nie znaczy, że w ogóle nie masz prawa brać udziału w tym co się dzieje. - wolną ręką pogłaskałam chłopaka po policzku. - Potrzebuję cię Ryan. Może i nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale jako mój przyszły mąż, powinieneś dzielić się ze mną swoimi przemyśleniami. Zależy mi na tym, abyś pomagał mi w podejmowaniu decyzji.
- Doskonale o tym wiem. - objął mnie wokół bioder i przyciągnął do siebie. - Ale w tej sprawie to właśnie Harry powinien wyznać ci prawdę, jaka łączy go z tą kobietą. 
Jego słowa zabrzmiały naprawdę dziwnie w moim umyśle, ale zignorowałam to.
- Dobrze. Jeśli tak uważasz, okej. Porozmawiam z nim. 
Ryan uśmiechnął się ciepło i pochylił się nade mną.
- Wiesz, że właśnie nazwałaś mnie swoim przyszłym mężem? - szepnął mi do ucha. Przytuliłam głowę do jego piersi, by ukryć uśmieszek błąkający się po moich ustach. - Myślałem, że wciąż się zastanawiasz nad naszym małżeństwem...
- Zastanawiam? - uniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. - Nie muszę się zastanawiać nad tym co pragnę. A pragnę ślubu z tobą. Nie potrzebuję do tego czasu by wiedzieć na sto procent, że chcę byś został moim mężem. Ryanie, nie zgodziłam się by teraz wszystkiemu zaprzeczyć. Przecież wiesz.
Chłopak przytulił mnie do siebie mocniej, wcześniej zostawiając mały pocałunek na ustach. Nie odezwał się. Głaskał mnie kojąco po plecach i tym samym pogrążył się w ciszę. Pewnie myślał, pomyślałam od razu. Jego serce biło niespokojnie, kiedy przyłożyłam dłoń do jego klatki piersiowej. Nie miałam jednak pojęcia czy to dobry znak. Uniosłam głowę by znów przypatrzeć się cudownym rysom twarzy Ryana i wtedy dostrzegłam w nich coś znajomego, ale nie umiałam stwierdzić co do końca. Od dawna Ryan zaczynał przypominać mi kogoś, kogo zapewne znałam lub widziałam, choć nie przypominałam sobie nikogo o tak podobnym wyglądzie. 
- Czasami zastanawiam się dlaczego ktoś taki jak ty, pojawił się w moim życiu dopiero po tak długim czasie. - chłopak odgarnął kosmyk moich włosów za ucho, gdy tylko wrócił do mnie wzrokiem. Nasze spojrzenia się zetknęły. - Czemu nie mogłem spotkać cię o wiele wcześniej, jeszcze zanim wpakowałem się w to całe gówno z Thomasem? Czuję się, jakbym był winny za połowę rzeczy, które on przez te ostatnie lata dokonał. Słuchałem jak opowiadał mi o swoim planie podpalenia twojego domu w którym mieszkałaś jeszcze z Harrym i nie zrobiłem nic by zapobiec nieszczęściu, które wam wyrządził. Nie miałem pojęcia, że pomagam mu krzywdzić osoby, które tak naprawdę nie zasłużyły na jego okrucieństwo. 
Ból jaki usłyszałam w głosie Ryana, powodował, że miałam ochotę zamknąć chłopaka w uścisku i nigdy więcej już nie puścić. Umiałam sobie wyobrazić co przechodził i jak zmagał się ze zmienieniem się w lepszą osobę.
- Nie wiń siebie za to. - uśmiechnęłam się do niego, mimo niezręcznego podjętego tematu. - Thomas chciał cię omamić, zrobić z ciebie kogoś, podobnego do niego samego. Ale nie udało mu się przejąć tego, co jest w tobie dobre, bo byłeś zbyt silny by dać mu sobą manipulować.
Ryan z czułością przejechał palcem po moim prawym policzku.
- Gdy patrzę na ciebie, mam wrażenie, że nie zasługuję na to co do mnie czujesz. Przez to co zrobiłem, myślę, że nadal widzisz osobę, która współpracowała z Thomasem, pragnącym jedynie krzywdzić ludzi. Skrzywdzić ciebie...
- Nigdy nie pomyślałam o tobie jak i o nim. 
Chłopak westchnął.
- Vanessa...
- Nie, Ryan. - zacisnęłam pięści na jego torsie. - Nie wiedziałeś w co się pakowałeś. Thomas był twoim jedynym bliskim, któremu zaufałeś, bo dał ci szansę na rozpoczęcie lepszego życia. Wziął cię pod swój dach, gdy nie miałeś dokąd pójść. Uciekłeś od rodziny zastępczej z pragnieniem porzucenia okresu czasu, który tylko przywoływał same bolesne wspomnienia. Widziałeś tylko jego. Thomasa. Bo to on uratował cię przed bezdomnością. 
Chłopak złapał moje dłonie w swoje i uniósł do swoich ust by je ucałować. Przez ten czas, nie przerywał naszego kontaktu wzrokowego.
- Gdybym tylko był mądrzejszy, gdybym wiedział jaki Thomas jest naprawdę... - mówił. - Nigdy bym tego nie zrobił. Nie dopuściłbym do tylu zbrodni za jakie jest odpowiedzialny. Zawsze będę czuł obrzydzenie do samego siebie za to, że byłem mu ufny aż zbyt bardzo by niezauważyć co się wokół mnie tak naprawdę działo. 
- Jesteś dobrym człowiekiem. - przyłożyłam dłoń do jego serca, gdy tylko wyplątałam swoje palce z jego uścisku. - Wiem to i ty też to wiesz. Ludzie popełniają błędy nieświadomie, ale to nie znaczy, że już zawsze będą to robić. Przychodzi czas, kiedy uświadamiasz sobie, kim się było jakiś czas temu i wyciągasz z tego wnioski. Poczatki zwykle bywają trudne, lecz wraz z biegiem czasu, wszystko przyśpiesza, coś sie zmienia. - Ryan przyglądał mi się zauroczony. - Jesteś wyjątkowy i jestem wdzięczna, że jestem pierwszą kobietą, którą tak mocno pokochałeś i za którą zdecydowałeś się wyjść. Nigdy nie myśl o sobie, że nie zasługujesz na nic ze względu na to co zrobiłeś z Thomasem. Liczy się to co jest teraz. Nie to co było. Mam gdzieś jaki byłeś przy nim, bo wiem, że to nie byłeś prawdziwy ty. Kocham cię takim, jakim jesteś teraz. 
Kąciki ust Ryana uniosły się ku górze na moje słowa. Tak samo i moje.
- Nawet nie pamiętam w którym momencie tak zalałaś sobą mój umysł. - jego głos znów przemienił się w szept. Oparł czoło o moje. - Kiedy zostaniesz panią Henderson, będę cholernie najszczęśliwszym facetem na świecie, bo żaden facet obecnie żyjący, nie będzie miał okazji znaleźć identycznie pięknej, mądrej i bystrej kobiety jak ty. Pragnąłem tego momentu... momentu gdzie mógłbym mieć możliwość na ułożenie sobie życia przy kimś, kogo kocham. Chciałem się zakochać, próbowałem tego, ale nigdy nie przyszło mi to tak łatwo jak z tobą.
- A więc w takim razie, muszę być szczęściarą.
 Chłopak przytulił mnie do siebie mocniej, tak, że nasze ciała ponownie się styknęły.
- Nie. To ja jestem szczęściarzem, że cię mam. - odrzekł. - Gdy pierwszy raz zobaczyłem cię w parku, miałem co do ciebie mieszane uczucia. Mówiłem sobie, że może nie jesteś gotowa na związek z kimś innym po "stracie Harry'ego". Ale pomyślałem też, że jeśli nie spróbuję, nigdy nie dowiem się jak pomiędzy nami mogłoby być. Kiedy już poznałem cię na tyle wystarczająco by stwierdzić jaka jesteś naprawdę, zapragnąłem cię. Wiem, że to brzmi idiotycznie. Pewnie myślisz sobie, że nie można aż tak szybko się zakochać. Ale ja od zawsze chciałem mieć przy sobie kogoś, komu mógłbym zaufać i tym samym nie martwić się o to, że zostanę przez tą osobę okłamany. Chciałem pomagać. Zdawałem sobie sprawę z tego, że byłaś nieszczęśliwa z powodu Harry'ego i dlatego starałem się robić cokolwiek, co było w mojej mocy by sprawić, że poczułabyś się chociaż odrobinę lepiej. Nasz ślub... nasze małżeństwo to jest to, czego mi brakowało. Stabilności, tak jak ty to kiedyś określiłaś.
Zawiesiłam swoje ręce na szyi Ryana, kiedy skupił uwagę na moich oczach, które musiały skrywać bardzo dużo uczuć w chwili obserwowania go. 
- Dlatego pragnę wziąć ślub z tobą w jak najszybszym czasie. - odparłam z uśmiechem. - Za tydzień, dwa. Nie musi to być huczna ceremonia. Chcę coś skromnego, małego. 
- Co z twoimi rodzicami i bratem? - spytał Ryan niespodziewanie. - Będzie trzeba im o wszystkim powiedzieć. Wkrótce wszyscy będą o nas wiedzieć. Chłopaki, Jasper, Miranda, Harry...
- Martwisz się, że Harry nie zaakceptuje tego, co nas łączy? - opuściłam ręce w dół. - Ryan...
 Ale ten tylko pogładził kciukiem wierzch mojej dłoni. 
- Pytaniem jest, czy to ty przypadkiem nie martwisz się tym, jak Harry to zniesie.
- Nie obchodzi mnie jego zdanie.
- Będzie chciał walczyć o Lily, jeśli oficjalnie zostaniemy małżeństwem. - Ryan wydawał się spięty. - Jego prawa ojcowskie nad dzieckiem mogą być zminimalizowane. Wiesz jak może zareagować.
Przyłożyłam policzek do swetra, który okrywał klatkę piersiową Ryana, by uniknąć spojrzeń, starających się zmusić mnie do mówienia prawdy. Oczywiście, że wiedziałam do czego Harry mógłby być zdolny, jeśli dowie się, że na papierach to Ryan będzie oficjalnym ojcem Lily. Najprawdopodobniej wpadnie w szał i zacznie grozić. 
- Będzie dobrze, słyszysz? - kojący dotyk Ryana na moich plecach uciszył moje nerwy. - On musi zaakceptować twoje decyzje. Nie ma prawa ich podważać. Musisz być silna.
Ale czy byłam? Miałam dość słuchania o tym, że zawsze muszę być twarda jak skała. A nawet jeszcze twardsza, bo przecież skały też czasem tracą cierpliwość i się rozsypują. Potrzebowałam kogoś, kto pozwoliłby mi być słabą, bezbronną i zupełnie zagubioną w tych wszystkich uliczkach pokrętnej rzeczywistości. Pozwoliłby mi wypłakać serce, a później podniósłby je z podłogi i włożył na miejsce. Kogoś, kto pozwoliłby mi rozpaść się na kawałki i tym samym wiedziałby jak z powrotem ułożyć mnie w całość. Ryan był tym kimś, czego umysł i dusza pragnęły. Ale najgorsze było to, że pomimo iż kochałam jego, kochałam również i Harry'ego. Dlatego nic nie dawało mi szansy na pozostanie przy zdrowych nerwach. Bo jak można być silnym, kiedy kocha się dwie osoby jednoczeście, chce się dla obydwu z nich jak najlepiej, wiedząc, że i tak jedną z nich skrzywdzisz?

~*~

Był jasny, słoneczny poranek, kiedy Ryan postanowił wrócić do swojego domu aby zabrać kilka swoich rzeczy. Zbudzone już miasto szemrało pogwarem wstających głosów życia. Sąsiedzi kosili trawę pod swoimi domami, pomimo zimnego chłodu wiatru, który nawiewał od oceanu. Na podjazdach walało się mnóstwo liści, których codziennie mieszkańcy musieli się pozbywać ze swoich podwórek. Jesień niestety nie była ulubioną porą roku dla ludności Los Angeles, ale jeśli chodziło o mnie to mi osobiście to nie przeszkadzało. 
Lily obudziła się wcześniej ode mnie, co oczywiście również zmusiło mnie do wygramolenia się z łóżka. Druga połowa posłania była pusta ze względu na nieobecność Ryana. To była nasza pierwsza wspólna noc, kiedy to spaliśmy razem w jednym łóżku. Było to trudne i trochę niezręczne dla nas obu, ale przecież nie mogłam pozwolić Ryanowi spać na kanapie. Był przecież moim przyszłym mężem.
Posadziłam córeczkę w krzesełku do karmienia i z cierpliwością podawałam jej na łóżeczce mleczną kaszkę mannę o owocowym smaku, by dopilnować, że zje śniadanie do końca. Lily z uwagą podczas jedzenia, oglądała jedną ze swoich ulubionych kreskówek o dwóch wiewiórkach o imieniach Chip i Dale, która zawsze puszczana była w porannych godzinach na kanale poświęconym dzieciom. 
Po skończeniu śniadania, musiałam wziąć się za przebranie Lily ze względu na pobrudzone kaszką ubrania. Jak to dzieci, miały tendencję do nieuwagi, dlatego większość jedzenia wylądowywało na ciuszkach. Kiedy stwierdziłam już, że córeczka jest świeżo umyta i ubrana, pozwoliłam jej na pobawienie się zabawkami w salonie do których tak się rwała. Była zła, że zabrało mi to dużo czasu, zanim ostatecznie pozwoliłam jej na zrobienie tego czego chciała. Miała do dyspozycji dużo zabawek, dlatego często większość z nich zostawiała na kanapach, fotelach, stolikach, a nawet podłodze, a później płakała, kiedy nie mogła jakiejś znaleźć. Codziennie musiałam sprzątać jej rzeczy do specjalnego pudła, abym na następny dzień nie miała z nią problemu. 
Ale tego dnia, Lily była nieco bardziej spokojna niż zazwyczaj. Grzecznie bawiła się porozrzucanymi różnego rodzaju zabawkami po jej dywaniku, gdyż ja przez cały ten czas starałam się wyprasować stertę ciuchów. Nie ukrywałam zaskoczenia jej zachowaniem, ponieważ żadko zdarzało się, że dzieci są grzeczne przez cały dzień. 
W chwili, kiedy skończyłam prasować swoją koszulkę i miałam zamiar sięgnąć po nastepną, dzwonek do drzwi rozbrzmiał w mieszkaniu, co nawet oderwało Lily od wpatrywania się w telewizor. Upewniając się, że dziewczynka raczej nie ruszy się ze swojego miejsca, szybko podeszłam do drzwi by je otworzyć. Ale gdy to zrobiłam i ujrzałam osobę stojącą przed progiem mojego domu, nigdy nie pomyślałabym, że tak prędko zaszczyci mnie swoją obecnością.
- Hej. - odezwał się nieśmiało Harry, z dłońmi wpuszczonymi w kieszenie. Sterczące włosy chłopaka oraz ciemne cienie pod oczami dawały mi do zrozumienia, że nie spał zbyt dobrze poprzedniej nocy. Odziany był w białą męską koszulę, nie do końca zapiętą w te guziki co trzeba, brązowe spodnie dżinsowe i czarne skórzane buty. Serce zabiło mi prędzej na jego widok, ręce zaś spociły się na klamce, którą kurczowo trzymałam. - Przepraszam, że przyjeżdżam o tak wczesnej porze, ale musiałem zobaczyć się z Lily. Czy ja... czy mógłbym wejść i znów ją zobaczyć?
Przez chwilę jedynie wpatrywałam się w Harry'ego z lekko utwartymi ustami. On przyjechał zobaczyć Lily. Własną córkę. Wrócił ze względu na nią.
- Jeśli nie chcesz bym został, zrozumiem. - dodał. Jego czujne spojrzenie wypalało we mnie dziurę. - Nie chcę sprawiać ci problemów. Wiem, że to dla ciebie trudne. 
Trudne to mało powiedziane, pomyślałam. Ale nie mogłam mu odmówić, jeśli wiedziałam, że pokonał taki kawał drogi by tylko zobaczyć córkę.
- Wejdź. - wyraziłam zgodę, na co on mruknął pod nosem ciche dziękuję i wszedł do środka.
Rozejrzał się niecierpliwie po mieszkaniu.
- Jest Ryan? - spytał. - Jeśli wolisz bym przyszedł kiedy indziej...
- Nie, nie ma go. Nie musisz się o niego martwić. 
Machnęłam głową w stronę salonu, a on bez słowa ruszył posłusznie w tamtym kierunku. Po zamknięciu drzwi, podążyłam za nim. 
Harry klękał przed Lily, kiedy weszłam z powrotem do pokoju. Szeptał do niej coś na tyle cicho, bym ja tego nie usłyszała, podczas gdy dziewczynka wpatrywała się w niego z wytrzeszczonymi oczami, tego samego koloru co jego. Chłopak uśmiechał się do niej szeroko i zachęcająco, widziałam jak niepewnymi ruchami dłoni obchodzi się z córką, tak delikatnie, jakby nadal nie mógł przyzwyczaić się do jej obecności. Wziął ją po chwili w ramiona i i usadowił na swoim kolanie, pozwalając jej oprzeć plecy na jego ramieniu. W tej chwili, jego głos przerodził się w głośniejszy ton, niezwykle zwyczajny i słyszalny, nawet z mojej odległości. Pytał córkę o zabawki jakie ją otaczały, wskazywał na poszczególne z nich by przyciągnąć jej uwagę na siebie. Sięgnął po blondwłosą lalkę do której Lily kurczowo wyciągnęła rękę i podał jej. Dziewczynka dotykała paluszkami jej twarzy, włosów, co jakiś czas przenosząc wzrok na Harry'ego, tak samo nieśmiały jak i wcześniej jego własny. Po raz kolejny ujrzałam pomiędzy nimi uderzające podobieństwo.
- Lily bardzo lubi, kiedy ktoś poświeca uwagę jej zabawkom. - przemówiłam nieoczekiwanie, kiedy złożyłam deskę do prasowania i oparłam ją o ścianę obok drzwi. Harry odwrócił się w moją stronę by na mnie zerknąć i jedynie się uśmiechnął. Dołeczki w jego policzkach były znacznie widoczniejsze niż zapamiętałam.
- Zauważyłem. - odrzekł. Lily zaczęła się kręcić na jego kolanach, gdy sięgnął po żółtego pluszaka w kształcie małej kaczki. Chłopak podniósł ją ostrożnie pod ramionami i usadowił z powrotem na dywanik. Dziewczynka oparła się tym razem o jego klatkę piersiową. - To chyba dobrze.
- Cieszę się, że jest taka otwarta do ludzi. Ale myślałam o przedszkolu, gdy skończy cztery lata. - kontynuowałam rozmowę. - Lily nie ma zbyt dużo styczności z rówieśnikami, a to by pomogło również i mi. Nie musiałabym się martwić o to z kim mam ją zostawić, gdy będę musiała chodzić do pracy.
- To nie taki zły pomysł. - Harry skupił się na córce, choć mówił wprost do mnie. - Ale wiesz Vanessa, że w każdej chwili możesz liczyć także i na mnie. Nie musisz brać wszystkiego na siebie. Chcę ci pomóc.
Usiadłam na kanapie i spojrzałam na córkę, która pokazywała swojemu tacie figurki w postacie bajkowe. 
- Harry, ale ty nie masz doświadczenia z dziećmi...
- Nabiorę wprawy, jeśli będę musiał. - mówił z taką zawziętością, że aż mnie ona zaskoczyła. - Wiem, że muszę wiedzieć wiele rzeczy. Jako ojciec, to mój obowiązek się ich nauczyć.
- Nie mam nic przeciwko temu, ale musiałabym się nad tym zastanowić. 
Harry siegnął po kilka zabawek z pudełka i wstał z dziecięcego dywaniku wraz z Lily na rękach. Po chwili przysiadł się do mnie na kanapę, usadowując córeczkę na kolanach i podał jej dwie lalki.
- Nie odtrącaj mnie, Vanesso. - spojrzał na mnie, oczami szeroko rozszerzonymi. Również uniosłam głowę. - Zrobię wszystko by być bliżej Lily jak najczęściej. Musimy znów zacząć czuć się lepiej w swoim towarzystwie. Dla niej. Ale pierw musisz coś dla mnie zrobić.
Złączyłam dłonie przed sobą, opierając łokcie na kolanach. Harry przybrał chwiejny ton głosu, jakby coś co miał zaraz powiedzieć, uparcie nie chciało opuścić jego umysł.
- Chcę byś wyjechała z naszą córką. - odrzekł ze stanowczością. - Na chwilę. Gdzieś, gdzie nikt niemogłby cię znaleźć.
On nie mówił poważnie. Zwariował.
- O czym ty mówisz? - z wyrzutem sumienia rzuciłam mu gromiące spojrzenie. - Czemu chcesz...
- Musisz mi zaufać. Zabierz Lily i wyjedź. - patrząc na niego, nie chciałam uwierzyć w to co mówił. - Proszę. Nie chcę byś była świadkiem tego, do czego niedługo dojdzie. Wiem jak pozbyć się Thomasa, ale potrzebuję byś zniknęła z Los Angeles dopóki nie zapewnię cię, że wszystko jest w porządku.
Twarz chłopaka przybrała smutny wyraz, usta zacisnęły się w cienką linię. Miałam ochotę go spoliczkować.
- Nie mogę tak po prostu wszystkiego zostawić i wyjechać. - głos mi się łamał. - Co z moją rodziną, chłopakami...
- Poradzą sobie. - zapewnił od razu. - Im nic nie będzie grozić.
- A co z tobą? Co masz zamiar zrobić? - dopytywałam. - Nie mogę wyjechać bez upewnienia się, że będziesz bezpieczny tak samo jak reszta.
- Tego nie mogę ci obiecać. - odparł. - Jeśli nie opuścisz Los Angeles tak jak cię o to proszę, Thomas wykorzysta was obie przeciwko mnie. Nie chcę by wam stała się krzywda.
- I dlatego chcesz pójść na misję samobójczą? - uniosłam głos. - Harry, nie możesz sam wszystkiego dokonać. Nie uda ci się.
- Nie mam wyboru. Jeśli nie zakończę tego wszystkiego, Thomas wcześniej czy później zabierze się za Lily. To tylko kwestia czasu, zanim przyjdzie mu do głowy by ją skrzywdzić. Znam go. Dotknie się czegokolwiek na czym mi zależy. A tak się składa, że na szczęściu Lily zależy mi bardziej niż na własnym życiu.
Doskonale byłam świadoma, jakim zawziętym człowiekiem był Harry. Ale teraz nie umiałam uwierzyć, że chciał posunąć się do czegoś tak szalonego.
- Jak zamierzasz dopaść Thomasa? - spytałam nagle. - Czy ta dziewczyna o której wspomniał wczoraj Ryan, ma z tym coś wspólnego?
Harry wytrzeszczył oczy, ale nie odpowiedział. Poświęcił chwilę czasu, aby zastanowić się nad odpowiedzią. Jego zachowanie przypominało mi go sprzed kilku lat. Troszczył się, kochał, znów tak samo. Widziałam to wszystko w jego zmartwionych tęczówkach.
- Tak. - odrzekł, po czym ucałował głowkę Lily. - Dorwę ją, a ona powie mi jak dotrzeć do Thomasa. Na tym polega cały mój plan.
Jego policzek drgnął prawie niedostrzegalnie.
- Znasz ją, prawda? Wiesz kim jest. - mówiłam. - Skąd znasz wspólniczkę Thomasa?
- To nie ważne. - stwierdził pośpiesznie, jakby zbywając temat. - Tak czy inaczej, wiem gdzie jest i mam zamiar ją wykorzystać w dalszych celach. Dlatego proszę cię byś wyjechała. Jeśli Thomas dowie się o wszystkim, będzie chciał zemsty. 
- Harry... zrozum. Nie mogę wyjechać. - powiadomiłam. Chłopak westchnął w geście irytacji. - Nie mam nawet gdzie.
- Załatwie coś. - dłoń Harry'ego spoczęła na moim kolanie, a jego wzrok nadal utwiony był na mojej twarzy. Byłam zbyt zaskoczona by ją zrzucić. - Obiecuję, że to zrobię, ale to ty obiecaj mi, że zrobisz o co cię proszę. Wyjedź. 
Harry nie widział nic złego w trzymaniu ręki na moim kolanie, ale ja oczywiście tak. Zaschło mi w gardle, kiedy chłopak wpatrywał się we mnie, szukając odpowiedzi, która by go zadowoliła. Nie wiedziałam co powiedzieć czy nawet poczynić.
Lily podała mi jedną ze swoich lalek, jakby dając mi do zrozumienia, że zbyt długo gapię się na Harry'ego.
- A co na to chłopcy... - ciągnęłam dalej. - Wiedzą, co planujesz?
Harry przytulił do siebie córkę.
- Wkrótce mam zamiar im powiedzieć. Jasper już wie i nie pozwolił mi zrobić wszystko samemu. Chce byśmy to odegrali razem. 
- Razem z Louisem, Niallem, Zaynem i Liamem?
- Tak. - kiwnął głową. 
- To wariactwo. Kompletne wariactwo. - zepchnęłam jego rękę na co on popatrzył się na mnie ze zdumieniem. - To niebezpieczne. Ktoś z was może zginąć.  
- Vanessa, wiesz, że i tak to zrobię. - odparł uparcie. - Nie potrzebuję twojej zgody. 
- Oh, przestań myśleć o sobie! - zacisnęłam pięści. - Chociaż raz pomyśl o innych!
- A więc obchodziłoby cię to co się ze mną stanie, jeśli podejmę się planu? - znów położył swoją dłoń, tym razem na moich dłoniach, które kurczowo zaciskałam na własnych kolanach. Co on wyprawiał... - Zależy ci na moim bezpieczeństwie?
- Ja...
- Powiedz mi prawdę. - napierał. Jego oczy błyszczały z niewiadomego powodu. - Nie chcesz bym to zrobił.
- Nie chcę tego dla Lily. 
Harry wyprostował się gwałtownie na kanapie.
- Jeśli tego nie zrobię, Thomas będzie ją prześladować. Nie dopuszczę by mieszał w to mojej córki. Powinnaś to zrozumieć. - zabrał rekę z mojej dłoni, a następnie podał mi córkę, która z niechęcią opuściła kolana taty. Zanim chłopak podniósł się na równe nogi, ucałował policzek Lily. - Wyjedź z Lily i nie pokazuj się w Los Angeles, dopóki nie będzie tu bezpiecznie. Zrób to, zanim będzie za późno. Rozumiesz?
W jego głosie można było usłyszeć kazanie. Chciał bym to zrobiła. Bym za wszelką cenę uciekła i nie miała styczności z piekłem, które miał zamiar niedługo rozpętać.  
Harry zerknął na Lily, zmieszany i tym samym smutny. Widziałam w jego oczach, że cierpiał z jej powodu. Nie chciał zostawiać córki, której towarzystwem nacieszył się tylko dwa razy. Gdy posłał mi później dziwne spojrzenie, nabrałam odwagi by wyrzucić z siebie to co miałam mu do powiedzenia.
- Po to tu przyszłeś? By powiedzieć mi, żebym uciekała? - uniosłam głowę by zrównać się z zirytowanym wzrokiem chłopaka. Kurczowo powstrzymałam się przed urojeniem łez. - A wszystko z powodu twojego planu wobec Thomasa? Czy chociaż w ogóle przemyślałeś to co chcesz zrobić? Nie wiesz, że Thomas może cię podejść od strony, od której nawet go nie zauważysz? Jeśli zrobisz pierwszy krok, on może cię zaskoczyć. Zawsze ma dodatkowy plan. A ty jedynie jeden i to niepewny czy w ogóle wypali. Zastanów się dokładnie za jaką cenę miałbyś zrobić pierwszy krok, który on i tak przewidzi.
Harry poczuł sie głęboko zraniony pomimo świadomości, że zasłużył sobie na taką prawdę.
- Wywróciłem cały twój świat do góry nogami. - przemówił, powoli się ode mnie oddalając w stronę drzwi. - A najgorsze jest to, że wróciłem tylko po to by znów wciągnąć cię w swój konflikt z Thomasem. Nie chciałem tego, dobra? Tu nigdy nie miało chodzić o ciebie. Nigdy nie chciałem byś to ty była ogniwem w naszym sporze. To moja wina, że cię w to wciągnęłem i moje błędy za które nie pozwolę by płaciła moja własna córka. To musi się wreszcie skończyć. Nikt już więcej nie może umrzeć. No chyba, że ja sam. 
Harry ostatni raz spojrzał na Lily, a następnie na moją osobę ze znajomym mi spojrzeniem w którym kryło się tyle troski, bólu i nadziei. Kiedy zniknął z mojego pola widzenia, zatrzaskując z hukiem za sobą drzwi wejściowe, poczułam jak chłód zalewa moje ciało. Z nim było coś nie tak. Doszłam do wniosku, że Harry znów czuł, a nie niszczył. Przejrzał na oczy i był tego świadomy. O Harrym, o którym śniłam nocami jako o dobrym mężczyźnie, wrócił. Wrócił i miał zamiar zniszczyć tylko to, co już dawno miało pozostać zniszczone. Swoją przeszłością. 

"Wiele się zmieniło, spowodowała to wyższa wola. Jednak niektóre rzeczy pozostają takie jakie były. Dalszy ciąg już nie powstanie, po prostu zgubił się ten ktoś, kto pisał do tej pory scenariusz."



Od autorki: No i mamy numerek 110! Co sądzicie o zachowaniu Harry'ego? Myślicie, że naprawdę przewidział na oczy? Coż za trudny z niego człowiek...


Następny rozdział pojawi się 2 lub 3 września! Widzimy się za 2 tygodnie!



3 komentarze:

  1. Wow ale sie porobilo. Mam nadzieje ze vanessa bedzie z harrym

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej ale sie dzieje! Chciałabym żeby Vanessa byla z Harrym bardzo do siebie pasują! ❤️ Nie za bardzo lubie Rayana. Oby wszystko sie ułożyło!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bozeee niech oni już do siebie wrócą
    Muszą być razem bo jak nie to nw co się stanie

    OdpowiedzUsuń