18 lis 2017

Rozdział 114

*Perspektywa Harry'ego*

Gdy wróciłem do domku z drewnem do kominka, nikogo już nie zastałem w salonie. Pomimo tego, wiedziałem, że Vanessa była w pobliżu. Doskonale słyszałem jej głos, który dochodził z jednej z sypialń, gdzie czytała Lily książkę. Nie trudno było mi zgadnąć jaką. Chyba wszystkie dzieci naprawdę miały sentyment do historii Kubusia Puchatka i jego przyjaciół.

Postanowiłem iż przed pójściem spać, pójdę na spacer do lasu. Nie wiedziałem co miałem ze sobą zrobić, po tym do czego przyznałem się przed Vanessą. Czułem wstyd do samego siebie, że w ogóle dałem jej cokolwiek do myślenia. Nie chciałem mówić tego wszystkiego, ale to zrobiłem. Nie miałem pojęcia dlaczego. Od pewnego czasu działo się ze mną coś dziwnego, ale dopiero teraz poczułem w sobie, że coś próbowało zawzięcie przedostać się na wierzch. Byłem wręcz zagubiony w tym co robiłem. Nigdy po prostu nie sądziłem, że to kiedykolwiek powróci. Że znów zacznie mi na kimś w życiu zależeć.

Tej nocy, ciemność stała się najbliższym towarzyszem. Chłodna i bezchmurna jesienna pogoda sprawiała, że trzeba było ubrać się cieplej by móc przebywać na zewnątrz. Ale choć widać było, że zbierało się na chmury, na niebie jeszcze przez długi czas królował jasny księżyc, który swoim srebrzystym blaskiem oblewał wierzchołki drzew, okalających wokół jezioro. Czułem charakterystyczny zapach wiejącego wiatru, przesiąkniętego wodą. Jak za dawnych lat, pomyślałem wspominając dzieciństwo. Półmrok, sąsiedztwo świerków, jodełek i wyrośnietęgo modrzewia na wyciągnięcie ręki w świetle ksieżyca był jednym z tych momentów przypominających namiastkę raju, tak małą namiastkę oazy spokoju.

Z dłońmi w kieszeniach długiego płaszczu, skulony szedłem wśród lasów ciągnących się na wprost mnie. Nie jednego człowieka przyprawiły by one o zawał serca ze względu na mrok jaki w nich panował, ale mnie oczywiście one nie sprawiały problemu. Powoli kierowałem się w stronę dróżki, która prowadziła aż do autostrady, ale w pewnym momencie zatrzymałem się w miejscu. Zimna mżawka zmieniała się w drobne niespokojne krople deszczu, gwałtownie wirujące w snopach światła rzucanych przez reflektory samochodowe, które zbliżały się w moją stronę coraz szybciej. Gdy światła oświetliły moją osobę, zamrugałem. Pojazd od razu zatrzymał się obok mnie, a ja wiedziałem już, że to nie kto inny jak Ryan. I się nie myliłem. Chłopak obniżył szybę, kiedy podszedłem do drzwi.
- Hej. - odezwał się niepewnym tonem, spoglądając na mnie uważnie. Zapewne musiał być wyczerpany lub poddenerwowany, ponieważ trochę ciężej oddychał. - Miałeś rację. Idzie się pogubić w tej okolicy. Ledwie udało mi się znaleźć drogę od sześćdziesiątki.
Pewnie człowiek pomyślałby, że mi odbiło, ale naprawdę cieszyłem się w jakimś stopniu, że Ryan się zjawił. Wysłałem mu wiadomość kilka godzin temu z adresem miejsca w którym aktualnie przebywaliśmy. O dziwo, Ryan uspokoiło nieco moje nerwy swoją obecnością.
- Ta, drogi bywają tutaj pokomplikowane. - nadciągnąłem kaptur ze względu na lekki deszcz, który niespodziewanie zaczął pokropywać. - Dzięki, że przyjechałeś.
Ryan nie spuszczał ze mnie wzroku. Chyba musiałem sprawiać wrażenie podstępnego.
- W porządku. Vanessa w domu?
- Tak, czyta małej książkę. - odparłem. - Jak dojedziesz, zaparkuj się obok mojego auta by nie blokować drogi. Będę rano wyjeżdżał.
- Jasne. Nie ma sprawy. - kiwnął głową. Silnik samochodowy nadal pracował na cichych obrotach. - Wybierasz się gdzieś? 
Ryan wskazał palcem na moje ciepłe ubrania. Wzruszyłem ramionami.
- Miałem zamiar się przejść niedaleko.
- Nie za późno trochę na spacer?
- Nie dla mnie.
- Cóż, niech ci będzie. Będę już jechał. - chłopak zacisnął palce na kierownicy. - Jak coś, masz mój numer telefonu.
- Tak, mam. Dzięki.
Ryan ruszył powoli przed siebie, uważając na zdradliwą dróżkę by nie wyrządzić szkód w pojeździe. Zanim jednak zasunął do końca szybę, zrobiłem coś, co zapewne mógłbym później żałować.
- Ryan, zaczekaj!
Chłopak usłyszał mnie i ponownie zatrzymał samochód, pozwalając mi do niego podbiec. Gdy znów ujrzałem jego twarz, wyglądał na zaskoczonego.
- Myślałem trochę o tym co mi wcześniej powiedziałeś. - zacząłem. Ryan napiął mięśnie, z powagą wymieniając spojrzenia. - Miałeś rację co do mnie. Nie powinienem oskarżać cię o to czego dokonałeś w związku z Thomasem. To były błędy i tak, wierzę ci. Nie miałem prawa ci je wypominać, pomimo tego iż zdaję sobie sprawę z tego jak ciężko ci z nimi żyć. Ale przecież życie jest tak właśnie skonstruowane: na błędach człowiek się uczy rozumu. Owszem, może i dałem ci wiele powodów, dla których nie powinieneś mi ufać, ale chcę tylko byś wiedział, że naprawdę doceniam to co robisz nie tylko dla mnie, ale i dla Vanessy. Nigdy nie spotkałem osoby, która w taki sposób podchodziłaby do drugiego człowieka. Jestem ci wdzięczny za każdą szczerość.
Patrzyłem desperacko na Ryana, którego wyraz twarzy drastycznie się zmieniał z drobnego oszołomienia na powagę. Miałem nadzieję, że się nie skompromitowałem.
- Wiem to. - lekko się uśmiechnął. - Zauważyłem, że ty również inaczej zacząłeś do mnie podchodzić. Dobrze wiedzieć, że nie widzisz już we mnie wroga. To mnie cieszy.
- Wiele rzeczy wciąż sprawia mi kłopot. Czasami potrzebuję czasu by coś zrozumieć. Sam widzisz, że nie łatwo jest się przyzwyczaić do nowego społeczeństwa. Zwłaszcza, jeśli się przeszło tyle co ja.
- Rozumiem cię. Dlatego nie mam ci za złe tego co powiedziałeś. Może i trochę zabolało, ale wiedziałem, że nie myślisz tak na serio. Wiele rzeczy przeważnie ludzie mówią pod ciśnieniem, nie myślą zanim coś powiedzą. To normalne.
- Zauważyłem. - pokręciłem głową. - Wiele ludzi mówi mi, że postępuje zbyt pochopnie.
- A więc już wiesz, że musisz coś w tym kierunku zmienić. - Ryan kontynuował rozmowę tak spokojnie, że aż sam byłem zaskoczony jego posunięciami. - Harry, nie jesteś jedynym człowiekiem, który się zgubił na własnej drodze. Uważam, że chyba raczej najlepszym rozwiązaniem jest czas by naprawić rzeczy, które się zrobiło.
- Tak... tak też myślę. - poprawiłem odruchowo swój kaptur. - Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się z taką łatwością jak tobie naprawić własne błędy.
Ryan uparł łokieć o kierownicę.
- Czujesz się winny, prawda? Czujesz jak coś co kiedyś uważałeś za zaletę, wyparowuje. To jest to. Boisz się o to co przyszłość przyniesie wraz z sobą.
- Ja niczego już w życiu nie jestem pewny, Ryan.
Chłopak wyłączył nieoczekiwanie pojazd i zapalił światełko nad głową.
- Boisz się, że nie zaznasz szczęścia? - dopytywał dalej. Mógłbym uznać, że robił się coraz bardziej natarczywy, ale byłem chyba tak zdołowany, że już nic mnie zbytnio nie obchodziło. - O to chodzi, prawda? O los twój i Vanessy.
- To nie tak...
- Oboje cierpicie. - przerwał mi w połowie zdania. - Widzę to, nie tylko u Vanessy. To właśnie macie ze sobą wspólnego. Nie potraficie udawać w otoczeniu bliskich.
Wzruszyłem ramionami na jego słowa.
- Nie ma niczego, co miałbym udawać.
- Czyżby? Czyli nie kochasz jej?
Rozglądnąłem się po okolicy, próbując zlekceważyć spojrzenie Ryana, które próbowało wyciągnąć ze mnie prawdę.
- Nie wiem co czuję. Ja... ja nie umiem tego opisać...
Brzmiałem okropnie. Tak bynajmniej mi się wydawało.
- Posłuchaj. Może ona tego nie widzi, ale ja tak. - odrzekł Ryan. - Kochasz ją. Nigdy nie zrobiłbyś dla niej tego co robisz, gdybyś jej nie kochał. Nikt nie będzie cię nienawidził za przyznanie się, że coś do niej czujesz. Nawet ja.
- Ty? - stanąłem oszołomiony. - Przecież ją kochasz.
- Przeszedłem w życiu wiele rzeczy, Harry. Jeśli nasz związek miałby sprawić, że do końca życia będziesz się pałętał bez braku jakiekolwiek woli do życia, to jestem gotów się poświęcić by ci się ułożyło. Vanessa zresztą nigdy nie pokochałaby mnie na tyle mocno, co ciebie. I taka jest właśnie prawda. Nie chcę by była przy mnie, skoro sercem jest z innym mężczyzną. Nie mogę jej tego zrobić. Nie odbiorę jej woli wyboru.
Zamrugałem zaskoczony. Miałem wrażenie, jakby czas nagle stanął w miejscu. Nie byłem w stanie uwierzyć, że Ryan coś takiego powiedział. Czyżby był na serio na tyle honorowy by sprzedać własne szczęście? 
- Nie mógłbyś tego zrobić. Nie dla mnie. Nie zasługuje na nic na co nie musiałbym sam zapracować. - powiedziałem pewny własnego zdania. - Nie możesz od tak po prostu oddać coś, co kochasz.
- Nie rozumiesz, że nie chcę żyć z tym cholernym uczuciem, mówiącym mi, że to właśnie ja jestem jedyną przeszkodą dla którego ty i Vanessa nie możecie być razem? Mógłbyś tak żyć, gdybyś był na moim miejscu? 
- Ja...
- Przyznaję ci się do jednej rzeczy. Wmawiałem Vanessie, że jesteś złym człowiekiem, non stop wypominając jej twoją zdradę. Teraz jestem gotów przyznać się, że wiedziałem o tym, że to był podstęp Thomasa, jeśli powiesz mi szczerze co do niej czujesz. Zrobię co mogę by ci pomóc, ponieważ zasługujesz na tą jedną ważną rzecz w życiu. By mieć rodzinę. 
- Nie chcę byś cokolwiek robił. - oczywiście, że nie mogłem pozwolić Ryanowi na to wszystko. - Nie odbierzesz sobie szczęścia dla mnie. Nie rób głupoty, której później mógłbyś żałować. Jedź już. Vanessa zapewne niecierpliwi się, że jeszcze cię nie ma. Dzięki za wszystko, naprawdę.
Odsunąłem się od pojazdu, rzuciłem Ryanowi ostatnie spojrzenie i ruszyłem w głąb lasu za mrokiem. 

*Perspektywa Vanessy*

(Proszę, włączcie tę melodię przed przeczytaniem tego fragmentu opowiadania. Uwierzcie mi, idealnie nada atmosfery i doprowadzi was do łez)

Pomimo iż Lily udało się zasnąć po ponad pół godzinnym czytaniu jej Kubusia Puchatka, mi sen nie przyszedł tak łatwo jak by się to mogło wydawać. Nawet obecność Ryana, który nareszcie się pojawił, nie poprawiła mi humoru. Byłam zbyt bardzo zalana myślami o Harrym, że nie byłam w stanie skupić się na zaśnięciu. Tak po prostu leżałam na łóżku wraz z Lily w ramionach i wpatrywałam się bezcelowo w sufit. Ryan najprawdopodobniej już spał w pokoju obok, podczas gdy ja nadal walczyłam z myślami. Wiedziałam, że Harry postanowił wyjść na spacer, ale nie miałam pojęcia czy już wrócił czy nie. Nie ukrywam, że korciło mnie by to sprawdzić.

Gdy zegarek wskazał godzinę dwudziestą pierwszą, nie pozostało mi nic niż wyjście na dwór na świeże powietrze. Musiałam odetchnąć po dzisiejszych przeżyciach i przede wszystkim dopomóc snu. W mieszkaniu było wręcz ciemno, nawet i w kominku w salonie ogień zdążył już nieco przygasnąć. Nigdzie nie było śladu po Harrym. Nie wrócił.

Powoli otworzyłam drzwi wejściowe i wyszłam na zewnątrz. Chłód przesiąkł moje ciało i w duchu cieszyłam się, że pomyślałam o ubraniu ciepłego swetra. To mi naprawdę pomogło. 
Ruszyłam w stronę długiej drewnianej kładki, która ciągnęła się na lśniącym jeziorze. Księżyc górujący wysoko na niebie, wyglądał jak Saturn otoczony pierścieniami chmur, który oświetlał opustoszałą okolicę. Była pełnia. Miałam wrażenie, że temperatura w powietrzu drastycznie spadała, a w raz z nią narastała wilgoć, która osiadała się na każdym skrawku ziemi. Świerszcze i inne owady coraz bardziej zaczęły tykać. Wszystko nadawało całkowicie innej, ale dziwnie przyjemnej atmosfery.

Usiadłam na skraju kładki, wyciągając przed siebie nogi. Gęsia skórka drażniła moje nagie stopy, gdy zanurzyłam je ostrożnie w wodzie jeziora, wcześniej ściągając z nich sandały. Łagodny, leśny powiew wiatru sprawiał, że kosmyki włosów muskały delikatnie moje policzki, ale nie przestawałam jednak rozglądać się po okolicy, która była niesamowicie piękna, cicha i spokojna. Widok wręcz podnosił na duchu.
Przymknęłam oczy, wsłuchując się w dźwięki natury. W cykanie świerszczy, szumu wody, wiatru i drzew. Byłam gotowa pozwolić się pochłonąć...
- Myślałem, że śpisz. 
Znany ton głosu zmusił mnie do otworzenia powiek. Odwróciłam się raptownie za siebie i wtedy dostrzegłam go. Wysokiego mężczyznę o szerokich barkach i przejrzystych oczach jak kamienie szmaragdu. Moje serce przyśpieszyło niespodziewanie. Spojrzenie, które Harry we mnie utkwił było smutne, pozbawione nadziei i skrzywdzone. Ciemne włosy powiewały mu na wietrze, a zaś dłonie schowane miał w kieszeniach kurtki. W świetle księżyca wyglądał niezdrowo, wręcz twarz miał bladą i wychudzoną.
- Nie mogłam zasnąć. - odparłam spokojnie, próbując ukryć zmartwienie. 
Podążyłam wzrokiem za Harrym, który za chwilę przysiadł się tuż obok mnie. Coś musiało być nie tak. Po raz kolejny byłam gotowa poddać się własnej intuicji.
- Od kilku dni mam ten sam problem. - przyznał, nawet na mnie nie patrząc. - Długo tu tak siedzisz?
- Nie. Niedawno przyszłam. - odwróciłam głowę w stronę rozciągającego się krajobrazu przed sobą. - Ryan powiedział mi, że wyszłeś na spacer. Martwiłam się, że coś jest nie tak. 
Chłopak bawił się niespokojnie palcami u swoich długich dłoni, wyraźnie spięty sytuacją.
- Musiałem przemyśleć parę spraw. - odparł cicho.
- Wiesz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać, jeśli coś jest nie tak.
- Nie sądzę, żebyś tym razem była w stanie mi pomóc.  
Spojrzałam na niego z niedomierzaniem, bo wydawało mi się, że się uśmiechnął. Wiedziałam, że za tym kryje się smutek, większy niż mogłabym tego się spodziewać. 
- Widzę, że coś jest nie w porządku, Harry. - kontynuowałam rozmowę. Chciałam mieć świadomość tego co go trapiło, pomóc mu. - O co chodzi?
Przez chwilę chłopak nie odpowiedział. Naprawdę zaczynałam mieć złe przeczucia co do jego zdrowia psychicznego. Bałam się, że sobie z czymś nie radzi, podczas gdy ja desperacko chciałam pomóc. 
- Zastanawiałaś się kiedykolwiek co by było, gdybyś nigdy nie musiała przeciwstawić się przeciwko własnemu losu?
Harrry zerknął na mnie ukradkiem. Jego twarz nie zdradzała w tym momencie żadnych emocji.
- Do czego zmierzasz?
- Ostatnim razem wspomniałem o drzwiach do innego świata, do miejsca w którym kontrolę nad nami przejmują emocje. - mówił. - Zastanawiałem się jednak, czy warto było się im poddać, czy dobrze zrobiłem, postępując tak, a nie inaczej i czy zrobiłbym to ponownie. 
Z opanowaniem przysłuchiwałam się słowom Harry'ego. 
- Gdy stałem na progu tych drzwi, było dla mnie za późno, aby zdecydować. Nie miałem o tym żadnego pojęcia, nie znałem konsekwencji. Ludzie mają rację, że czasami jesteśmy tak nastawieni na coś, że nie bierzemy pod uwagę niczego innego co mogłoby w stanie zmienić nasz tok myślenia. Gdy przybyłem do Los Angeles, miałem wrażenie, że to co siedziało mi w głowie, zamienię w rzeczy możliwe. Że dokonam ich bez problemu. Ale myliłem się. Zapomniałem, że niektórych rzeczy nie powinno się żądać od życia od tak. To wbrew czemukolwiek. Nie raz od tamtego momentu zastanawiałem się czy nie lepiej było jednak pozwolić ludziom myśleć, że nie żyję. Czy nie zaoszczędziłbym im wtedy cierpienia przez samego siebie.
- Harry, to co zrobiłeś...
- Nie jest czymś co Bóg mógłby wybaczyć. - dodał z wyrzutkiem sumienia. - Czasami wydaje mi się, że jako ludzie zostaliśmy stworzeni właśnie po to, aby dążyć do własnej destrukcji. Jesteśmy jak ćmy, które bezmyślnie lecą do światła bez względu na zagrożenie jakie ich może czekać.
Wpatrywałam się w chłopaka, nie mogąc uwierzyć, że takie słowa wylatywały prosto z jego ust. Miałam przeczucie, że już nie jest tym samym Harrym z którym miałam do czynienia jeszcze kilka tygodni temu i to mnie trafiło. Wrócił Harry, ten Harry, który nie zważając na to jakby się zachowywał, miał w sobie dobre, wrażliwe serce. To był on, we własnej osobie.
- Nie możesz tak myśleć. Nie możesz ta po prostu wmówić sobie, że jesteś zły.
- A jak mam w takim razie myśleć? Vanessa ja... ja boję się, że jest dla mnie za późno. - odrzekł ze  strachem. - Dopiero teraz zorientowałem się do jakiego poziomu doprowadziłem samego siebie. Że zniszczyłem sobie życie, nawet nie mając pojęcia kiedy to się stało. 
Znów próbował zignorować moje spojrzenie. Starał się skupić na wpatrywaniu się w wodę jeziora, która odbijała światło księżyca. 
- Wy wszyscy wiedzieliście, że stłaczam się na złą drogę. Dlaczego nie byłem w stanie was posłuchać? - rzadko widywało się, żeby Harry uronił łzy, ale teraz byłam pewna, że nie mógł powstrzymać samego siebie od tego czynu. - Czemu byłem tak zaślepiony, że nie widziałem, że tracę to co jest w życiu najcenniejsze? Sprawiłem, że straciliście do mnie zaufanie. Wszystko co miałem, na czym mi zależało, potraciłem przez własnego siebie.
- Harry... - położyłam rękę na jego dłoni, którą położoną miał na skraju kładki. Drgnął pod moim dotykiem. - Nikt z nas nie stracił wiary w ciebie. Każdy wiedział, że Harrym którym byłeś, nie jest tym, którego od początku znaliśmy. Chłopaki nigdy nie potrafiliby zrezygnować z ciebie, nie wiadomo ile krzywdy byś narobił. Ponieważ kochają cię jak brata, jako rodzinę, której większość z nich nigdy nie miało. Powinieneś doskonale o tym wiedzieć. Nie wszystko jest stracone. Możesz jeszcze wszystko odwrócić. 
- Nie. - odparł od razu. - Nie zasługuję na to. Nie jestem w stanie żyć z tym co zrobiłem. Będę czuł winę jeszcze przez wiele lat. To do czego się przyczyniłem, nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego. Wstydzę się siebie, wstydzę się, ponieważ powinienem być dobrym przykładem dla naszej córki, a nie jestem. Wyobrażasz to sobie, gdy ona wszystkiego się dowie? Co sobie o mnie pomyśli?
- Pozwól sobie pomóc. - skłoniłam go do spojrzenia na mnie. Jego tęczówki wydawały się znacznie ciemniejsze niż przedtem.  - Pamiętaj, że masz szansę zmienić bieg wydarzeń.
- Nie potrafię już zaufać samemu sobie, Vanessa.  Musisz się z tym pogodzić. - odrzekł spokojnie, co mnie zaskoczyło. - Nie umiem stwierdzić czy nawet potrafię jeszcze odczuwać jakiekolwiek pozytywne uczucie tak dobrze jak kiedyś. Ciężko uwierzyć, że się ułoży, że przeszłość nagle przestanie mieć dla mnie znaczenie, a ludzie, którzy ją tworzyli pozwolą mi o nich zapomnieć. Nie umiem spalić za sobą mostów i nie umiem też wrócić, więc non stop próbuję budować coś na niepewnym gruncie. I tak mi pozostało robić.
- Harry, którego znam, nigdy się nie poddawał. - przypomniałam. Chłopak jakby od razu zesztywniał na moje słowa. Patrzył na mnie z jeszcze większą uwagą. - Potrafisz w siebie uwierzyć i wiem, że w gdzieś w środku przytrzymujesz miłość i troskę o ludzi, których uważasz za cennych. Zawsze powtarzałeś, że to się dla ciebie liczy. Wiedz, że każdy w życiu przechodzi przez to samo co ty. Myślisz, że ja nie miałam ochoty się poddać w pewnym momencie mojego życia? My wszyscy zostajemy przyszpileni do muru by zwalczyć własne lęki. 
Harry podniósł swoją dłoń by móc złączyć ją z moją. Była zimna w porównaniu do mojej rozgrzanej.
- Dlaczego tylko ty nigdy nie przestałaś martwić się o innych? Bezustannie próbujesz mi pomóc, pomimo tego iż wiesz jakim człowiekiem się stałem. Nie powinnaś tego robić. Nie zasługuję na to.
- Nie jestem bez serca, Harry. - wyszeptałam cicho. - Zrobiłeś wiele dla mnie, pomimo złych chwil, które przezwyciężyliśmy. Może i czuję do ciebie żal, ale wdzięczność przewyższa to uczucie. Sama chwilami czuję się winna twojej zmianie, więc może to właśnie dlatego robię co mogę by pomóc ci wrócić do normalności, stanąć na nogi i po prostu brnąć dalej, choć tym razem w dobrym kierunku. 
- Skrzywdziłem cię tak bardzo, a ty... ty nadal potrafisz ujrzeć we mnie dobro. Jak to możliwe, w jaki sposób to robisz?

Moje serce biło bardzo żywo, być może nawet żywiej od serca Harry'ego, ale było to serce poorane rozlicznymi bruzdami, serce w którym było wiele brakujących kawałków.
- Nie wiem. Może dlatego, że sama nie jestem wcale lepszym człowiekiem w porównaniu do innych? - brzmiałam naprawdę niepewna własnej siebie. - Każdy w jakimś stopniu ma prawo do naprawienia czegoś. Widzę przyszłość z punktu optymistycznego. Nie należy być negatywnym, wstydzić się uczuć, nawet takich jak tęsknota czy żal, one kształtują życie, osobowość. Dostajesz pomoc od innych, troskę by nabrać motywacji, ale twoje myśli i uczucia to nauczyciele, przeżycia z nimi związane, to lekcje jakich nikt nie byłby w stanie ci dać. Rzeczy, które nic nie kosztują tak na prawdę są najdroższe i tylko nielicznych na nie stać. Trzeba tylko nauczyć się by lokować uczucia w ludzi którzy na nie zasługują i kochać bez warunku, tak by nie wiedzieć za co. Gdy pytasz mnie, dlaczego ci pomagam, po prostu nie mogę ci tego powiedzieć, ponieważ już znasz całą odpowiedź. Troszczę się, bo...
- Mnie kochasz. - wymówił to z taką siłą, że aż drgnęłam. - Dlatego nie potrafisz przestać.
Byłam pewna, że umiem odczytywać myśli Harry'ego. Ale tym razem, gdy przyjrzałam się jego twarzy, nie zauważyłam nic oprócz zwyczajnego spokoju. Zachowywał się normalnie podczas gdy ja kuliłam się pod jego spojrzeniem.
- To chyba nie jest aż tak duża tajemnica, której byś wcześniej nie wiedział. - odparłam. 
-  Może i tak, ale dopiero teraz rozumiem jak silne jest to uczucie. - to było na prawdę dziwne, że Harry wciąż trzymał mnie za rękę, co musiałam przyznać nieco uspokajało moje nerwy. - Wybacz mi, że tak cię skrzywdziłem. Tak mi przykro, że przeze mnie musiałaś przejść to co przeszłaś. Nigdy nie chciałem dla ciebie tego. Gdybym tylko mógł cofnąć czas, uwierz mi, zrobiłbym to... 
Mówił tak łagodnym tonem, że popatrzyłam na niego ze zdumieniem. Łagodność była ostatnią rzeczą, która kojarzyłaby mi się z Harrym, ale teraz dostrzegłam ją w dotyku jego ręki na własnej dłoni, w głosie, w spojrzeniu. Zawsze marzyłam, że właśnie tak będzie na mnie patrzył mężczyzna. Ale nigdy nie marzyłam o kimś tak pięknym jak Harry. W blasku księżyca jego usta były idealnie wykrojone, oczy prawie czarne. Zwariowałam, skarciłam się w myślach.
Harry był zarumieniony, jakby biegł. Kolejny dziwny, ale piękny efekt, pomyślałam: kasztanowe włosy, tajemnicze oczy, jasna skóra czy rumieniec na wydatnych kościach policzkowych. Zupełnie, jakbym patrzyła na obraz. Wreszcie poczułam, że to prawdziwy Harry, ten Harry dla którego straciłam rachubę życia. 
- Wystarczy mi, że jesteś tutaj w postaci takiej jakiej cię zapamiętałam.
Tęczówki mu zalśniły. Obserwował mnie tak intensywnie, że zaczęłam sobie wyobrażać ile myśli na raz musiało napływać do jego głowy w tym momencie. Nagle przymknął powieki. Jego pierś unosiła się i opadała szybko. Jego ciało było ciepłe i żywe, czułam jego żar.
- Wtedy kiedy powiedziałem ci, że nigdy cię nie kochałem, kłamałem Vanessa. - wyznał ze słyszalną trudnością, otwierając oczy. - To nie byłem ja. I ty o tym wiesz, prawda? Wiedziałaś, że nigdy bym czegoś takiego tobie nie powiedział. Byłem szalenie w tobie zakochany przed wyjazdem, że jeszcze przez wiele miesięcy musiałem się z tym zmagać. Dopiero teraz zacząłem sobie przypominać, że to było najlepsze uczucie jakie w życiu mogłem poczuć. Uczucie bycia kochanym przez kogoś dla kogo byłem całym światem.
Nie mogłam się rozpłakać, powtarzałam. Nie teraz. 
- Możesz nadal w to nie wierzyć, ale gdy dowiedziałem się o Lily, poczułem się tak, jakbym dostał od Boga drugą szansę. Od zawsze chciałem założyć z tobą rodzinę. Dałaś mi szczęście, otworzyłaś oczy, które wreszcie zrozumiały pewne rzeczy. Jestem ci wdzięczny tak dużo, że nie umiem znaleźć na to słów. Dałaś mi córkę za którą odpowiedzialność chcę wziąć. Cokolwiek postanowisz, pamiętaj, że zawsze będę obok ciebie i Lily, nieważne jak złe byłyby nasze relacje. Dam ci wolność jakiej sobie zażyczysz, pozwolę ci ułożyć sobie życie, tylko pozwól mi być przy was.
- Pomijasz jedno, Harry. - puściłam raptownie jego dłoń. - Ja cię kocham jeszcze mocniej niż sądziłam, że mogę. Nie wyobrażam sobie życia w którym nie byłoby ciebie. Jestem gotowa ci wybaczyć, zresztą chyba właśnie to zrobiłam, przyznając się do czegoś czego nie mogłam nawet wypowiedzieć przez ostatnie lata. Mam wrażenie, jakbyś tylko ty potrafił zajrzeć we mnie i dostrzec dziwne albo niezwykłe rzeczy, bo ty też jesteś taki sam.
Harry ponownie zamknął oczy. Kiedy się odezwał, głos mu drżał, ale był opanowany.
- Nie mów takich rzeczy, Vanesso. Nie mów...
- Dlaczego?
W tym momencie podniósł się na nogi, łapiąc za głowę. Odsunął się ode mnie na bezpieczną odległość, ale później znów spojrzał w moją stronę. W tym samym momencie odwróciłam się.
-  Nie mogę mieszać się w twoje życie. Nie po raz kolejny. - obwieścił smutno. - Zasługujesz na dużo więcej, na kogoś, kto będzie cię kochał w każdej sekundzie twojego życia, kto będzie myślał o tobie nieustannie, zastanawiając się, co w tej chwili robisz, gdzie jesteś, z kim jesteś i czy czujesz się dobrze. Potrzebujesz kogoś, kto pomoże ci spełniać marzenia i kto ochroni cię przed tym, czego się obawiasz. A to nie jestem ja. Powinnaś mieć u boku kogoś, kto będzie traktował cię z szacunkiem i kochał w tobie wszystko, a zwłaszcza twoje wady. Zasługujesz na życie z kimś, kto sprawi, że poczujesz się szczęśliwa. - dodał. - Przepraszam więc, jeśli pomyślisz, że jestem tchórzem.
 Nad nami księżyc płynął przez chmury, biała łódź na nieruchomym, czarnym morzu.
- Nie uważam, że jesteś tchórzem. - powiedziałam. - Po prostu nie wierzę, że nic do mnie nie czujesz. 
Harry zaczerpnął powietrza. Patrzyłam mu prosto w oczy, zmuszając do powiedzenia prawdy. Miałam przeczucie, że nie jest ze mną do końca szczery. Emocje targały jego osobą, był zagubiony w tym co mówił.
- Wybacz mi, Vanesso. Proszę wybacz.
Chłopak zaczął się cofać. A ja przecież nie mogłam pozwolić mu od tak sobie pójść. Nie po tej rozmowie. Czułam, że powinien wiedzieć więcej.
- Harry, zaczekaj! 
Próbowałam wstać. Zrobiłam krok do przodu, ale niespodziewanie potknęłam się o chwiejną deskę w kładce i w ten sposób wpadłam na Harry'ego, który podbiegł w mgnieniu oka by nie pozwolić mi upaść. Kiedy mnie chwycił, zamarłam... a potem moje ramiona same go objęły, palce splotły się na jego karku. Wtuliłam twarz w jego szyję, poczułam miękkość jego włosów. Zamknęłam oczy odcinając się od świata, który przyprawiał mnie o zawrót głowy, od blasku padającego od wygwieżdżonego nieba. Chciałam być tutaj z Harrym, wdychać jego czysty zapach, czuć bicie jego serca, silne i równomierne jak puls oceanu. 
Poczułam jak Harry bierze wdech.
- Vanessa. Vanessa, spójrz na mnie.
Uniosłam leniwie wzrok, niechętnie szykując się na gniew albo chłód... ale w ciemnozielonych oczach okolonych gęstymi, czarnymi rzęsami, nie dostrzegłam zwykłego chłodu ani wyniosłego dystansu. Były przejrzyste jak szkło i pełne pożądania i jeszcze czegoś więcej niż tylko to. Zobaczyłam w nich czułość, której nigdy by się nie spodziewała po Harrym. I właśnie ta czułość powstrzymała mnie od protestów, kiedy Harry zaczął po kolei wyjmować szpilki z moich włosów.
Nie obchodziło mnie, że to szaleństwo, kiedy pierwsza szpilka upadła na drewnianą kładkę. Kiedy moje długie, kręcone, ciemne włosy opadły na ramiona, Harry wsunął w nie dłonie. Słyszałam, że wypuszcza powietrze z płuc, jakby od dłuższego czasu wstrzymywał oddech. 
Wyciągnął dłoń by móc położyć ją na moim policzku, ale ja łagodnie ją ujęłam i pociągnęłam w dół. Wykorzystując jego chwilowe zdumienie, podniosłam się na palcach u stóp i tak po prostu... pocałowałam go.
Nie wiem dlaczego i co mi się stało, ale zrobiłam to.
Jego usta były miękkie, bardzo miękkie. Całował mnie już przedtem, dziko i rozpaczliwie i wtedy smakował krwią, ale to było tak dawno, że zdawało mi się, że znów przeżywam wszystko na nowo. Teraz robił to zupełnie inaczej.
Nieśpiesznie, jakby muśnięciami warg mówił mi po cichu to, czego nie potrafił wyrazić słowami. Ogarniał moje usta swoimi, całował je tak, jakby warto byłoby pójść za każdy pocałunek z osobna do piekła. Składał powolne, lekkie jak motyl pocałunki na moich ustach, każdy jak wyznanie, że jestem mu droga, niezastąpiona i upragniona. 
Harry nie potrafił już dłużej utrzymać rąk przy sobie. Położył dłoń na moim biodrze, przysuwając mnie znacznie bliżej by móc poczuć ciepło jakie biło od mojego ciała. Objęłam go za kark, wplotłam palce w ciemne jedwabiste pasma, poczułam puls dudniący o własne dłonie. Wydawało mi się, że traciłam grunt pod nogami, a Harry silnie mnie powstrzymywał. Znów wróciły wspomnienia, jeszcze silniejsze niż zazwyczaj.
Tulił mnie mocno. Swoją delikatnością przyprawiał mnie o rozkoszne dreszcze, które przebiegały po całym ciele. Kości mi stopniały, wszystkie nerwy dygotały. Chciałam przyciągnąć go do siebie by zlikwidować całkowitą przestrzeń pomiędzy nami, ale nie umiałam się ruszyć w jego ramionach. Był wobec mnie tak delikatny, tak łagodny, choć drżenie rąk i dudnienie serca świadczyły, że mnie pragnął. Przez chwilę zdawało się, że miażdżył siłą moje wargi swoimi, pocałunek był pełen desperacji i ledwo kontrolowanego głodu, ale za chwilę znów stał się przyjemnością. Z pewnością nie mógłby się tak zachowywać, gdyby zupełnie mu na mnie nie zależało. Kawałki, na które przez niego się rozpadłam w ciągu kilku ostatnich tygodni, teraz zaczęły się zrastać i goić. Czułam się tak lekka, że mogłabym latać.
I wtedy stało się to, czego się obawiałam. 
Chłopak odsunął się ode mnie jak poparzony, podczas gdy ja nie potrafiłam uspokoić oddechu. Dużymi oczami wpatrywał się we mnie, zaskoczony i zdezorientowany tym do czego się przyczyniłam. Czułam smak jego ust na własnych wargach, jak smak mocnego narkotyku. 
Harry zaczął ponownie się ode mnie odsuwać, jego wzrok wariował.
- Nie. Nie mogę. - jąkał się. W jego głosie słychać było wahanie. - Nie pozwól mi się w tobie zakochać, Vanesso. Proszę, nie pozwól mi cię kochać. Ponieważ wszystko, co kiedykolwiek kochałem się rozpadło, a sama myśl o traceniu cię jest w tej chwili zbyt straszna.
Przestraszony tym co się pomiędzy nami stało, uciekł w stronę lasu, nawet nie wiedząc jak bardzo jego zachowanie przyprawiło mnie o samotność i rozpacz.



„Miłość cier­pli­wa jest, łas­ka­wa jest. Miłość nie zaz­drości, nie szu­ka pok­lasku, nie uno­si się pychą; nie jest bez­wstyd­na, nie szu­ka swe­go, nie uno­si się gniewem, nie pa­mięta złego; nie cie­szy się z nies­pra­wied­li­wości, lecz współwe­seli się z prawdą."


~*~

Od razu po przebudzeniu, jeszcze zanim otworzyłam oczy, byłam świadoma tego do czego doszło poprzedniej nocy między mną, a Harrym. Po pocałunku, chłopak uciekł do lasu, unikając jakiekolwiek rozmowy na ten temat. Wciąż odczuwałam dziwną pustkę.
Gdy usiadłam powoli na łóżku, zorientowałam się, że ktoś musiał rozsunąć zasłony, ponieważ na łóżko padały jasne pasy światła słonecznego. Zdziwiłam się, dlaczego blask mnie nie obudził. Sądząc po położeniu słońca, zbliżało się popołudnie. Głowę miałam ciężką, a oczy zaspane. Lily nie było obok mnie. Zapewne Ryan wstał wcześniej by ją nakarmić.
Dopiero kiedy wstałam, zauważyłam na nocnym stoliku złożoną kartkę. Sięgnęłam po nią niepewna i podniosłam do siebie. Za chwilę rozłożyłam ją ostrożnie i przebiegłam wzrokiem tekst.



Pisząc to, obserwuję wschodzące słońce. Jesteś pogrążona we śnie, a sny przemykają pod twoimi powiekami. Chciałbym wiedzieć, o czym myślisz. Chciałbym móc wkraść się do twojej głowy i zobaczyć świat takim, jakim widzisz go ty. Chciałbym móc zobaczyć samego siebie tak, jak ty mnie postrzegasz. Ale może wcale nie chcę tego widzieć. Może przez to jeszcze bardziej niż teraz odczuję, że jestem wobec ciebie czymś w rodzaju jednego wielkiego kłamstwa, a tego nie mógłbym znieść. A zapewne tak właśnie myślisz po naszym ostatnim pocałunku. Może miałem rację co do bycia tchórzem. Jestem nim. Gdy powiedziałaś, że jestem dobrym człowiekiem, nie byłem w stanie powiedzieć, że się mylisz. Kłamałem na temat wielu rzeczy. Nie potrafiłem tak po prostu powiedzieć ci wprost tego, co czuję. Że jestem tragicznie w tobie zakochany.

Moje serce mówi mi, że to największe i najwspanialsze uczucie, jakiego mógłbym doświadczyć w całym moim życiu. Ale moja podświadomość wie, jaka jest różnica pomiędzy pragnieniem tego, czego nie możesz mieć, a pragnieniem tego, czego pragnąć nie powinieneś. A ja nie powinienem cię pragnąć, choć kocham cię tak niewiarygodnie mocno, że kiedy jesteś blisko mnie, zapominam, że należysz do Ryana. I chyba jestem najgorszym człowiekiem na świecie, skoro myślę o tym właśnie teraz i przyznaję się, że wiedziałem o waszych wzajemnych uczuciach.

Przez całą noc przyglądałem się jak śpisz, byłem w twojej sypialni, widziałem jak blask księżyca pojawia się i znika, rzucając czarne i białe cienie na twoją twarz. Nigdy nie widziałem niczego piękniejszego. Myślę o życiu, jakie moglibyśmy mieć, gdyby wszystko ułożyłoby się inaczej, o życiu, w którym poprzednia noc nie byłaby żadnym pojedynczym zdarzeniem, odcięciem się od wszystkiego, co realne, lecz każdą nocą. Ale sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej, a ja nie mogę patrzeć na ciebie bez uczucia, że oszukałem cię.
Więc skłamałem ostatniej nocy. Powiedziałem, że zasługujesz na kogoś innego niż ja, pomimo tego iż byłem świadomy tego co czułem do ciebie. I właśnie dlatego muszę teraz opuścić cię jak tchórz. Ponieważ jeśli miałbym ci powiedzieć o moich uczuciach prosto w oczy, nie mógłbym zmusić się do odejścia.
Nie winię cię, jeśli mnie nienawidzisz, chciałbym, żeby tak było. Wiedz, że zawsze będę śnił o tobie i naszej córce. Zawsze będę obok was.

Harry.


Reszta słów zlała się w bezsensowne morze liter. Musiałam wiele razy przeczytać list, żeby cokolwiek zrozumieć. Kiedy wreszcie dotarło do mnie jego znaczenie, tylko stałam bez ruchu i gapiłam się na papier drżący w mojej ręce.
Później nie pamiętałam, żebym podejmowała decyzję, co robić dalej, ani żebym szukała czegoś do ubrania. Tak czy inaczej, wybiegłam z pokoju w ubraniach z wczoraj, z listem w drżącej ręce.
Salon był pusty, z ognia buzującego w kominku został szary popiół, natomiast z kuchni sączyło się światło, dobiegał gwar głosów i dolatywał zapach jedzenia. Wszędzie rozpoznałabym zapach naleśników, które równie jak ja uwielbiała moja mała córeczka.
I miałam rację. Kiedy weszłam do kuchni, zastałam w niej Ryana i Lily. Mężczyzna z uśmiechem na twarzy był w fartuchu, a w ręce trzymał małą łopatkę do przewracania jedzenia na patelni. Rozweselał Lily, która wybuchała śmiechem przy każdej następnej minie, którą zrobił Ryan. Dziewczynka siedziała ubrana przy stoliczku dziecięcym na którym blacie wszędzie znajdywał się dżem malinowy. Miała poplamione dłonie i leniwie przegryzała kawałek naleśnika.
Gdy Ryan wreszcie dostrzegł moją osobę, zbladł na widok wyrazu mojej twarzy, smutnej i przerażonej. Wyłączył palnik i zrzucił z siebie fartuch, kładąc go na oparciu drewnianego krzesła niedaleko. Podszedł do mnie w chwili, kiedy kompletnie się rozpłakałam.
- Harry... - wyszeptałam. Niebieskie oczy chłopaka spojrzały na mnie troskliwie. - Gdzie on jest?
- Wyjechał dzisiaj rano po świcie. 
- Muszę wiedzieć gdzie. Wiem, że wiesz. Proszę... powiedz mi.
- Vanessa...
- Proszę. Czy on...
- Harry wrócił do Los Angeles. - wyjaśnił Ryan. -  Powiedział, że wkrótce wszystko się skończy, a wy obie będziecie wreszcie bezpieczne.



Od autorki: To może ja lepiej zostawię was z tym samych, haha. Przyznajcie się, kto od samego początku trzymał kciuki za Vanessę i Harry'ego? Co w ogóle sądzicie o jego zachowaniu wobec jej osoby?

To jak? Widzimy się za 2 tygodnie? 
Jaki los będzie czekał bohaterów opowiadania? 
Przygotujcie się na bombowy rozdział! 
Do zobaczenia 2 Grudnia!


Gęsia skórka drażniła jej nagie ciało, gdy nogami zanurzała się co raz głębiej w wodzie jeziora. Była bezchmurna noc, a księżyc w pełni oświetlał opustoszałą okolicę. Ola czuła, że w pobliżu nie ma żywego ducha i rzeczywiście, niedaleka była od prawdy. Poza jej kolegą, który stał na dzikiej plaży, pilnując jej rzeczy, tylko leśne zwierzątka były świadkami tego wspaniałego widoku.
Gęsia skórka drażniła jej nagie ciało, gdy nogami zanurzała się co raz głębiej w wodzie jeziora. Była bezchmurna noc, a księżyc w pełni oświetlał opustoszałą okolicę. Ola czuła, że w pobliżu nie ma żywego ducha i rzeczywiście, niedaleka była od prawdy. Poza jej kolegą, który stał na dzikiej plaży, pilnując jej rzeczy, tylko leśne zwierzątka były świadkami tego wspaniałego widoku.

3 komentarze:

  1. Tak tak tak tak tak ❤❤❤❤❤❤❤❤❤ Vanessa jedź za nim wierze ze sie uda ❤❤❤❤ kocham ❤❤

    OdpowiedzUsuń
  2. O mój Boże to było takie aaaaaaaa
    ❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny rozdział! ❤️❤️❤️❤️ Vanessa i Harry to jedność! ❤️❤️❤️❤️ Oni muszą być razem! ❤️❤️❤️❤️ Kocham Cię za to opowiadanie! ❤️❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń