30 sty 2018

Rozdział 117



Na wstępie przepraszam za dodanie rozdziału tak późno. Dopiero niedawno wrócił mi internet, tak więc dziś udało mi się skończyć i wreszcie dodać 117 rozdział przed 3 Lutego. Muszę powiedzieć, że rozdział jest długi i przyprawi nie jednego czytelnika o zawał, także ode mnie to tyle. 

Numerek 118 już 17 Lutego
 
~*~

*Perspektywa Vanessy*

Podobno życie człowieka jest jak książka. Koniec jednego rozdziału oznacza początek nowego.   Można byłoby powiedzieć, że w moim przypadku tak właśnie było.

Minął dokładny miesiąc od śmierci Thomasa. Ciała jego i Rebecci zostały spalone w popiół, które w przeciwieństwie do ciał Ashtona i Christophera nie spoczęły na żadnym z miejskich cmentarzy Los Angeles. Od tego momentu, każdy dzień wydawał się dziwny. Każdy moment dnia był oczywisty i przewidywalny. Praca, dom i tak w kółko. Wszystko zaczęło w końcu przypominać prawdziwą rzeczywistość. Ale najważniejsze w tym wszystkim była wolność, którą zawsze pragnęliśmy odzyskać. 

Od wieków nas fascynowała nas wolność. Zawsze pragnęliśmy być wyzwoleni z wszelkich więzów, które ograniczałyby naszą osobowość, warunkowały ściśle określony sposób postępowania. Swoboda czynów i myśli była wyznacznikiem szczęścia. Wszyscy w końcu pragniemy być panami i kowalami swojego losu. Jednak nie zawsze nam udaje się tego dokonać. Często dostajemy się pod wpływy osób i zjawisk silniejszych od nas, którym nie potrafimy się przeciwstawić.
Dopiero teraz wiedziałam czym była wolność, ponieważ ją czułam. A czułam ją, bo miałam ją wewnątrz. Kiedy słuchałam siebie, ona mną kierowała. Wolność była odwagą do bycia tym kim jestem niezależnie od opinii innych, ich oczekiwań, od tego co muszę, co powinnam, co wypada.
Każdy więc podjął się własnych wyborów, jeśli chodziło o cele przyszłościowe. Zayn, Niall i Louis zaczęli pracować u Liama w firmie znaczniej częściej. Oczywiście nawet i dla Jaspera nie brakowało tam miejsca, ale okazało się, że ten uprzejmie odrzucił tę propozycję z racji tego, że miał własne plany na przyszłość. Mianowicie miał zamiar wrócić do Miami na kilka tygodni by móc przenieść swój zakład samochodowy (o którym zdążył mi już wcześniej opowiedzieć) do Los Angeles aby po prostu być bliżej nas. Po tym co się stało z jego rodziną, Harry starał się mieć z nim jak najbliższe relacje by jakoś mu w życiu pomóc. Traktował go w zupełności jak brata, co nie jednego z nas oczywiście  pozytywnie zaskoczyło. 

Ryan w między czasie postanowił wysłać kilka swoich cv do paru przedsiębiorstw w poszukiwaniu pracy gdzieś w centrum miasta. Wciąż czekał na odpowiedzi, ale był pełen dobrych myśli, że w końcu będzie mógł zacząć uczciwie żyć tak jak każdy człowiek. Jeśli chodziło o nas obojgu, myślę, że wszystko szło w dobrym kierunku. Wyprowadził się ode mnie na swoje własne mieszkanie, które starał się utrzymywać z pożyczonych ode mnie pieniędzy i resztek swoich. Wydawało się, jakbyśmy zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej jako przyjaciele. Ryan nigdy mnie nie zawiódł, zawsze mogłam na nim polegać. Nawet w sytuacjach w których czułam się zupełnie bezradna, potrafił dać mi wsparcie i zachęcić do wspólnego szukania rozwiązania. Ja również czułam się mu potrzebna. Ryan był czasami skrytym chłopcem i nie łatwo przychodziło mu wyznawanie swoich problemów. Jednak potrafiłam być cierpliwa, nigdy nie zmuszałam go, aby na siłę mówił mi o swoich zmartwieniach, a on potrafił to docenić i po kilku dniach mówił co go dręczy. Zależało nam na sobie obojgu i nawet po tym co razem przeszliśmy, byliśmy w stanie zrobić wszystko by utrzymać tę silną więź na jak najdłużej.

Na początku grudnia dotarła do nas wszystkich wiadomość o zaręczynach Louisa i Eleanor. Musiałam przyznać, że nikt nie krył szczęścia tą cudowną nowiną. Wieść o tym, że wkrótce będą stanowili jedność jako małżeństwo, jeszcze bardziej napawała mnie pozytywną energią. Uwielbiałam ich razem i po tym co przeszliśmy nie wyobrażałabym sobie lepszej nowiny od tej. Mieli się pobrać jak najszybciej, bo aż za dwa miesiące, więc Eleanor automatycznie rozpoczęła przygotowania. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak podekscytowanej.

A jeśli chodziło o mnie i Harry’ego? Cóż, nasze relacje nie były złe. Myślę, że naprawdę poprawiły się po naszej ostatniej poważnej rozmowie. Harry zmienił swoje podejście do życia, zaczął coraz bardziej uważać, a przede wszystkim wreszcie pozostawił swoją przeszłość za sobą. Codziennie pokazywał, że jest godny mojego zaufania. Nie było dnia w którym nie widywał się z Lily. Córka stała się jego oczkiem w głowie. Zabierał ją wszędzie gdzie mógł, bawił się z nią, spędzał czas jak powinien to robić każdy ojciec ze swoim dzieckiem. Nie potrafiłam czasami przyzwyczaić się do obecności Harry’ego w życiu moim i Lily, to że stał się jego częścią. To co robił dla nas z wielką determinacją w sobie, pokazywało jak bardzo mu zależało. I oczywiście wiedziałam, że w tym wszystkim kryły się uczucia, które czasami desperacko starał się wypowiedzieć na głos Pomimo mojej osobistej decyzji o daniu sobie czasu, którą Harry pomyślnie zaakceptował, nie trudno było zauważyć, że czasami dystans pomiędzy nami dużo go kosztował. Kiedy Harry kochał, to kochał silnie i zawzięcie. I to była prawda. 

Oboje robiliśmy wszystko by nie dopuścić do siebie rzeczy, które znów mogłyby nas podzielić. Kochałam go, jak i on mnie i nie byłam pewna czy kiedykolwiek odczuwaliśmy własne uczucia  aż tak mocno. Przyjacielskie relacje była silne, ale to nie było to czego Harry ode mnie oczekiwał. Pokazywał to właśnie we wszystkim co robił, nawet jeśli próbował hamować samego siebie. 

Często razem jednak rozmawialiśmy. Byłam świadoma tego, że Harry zaczął cenił sobie szczerość. Zaskoczył mnie fakt, że nawet odbył rozmowę ze Stevenem Wesley na temat śmierci jego syna Ashtona, który jak wspomniał został zabity przez nieżyjącego już wroga.  Dlatego zebrałam się na odwagę i powiedziałam Harry’emu o wszystkim ze szczegółami, dosłownie wszystkim na temat tego przez co przechodziłam od czasu dowiedzenia się o ciąży. Zasługiwał na znanie całej prawdy. Nie miałam serca już nic przed nim ukrywać. Mimo tego, nie byłam w stanie podjąć się tylko jednego tematu, który nie dawał mi spokoju od samego początku. Nigdy nie wspomniana była śmierć Christophera.

Tego dnia, postanowiłam po raz kolejny w ciągu tego miesiąca odwiedzić cmentarz.  Jechałam samochodem pośród przestronnej okolicy, promiennej, czystej i świeżej. Pola z blado zieloną runią rozłożyły się z obu stron, brzozy srebrzyły się białą korą i szemrały kaskadami liści. Lekkie wiatry roznosiły wonie ziół w powietrzu, dobywających się z ziemi, rzeka błysnęła w pobliżu błękitem tak gorącym, że zza falistych wzgórz wydawała się spadłym kawałkiem nieba. Było zimno, mimo słońca górującego odważnie wśród błąkających się chmur. Zima powoli nadchodziła, a to był znak dla przyrody, że już czas na zmiany. Krajobrazy wydawały się puste, nie zbytnio kolorowe jak w wiosne. Zanim opuściłam centrum miasta, zauważyłam, że Los Angeles zaczęto przyozdabiać świątecznymi dekoracjami, a wszędzie wkoło można było już natrafiać na tłumy zabieganych ludzi, których zawsze gdzieś ciągnęło o tej porze roku.


Miejsce do którego zmierzałam nie było daleko od obszaru miasta. Zaparkowałam pojazd na parkingu, po czym przez potężną bramę na oścież otwartą weszłam na miejski cmentarz, który przysypany był grobowcami i krzyżami.  Teren był pełen płaskiej powierzchni, nie było w pobliżu zbyt dużo drzew w przeciwieństwie do tych za ciężkimi, wzbijającymi się w górę murami odgradzającymi te święte miejsce. U przeciwnego końca cmentarza przy kapliczce stała grupka ludzi, wzbijały się uroczyste śpiewy, promieniał krzyż i trumna, która za chwilę miała być przeniesiona tam gdzie było zarezerwowane dla niej miejsce. Ostatnim razem, kiedy tu byłam, był pogrzeb Danielle. Teraz, wśród zimnego i obojętnego otoczenia, w jakim się znajdowałam, serce moje skurczyło się i zwiędło przedwcześnie. 

Nigdy nie lubiłam tu przychodzić. Musiałam być na ten temat szczera. Nie lubiłam być obecna na ceremoniach pogrzebowych, słuchać tego co zawsze miał do powiedzenia ksiądz, patrzeć jak później zakupują trumnę bliskiej osoby pod ziemią. Wtedy wiele wspomnień napływało do moich myśli, które przyprawiały mnie niemal o łzy. 

Przepłakałam wiele nocy z powodu utraty Christophera w przeciągu minionych tygodni. Minęło półtora miesiąca od jego śmierci, a ja nadal potrafiłam wyciągać co wieczór nasze wspólne zdjęcia z dzieciństwa i przyglądać się im godzinami. Brakowało mi go. Cholernie mi go brakowało. Kochałam dzielić się z nim problemami, nowymi pomysłami i doświadczeniami. Był człowiekiem do którego wiedziałam, że mogłam się zwrócić ze wszystkim co mnie dręczyło. Razem rozumieliśmy siebie nawet bez słów. Tak samo jak i ja, Miranda również nie potrafiła zapomnieć o utracie wspólnego przyjaciela. Obie często go wspominaliśmy. Byliśmy oczywiście świadome błędów jakie zrobił, ale nawet mimo tego, byłyśmy pewne, że po śmierci udało mu się znaleźć lepsze życie o którym od zawsze marzył.  

Chris miał ciężkie życie odkąd pamiętałam. Rozwód rodziców, ciągnące się przeprowadzki, a na sam koniec problemy z Thomasem. Jego ojciec, James, pochodził z Nowego Jorku, który w przeciwieństwie do swojej żony, nie pochodził z Los Angeles, gdzie później urodził się i dorastał ich jedyny syn. James przez większość dzieciństwa Christophera, przebywał w Nowym Jorku z powodu rodzinnego biznesu jakim prowadził wraz ze swoim rodzeństwem. Rzadko go więc widywałam i ledwo pamiętałam. Zdawałam sobie jednak sprawę z tego, że nie był dobrym ojcem ani mężem, nie interesował się rodziną tak bardzo jak jego żona tego oczekiwała. Przyjeżdżał do Los Angeles trzy razy w roku na półtora miesiąca, z mijającymi latami na coraz to krócej. Christopher nie raz żalił się na swojego ojca, gdy przyglądał się swoim kolegom, kiedy ci grali ze swoimi ojcami w piłkę nożną czy koszykówkę. Dopiero po dwunastych urodzinach Chrisa, James przejrzał na oczy i przeniósł rodzinę do Nowego Jorku. To był ten czas, który zapamiętałam najbardziej ze wszystkich naszych wspomnień.

~*~

Po wielu latach wspólnie spędzonych w szkole i na podwórku, na koloniach i obozach ja i Chris wiedzieliśmy o sobie prawie wszystko. Czas jednak płynął. Stawaliśmy się coraz starsi. Wkrótce przyszedł czas, którego się oboje obawialiśmy. Christopher miał przeprowadzić się do Nowego Jorku do ojca wraz z matką, tam zacząć nowe życie w gronie rodziny i wreszcie rozpocząć nową szkołę. Bardzo wtedy przeżyłam naszą rozłąkę, która trwała ponad cztery lata. Wszystkie miejsca przypominały mi jego. Pomimo wielu innych przyjaciół, ja wciąż czułam, że brakuje mi tego jednego uśmiechu, jasnego spojrzenia, myśli i zrozumienia. Na próżno szukałam w innych czegoś co podobne by było do Christophera.

Nasz wzajemny kontakt nie zatarł się zupełnie. Pisaliśmy do siebie wiadomości elektroniczne, dzwoniliśmy czy nawet wysyłaliśmy listy albo smsy. Jednak to nie wystarczało, aby nasza przyjaźń była równie silna jak dawniej.
W końcu zaczynałam uczyć się żyć bez obecności Christophera. Coraz łatwiej mijałam wspólną ławkę w ogrodzie przy opuszczonym domu, jedno z naszych ulubionych miejsc. Musiałam pogodzić się z tym, że Chris podjął taką decyzję, że to było jego największe marzenie by móc żyć w końcu wspólnie z obojga rodzicami. Ponieważ był dla mnie bardzo ważny, chciałam rozumieć jego postępowanie.

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Miały być to pierwsze święta, a później Sylwester bez Chrisa. Mieliśmy swoją tradycję, że zawsze w dzień wigilii spotykaliśmy się na wzgórzu aby podzielić się opłatkiem. To było spotkanie o którym wiedziałam tylko ja, on i Miranda. Ponieważ stało się to już naszą tradycją, nie musieliśmy sobie o tym przypominać. Po prostu każdego roku przed zmierzchem spotykaliśmy się na wzgórzu. Bardzo lubiłam te spotkania. Zawsze wtedy mówiliśmy sobie najskrytsze marzenia i życzyliśmy sobie ich spełnienia. Mieliśmy również dla siebie drobne upominki.

W wigilijny wieczór ogarnęła mnie niezwykła melancholia. Zaczynałam odczuwać tęsknotę za Chrisem. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Mimo bliskości Mirandy, czułam jakbym utraciła coś co nadawało blasku mojemu życiu. Telefon milczał i pomyślałam, że na pewno Christopher jest teraz gdzieś daleko stąd i na pewno nie myśli o swoim małym świecie jaki opuścił. Postanowiłam przespacerować się w ten magiczny dzień. Pozwoliłam, aby moje nogi same zadecydowały gdzie powinnam iść. Spacerowałam zatem bez celu przed siebie. Obserwowałam płatki śniegu spadające mi na buty. Nie interesowali mnie przechodnie ani świąteczny nastrój jaki wtedy panował. Wiedziałam, że brakuje mi Chrisa. Myślałam jak wiele dla mnie znaczy. Uświadomiłam sobie, że był dla mnie ważniejszy niż mogłam sobie to wyobrazić. Zatrzymałam się więc i spojrzałam w niebo. Było zachmurzone. Śnieg prószył i okrywał całe miasto białym puchem. Rozejrzałam się wokoło i spostrzegłam, że jestem niedaleko wzgórza na którym każdego roku spotykałam się z Christopherem. Niewiele myśląc, poszłam w tamtym kierunku. Było to bardzo zaciszne miejsce, w którym rzadko można było kogoś spotkać. Znalazłszy się na miejscu, spojrzałam przed siebie. Na ośnieżonej ławce siedział wysoki, przystojny piętnastoletni chłopiec. Z kapturem naciągniętym na głowę patrzył przed siebie, widocznie obserwując spadające płatki. Przystanęłam niedowierzając. Chris! Wykrzyknęłam w duchu. Uśmiechnęłam się wtedy sama do siebie. Byłam niezmiernie szczęśliwa, ale chciałam trochę opanować radość, aby Christopher nie dowiedział się, że moja tęsknota była aż tak głęboka. Podeszłam wolnym krokiem i kiedy byłam już wystarczająco blisko, poczułam gęsią skórkę.
- Cześć Chris.
Przyjaciel spojrzał na mnie roześmiany. Widziałam w jego oczach taką sama radość jak tę, którą ja próbowałam skryć w sobie jeszcze nie tak niedawno. Nie wahaliśmy się, aby paść sobie w ramiona.

~*~

Bolało mnie to wspomnienie. Teraz, po tylu latach, wciąż umiałam je sobie przypominać i wzruszać się za każdym razem. Wtedy nie wiedziałam kto pierwszy wyznał jak bardzo tęsknił. Nie wiedziałam też komu bardziej kogo brakowało. Pamiętałam tylko ciepłe ramiona Christophera i pocałunek na policzku, którym mnie obdarował tego dnia. Wiedziałam teraz jednak, że były to najpiękniejsze święta Bożego Narodzenia jakie przeżyłam, a wizyta przyjaciela była największym prezentem. Od tamtej pory, nasza skromna przyjaźń przerodziła się w głębsze uczucie. Nie wahałam się mówić Chrisowi jak bardzo mi go brak ani tego że jest dla mnie bardzo ważny. Wiedziałam, że pomimo odległości przyjdzie znów ten dzień, w którym mnie uściska i poczuje, że jest blisko. Nasza przyjaźń była od zawsze wyjątkowa i przeszła trudne próby. Ale wyszliśmy z nich wszystkich zwycięsko, ponieważ wierzyłam, że nasze uczucie okazało się silniejsze od odległości i czasu jaki trzeba pokonać, aby ze sobą być.

Matka Chrisa, Cassandra, otrzymała zgodę na rozwód od Jamesa, gdy Chris skończył zaledwie szesnaście lat. Z tego co mi wspominał, związek jego rodziców nigdy nie miał przyszłości. Była to wina głównie ojca, jego trudnego charakteru. Cassandra więc podjęła się przeprowadzki wraz z synem z powrotem do Los Angeles i tam zapisała go do szkoły do której chodziłam i ja. Była świadoma naszej silnej przyjaźni, dlatego zawsze traktowała mnie oraz Mirandę jak własne dzieci. Ufała nam, bo wiedziała, że przynosimy szczęście jej synowi.

Podeszłam do ciemnobrązowego pomnika na którym wygrawerowane było imię mojego przyjaciela i data jego śmierci. Na nim leżały stare kwiaty oraz wypalone znicze. Poczułam smutek, ból i kłucie w każdym zakamarku własnego ciała. Wiatr wzmocnił się, przesiąkł moje ciepłe ciuchy. Natychmiast przeklęłam nagłą zmianę pogody. Wymieniłam szybko znicze na nowe i położyłam później obok nich świeży bukiet kwiatów z własnego ogródka. Często dbałam aby zachować porządek przy grobie przyjaciela.

Kiedy pozbyłam się starych rzeczy, wyprostowałam się by móc jeszcze przez chwilę pomodlić się w ciszy. Ale zanim to jednak zrobiłam, zorientowałam się, że już nie byłam sama przy grobie Chrisa.
Kobieta stojąca obok mnie wyglądała na około pięćdziesiąt lat. Nie zauważyłam kiedy się zjawiła. Miała charakterystyczne krótkie do ramion jasnobrązowe włosy i smutne oczy przypominające szarawy kolor nadmorskich kamieni. Jej okrągłą twarz pokrywały zmarszczki, nie uśmiechała się. Zajęło mi więc chwilę czasu, zanim zrozumiałam, że była mi znajoma. Zaczęłam niedowierzać wtedy własnym oczom. To była Cassandra Parker, matka Chrisa, której nie widziałam już od dobrych kilku lat. Byłam zaskoczona jej obecnością.
- Pani Parker? – przemówiłam niepewna.
Wpatrywałam się w jej osobę, próbując przyzwyczaić się do zmian w jej urodzie. Pamiętałam ją jako drobną kobietę z dłuższymi włosami i wyrazie twarzy przeważnie pozytywnym. Odkąd wróciła z powrotem do Los Angeles, przez ten okres czasu, Cassandra nabrała na wadze. Stopy miała spuchnięte w swoich czarnych szpilkach, widać było blizny ciągnące się pod kwiecistymi spodniami z powodu problemów z żylakami. Nie przypominała już tej samej osoby, którą ja wciąż miałam w głowie.
- Już od dawna nie Parker. Po prostu Richardson. – kąciki jej ust uniosły się lekko do góry. Odwróciła twarz w moją stronę, gdy ujrzała moje zdezorientowanie. – Witaj Vanesso. Już nie pamiętam kochana kiedy ostatnio miałam okazję cię zobaczyć. Minęło sporo czasu.
Sama doskonale nie pamiętałam naszego ostatniego razu. Świtało mi jednak w głowie, że po jej powrocie z Nowego Jorku, rzadko ją widywałam. Odkąd Chris skończył szesnaście lat, nie raz powiadał, że jego matka ciężko przeżywa rozstanie z jego ojcem. Od ich przyjazdu, widziałam ją może od czterech do sześciu razy do siedemnastych urodzin przyjaciela. Od tamtej pory, nie pamiętałam już nic z nią związane.
- Tak, minęło. – pokiwałam głową uprzejmie.
Kobieta trzymała w jednej ręce ze trzy białe kwiaty, a w drugiej jedną znicz. Położyła ostrożnie wszystko obok moich rzeczy, po czym wyprostowała się ze skupieniem obserwując grób syna.
- Nie wiedziałam, że wie pani o tragedii. Nie oczekiwałam szczerze pani obecności. – mówiłam spokojnie. Cassandra ani drgnęła. – Próbowałam nawiązać z panią kontakt, ale pani nie odbierała moich telefonów ani nie odpisywała na żadne z wiadomości.
- Wybacz mi. Miranda powiadomiła mnie o tym co się stało dopiero jakieś trzy dni temu. – wyjaśniła Cassandra. Złączyła dłonie przed sobą, jakby w duchu modliła się za duszę Christophera.  – Musiałam zmienić numer telefonu z powodów osobistych. O wszystkim dowiedziałam się od przyjaciółki z którą udało się Mirandzie nawiązać kontakt i przekazać jej informacje dla mnie. Wtedy do niej zadzwoniłam i osobiście usłyszałam całą prawdę.
Ustaliłam z Mirandą już wcześniej, że oficjalną przyczyną śmierci Christophera (której każdemu mieliśmy wmawiać) będzie zadźganie nożem ze strony Thomasa, który i tak już nie żył. To samo pewnie musiała wiedzieć teraz i Cassandra.
- Rozumiem.
Kobieta odwróciła się do mnie. Zauważyłam dziwny spokój błąkający się na jej twarzy, ostrożność, ale i coś co ocieplało moje serce. Miłość.
- Cieszę się, że cię tu widzę Vanesso. – odparła nagle. –  Jestem pewna, że Chris to teraz docenia. Pamiętam jak bardzo wam obu na sobie zależało. Mój syn musi wiele dla ciebie znaczyć. Tak jak ty wiele znaczyłaś dla niego.
Starałam się nie rozklejać w takiej sytuacji, nie pozwalać łzom spłonąć by ukazać słabość.
- Wiele? – szepnęłam słabo.
Cassandra przytaknęła.
- Tak. Christopher dużo razy zwierzał mi się ze swoich uczuć. Nie otwierał się nigdy do swojego ojca, tak jak do mnie. – w tonie jej głosu była szczerość. - Kiedy zabierałam go do Nowego Jorku, nie przeszło mi na myśl, że zmuszam go tym samym do zostawienia tutaj w Los Angeles kogoś na kim mu naprawdę zależy. Nie sądziłam, że robię mu z jednej strony krzywdę. Dopiero, gdy Chris zaczął upierać się by co roku móc cię widywać, zrozumiałam, że coś jest na rzeczy. Wiedziałam, że jesteś dla niego osobą o którą chce za wszelką cenę walczyć. To była miłość, której nie dostrzegłam przedtem przez własne doświadczenia. Robiłam więc co mogłam by dać mu to czego pragnął, bo to ty jedyna sprawiałaś, że kochał życie, nawet po tylu trudnościach jakie wraz z byłym mężem mu przyswoiliśmy już od małego. Chyba nigdy ci za to nie podziękowałam, prawda?
Uśmiechnęłam się wbrew sobie.
- Nie wiem czy powinna pani.
Cassandra musiała zauważyć, że mimo uśmiechu, w środku nie miałam się najlepiej, ponieważ otuliła mnie ramieniem jak matka córkę w potrzebie.
- Brakuje ci go, mam rację kochanie? – wiedziałam już że nie musiałam udawać, że jakoś się trzymałam. Gdy kobieta uroniła łzy, ja również pozwoliłam sobie na to samo. – Oh Vanesso. Wiem jakie musi to być dla ciebie trudne. Przepłakałam ostatnie noce na wieść o śmierci własnego syna i wciąż nie mogę uwierzyć, że coś takiego w ogóle się wydarzyło. Obwiniam samą siebie za nie bycie dobrą matką dla niego, za to, że nie byłam przy nim wtedy kiedy tego potrzebował. Ale ty musisz być silna. Powinnaś być dumna z siebie, że mimo wszystko przyniosłaś mu szczęście, sprawiłaś, że czuł się inaczej. On… kochał cię bardziej niż tylko przyjaciółkę i wiem, że mimo twojego nieodwzajemnienia, robiłaś wszystko by utrzymać go bliżej siebie jak najdłużej i pokazać mu, że nadal są rzeczy, które nigdy was nie rozłączą. Jestem w zupełności pewna, że czyny jakie dokonujesz w jego sprawie, zostaną docenione. Chris zawsze będzie nad tobą czuwał.
Wierzyłam, że słowa Cassandry były prawdą. Kochałam Chrisa może i nie tak mocno jak by tego chciał, ale na tyle mocno by utwierdzić, że był dla mnie jedną z najbliższych osób przed jakimi mogłam stanąć i tak po prostu wyjawić wszystko co leżało mi na sercu. Ale wciąż nie godziłam się z wieloma rzeczami.
- Mam wrażenie jakby wszystko co mu się przytrafiło, to było właśnie moją winą. – wyznałam. – Nieustannie myślę nad tym, że możliwe iż go zaniedbałam. Źle się z tym czuję.
Cassandra westchnęła.
- Znałam Chrisa kochanie i wierzę, że nigdy nie pozwoliłby ci się obarczać winą. Nie sądzę byś zawiniła w jakiekolwiek sprawie. Jeśli myślisz, że wchodzą w to twoje nieodwzajemnione uczucia, to się mylisz. Pamiętaj, że Chris kochał cię bez względu na to jakie miałaś o tym zdanie.
- Dziękuję pani. – wytarłam łzy i spojrzałam na kobietę obok. – Doceniam to co pani mówi.
- Moja droga, głowa do góry. – usta Cassandry rozszerzyły się w uśmiechu by móc mnie podnieść na duchu. – To co dla niego zrobiłaś, jest wystarczająco duże i silne. Chris odszedł od nas, ale ze spokojny sercem. Był dzielny.
Słowa matki Chrisa uspokajały moje nerwy.
- Dziękuję za wszystko. – poprawiłam płaszcz i szalik wokół szyi. – Będę się już zbierała. Cieszę się, że mogłam panią znów zobaczyć. Tutaj jest mój numer, jeśli zechciałaby się pani ze mną spotkać na kawę czy coś. – podałam kobiecie osobistą wizytówkę. – Zawsze po pracy jestem wolna.
Wydawało się, jakby Cassandra jeszcze bardziej rozpromieniła się na wieść o stałym kontakcie ze mną.
- Oh tak, oczywiście! Dziękuję. Postaram się w najbliższym czasie zadzwonić.
Kiwnęłam głową w zrozumieniu.
- Zostaje pani tutaj?
- Tak. Jeszcze przez chwilę tak. – rozglądnęła się niecierpliwie w stronę bramy wejściowej do cmentarza. - Mój były mąż ma się tu zaraz zjawić. Przylatuje dziś z Nowego Jorku, specjalnie dla Christophera.
- Proszę w takim razie pozdrowić pana Jamesa ode mnie. – sięgnęłam po reklamówkę ze starymi zniczami oraz kwiatami, które niedawno zebrałam. – Mam nadzieję, że u niego wszystko dobrze.
- Też mam taką nadzieję. – Cassandra podeszła do mnie i zamknęła w pożegnalnym uścisku. – Do zobaczenia moja droga. Proszę, dbaj o siebie. Obiecaj, że będziesz brnąć dzielnie dalej.
- Obiecuję.


~*~

Potężny wieżowiec, który należał do mojej rodzinnej firmy wznosił się wysoko ponad ulicami w samym sercu Los Angeles. Korki samochodowe ciągnęły się niemiłosiernie w popołudniowych godzinach, wprawiały kierowców w nieustające nerwy i niepotrzebny stres. Dotarłam do pracy oczywiście spóźniona. Gdyby nie to, że mój ojciec aktualnie był na zebraniu, prawdopodobnie znów zostałabym za to upomniana.

Przy sekretariacie przywitała mnie Cheryl. Jako sekretarka zawsze pracowała w firmie od rana do wieczora, oprócz weekendów. Ucieszył ją więc fakt, że wróciłam do pracy. Narzekała dość sporo razy o tym jak to ona nie miała z kim plotkować.

Ale tym razem, miała towarzystwo, gdy podeszłam do jej biurka by zostawić swój podpis na liście pracujących dziś pracowników. Był to Liam. Tak, ten Liam Payne. Jak zwykle w porze lunchu bywał w naszej firmie na pogaduszki z Cheryl. Od jakiegoś tygodnia często to robił. Rozmawiałam oczywiście na ten temat z Cheryl, ale ta jak gdyby nigdy nic zbyła temat o ukrywanym związku. Bardzo się nawzajem lubili, to było widać. Po samym spojrzeniu Liama, można było się domyśleć, że Cheryl musiała mieć w sobie coś, co przyciągało go do niej. Przyjaciółka zaś nie potrafiła przestawać się do niego uśmiechać, zagadywała go, tak jak on ją. Czułam, że pomiędzy niby rosło coś silnego.
- Dzień dobry. - przywitałam ich obu, nie mogąc ukryć uśmiechu. Cheryl automatycznie zarumieniła się ze wstydu, że znów przyłapałam ich razem.
- Cześć.
– Nie przeszkadzajcie sobie. – powiedziałam. - Już uciekam.
- Nie, my tylko… - tym razem to Liam się zawstydził.
Cheryl podała mi dokumenty, które miałam od razu przejrzeć i zerknęła na niego ukradkiem.
- Masz gości w biurze, Vanesso. – oznajmiła. - Kazano mi cię poinformować jak tylko się zjawisz. 
- Gości? – zdziwiłam się. – Kogo?
- Sama sprawdź. – dokończył za nią Liam i uśmiechnął się.
Wyglądał naprawdę przystojnie w szykownej koszuli i niezapiętym garniturze. Miałam nadzieję, że Cheryl nie miała zamiaru zaprzepaścić takiej okazji. Liam był dobrym mężczyzną, idealnym dla tak spokojnej dziewczyny jak ona.
- Vanessa! – głos mojego brata rozniósł się po pomieszczeniu. Jonathan wybiegł zza korytarza z teczką dokumentów w ręce do którego byłam gotowa skręcić. Od jakiegoś czasu zgodził się pracować w firmie i czasami zastępować ojca, kiedy ten wyjeżdżał w delegacje lub gdy po prostu brał wolne. – Nareszcie jesteś! Zdajesz sobie sprawy, ile mamy roboty?
- Nie. – zażartowałam, a ten sparaliżował mnie wzrokiem, jakby nie był w humorze na żarty. – Nieważne. Co tam masz?
Jonathan otworzył teczkę i przeleciał uważnie każde kartki papieru. Po kilku sekundach znalazł to co chciał.
- Rząd domaga się odpowiedzi na temat tych nowych osiedli o których ci ostatnio wspominałem. – wyjaśnił. Wyglądał na zmęczonego i zestresowanego. - Musimy przygotować projekty. Podesłali mi dzisiaj nieco ich pomysłów, ale nie skończymy ich na dzisiaj. Nie mamy wystarczająco dużo ludzi, bo większość ma dziś wolne.
- Rozmawiałeś o tym z ojcem?
Przejęłam od Jonathana dokumenty i dokładnie się im przyjrzałam.
- Tak, ale on zasugerował jedynie by podzwonić po nich.
- Jak to ojciec. – skwitowałam. – Dobra słuchaj, zostaw to mnie. Ilu par rąk maksymalnie potrzebujesz?
Jonathan zaczesał włosy do tyłu dłonią.
- Może z dwóch czy trzech.
- Spróbuję zadzwonić po Andrew i Kaylee. – uspokoiłam brata. - Myślę, że Jordan również nie odmówi.
- Dzięki. – odetchnął głęboko. – Daj mi znać jak będziesz coś wiedzieć. Mam coś jeszcze do załatwienia.


 
*Perspektywa Harry’ego*

Widok z dwunastopiętrowego wieżowca firmy McClain był zniewalający. Pogoda dopisywała – słońce, błękitne niebo i wyjątkowo przejrzyste powietrze, zapewniły doskonałe warunki do obserwacji. Los Angeles z takiej wysokości wyglądało wręcz imponująco. Nowoczesne, a jednocześnie zielone miasto rozciągające się po horyzont.

Sekretarka firmy przyprowadziła mnie do biura. Mogłem przypuścić, że było to miejsce pracy Vanessy, głównie po ramkach ze zdjęciami Lily, które znajdowały się na wielkim mahoniowym biurku, a także po parze damskich garniturów leżących na skórzanej kanapie. Gabinet ten przypominał styl grecki; jasna podłoga z pięknie wypolerowanego marmuru, przystrojona o ciemne meble i sprzęt, brązowo-szare ściany, obrazy i dyplomy, a także o dużą ilość oświetlenia. Jednym słowem, podobało mi się tu. Wszystko było elegancko dobrane i klasycznie urządzone. Byłem zaintrygowany wrażeniem jakie dawał ten pokój.

Lily poruszyła się nagle niespokojnie w moich ramionach. Spojrzałem na nią z uśmiechem próbując zrozumieć mojego aniołka. Od miesiąca bardzo się do niej zbliżyłem, pragnąłem jak najwięcej nadrobić z nią stracony czas. Zawsze zostawałem z nią w domu, gdy Vanessa wychodziła do pracy. Miałem wielką okazję sprawdzić się wtedy w roli ojca.

Dłuższe włosy dziewczynki spięte zostały granatowymi spineczkami. Lily była ciepło ubrana w długie czarne buciki, spodnie i gruby sweter w jaskrawoniebiesko-zielone wzorki jak morska płycizna prześwietlona słońcem. Vanessa ostrzegła mnie by starannie dobierać jej ciuchy, z racji tego, że nadchodziła zima. Szczególnie nie chciała by Lily zachorowała jeszcze przed samymi świętami.

Odsunąłem się od potężnych ciągnących się od podłogi do sufitu okien, kiedy drzwi od gabinetu niespodziewanie otworzyły się. W chwili gdy uniosłem wzrok przed siebie, do pomieszczenia weszła Vanessa. Czasami nie rozumiałem własnego ciała, które tak gwałtownie reagowało na każde pojawienie się tej kobiety. Obserwowałem jak z gracją odrzuciła torebkę na kanapę, a później skrzyżowała ręce na piersi w geście zirytowania. Długie ciemnobrązowe włosy z przeplatanymi kasztanowymi pasemkami (które niedawno odświeżyła) miała spięte u góry głowy. Do pracy dobrała szykowną czarną sukienkę ze srebrnym pasem wokół talii, która znacznie podkreśliła jej krągłości.

Cholera, zakląłem sam do siebie. Nie umiałem przestać obrzucać ją wzrokiem. Modliłem się w duchu aby tego nie zauważyła. Zawsze miałem problemy z kontrolowaniem się przy niej, miałem ochotę szaleńczo porwać ją w ramiona, zatonąć w jej oczach, ustach, zaciętej, przytłaczającej, opiekuńczej miłości aż zabraknie tchu. Pragnąłem jej, czasami myślałem, że aż za bardzo. Miałem jakąś cholerną obsesję na punkcie jej wdzięku. Robiłem co mogłem, aby nie pokazać jej prawdziwej strony, tej która chciała robić z nią co się jej żywnie spodoba. Moja miłość z dnia na dzień twardniała, stawała się silniejsza. Często przebywałem w domu u Vanessy, czułem się, jakbym miał tam wszystko co mi w życiu było potrzeba. Rodzinę. Byłem tak uparty, że widywałem się z Lily codziennie, aby móc również być bliżej tej jedynej kobiety, której serce rozpaczliwie pragnąłem zdobyć. Po tym wszystkim, Vanessa była dla mnie ciepła, zawsze pytała czy czegoś mi nie potrzeba, rozmawiała ze mną, była szczera. Nie umiałem pojęcia jak nakazać sercu przestać kochać jej coraz to mocniej.
- Mam nadzieję, że macie dobry powód waszej wizyty tutaj. – głos Vanessy zabrzmiał srogo, ale po jej twarzy zrozumiałem, że była tylko delikatnie wkurzona.
Postawiłem Lily z powodem na podłodze. Mała dziewczyna natychmiast podbiegła do swojej mamy, która kucnęła by ucałować córkę na przywitanie.
- Nie gniewaj się, że tu jesteśmy. – powiedziałem.
Oparłem się o biurko podczas gdy Lily już znudziła się obecnością swojej mamy. Szybko podbiegła do kanapy, wspięła się na nią i zaczęła bawić swoją lalką syrenką.
Vanessa odwróciła wzrok z powrotem na mnie.
- Mam się nie gniewać? – rzuciła gorzko. - Harry, jeśli mój ojciec albo Jonathan dowiedzą się, że tu jesteś, zabiją mnie lub ewentualnie ciebie. Wiesz dobrze, że mój ojciec cię nienawidzi, a Jonathan nadal myśli, że nie żyjesz. Obaj nie mają pojęcia, że jesteś w Los Angeles. Więc nie możesz sobie od tak po prostu wchodzić na teren firmy z Lily na rękach.
- Czemu im o mnie nie powiesz? – nie chciałem by to pytanie zabrzmiało wścibsko, zwłaszcza kiedy Vanessa miała rację co do sytuacji. – To już czas by w końcu się dowiedzieli. Nie możesz ukrywać prawdy, szczególnie takiej jak ta.
- Nie rozumiesz? – znów skrzyżowała ręce przed sobą. Była teraz zmartwiona. – Wiem dobrze jak zareagują, gdy im powiem. Potrzebuję czasu by psychicznie się do tego nastawić. Boję się, że zrobią coś…
- Co niby mogą zrobić? – wtrąciłem. Odepchnąłem się od biurka i podeszłem do Vanessy. – Nie mają prawa mówić ci co masz robić. Jesteśmy rodzicami Lily i czy im się to spodoba czy nie, mam daleko gdzieś co pomyślą. Jako ojciec, mam wszelkie prawa do własnej córki. Nawet jeśli mieliby mnie nienawidzić do końca życia to mam to gdzieś. Najważniejsze dla mnie jesteś teraz ty i Lily. Nikt tego nie zmieni.
Dziewczyna spojrzała mi pewnie w oczy. Wciąż miała piękne brązowe oczy, jak świecące się kamienie bursztynu.
- Nie umiem sprawić by cię zaakceptowali, w tym rzecz. – wyznała. - Nie znają prawdy o tobie, nie wiedzą, jak było naprawdę. Oni zawsze będą myśleli swoje. Ojciec popadnie w histerie, znam go. Nie pogodzi się z tobą.
- Nie potrzebuję jego zgody. Nie jest mi ona potrzebna w możliwości wychowywania Lily.
- Wiem, że jesteś uparty, ale zależy mi na dobrych stosunkach z rodziną. - westchnęła z irytacją. - Pomyśl, co się stanie kiedy Lily podrośnie. Nie chcę stwarzać jej konfliktów rodzinnych.
- Posłuchaj, Vanesso. – złapałem jej dłoń w swoją. Nie protestowała, gdy ucałowałem jej wierzch. – Jeśli nie czujesz się silna, to nie musimy robić tego teraz. Nie musisz im nic mówić. Ale wiedz, że prędzej czy później dowiedzą się o mnie. A wtedy nie chcę byś to ty była za to wszystko winna.
Dziewczyna smutno spojrzała w stronę roześmianej Lily. Chciałem móc coś zrobić, ale wiedziałem, że w takich okolicznościach nie było mi wolno.
- Powiem im, kiedy będzie czas. – oświadczyła.
Gdy uwolniła się od mojej dłoni, poczułem chłód. Działo się tak wtedy, kiedy wiedziałem, że cokolwiek bym nie zrobił to zawsze będzie jakaś bariera pomiędzy nami.
Vanessa usiadła obok Lily na kanapie i wzięła ją na kolana. Przytuliła ją do siebie matczyno.
- Wasza sekretarka wspomniała mi, że się spóźnisz. – powiedziałem nagle, przypominając sobie słowa młodej kobiety, która mi dziś pomogła. – Ale nie chciała powiedzieć dlaczego. Mówiła, że to osobiste.
Brunetka wzięła głęboki oddech i ucałowała córkę w czoło. Dopiero po jakiejś chwili ponownie zwróciła na mnie swoją uwagę.
- Byłaś na cmentarzu u Chrisa, prawda?
- Skąd wiesz? – zaskoczyła mnie jej nieostrożność w opanowaniu. – Czy ty…
- Ja…
- Śledzisz mnie? – oburzyła się gwałtownie. – To prawda?
- Ciągle się spóźniasz do pracy. – broniłem się. Vanessa podniosła się na nogi i przeszła przez pokój do biurka by odetchnąć na chwilę. Od razu odwróciłem się do niej. - Liam mi wspomniał. Zacząłem się o ciebie zamartwiać.
- Czy nie mogłeś po prostu osobiście zapytać mnie o to dlaczego się spóźniam? – jęknęła zła. – Musiałeś mnie śledzisz aż do cmentarza?
- Nie rozumiesz…
- Nie, to ty kompletnie nie rozumiesz. Znów zachowujesz się jak ten Harry, którego nie lubiłam. Natrętny, zawsze chcący wszystko mieć pod kontrolą. Myślałam, że ci przeszło.
Musisz zasłużyć sobie na jej zaufanie, Harry. Podpowiadał mi głos w głowie. Przekonaj ją, że jest inaczej niż myśli.
- Martwię się o ciebie Vanesso. W tym problem. – przyznałem. Próbowałem zwalczyć potrzebę podejścia do niej. – Nie mogę patrzeć jak cierpisz. Myślisz, że potrzebowałem cię śledzić by wiedzieć, że chodzi o Christophera? Nie.
- Nie cierpię, Harry. Już nie. – odrzekła. - Z pewnymi rzeczami trzeba się pogodzić, a ja tak właśnie zrobiłam. Niesłusznie się martwisz.
- Nie okłamuj samej siebie. – podszedłem bliżej niej wbrew własnym zakazom. Cholera. – Nie jestem idiotą. Wiem, że to przez Christophera nie potrafisz spać. Wiem, że patrzysz codziennie w wasze wspólne zdjęcia. Czemu ukrywasz coś co jest tak oczywiste?
Vanessa skrzyżowała ręce i zacisnęła palce na czarnym aksamicie sukienki, jakby próbowała się pocieszyć.
- Nic z tego nie jest w porządku. To nie w porządku, że wydarto mu życie. To nie w porządku, że wydarto go mnie. – spojrzała na mnie. - Jestem wściekła, Harry. Czasami tak wściekła, bo wiem, że to ty go zabiłeś i nie umiem przestać o tym myśleć.
Zrobiłem wbrew sobie krok w jej stronę i wziąłem ją za rękę, rozprostowując zaciśnięte palce. Nie wziąłem jej w objęcia, tylko stałem trochę odsunięty, trzymając ją za rękę. Jej drżące usta skrzyły się podobnie jak rzęsy. Nie wiedziałem czy Vanessa płakała, czy miała skrzący się tusz do rzęs. Wiedziałem tylko, że błyszczy jak gwiazdozbiór w kształcie kobiety.
 - Vanessa. – powiedziałem. – Vanessa.
Ona była tak bardzo sobą, a ja nie miałem pojęcia, kim sam byłem. Z dnia na dzień docierało do mnie ile krzywdy wyrządziłem nie tylko jej, ale i innym. Jak miałem usprawiedliwić taki czyn jak zabicie jej najlepszego przyjaciela?
- Przepraszam Harry, ja nie powinnam była… - gubiła się we własnym słowach.
Serce skroiło mi się na widok jej smutnej twarzy.
- Czemu przepraszasz? – spytałem. Sprawiłem, że spojrzała mi w oczy. – To ja powinienem błagać cię o wybaczenie każdego dnia. A ja do dziś nie potrafię wytłumaczyć ci wszystkiego. Zrobiłem najokropniejszą rzecz, skrzywdziłem cię, a ty jak gdyby nigdy nic, nadal chcesz mi ufać. Dlatego nigdy więcej mnie nie przepraszaj. Nie rób tego.
- Staram się ci ufać, ale wciąż się boję. – odparła szczerze.
- Rozumiem, że nie możesz zaufać mi od razu. Ale postaram się robić co w mojej mocy by pokazać ci, że zasługuję. Do końca życia będę zmuszony żyć z śmiercią Chrisa i zdaje sobie z tego sprawę. Po prostu, nawet gdybym chciał to nie mógłbym niczego odwrócić.
Vanessa zaczęła bawić się moimi palcami u dłoni by ukryć ból.
- Czy gdybyś nie był taki jaki byłeś, to czy zabiłbyś Chrisa? – spytała niepewnie, czując, że zabrzmiało to niekulturalnie.
- Nie. – mocniej uścisnąłem jej dłoń. - Nie zrobiłbym tego. Na pewno inaczej załatwiłbym nasz konflikt. Ale nie. Nie zabiłbym go. 
Brunetka podniosła spojrzenie. Jej oczy znów zaczęły błyszczeć.
- Potrzebuję wszystko przemyśleć. – puściła moją rękę. – Sama.
- Vanesso, im dłużej będziesz się martwiła, tym więcej będziesz się cofała do przeszłości. – powiedziałem. – Nie chcę byś pogrążała się wstecz. To cię zniszczy.
- Wiem co mam robić, Harry. Sprawa z Chrisem jest zakończona. Nie zrobię już nic.
- Ale twoje myśli nadal krążą wokół niego.
- Oczekujesz, że zapomnę o nim od tak? – wyczułem chłód w jej głosie. – Straciłam jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Powinieneś uszanować to jak podchodzę do tej właśnie sprawy. Nie umiem tak łatwo zapominać jak ty i choćbym chciała to i tak nie umiem.
- Rozumiem cię.  – pokiwałem głową. – Wiedz, że chcę ci jedynie pomóc. Sam byłem nie raz w podobnej sytuacji.
Nieoczekiwanie zorientowałem się, że Lily już nie było na kanapie. Dziewczynka podbiegła do Vanessy i zmusiła ją do zajęcia miejsca na fotelu przed biurkiem. Później usiadła na jej kolanach i przytuliła się, z uśmiechem zerkając w moją stronę.
- Potrzebujemy wakacji. – oznajmiłem. – Cała nasza trójka.
- Co? – zdziwiła się Vanessa. – Niedługo przecież święta.
- Nie róbmy świąt w tym roku. – klęknąłem przed nią i córką.  – Posłuchaj. Wyjedźmy gdzieś. Razem. Myślę, że to nam dobrze zrobi.
- Niby gdzie mielibyśmy pojechać?
- Spędzimy święta w Kanadzie. Znam świetne miejsce gdzie moglibyśmy się zatrzymać.
Vanessa skrzywiła się na tę myśl.
- Harry, nie sądzę by to był dobry pomysł.
- Co nam szkodzi? – kontynuowałem. – Wszyscy odpoczniemy od Los Angeles na tydzień.
- Ja naprawdę…
- Vanessa, zaufaj mi. Będą to pierwsze takie wakacje dla Lily. Mała zobaczy śnieg. My odpoczniemy. Zresztą, nie musimy robić żadnej wigilii. Dajmy sobie raz na luz.
Brunetka zaczęła się zastanawiać. Święta w Kanadzie były dla mnie osobiście najlepszych pomysłem w naszej sytuacji. Chciałem móc mieć trochę więcej czasu z Vanessę i przede wszystkich z Lily. To była wspaniała okazja.
- No dobrze. – oznajmiła. – Ufam ci, Harry.




*Perspektywa Vanessy*

Zima była najbardziej urokliwą porą w roku. Była porą najbardziej tajemniczą i pobudzającą wyobraźnię. Zimą wcześniej zapadał mrok, a na niebie szybciej pojawiały się gwiazdy. Magię klimatu podkreślał także skrzący się lód. Lubiłam zimowe, śnieżne dni, kiedy biały puch okrywał wszystko dookoła. Każdy element krajobrazu wydawał się być wtedy tak czysty i nieskazitelny.  

Miasto Whistler w Kanadzie było jednym z najbardziej sławnych miejsc, jeśli chodziło o tę porę roku. Położone na północ od Vancouver, znane było z wielu sportów zimowych, które co roku przyciągały około miliona turystów. Whistler otaczały głównie same góry, co dodawało uroku miasteczku w dolinie. Wszystko wkoło było pokryte śniegiem.  W ciągu dnia biel śniła od blasku słońca, pokrywała przeróżne dachy budynków i samochodów. Na szybach pojawiały się wzorki malowane przez mróz, a w powietrzu widać było drobne, wirujące płatki śniegu. Zima zmieniała również i krajobraz ulic. Wszystko było wtedy przysypane. Większość lamp, słupów, posągów, sklepów czy ogrodów ozdobione były nawet kolorowymi lampkami by dodać świątecznej atmosfery. Nie mogłam nadziwić się pięknem jakie oferowało to małe miasto.

Był to mój trzeci dzień w Whistler. Panował śliczny, choć mroźny wieczór, gdy wyszłam zrobić zakupy w pobliskim sklepie spożywczym. Śnieg nieprzerwanie sypał z nieba niczym pierze z rozprutej poduszki. Ziemia pokryta była kobiercem śniegu, który zmarznięty błyszczał pod blaskiem ulicznym lamp i lampeczek, milionami złocistych iskierek. Zaskoczył mnie jednak fakt, że tutejsza ludność zawsze witała przybyłych turystów z ciepłem, kulturą i uprzejmością. Nie raz natrafiałam na ludzi w sklepach czy nawet zwykłych mieszkańców, którzy oferowali swoją pomoc. Szczególnie wtedy, kiedy natrafiało się na sklepy w których pracownicy rozmawiali głównie po francusku. W tych przypadkach potrzebna była pomoc ze strony mieszkańców, którzy czasami mówili biegle w obu językach.

Domek noclegowy, który wynajął dla nas Harry, znajdował się wyżej od miasta. Obszerne lasy otaczały nas z trzech stron, a wzbijające się góry górowały srogo nad nami. Potrzeba było ponad dwadzieścia minut by dotrzeć tu od miasta.
Grube chmury wisiały nisko nad ziemią, całkowicie zasłaniając księżyc, ale okolica wydawała się jasna za sprawą szerokiego szlaku po których stronach biegły uliczne lampy. Kilkanaście centymetrów śniegu pokrywało ścieżkę przez co łatwo można było stracić kontrolę nad własnymi nogami. 

Budynek charakteryzowała drewniana postawa. Przy obu stronach drzwi wejściowych, wisiały niewielkie lampy, które umożliwiały lepszą widoczność w wieczornych porach. Gdy weszłam do mieszkania, od razu zrzuciłam z siebie mokry płaszcz oraz ociężałe buty. Wnętrze naszego domu ogólnie było bardzo kreatywne. Zaprojektowano w nim jeden pokój, łazienkę i kuchnię połączoną z salonem oraz niewielkim przedpokojem. Kolory wszystkich ścian były pod kolor drewna z dodatkiem ciemnego brązu gdzie nie gdzie, co idealnie ze sobą współgrało. Ciemne meble dodawały charakteru, a zdjęcia, które ozdabiały ściany nadawały domowego ciepła. Czułam się tu  jednym słowem bezpiecznie.

Gdy weszłam w głąb mieszkania, usłyszałam nagle ciche melodie. W salonie gdzie mrugała kolorami choinka, paliła się mała lampka, a drewno trzaskało wśród ogni w kominku, stał czarny fortepian przy którym od razu spostrzegłam Harry'ego wraz z Lily na swoich kolanach. Co jakiś czas pokazywał córce jak gra, z pianina wydobywały się ukajające dźwięki, gdy jego palce delikatnie naciskały na najważniejszą część budowy. Dziewczynka była w śpioszkach, ale najwyraźniej nie chciała jeszcze iść spać. 
Harry więc nie przestawał z nią rozmawiać. Ciągle mówił coś do niej, a ta z wielkimi oczami wsłuchiwała się w jego słowa jak oczarowana. To był mój drugi raz w życiu, kiedy widziałam na własne oczy jak Harry gra. Chłopak nigdy raczej nie wspominał, że ma talent do grania na tym oto instrumencie, nie chwalił się tym. Mało kto wiedział o jego umiejętnościach.
- Zaczniemy od podstaw. Pianino ma osiemdziesiąt osiem klawiszy. – odezwał się Harry do córki. Zaczął naciskając po kolei klawisze, licząc je przy tym na głos. Lily patrzyła uważnie na jego palce. - To jest pulpit, na którym później będą nuty i z których kiedyś będziesz uczyła się grać. – ucałował małą w główkę i przejechał po obudowie pianina z uśmiechem wykrzywiającym uroczo jego twarz. – To pianino posiada siedem i ¼ oktawy. Ale ty zapewne nic z tego nie zrozumiałaś, co nie księżniczko?
- Nie sądzę by cokolwiek zrozumiała z tego co właśnie powiedziałeś.
Podeszłam do nich obojgu bliżej i oblałam ich uśmiechem. Harry na początku wydawał się być zaskoczony moim szybkim powrotem, ale od razu za chwilę się rozpromienił. Lily podskoczyła zadowolona na kolanach ojca.
- Dawno nie grałem. - przyznał speszony. - A Lily nie chciała zasnąć, więc postanowiłem jej coś zagrać z nadzieją, że ją to uśpi.
- To nie był taki zły pomysł. 
Zielone oczy Harry'ego jarzyły się w świetle lampki. W rozczochranych włosach, czarnej koszulce i podartych dżinsach na samych kolanach, wyglądał jak typowy amerykański nastolatek za których czasów go pamiętałam. Nie mogłam więc nic poradzić na to, że Harry cały czas przyciągał moją uwagę, czy tego chciał czy nie. To uczucie było napędzane tajemniczymi motylkami w brzuchu. 
- Pójdę położyć ją spać. - Harry podniósł się na nogi wraz z Lily na rękach.
Zarumieniłam się widząc jego badawcze spojrzenie na sobie.  Gdy zniknął za drzwiami pokoju, zaczęłam rozkładać wszystkie zakupy w kuchni. Starałam się wszystko poukładać na swoim miejscu, tak by nic nie zostało na wierzchu. Kiedy skończyłam, nie miałam już nic do robienia na ten wieczór. 
Wróciłam więc do salonu i rozglądnęłam się. Zaciekawiona od razu podeszłam do fortepianu, gdy zauważyłam pozostawione kartki z nutami. Były to głównie piosenki, których tytuły były wypisane nad ciągłymi liniami nut. 
"Szczęście, które znalazłem."
"Być w twoich ramionach."
"Tam gdzie nie ma dróg, jesteś ty."
Obejrzałam je dokładnie. Każdą następną z jeszcze większym zaintrygowaniem. To były dzieła Harry'ego. Dzieła, które stworzył z myślą o mnie. Byłam tego pewna.
- Nie powinnaś była tego widzieć. 
Usłyszałam nieoczekiwanie charakterystyczny głos Harry'ego za swoimi plecami, który obudził mnie z transu. Odwróciłam się za siebie, ale chłopak już znalazł się bliżej mnie i przejął ode mnie nuty. 
- Te kompozycje... - zaczęłam, modląc się o nie zająknięcie podczas rozmowy. - Są o mnie prawda?
- To nie ważne.
 Jego głos był delikatny, ale zarazem stanowczy. Z jego twarzy nie było można wyczytać żadnych uczuć.
 - Właśnie, że ważne, Harry. - całą uwagę sprowadziłam na niego, próbując również nakłonić go do tego samego. - Czemu zbywasz temat? Przecież to oczywiste, że one są...
- A czy to coś zmieni, jeśli ci powiem, że tak, są o tobie? - niemal podniósł głos. Teraz zdawałam sobie sprawę, że ból sprawiał, że zaczynał się denerwować.
Harry westchnął, gdy nie odpowiedziałam na jego pytanie tak szybko jak tego oczekiwał. Poszedł do przedpokoju by schować wszystkie nuty do swojego plecaka, po czym wrócił do salonu, tym razem z przybitym wyrazem twarzy. 
- Mylisz się. - powiedziałam. Chłopak zatrzymał się przy kominku ze szklanką wódki z colą, którą wcześniej wziął ze stolika i zerknął na mnie zaskoczony. Powoli ruszyłam w jego stronę. - Dużo myślałam o nas przez ostatnie dni. Wiem, że moja decyzja nie jest ci na rękę. Nie potrafisz zachowywać się jak przyjaciel w stosunku do mnie. Oczekujesz czegoś więcej i to pokazało mi właśnie jak bardzo.
- Nie będę zaprzeczał własnym uczuciom. - odrzekł ze spokojem. Wpatrywał się w swój drink z zamyśleniem.. - Ale respekt do ciebie jest silniejszy od tego wszystkiego. Zaakceptuję cokolwiek bym musiał, jeśli chodzi o ciebie. 
Czułam ciepło bijące od niego, kiedy stanęłam tuż przed nim.
- Harry...
- Zrozumiem jeśli może i nie jestem osobą, której mogłabyś pożądać. - ciągnął desperacko dalej, tym razem patrząc mi w oczy całym swoim skupieniem. - Ale wiem jedno. Jestem człowiekiem, który nie cofnie się przed niczym by posiąść każdą cząstkę ciebie. Mógłbym podpalić dla ciebie miasto, jeśli tylko szepnęłabyś mi do ucha i poprosiła bym pokazał ci światło. Tak bardzo szalenie jestem w tobie zakochany, Vanessa. I nie mogę przestać hamować siebie przy tobie, ja... Boże, przepraszam, jeśli cię to wszystko przeraża.


"I widzisz ideał, obraz jakby wyjęty z Twojej głowy i wykonany specjalnie dla Ciebie, wyrzeźbiony, odlany, wykuty, ulepiony według każdego Twojego kaprysu, wypolerowany, żywy i jakby stojący tu tylko dla Ciebie. Miliony iskier, miękkie i ciepłe włosy, krwiste usta, wyraźne kości policzkowe jak rzeźbione w marmurze, oczy w kradzionym kolorze szmaragdów, dłonie, które nie muszą Cię dotykać, żeby wywoływać dreszcze, linie obojczyka i ramion wyznaczające granice wszechświata, wszystko takie gładkie, takie perfekcyjne. Stoi przed tobą idealna liczba kilogramów, pulsującej, czystej miłości, a Ty wyczuwasz trzaski w powietrzu i słyszysz najmniejszy ruch każdego ścięgna, każdy szelest skóry, krew, gorącą, czystą, płynącą przez aorty, słyszysz serce, duże ciepłe, uderzające o żebra raz i jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz i aż chce Ci się krzyczeć, bo czujesz, że właśnie zgubiłaś gdzieś swoje i wiesz, już wtedy wiesz, że nigdy więcej go nie odzyskasz." 



*Perspektywa Harry'ego*

Dopiero po stracie wszystkiego, ludzie zaczynają doceniać to co mają w zasięgu swoich ramion. Moje życie rozsypało się na milion drobnych kawałków, których sądziłem, że nikt nie będzie w stanie pomóc mi posklejać. Popadłem w tarapaty: narkotyki, zajścia z policją, dałem ponieść się nienawiści i chęci zemsty. Nie było dla mnie światła w tunelu. Może po prostu nie wierzyłem w samego siebie tak jak inny potrafili wierzyć w moje możliwości.

Tak więc, powrót do Los Angeles mnie odmienił. Wieść o rodzinie otworzyła mi oczy. Zrozumiałem wtedy, że trzeba dbać o miłość, która pojawia się w naszym życiu. Zaniedbana prędzej czy później się rozpadnie i pozostaną tylko gorzkie łzy. Miłość jest bardzo silną, a zarazem kruchą rzeczą, którą możemy wzmacniać czułymi słowami, gestami. W miłości bardzo ważne jest przede wszystkim zaufanie, szacunek i szczerość. Nie warto ufać przypadkowym ludziom, którzy przez zazdrość tylko patrzą jak zniszczyć szczęście drugiego człowieka. To właśnie ta prawdziwa i jedyna miłość nadaje życiu sens.
Tego nauczyłem się przy Vanessie. Kobiecie, do której moja miłość nigdy nie potrafiła tak po prostu zniknąć. Czułem się tak, jakbym znał ją od zawsze i nie umiał wyobrazić sobie życia bez niej. Nawet nie wiedziałem jak ono wyglądało zanim ją poznałem. 

Vanessa stała teraz tuż przede mną. Chociaż dzieliła nas niewielka odległość, byłem pewny, że jej serce tłuczy się niespokojnie w jej klatce piersiowej. Na jej twarzy pojawiło się wiele uczuć, ale nic nie zmieniło jej podejścia do mnie. 
- Nie przeraża. - uśmiechnęła się nagle niepewnie ku mojemu zaskoczeniu. - Bo wiem, że to samo zrobiłabym wobec ciebie. 
- Co? - spytałem z niedowierzaniem.
Zobaczyłem, że Vanessa nagle spogląda na swoje ubrania, jakby zastanawiała się nad tym co miała zaraz powiedzieć. Przesunąłem swój wzrok z jej oczu na dekolt. Poczułem od razu wstyd za każdą brzydką myśl o niej w tak nieodpowiednim momencie. Jej bluzka wydawała się na nią za ciasna, co sprawiało, że piersi były bardzo ściśnięte. Pomyślałem najpierw, że musi się dziwnie czuć w takiej bluzce z piersiami niemal wylewającymi się ze stanika pod. Jednak ta myśl szybko pierzchła, jakby nigdy się nie pojawiła. Rozejrzałem się dookoła. Przez długie okna w salonie, które ciągnęły się aż do podłogi, wlewał się blask księżyca. Oświetlał on meble, obrazy i nas, obu stojących przy kominku. Padał śnieg, miasto w dolinie powoli popadało w sen. Choinka migała czterema kolorami obok kominka.
- Ten miesiąc dał mi wiele do zrozumienia. - Vanessa postanowiła kontynuować. - Przekonał mnie, że już nie mogę non stop zaprzeczać temu, co ma do powiedzenia moje serce. Ono należy do ciebie, Harry. 
Bojąc się, że ją odepchnę, delikatnie dotknęła mojego policzka i obróciła do siebie moją twarz. Uderzyła mnie płomienność jej oczu przy jej spokojnym opanowaniu.
- Rozumiem jak się czujesz. Zawsze rozumiałam, choć nigdy się do tego dostatecznie nie przyznałam. Kochałam cię nawet wtedy kiedy próbowałam cię znienawidzić. Kochałam, kiedy urodziła się Lily, kochałam kiedy dowiedziałam się, że nie żyjesz. Kochałam kiedy Ryan wyznawał mi miłość. Pomimo wszystkiego, ja wciąż wszędzie widziałam ciebie. 
Nie umiałem opisać tego co czułem po jej słowach. Jakby niepowtarzalna ilość emocji wystrzeliła za jednym zamachem. W ciągu kilku sekund przestałem się zastanawiać, co może się stać i co może pójść nie tak. Kochałem Vanessę i dopiero teraz udało mi się poczuć jak silne potrafiło być odwzajemnione uczucie.
I wtedy stało się to. 
Vanessa niespodziewanie wykorzystała moje zdezorientowanie, wpijając się w moje usta. Całowała mnie tak, jak tego pragnęła, odkąd pierwszy raz mnie ujrzała. Pocałunek przypominał wpadanie w słońce, wspólne spadanie z sercami płonącymi bladym ogniem. Wiedziałem, że ja nigdy nie przestanę spadać, wiedziałem, że teraz, kiedy znowu miałem ją w ramionach, nigdy już jej nie wypuszczę. 
Vanessa zabrała mi nagle szklankę wódki z colą, którą wciąż trzymałem w dłoni i położyła ją na kominku. Jej pocałunki stawały się coraz to bardziej intensywne, czułem nacisk jaki wkładała w przekonaniu mnie o własnych uczuciach.
- Kochaj się ze mną, Harry. - wyszeptała.
Odwaga w jej słowach zaskakiwała mnie. Nie wierzyłem, że w ogóle usłyszałem od niej takie słowa. Nie miałem pojęcia co robić, jej pocałunki zatrzymywały wszystkie moje myśli. 
Vanessa wsunęła ręce pod moją koszulkę, palcami dotykając mojej skóry. Zaczęła przesuwać nimi po moim ciele, nie przerywając soczystych pocałunków. Sunęła dłońmi po moich plecach, barkach, torsie. Czułem się jakby zaraz ogień trawiący cały mój organizm, ten sam ogień który miała też w sobie Vanessa, miał wybuchnąć, eksplodować. Sprawić, że oboje mieliśmy zapomnieć się w sobie całkowicie. Jedyne co czuć i o czym myśleć to dotyk własnych ciał; namiętne, niekończące się pocałunki. Pragnąłem tego. 
Ale nie mogłem poddać się własnym potrzebom i zachciankom.
- Vanessa, nie. - zatrzymałem ją błyskawicznie przed jakimikolwiek czynami. - Nie mogę. Jeśli teraz nie przestaniemy, później nie będę w stanie...
Dziewczyna popatrzała na mnie niepewnie.
- Pragnę cię, cholernie pragnę. Nie potrafię kontrolować się przy tobie. To czasami jest nawet zbyt silniejsze ode mnie. - dyszałem. Patrzyłem jej w oczy, szukając w nich pełnego zrozumienia. - Ale teraz wiem, że tego co ja chcę... to jest nieodpowiednie. Nie chcę cię wykorzystywać. Nie mogę zmusić cię do czegoś...
- Chcę tego. - przyznała wprost. 
Widziałem w jej oczach upartość i ogień porządania. Tak bardzo chciałem ją posiąść i choć zdawałem sobie sprawę, że to niestosowne, poddałem się. Po raz kolejny.
Zanurzyłem palce w jej włosach i zacząłem powoli, z miłością rozchodzącą się od serca do koniuszków palców, bawić się ich kręconymi kosmykami. Nie mogłem nie dotykać ich, tak samo jak nie mogłem przestać patrzeć Vanessie w oczy. To tak jakby wypływać statkiem daleko w ocean, nie mogąc przestać patrzeć na ojczystą ziemię. Teraz to Vanessa była moją ojczystą ziemią, a ja strudzonym żeglarzem, odpływającym w nieznane. Kiedy dziewczyna nie poruszyła się i nie przeszkodziła mi, poczułem jak zdenerwowanie, które kłębiło się w moim umyśle powoli wyparowywało, zostając zastąpionym przez ogromną ulgę. Wypuściłem powietrze z płuc, nie zdając sobie sprawy z tego, że wstrzymywałem je od dłuższego czasu, bojąc się reakcji swojej ukochanej.
- Moja Vanessa. -  nareszcie mogłem wypowiedzieć słowa, które zawsze chciałem powiedzieć, a nawet w niektórych chwilach wykrzyczeć. Tym jednym określeniem chciałem pokazać jej kim chciałbym, aby stała się dla mnie. Kimś ważnym, żeby była tylko moja, żebyśmy mogli bez przeszkód mówić do siebie najpiękniejsze słowa jakie istniały w słowniku ludzkości. Chciałem poczuć jej dłonie w swoich, delikatność jej skóry, więc bez pośpiechu złączyłem nasze palce u mojej lewej ręki. 
Przeczesałem swoje włosy, odgarniając je na bok. Poczułem wzrok Vanessy na swojej dłoni. Wiedziałem, że śledzi wzrokiem ruchy moich rąk. Ostrożnie podniosła ręce do góry, próbując dotknąć moich kości policzkowych, ale ja delikatnie złapałem ją za nadgarstki i pociągnąłem je w dół. Czułem ogromną chęć dotknięcia jej pierwszy. Chciałem ponownie mieć ten zaszczyt.
- Nie. Pozwól, że ja cię pierwszy dotknę. Pragnąłem…

Nie zaprotestowała, więc poczułem się jakby własne serce zaczęło bić tak szybko jak skrzydła kolibra. Niemal bezwiednie musnąłem opuszkami jej skronie, kości policzkowe. Kiedy powiodłem nimi po jej ustach, pomyślałem że było to prawie tak samo elektryzujące jak pocałunek. Doskonale pamiętałem fakturę jej ust, jej delikatną skórę na skroniach i kościach policzkowych. Vanessa patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, podążając wzrokiem za moimi dłońmi. Byłem oszołomiony tym, że mogłem ją dotknąć, że ona pozwalała mi to zrobić. 
Dziewczyna stała nieruchomo, ledwo oddychała, podobnie zresztą jak ja. Nie umiałem myśleć o niczym innym za wyjątkiem własnych rąk na jej ciele. Wszystkie  ruchy wykonywałem bez udziału woli, jakby moje ciało samo wiedziało co ma robić, czego chciało. I miało rację. Chciałem, aby dłonie nie przestawały podążać wzdłuż jej ciała. Istniała tylko ta chwila.
Dłonie przesunęły się powoli na jej szyję, zwolniły na jej pulsie. Było bardzo szybkie, tak samo jak moje. Palce nagle znalazły się w zagłębieniu między obojczykami. Jej skóra stawała się gorąca w miejscu gdzie ją dotykałem. Ja również robiłem się w tych miejscach gorący. Jakby nasze dusze były ze sobą połączone niewidzialną nicią, dzięki której działo się z nami to samo. Oboje płonęliśmy żywym ogniem. Ogniem miłości i namiętności, który sprawiał, że nasze wnętrza stawały w płomieniach, a nasze ciała pragnęły znaleźć się jeszcze bliżej siebie, aby wspólnie ugasić, albo jeszcze bardziej podsycić pożogę w naszych żyłach.
Po chwili moje dłonie zjechały na stanik jej damskiej koszulki. Powoli przesunęły się po wypukłościach piersi. Czułem, że zaraz ogień, który trawił mnie od środka, wybuchnie i utworzy wielkie serce nad całą ziemią. Kiedy moje ręce dotarły do jej tali i przyciągnęły ją do siebie, tak że między naszymi ciałami nie został nawet milimetr wolnej przestrzeni, dziewczyna głęboko zaczerpnęła tchu, jakby nie mogła w to wszystko uwierzyć, ale nie chciała mnie zatrzymywać.
Schyliłem się i przyłożyłem policzek do jej policzka. Czułem jak dziewczyna drżała z moim każdym wypowiedzianym słowem.
- Gdybyś tylko wiedziała jak na mnie działasz...
Zatraciliśmy się w smaku naszych ust. Całowałem ją, próbując przekazać jej wszystko. Że ubóstwiałem sprzeczać się z nią i przekomarzać. Że była marzeniem mojej duszy. Że nikogo nie kochałem tak mocno jak jej i na pewno nikogo już tak mocno nie pokocham. Że moje serce ponownie obudziło się i otworzyło na miłość i nowe doznania w dniu, kiedy tylko po raz pierwszy zobaczyłem ją na bankiecie jej ojca, w przepięknej turkusowej sukience, która idealnie opinała jej ciało i która przyprawiała mnie o zawroty głowy. (choć starałem się to ukryć)
Vanessa objęła mój kark. Wplotła palce w ciemne pasma moich włosów. Poczułem, że sama powoli traci nad sobą kontrolę. Objąłem ją mocniej, myśląc w duchu o tym, żeby nie zacząć całować jej tak jak chciała tego moja dusza: bez opanowania, jakby nie istniało na świecie nic ważniejszego. Czułem, że drżały mi ręce. Nie wiedziałem jak długo będę w stanie się hamować. 
Przesunąłem delikatnie językiem po jej wargach, nie mogąc się powstrzymać. W tym samym momencie poczułem, że dziewczyna gwałtownie zaczerpnęła tchu, po czym przysunęła swoje drżące ciało jeszcze bliżej mnie. Sam nie wiedziałem jak to się stało, że byłem jeszcze w stanie myśleć o czymś innym niż o dotyku ust Vanessy, o ich smaku, fakturze, delikatności i miękkości. O tym, że ona jednak nie jest mi obojętna. Że ten ogień nie palił się tylko we mnie. Czułem łomotanie serca dziewczyny na swojej klatce piersiowej - nie, na całym ciele, tak jakby tempo jej oddechu i pulsu potrafiło przenieść się w moje ciało i powoli sprawiało, że mój puls starał się być dokładnie taki sam jak Vanessy.
- Harry... – wyszeptała, nie przestając całować mnie ani na chwilę. Czułem jakbym zaraz miał eksplodować. Czułem ciepło w brzuchu, które przenosiło się razem z gorącą krwią w każdy zakamarek własnego ciała. – Harry, nie musisz być taki ostrożny, nie roztrzaskam się. 
Czułem, że żar w moim wnętrzu jeszcze bardziej przybrał na sile, gdy usłyszał jej głos: pełen pożądania i akceptacji. Pragnienia i adoracji. Miłości i ponaglenia. Wszystko czemu ja nie umiałem się oprzeć.
- Vanesso. – jęknąłem. Czy ona nie zdawała sobie sprawy, że ja wcale nie chciałem być taki ostrożny? Robiłem to wszystko dla niej. Ale kiedy dziewczyna skubnęła moje wargi zębami, poczułem, że cała moja silna wola w jednej chwili legła w gruzach. A zawsze myślałem, że byłem uparty i potrafiłem postawić na swoim. Jednak tak było do czasu, kiedy poznałem Vanessę. Wtedy wszystko się zmieniło. Przy niej nic nie było takie same. Nawet moje własne zachowanie względem innych osób.
Położyłem dłonie płasko na jej plecach i przyciągnąłem ją do siebie. Poczułem się tak jakby w momencie, w którym poczułem ciało Vanessy tuż przy swoim, ocierające się delikatnie o mnie, odzyskałem część duszy, tą należącą tylko i wyłącznie do dziewczyny, którą właśnie całowałem. Jakby od początku naszego istnienia wiadome było, że kiedyś się pocałujemy i będziemy zachowywać tak jakbyśmy byli jednym ciałem. Kiedy ja brałem wdech, ona wydychała powietrze. Nasz pocałunek przestał być wtedy delikatny. Zacząłem ją całować coraz mocniej i głębiej. Jedną dłoń wsunąłem w jej włosy, a drugą błądziłem po jej całym ciele, z każdym ruchem przyciągając ją jeszcze bliżej.
 Niespodziewanie Vanessa oderwała się od moich ust, kładąc się zachęcająco na białym dywanie tuż przed kominkiem, ale na bezpieczną odległość. Zerwałem koc z kanapy pod którym spałem od przyjazdu do Whistler i pociągnąłem go za sobą w chwili nakrycia swoim ciałem dziewczyny. Mieliśmy tylko jeden pokój, dlatego ustaliliśmy, że w nim będzie spała Lily wraz z Vanessą, a ja w salonie. Nie wypadało spać razem w jednym łóżku. No może do teraz. 

Wpiłem się w usta Vanessy, z determinacją nie dopuszczając do siebie już jakichkolwiek swoich negatywnych o tej sytuacji myśli. Dziewczyna zerwała ze mnie koszulę i odrzuciła ją na kanapę. Z jej gardła wyrywały się ciche jęki, które sprawiały, że jeszcze szybciej przestawałem panować nad swoim ciałem. Vanessa odwzajemniała moje każde pocałunki. Zwiotczała w moich objęciach, oczy miała zamknięte. Ciągnęła mnie za włosy, skubała wargi. Jęczała. Czułem krew na ustach, ale nie przejmowałem się tym. Obejmowała mnie coraz mocniej, przyciągając mnie do siebie. Wygięła plecy w łuk, przez co moje wargi zsunęły się z jej ust, dotknęły policzka, podbródka, aż w końcu spoczęły na jej szyi. Dziewczyna gwałtownie zaczerpnęła tchu. Odsunąłem się delikatnie, bojąc się, że dziewczyna odsunie się ode mnie. Jesteś idiotą Harry, kompletnym idiotą! Krzyczał mój mózg.
Rozchyliła powieki i przekonałem się po jej oczach całej prawdy co do naszego nagłego zbliżenia. Ujrzałem w nich pożądanie, czułość i miłość. Coś czego nigdy nie spodziewałem się zobaczyć w niczyich oczach, gdyby ich spojrzenie skierowane było na mnie. Dziewczyna wyciągnęła ręke do przodu, złapała mnie za moją i przyciągnęła z powrotem do siebie. Zaczęliśmy się znów całować. Jeszcze bardziej namiętnie i ponaglająco niż wcześniej. Szarpnięciem zdjąłem z niej obcisłą koszulkę i wtedy zorientowałem się, że to czarny stanik przez cały ten czas uciskał jej pięknie zaokrąglone piersi. Czułem, że właśnie w tym miejscu chce być i  to dokładnie o tej porze.
-  Cholera, skarcę się za to jutro. – przekląłem samego siebie. Jak głupek wpatrzony byłem w piękno jej ciała. Przybliżyłem się z powrotem do niej, musnąłem nosem jej szyję i policzki, a potem piersi. Ciało dziewczyny nie stawiało najmniejszego oporu. – Vanes…
- Wciąż powtarzasz moje imię. – wyszeptała.
 Trzymała swoją rękę na mojej piersi, nie pozwalając mi się do niej bardziej zbliżyć. Jednak palce drugiej ręki były wplecione w moje włosy. Wydawało mi się, że czas stanął w miejscu, a ja wraz z Vanessą znajdowaliśmy się w dziurze między tymi czasami, tak że nikt nie mógł nam przeszkodzić.
- Uwielbiam twoje imię. Uwielbiam jego brzmienie. – przysunąłem się bliżej, z każdym słowem muskając delikatnie usta dziewczyny.

Wiedziałem, że znajdowaliśmy się w takim punkcie z którego nie było odwrotu, i wcale mnie to nie obchodziło. Teraz już zrozumiałem, jak to jest ją stracić. Znałem czarne, puste dni do których już nigdy w życiu nie chciałem wracać. Chciałem pamiętać o tej chwili, że byłem z Vanessą tak blisko, jak tylko można być blisko z drugim człowiekiem. 

Z niecierpliwością ukląkłem by zrzucić z siebie spodnie i buty. Brunetka obserwowała mnie, przełykając ślinę. Jeśli zamierzała mi powiedzieć, żebym przestał, teraz był właściwy moment. 
Vanessa podniosła się na łokciu i wyciągnęła drugą rękę aby musnąć delikatnie gładką skórę mojego twardego torsu. 
Moja reakcja była natychmiastowa. Gwałtownie wciągnąłem powietrze, zamknąłem oczy, znieruchomiałem. Vanessa z dudniącym sercem, nie bardzo wiedząc zapewne co robi, przesunęła palcami wzdłuż paska moich bokserek. Objęła potem moje biodra i pociągnęła z powrotem w dół.
Osunąłem się na nią powoli, aż nasze wargi się styknęły. Vanessa uniosła się, żeby mocniej przycisnąć usta do moich, ale cofnąłem się i musnąłem nosem jej policzek. 
W między czasie pozbyłem się opinających ją dżinsów, także byłem pewny, że na sto procent zauważyła jak obrzucałem dzikim spojrzeniem jej całe ciało. Jej podbrzusze okaleczały rozstępy po ciąży, które nie były pod żadnym pozorem powodem do wstydu. Dla mnie były piękne.
Moje palce znalazły się na zapięciu stanika, kiedy Vanessa wygięła się w łuk. Zadrżała, ale nie z zimna, tylko z powodu intymności tego gestu. Byłem pewien, że z nikim nigdy nie była w kontakcie seksualnym oprócz mnie. Nawet nie z Ryanem. Czułem się zaszczycony, mieć jej ciało przypisane tylko i wyłącznie dla siebie.
Przyciągnąłem ją do siebie, łagodnie, znowu pocałowałem ją w szyję i nagie ramiona, próbując odwrócić jej odwagę od moich dłoni. Jej przyśpieszony oddech wręcz parzył moją skórę, oplatała się wokół mnie jak wąż, aż w końcu zacząłem oddychać równie ciężko. Wodziłem dłońmi po jej ciele, głównie po udach. Całowałem jej nagie piersi i brzuch. Vanessa zaś poświęcała swoją chwilową uwagę moim tatuażom. Całowała te tuż nad piersią, nawet i różę, którą zrobiłem specjalnie dla niej. Zauważyłem również jej jedyny tatuaż na nadgarsku, trzy jaskółki z napisem "If you're a bird, I'm a bird", który zrobiła w Londynie na znak naszej miłości. Nie odezwałem się jednak nic na ten temat. Byłem zbyt zaskoczony, że go zatrzymała, a nie usunęła.
- Vanesso. - wyszeptałem. - Vanesso, jeśli chcesz się zatrzymać....
W milczeniu pokręciła głową. Ogień w kominku na szczęście jeszcze nie gasł. Czułem twarde ciało dziewczyny i jej miękką skórę przy swojej skórze. Nie.
- Chcesz tego? - zapytałem ochrypłym głosem.
- Tak. A ty?
Przesunąłem palcami po jej ustach.
- Będę przeklęty na wieki, ale za to oddałbym wszystko.
Vanessa poczuła piekące łzy pod powiekami. Zauważyłem to. Zamrugała mokrymi rzęsami, a ja zobaczyłem w jej oczach po chwili zgodę i coś takiego… Nawet nie potrafiłem określić co to było. Wiedziałem tylko, że nie potrafiłem tak na nią patrzeć, być tak blisko niej bez dotykania jej ust swoimi. Więc kiedy przymknęła oczy, pochyliłem się i musnąłem wargami jej usta. Dziewczyna rozchyliła je pod naciskiem. Nasze ciuchy i bielizna zniknęły w mgnieniu oka. Przycisnąłem Vanessę do dywanu. Znowu poczułem, budzący się do życia, nie dający się ugasić pożar.
Nakryłem jej ciało swoim, modląc się by ta noc trwała jak najdłużej.


"Życie zaczyna się dopiero wtedy, kiedy zesłany na ziemię anioł z diabłem złączą swoje drogi i odtąd będą tworzyć całość. Jedną, jedyną całość, która będzie celem do zapamiętania słów: Przeciwieństwa się przeciągają, więc odwrócone od siebie osoby pokochają."


3 komentarze:

  1. Tak długo na to czekałam w końcu ❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaaaaaa nareszcie ❤❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  3. O boże!! Nareszcie! ❤️ Cudowny rozdział ❤️

    OdpowiedzUsuń