9 sty 2017

Rozdział 96

"Wiesz jakie jest najgorsze uczucie, jakie mogę sobie wyobrazić? Nie ufać osobie, którą się kocha najbardziej na świecie."

Starałam się przeskanować dokładnie to co się właśnie działo. Miałam wrażenie jakby w mojej głowie coś dudniło albo wibrowało, gdy bezskutecznie próbowałam wmówić sobie, że to tylko sen. Ale myliłam się. Choć chciałam, żeby nim był to i tak nie miałam dowodów na to, że to wszystko mi się jedynie śni.
Wpatrywałam się mocno zszokowanym wzrokiem w oddalonego ode mnie o kilka metrów Harry'ego, który również nie spuszczał ze mnie swojego tajemniczego spojrzenia. Stał dokładnie naprzeciwko mnie, tuż za różami. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji co mnie trochę zaniepokoiło. Wyglądał inaczej niż go zapamiętałam. Włosy pozostały w takim samym nieładzie, jednak wyraźnie miały one skróconą swoją długość. Klarowne kości policzkowe widniały po obu stronach jego twarzy, która aż lśniła w świetle latarni. Ramiona zaś opinała jedynie biała koszulka z małym złotym wężem na piersi, podkreślająca jego zarysowane na klatce piersiowej mięśnie oraz tatuaże, a także widoczne muskuły na bicepsach, które również były pokryte czarnym atramentem. Przez jedno ramię, przewieszoną miał swoją skórzaną brunatną kurtkę, przypominającą mi styl motocyklistów na ich dużych, warczących amerykańskich harleyach, których czasem można zauważyć na przedmieściach miasta. Na palcach w obu dłoniach jaśniały grube srebrne pierścienie z niewyraźnymi dla mnie motywami. Brązowe kontrastujące się z kurtką spodnie, podobne trochę do jeansów, sięgały mu do kostki z której równie dobrze można było ujrzeć mały tatuaż w kształcie jakiegoś napisu.
- Nie widzę, żebyś była zadowolona z mojej obecności - jego głos uderzył w moją głowę tak, że wyrwał mnie z zamyśleń - Zresztą, nie każdy ma okazję zobaczyć osobę, która kiedyś była martwa, prawda?
Harry Styles. Powtarzam Harry Styles przemawiał do mnie, a ja wciąż z trudem próbowałam ułożyć kilka słów w jedno przyzwoite zdanie. Czułam jak emocje wybuchają we mnie, wszystkie na raz, starając się mi utrudnić sytuację. Bolało mnie serce kiedy przelatywałam go wzrokiem od góry do dołu aby upewnić się po raz kolejny, że jest prawdziwy. Miałam ochotę rozpłakać się jak małe dziecko, nie mając pojęcia czy rzucić mu się w ramiona czy nie. Z jednej strony chciałam to zrobić, a z drugiej miałam wrażenie, że on by raczej tego nie chciał. Zwyczajnie nie mogłam mu pokazać jakikolwiek uczuć, które we mnie tkwiły. W głębi duszy, bałam się, że Harry zna całą prawdę jeśli chodzi o Lily. O tym, że ma córkę, którą staram się przed nim uparcie ukryć.
- Ty nigdy nie byłeś martwy - odezwałam się przyciszonym tonem, ale wystarczająco słyszalnym. Wyczułam w nim lekką sarkastyczność, której się nawet nie spodziewałam.
- Wiedziałem, że wiesz - usłyszałam rozbawienie w jego głosie, które pojawiło się zaraz po tym jak jego usta wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu - Choć zajęło ci to dość sporo miesięcy by się domyślić.
Miałam wrażenie, że moje szybko bijące serce zaraz przebije mi się przez żebra. Boże, on naprawdę żyje.
- To byłeś ty - w moim gardle nieustannie z trudnością przeciskały się zdania - Ty. Tym mężczyzną w czarnych ubraniach, twarzą ukrytą pod kapturem oraz okularach przeciwsłonecznych ulubionej włoskiej marki.
- Owszem - odparł bez sprzeciwu. Zaskakiwała mnie jego pewność siebie - To byłem ja.
- Ale... ale jak? Jak to możliwe, że... że ty... Boże, dlaczego?
- Oczekujesz wyjaśnień, mam rację? - zapytał, ciągle posyłając swój uśmieszek.
Czyżby ta rozmowa go śmieszyła? Dostrzegłam, że zachowanie Harry'ego również się zmieniło, odkąd ostatni raz mogłam stanąć z nim twarzą w twarz. Było one aroganckie, całkiem do niego niepodobne.
- Zasłużyłam na nie, nie sądzisz? - starałam się być twarda. Nie chciałam by uważał, że przez niego stałam się człowiekiem, który nawet nie potrafi sprzeciwić się drugiej osobie.
- Czyżby? - brunet odwrócił się plecami do mnie, dotykając ostrożnie i powoli jednej z róż koloru rubinowego - Z jakiej racji, miałbym ci wszystko wyjaśniać? Uważasz, że na serio na coś sobie zasłużyłaś?
- A nie? - poczułam rozczarowanie przez to jak Harry potrafił mnie traktować po tym co zrobił, nie czując się nawet za to winny - Śledziłeś mnie. Byłeś praktycznie wszędzie tam gdzie ja. Z niewiadomego dla mnie powodu to robiłeś, gdy ja naprawdę myślałam, że ty...
- Miałem swoje powody - przerwał.
- Niby jakie ty możesz mieć powody?
- Różne - westchnął nawet nie odwracając się do mnie przodem.
- Przestań to robić - zacisnęłam oczy z nerwów - Po prostu przestań. Przejdźmy wreszcie do rzeczy. Chcę wiedzieć co się stało, po...
- Naszym zerwaniu, rozłące? - dokończył, a mi aż podskoczyło serce w klatce piersiowej - Masz na myśli moją nagłą śmierć?
- Upozorowaną śmierć - poprawiłam go na co po raz trzeci do moich uszu dobiegł jego śmiech.
- Nie do końca nazwałbym ją upozorowaną - wreszcie postanowił skierować swój wzrok na moją osobę. W dłoniach rozważnie trzymał czerwono krwistą różę wraz z jej łodygą - Tyle mogę ci powiedzieć.
- To kara, prawda? - w tym momencie totalnie przeniosłam swoje skupienie w jego tęczówki, które lśniły jak szmaragdowe małe kamienie - Kara za to co ci zrobiłam. Za to, że zniszczyłam twoje uczucia i za to jak cię potraktowałam. Po prostu za to że... mnie pokochałeś.
- "Chłopiec już nigdy więcej nie cierpiał i nigdy nie zapomniał tego, czego się nauczył: że kochać to niszczyć i że być kochanym to znaczy zostać zniszczonym."* - zacytował.
Kwiat, który trzymany był przez Harry'ego z wielką ostrożnością, teraz leżał na ziemi. Rozerwane płatki róży walały się pod nogami szatyna. Na jego twarz wkradło się lekkie oburzenie, a także zdenerwowanie. Nie miałam jednak pojęcia dlaczego. 
- Czyli to wszystko przeze mnie? - kontynuowałam. Odczuwałam ukłucie w sercu, które faktycznie aż zabolało - To chcesz powiedzieć? Upozorowałeś swoją śmierć tylko dlatego, że zrobiłam to co zrobiłam? 
Zaczęłam powolnym krokiem zbliżać się do Harry'ego. Pragnęłam usłyszeć bicie jego serca lub tego jak oddycha nierównomiernie.
- Nie zbliżaj się! - zaprotestował, a ja automatycznie zastygłam w miejscu. Powtórnie postawił bramę między mną, a sobą. Szatyn zaczerpnął powietrza, próbując zapanować nad swoimi emocjami. Miałam wrażenie, że coś w nim siedziało. Coś nie dawało mu spokoju.
- Jaki był sens przychodzenia tutaj?! - omal nie krzyknęłam. Chłopak podniósł na mnie swoje niepewne, ale zarazem niezrozumiałe oraz rozdrażnione spojrzenie. Był inny, zdecydowanie inny - Miałeś powód by mnie znaleźć i tu przyjść. Wiem, że miałeś i nie ukrywaj, że jest inaczej - Harry umilkł. Jedynie wpatrywał się we mnie, szukając czegoś - Zależy ci. Wciąż zależy.
- Na niczym mi nie zależy! - warknął, ukazując gniew spowodowany przeze mnie. Zbliżył się do mnie, ale nie na tyle blisko jak oczekiwałam - Na nikim mi nie zależy, rozumiesz!? 
- Zmieniłeś się - odwzajemniłam jego nagły atak.
- Ludzie się zmieniają - stwierdził i znowu powiększył przestrzeń między nami obojga. Plecami odwróconymi do mnie, przejeżdżał palcami po płatkach róż - Nic o mnie nie wiesz. 
- To co się stało tam w Miami... - zaczęłam - ... zmieniło cię. Chcę wiedzieć dlaczego.
- Nie chcesz wiedzieć co się tam stało.
- Jasper. Nie znam jego nazwiska, ale wiem, że ty go znasz. Wiesz o którego mi chodzi. To on powiadomił mnie o twojej śmierci - starałam się być ostrożna w jego obecności - Jest twoim przyjacielem, prawda?
- Tak to prawda - westchnął ze słyszalną irytacją. 
- Czemu mnie okłamał?
- Bo tego chciał.
- To nie jest śmieszne.
- Nie miało być - skwitował.
- Zaczniesz wreszcie ze mną normalnie rozmawiać? - tym razem to ja się zirytowałam jego dziecinnym zachowaniem.
- Wiesz co ci powiem? - Harry błyskawicznie się do mnie odwrócił. Jego mina wskazywała coś więcej niż tylko zdenerwowanie - Może i ja się zmieniłem, ale ty za to ani trochę. Wciąż jesteś taka sama. Wkurwiająca, rozdrażniona, chcąca wszystko wiedzieć - w zielonych oczach coś zabłysło, ale nie wiedziałam czy jest to coś pozytywnego - Tak. Moja "upozorowana śmierć" była po części przez ciebie. Nie masz pojęcia jak bardzo mnie zniszczyłaś. Ale nie tylko ty się do tego przyczyniłaś. 
- Czyli to prawda, że Thomas cię postrzelił? - spytałam z ostrożnością - Że to jemu pozwoliłeś się zabić?
- Nikomu nie pozwoliłem się zabić - sprzeciwił się. Wbił we mnie swój gniewny wzrok - A na pewno nie Thomasowi.
- Nie?
- Nie.
- Jeśli nie Thomasowi to komu? - stałam oszołomiona, ale próbowałam wysłuchać Harry'ego ze spokojem i opanowaniem.
- Czemu cię to tak bardzo interesuje, co?! - podniósł głos tym razem on.
- Ponieważ mam dość kłamstw, rozumiesz?!
- Czasami niewiedza bardziej się opłaca niż znanie prawdy - syknął, przyprawiając mnie o dreszcze.
Z jednym musiałam się u niego zgodzić. Niekiedy trzeba kogoś okłamać by nie sprawić mu bólu nawet najstraszniejszą prawdą. Ludzie jednocześnie boją się skutków rzeczywistości.  
Miałam wrażenie, że Harry ma ochotę się przełamać i wyjawić mi to co powinnam wiedzieć tylko nie był pewny czy to będzie rozsądne. Obserwował mnie i zastanawiał się.
- Powiedz mi, że twoja śmierć nie była prawdziwa.
- Była, a z drugiej strony nie - Harry bił się ze samym sobą - Zostałem postrzelony. Byłem na skraju śmierci i gdyby nie Jasper oraz specjalni lekarze, zginąłbym.
Czyli to jednak była prawda. Jego śmierć po części była realna.
- Kto ci to zrobił?- mówiłam z widzialną złością - Kim był człowiek, który cię prawie zabił?
- Twoim przyjacielem - warknął i znów się do mnie przybliżył - Christopher Parker. To on mnie postrzelił.
Emocje nagle eksplodowały w moim ciele. Doznałam bólu zmieszanego wraz z przerażeniem, kiedy tylko przyglądałam się brunetowi. Jego klatka unosiła się w górę i w dół, alarmując, że ciśnienie mu się podniosło. To nie mogła być prawda. Harry kłamał. Wiedziałam, że kłamał. Chris nigdy nie byłby zdolny do takiej zbrodni. Owszem, może oboje siebie nie lubili, ale boże nie. To się nawet w głowie nie mieściło.
- Kłamiesz! - spojrzenie było przepełnione boleścią - On by tego nie zrobił! Chcesz jedynie oczernić niewinną osobę!
- Ah tak? - zaśmiał się - Są ludzie, którzy wyrządzili mi wiele krzywd. Chciałem dać im tą satysfakcję, że nie żyję. By myśleli, że pozbyli się mnie na serio. A Chris od dawna współpracuje z Thomasem. Oboje chcieli się mnie pozbyć. Chris to jebany zazdrośnik, nie wiesz o tym? Miał mnie dość, dlatego Thomas kazał mu mnie postrzelić.
- Nie - sprzeciwiłam się tym razem ja - Mówisz tak, bo sam go nienawidzisz!
- Po co miałbym kłamać!? - wzdrygnęłam się na jego ton głosu - Posłuchaj mnie idiotko! Wiem, że jesteś w ślepo w niego zapatrzona jak w najlepszego przyjaciela, ale kurwa to podstępny chuj, który sam cię okłamuje!
- Ty od zawsze chciałeś go zniszczyć! Jak mam ci w takim razie uwierzyć!?
- A jak ci powiem, że dlatego kazałem Jasperowi skłamać kto był moim zabójcą tylko dlatego, byś to ty nie cierpiała jeszcze bardziej niż ja!? - chłopak był zły. Miał w swoich oczach tą złość, która przed dwoma laty, nie była aż tak widoczna - Wiedziałem, że jeśli dowiesz się, że to Chris przyczynił się do tego wszystkiego, będziesz próbowała coś sobie zrobić, bo nie zniosłabyś jego zdrady.
Harry się nie mylił. Strata ukochanej osoby oraz przyjaciela poniosłaby mnie na samo dno.
- Więc czemu teraz mi to mówisz?
- Ponieważ wcześniej byłem pizdą! Myślałem jedynie o tobie i nic poza tym się nie liczyło! Po tym co się stało, zdałem sobie sprawę, że idiotycznie kocham osobę, która mnie unicestwiła. Teraz jest czas, gdy wreszcie wszystko odwraca się przeciwko tobie i innym, którzy doprowadzili mnie do tego kim byłem, a byłem chujem i mięczakiem, martwiącym się o głupoty. Ale to koniec. Wszystkie konsekwencje zostaną teraz poniesione.
- O czym ty mówisz?
- Zemsta, Vanesso. Zemsta - wykrzywił usta w głupim uśmiechu - Wszystkich was zniszczę, rozumiesz? Każdy zasługuje na to co spotkało mnie.
- Nie zrobisz tego.
Strach przeszedł przez moje ciało. Kogo ja okłamywałam. Przecież znałam Harry'ego nie od teraz. On nigdy nie wątpił w swoje umiejętności. Był w stanie zrobić nawet najbrudniejsze rzeczy by móc odegrać się na ludziach, którzy mu jedynie zaszkodzili.
- Skąd u ciebie ta pewność? - wrył swój gniewny wzrok w mój.
- Jesteś inny, Harry! - zrobiłam krok przed siebie, ale szatyn od razu zauważył moje zamiary.
- Powiedziałem, nie zbliżaj się do mnie!
Drgnęłam, jakby obudzona ze snu. Szmaragdowe oczy spotkały się z moimi piwnymi. W źrenicach obu tliło się napięcie, wyczekiwanie i niepewność. Jego złość uderzyła we mnie jak piorun. Ciarki przeszły mi po plecach na samo patrzenie na niego.
- Przestań być tym kim się stałeś! - krzyknęłam - To nie jesteś prawdziwy ty! Nie jesteś tym Harrym, którego zapamiętałam.
- Tamtego Harry'ego już nie ma i nigdy nie będzie!
- Nie wierzę! Nie wierzę ci! Pamiętasz co mi mówiłeś? - spytałam spokojnie - Wtedy u nas w domu? Że tym kim byłeś na początku zanim cię poznałam, już nigdy więcej nie pozostaniesz? Czemu teraz odpychasz się od ludzi, którzy znaczą lub znaczyli dla ciebie tak wiele?
- "Często jest tak, że to co stracone, po odnalezieniu jest inne, niż gdy je zostawiłaś."*
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Nie miałem zamiaru - powtórnie jego śmiech dobiegł do moich uszu - Tak łatwo wyprowadzić cię z równowagi - na te słowa moje oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Miałam wrażenie, że w jego tonie nie było krzty uczuć. Przyjrzałam się jego oczom, ale nie zauważyłam żadnych zmian. Poczułam nie przyjemne kłucie w żołądku, a jego intensywny wzrok wcale mi nie pomagał - Szukasz we mnie tej dobroci, choć dobrze wiesz, że ona zniknęła.
- Ona wcale nie zniknęła. Ja wiem, że ona tam jest - odparłam z przekonaniem.
- Vanesso. Tak jak już wspominałem, nic o mnie nie wiesz. Dawny ja zniknął i wszystko razem z nim również. Nie będę tym kim chcesz bym był - złączył palce za plecami - Nigdy więcej.
- Prawdziwy Harry nigdy nie chciałby zemsty na ludziach na których mu zależało, ponieważ ich kocha - kontynuowałam - Ale może ty zawsze miałeś w sobie coś, czego nie dostrzegałam. Ciągnęło cię do złych rzeczy, choć w głębi serca wolałeś ich przeciwieństwa. Upozorowałeś swoją śmierć, bo chcesz zemsty na tych, którzy zniszczyli cię od środka. Dlatego kazałeś Jasperowi by przyjechał do Los Angeles i powiadomił nas o twojej śmierci, byśmy cię nie szukali. Dlatego powiedziałeś mu by nas okłamał, że naprawdę umarłeś, bo nie chciałeś byśmy znali twój plan zbyt wcześno. A to przez cały ten czas chodziło ci jedynie o zemstę. Na mnie, za to co ci zrobiłam, Thomasie i innych.
- Nareszcie ruszyłaś głową - zaklaskał w dłonie. Wzrok jakim mnie obdarzył był taki przeszywający - Mądre zagranie, nie uważasz?
- Od zawsze byłeś podstępny. Mogłam się domyślić, że tak łatwo byś się nie poddał - wysyczałam.
- O tak. Właśnie tak - odwrócił się plecami do mnie - ..."że tak łatwo byś się nie poddał". Wszyscy wiedzą, że Harry Styles się nie poddaje. I cieszę się, że ty także o tym wiesz.
- Co teraz w takim razie? Zabijesz mnie? Będziesz torturował za to, że zniszczyłam to na czym ci najbardziej zależało?
- Pierw poślę twojego przyjaciela tam gdzie jego miejsce - jego diabelski uśmieszek przeszywał moje ciało - Dopadnę Chrisa, a potem zabiję. Potraktuje go tak jak on potraktował mnie. Później będę powoli zabijał pozostałych, a na końcu przyjdę po ciebie. Choć nie wiem co jeszcze z tobą poczynię to uwierz mi, nie będzie to wcale łagodniejsze od reszty kar jakie wymierzę.
- Ty tego nie chcesz - skwitowałam - Nie możesz zabijać. Nie jesteś mordercą!
- Od zawsze nim byłem! Byłaś głupia, że myślałaś, że naprawdę potrafisz mnie zmienić w dobrego człowieka. Mnie przeszywa zło. Piekielne zło, które rządzi się swoimi prawami. Nie interesują mnie konsekwencje moich czynów. Chcę jedynie sprawiedliwości. Sprawię, ze każdy zapłaci srogą ceną.
- To, że ktoś inny potraktował cię tak, a nie inaczej, nie znaczy, że ty musisz postępować tak samo. Pomyśl racjonalnie. Można by było o wszystkim na spokojnie porozmawiać i...
- Czy ty siebie w ogóle słyszysz? - wtrącił się - Czy ty masz jakiekolwiek pojecie do czego dążysz? Tak robią jedynie tchórze, którzy odczuwają te wszystkie dobre pierdolone uczucia. To co się stało, nie da się naprawić zimną krwią. Tu trzeba strategii.
- Vanessa! - usłyszałam za sobą znane wołanie, które wiedziałam, że należało do Louisa - Vanessa gdzie jesteś?! Vanessa!
- Ktoś się stęsknił - zakomunikował Harry, nie przestając ciągle się uśmiechać - Idź. Wyjaw im co wiesz. Powiedz jaki naprawdę jestem. Wiedz, że i tak nic mnie nie powstrzyma.
Dostrzegłam jak szatyn powoli zwiększa pomiędzy nami odległość. Kierował się dokładnie w to samo miejsce z którego go zauważyłam. Na jego twarzy nie było żadnych widzialnych emocji. Jakby wszystko wyparowało. Nawet się za mną nie obejrzał, zanim zniknął w głąb drzew. Rozpłynął się w mgnieniu oka.
- Vanessa tu jesteś! - zawołał Zayn.
Za nim stało dwoje mężczyzn. Ashton, którego o dziwo wcześniej nie widziałam na przyjęciu, był ubrany w szary komplet garnituru z widoczną pod szyją muszką w podobnych kolorze. Louis natomiast miał na sobie jasnoniebieską kreację wraz z czarną koszulą pod marynarką bez krawata.
- On... on tu był - wyjąkałam, kiedy Ashton stanął dokładnie naprzeciwko mnie.
- Spokojnie - złapał moje dłonie w swoje ciepłe - O kim mówisz?
- Harry. Harry tu był. Zniknął tam - błyskawicznie pokazałam palcem - W głąb drzew.
Louis posłał mi zszokowane spojrzenie, jakby nie zamierzał uwierzyć w to co powiedziałam. Mulat, stojący koło niego, zaczerpnął głęboko powietrza. Wiedział, że prawda, którą przez kilka dni ukrywaliśmy przed Tomlinsonem, teraz wyszła na jaw.
- Uderzyłaś się w głowę, Vanessa. On przecież nie żyje - prychnął.
- Przykro mi Tommo, ale tak nie jest - przemówił Ashton, podnosząc wzrok natychmiast na niego.
- O czym ty mówisz, człowieku? Ponad półtora roku minęło odkąd on jest pochowany.
- Styles żyje - wtrącił Malik - Wiemy to od prawie tygodnia. Odkryliśmy, że jego trumna na cmentarzu była pusta. To był pomysł Vanessy by ją sprawdzić. Wybacz, że ci nie powiedzieliśmy.
- Wy chyba żartujecie?! - wbił w nas rozdrażniony wzrok - Powiedźcie, że to właśnie robicie.
- Louis - rzekłam do przyjaciela - To ja kazałam chłopakom ukrywać to przed tobą. Bałam się, że będziesz postępywał wbrew mojej woli.
- Nie wierzę, że aż tak mi nie ufasz.
- Ty również mi nie ufasz.
- Ale by okłamać mnie, że mój przyjaciel jednak żyje? Przeszłaś do chuja samą siebie.
- Dość! Nie mamy teraz czasu na kłótnie. Wyjaśnimy sobie wszystko później. Musimy się zbierać - oznajmił Zayn srogim tonem - Vanessa nie jesteś bezpieczna. Ten chłopak, który się do ciebie dobierał jest wspólnikiem Thomasa. Ryan Henderson. Tak on się nazywa. Jest prawą ręką naszego wroga.
- Jak to? - wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem - Boże, nie.
Upadłam na ziemię, chowając twarz w dłoniach. Łzy nieoczekiwanie pociekły po moich zaczerwienionych od zimna policzkach. Ashton momentalnie kucnął przy mnie by schować mnie w ramionach. Chłopcy zaś stali w miejscu z żalem rozlanym na ich twarzach. Rozpłakałam się, czując jak czysty ból przeżera się w najgłębsze zakamarki mojego ciała. To wszystko musi być jedynie koszmarem. Nie żadną prawdą tylko koszmarem.
- Vanessa musimy już iść - przyjaciel przytulający mnie do siebie, próbował mnie uspokoić - Niall z Liamem i Mirandą już zabrali Ryana do siebie i pewnie go przesłuchają. Nic jak na razie ci nie grozi.
- Chris - wydukałam - Chris też jest wspólnikiem Thomasa.
- Skąd o tym wiesz? - głos Louisa zadudnił mi w głowie.
- Harry mi to powiedział.
- Jebany skurwiel - zaklną Zayn, wyraźnie zezłoszczony - Jak my kurwa nie mogliśmy tego zauważyć!?
- Co jeszcze wiesz? Co jeszcze ci powiedział? - Tomlinson z ostrożnością przykucnął obok mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu.
- To Chris postrzelił Harry'ego, ale przeżył z pomocą lekarzy i Jaspera. Był bliski śmierci.
- To dlaczego więc, upozorował swoją śmierć?
- Bo chce zemsty. Na wszystkich, którzy go skrzywdzili.
- To by się zgadzało - przyznał mulat i wyciągnął opakowanie z papierosami z kieszeni swoich spodni.  Zauważyłam, że zawsze gdy jest zdenerwowany to sięga po to by zapalić.
- Słuchajcie nie mamy czasu - Ashton kolejny raz dał o sobie znać - Nie jesteśmy pewni czy Thomas coś planuje, ale na wszelki wypadek zmywajmy się stąd.
- Muszę zadzwonić - zakomunikowałam - Do Eleanor.
- Czemu akurat do niej? - spytał Tommo wyraźnie zdziwiony.
- Musi zabrać Lily i wyjechać z nią, zanim Harry dowie się o jej istnieniu.
- Ale gdzie?
- Mój ojciec ma mały domek letniskowy, kilka kilometrów za Los Angeles. Musisz mi pomóc, proszę - mówiłam błagająco.
Louis musiał mi zaufać. Nie miałam wyboru by postąpić inaczej. Moim obowiązkiem było chronić swoją córkę przed jej ojcem szaleńcem. Nie spodziewałam się, że czas aż tak zmieni Harry'ego. Tym bardziej teraz nie mogłam pozwolić na to by w ogóle zbliżył się do niej. Wciąż dziękowałam Bogu, że on nic o niej nie wie, bo gdyby wiedział to by mi to wypomniał. Nawet Jasper nic mu nie wspominał, co przyznam mnie lekko zaskoczyło.
Przyjaciel wyciągnął z kieszeni marynarki swój telefon i wybrał mi numer do swojej dziewczyny. Po chwili podał mi go, a ja momentalnie przytknęłam go do ucha.
- Halo, Louis? - spokojny ton Eleanor przemówił do mnie.
- Eleanor to ja Vanessa. Musisz coś dla mnie zrobić.
- Vanessa? Jezu, co się dzieje? Czemu płaczesz? - mówiła mocno przejęta.
- Spakuj wszystkie rzeczy Lily jakie masz i jedź pod adres, który ci zaraz wyślę. Zrób to jak najszybciej. Musisz z nią wyjechać.
- Nic nie rozumiem. Dlaczego mam wyjechać?
Oddychałam nierównomiernie, na dodatek cała trzęsąc się prawdopodobnie z zimna.
- Zaufaj mi. Wysyłam ci adres. Będę tam najszybciej jak się da - rozłączyłam połączenie i nakazałam Louisowi, żeby napisał w wiadomości adres domku letniskowego do którego poprosiłam Eleanor by zabrała moją córkę.
- Dobra. Zrobione - potwierdził - Wy idźcie do samochodu. Ja pobiegnę i zobaczę czy Styles się tu przypadkiem jeszcze nie kręci.
- Zayn potrzebuję twojego samochodu - spojrzałam na czarnowłosego, który miał wzrok wbity w ziemię. Podniósł głowę w moją stronę, kiedy tylko usłyszał moją prośbę - Przyjechałam autem Jonathana, a muszę pojechać do Chrisa.
- Zwariowałaś? - Ashton mówił tak bardzo opanowanym głosem. Wciąż tulił mnie w swoich ramionach, zdając sobie sprawę jak bardzo mi zimno - Jeśli tak jak mówisz, ma on coś wspólnego z Thomasem to lepiej trzymaj się od niego z daleka. My postaramy się go dopaść.
- Nic nie rozumiecie - pokręciłam głową - Jeśli teraz nie pojadę do niego to on zginie! Harry zrobi mu krzywdę!
Trzech chłopców wymieniło się dziwnymi spojrzeniami. Z ich wyrazów twarzy wynikało, że zastanawiają się nad tym co powiedziałam. Zwyczajnie nie byli chętni, ale miałam nadzieję, że udało mi się ich przekonać.
- Masz - mulat wyciągnął z kieszeni kluczyki od swojego pojazdu na którym widniał charakterystyczny znak niemieckiej marki samochodowej BMW - Stoi na parkingu. Ale jeśli coś ci się stanie...
- Umiem o siebie zadbać - odparłam na co Zayn jedynie westchnął.
Przyjaciel, który nadal miał złączone swoje ciepłe dłonie z moimi, pomógł mi wstać na nogi. Ashton przytulił mnie jeszcze raz, co dało mi do zrozumienia, że się o mnie martwi. Wszyscy się martwili zagrożeniem jakie powstało. Szepnęłam elegancko ubranemu szatynowi by przekazał moim rodzicom, informację o moim nagłym wyjściu. Skinął jedynie głową na moje słowa, po czym przeniosłam wzrok na pozostałą dwójkę przyjaciół, dziękując im za to co dla mnie robią. Uśmiechnęłam się lekko do nich, a następnie moje nogi same poniosły mnie w stronę parkingu, który akurat znajdował się przed ogromnym domem.

*Perspektywa Ryana*

Pierwszym co poczułem odzyskując przytomność, był ból. Ból wyciągniętych ramion, skrepowanych nadgarstków i nienaturalnej pozycji, w jakiej znajdowało się ciało. Ten ból przez bardzo długą chwilę nie pozwalał mi na zebranie myśli, zniechęcał do otwarcia oczu. Lecz w końcu musiałem to zrobić. Ostatnią zapamiętaną rzeczą był strach, przerażenie i siłowanie się z mężczyzną, który próbował wstrzyknąć mi coś na uspokojenie na tyłach dużego samochodu.
Bardzo powoli uchyliłem swoje powieki. W pomieszczeniu, w którym mnie uwięziono, panował mrok. Jednak nie wyglądało ono na więzienie, raczej na piwnicę bym powiedział. Na wprost miałem
drzwi, silnie odrapane, z kilkoma zamkami, wyglądające na bardzo wytrzymałe. Po prawej miałem okno, z którego widok zasłaniały solidne kraty. Po lewej łóżko, na którym w nieładzie poniewierała się pościel. Krzesło wraz ze stołem na którym stała mała lampka również były obok posłania. Na otaczających mnie ścianach dominował kolor szary i brązowy, gdzieniegdzie załamany zielenią. Wzdrygnąłem się kiedy pod moimi nogami ujrzałem rubinowe plamy krwi. Ostrożnie spojrzałem w górę, na skrępowane dłonie i z przerażeniem uświadomiłem sobie, że moje nadgarstki otaczały metalowe pierścienie, połączone solidnym łańcuchem z hakiem na suficie. Już wtedy zorientowałem się skąd ta krew. Nie miałem najmniejszych szans, aby się stąd nawet uwolnić. Bezradnie rozejrzałem się dookoła. Musiałem to zrobić powoli, bo głowa mi pękała przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Na moje nieszczęście nic nie znajdowało się w pomieszczeniu, co pomogłoby mi się wydostać.
Poruszyłem ramionami, próbując chociaż odrobinę zmienić pozycję. W panującej ciszy rozległ się metaliczny brzdęk łańcucha, poza tym było słychać jedynie mój głośny, przyśpieszony oddech. Nawet wentylator pod sufitem poruszał się prawie bezszelestnie. Do jasnej cholery, nawet nie miałem pojęcia czemu tu jestem. Zdawałem sobie jedynie sprawę z tego, kto mnie tu przywiózł i uwięził. To byli oni. Kumple Stylesa, którzy równie dobrze starali się unicestwić Thomasa. Może widziałem ich raz albo dwa razy, ale to wystarczyło by oni mnie szybko rozpoznali. Wiedzieli od razu kim jestem.

  
Nagle rozległ się szczęk zamka, który otworzył drzwi przede mną. W progu stanął Zayn oraz podajże Liam. Nikt z nich nie współczuł mi, nie odczuwał żalu. Patrzyli bez emocji na łańcuchu owinięte wokół moich poranionych nadgarstków i na plamy krwi, rozlewające się z przodu mojej białej, przepoconej koszuli, która była okryta trochę już porwaną marynarką. 
- No nareszcie - odezwał się mulat z całkowicie niemiłym uśmiechem - Już myśleliśmy, że za wcześno cię zabiliśmy.
Oboje wyglądali inaczej niż na przyjęciu. Zamiast stylowo dobranych garniturów, mieli teraz na sobie codzienne ubrania. Zwykłe krótkie koszulki z dobranymi spodniami. Prezentowali się nieprzyzwoicie opanowanie co podkręciło mi trochę ciśnienie. 
- Widzisz, za wcześno się nade mną zlitowaliście - warknąłem, co chwila przenosząc swój wzrok z jednego na drugiego.
Liam przeszedł na lewą stronę pomieszczenia, zasiadając na krzesło, które było dokładnie obok małego drewnianego stolika.
- Zrób to co masz zrobić i spadamy stąd - nakazał ze zrezygnowaniem przyjacielowi.
- Z przyjemnością - Zayn przeniósł swoje dziwne spojrzenie na mnie. Wyciągnął jednego papierosa ze swojej kieszeni, po czym go zapalił. Zakaszlałem, gdy dym doleciał do moich nozdrzy - Ryan Henderson. Dawno nie mieliśmy okazji na siebie wpaść.
- Słuchaj. Nie wiem czego ode mnie chcecie, ale wiem, że zdajecie sobie sprawę kim jestem.
- Myślisz, że jesteśmy aż takimi idiotami, byśmy nie wiedzieli dla kogo pracujesz? - zirytował się.
- Poprawka. Wiecie dla kogo pracowałem - odrzekłem - Chodzi wam obu tylko o Thomasa, prawda? To dlatego tu jestem? Musicie wiedzieć, że nie pracuje dla niego już od ponad kilku miesięcy. 
- Mówisz, że nie wiesz dlaczego tu jesteś? - Zayn oparł się o drzwi, widocznie rozśmieszony - Dziwne.
- Przestań kurwa zachowywać się jak jakiś jebany szczur i powiedz mi wreszcie, za co tu jestem.
Usłyszałem jak Liam nabiera powietrza, patrząc na swojego rozdrażnionego kumpla. Zorientował się, że mulatowi podniosło się ciśnienie przez moją osobę.
- Wiesz, nie wiem czy jesteś naprawdę taki tępy czy tylko udajesz - roześmiał się czarnowłosy - Widać, że szacunek gdzieś ci spierdolił.
- I ty masz czelność mówić mi o szacunku? - prychnąłem.
- Możesz Zayn przechodzić do rzeczy? Zaczynacie mnie oboje wkurwiać - oznajmił Liam. Był rozdrażniony naszym zachowaniem w stosunku do siebie obojgu. 
- Vanessa McClain. Znasz laskę, nie? - mulat kontynuował, a ja powtórnie podniosłem na niego swój gniewny wzrok - Czego od niej chcesz?
- Niczego.
- Nie udawaj koleś, dobra? Wiemy, że masz jakiś plan z Thomasem.
- Przecież powiedziałem, że nie mam z nim nic wspólnego!
- Sądzisz, że nas nabierzesz na tą gadkę? - stał nieruchomo z założonymi rękoma, dokładnie przelatując po mnie swoimi oczyma.
- Nikogo nie mam zamiaru nabierać. Zrozum lub zrozumcie, że nie mam z nim najmniejszego kontaktu. Nie rozmawiam z tym pojebem. Miałem go dość. Owszem, kiedyś współpracowaliśmy razem, starałem się mu pomóc zniszczyć Stylesa, ale do niczego tak naprawdę się nie przyczyniłem. Nie miałem wpływu na to co robił.
- Jaką rolę w takim razie gra Vanessa? - do moich uszu dobiegł pytający ton Liama.
- Żadną rolę. Po prostu jesteśmy znajomymi. Poznaliśmy się w parku dawno temu. Wiedziałem od razu kim ona jest i do kogo należała, ale przysięgam, że nigdy nie miałem do niej złych zamiarów.
- I mam uznać ten pocałunek na bankiecie za przypieczętowanie twojej znajomości z nią?
- Wszyscy wiemy jak działają na nas kobiety. Vanessa zawróciła mi w głowie. To tyle co mogę powiedzieć.
Na samo imię tej dziewczyny, uśmiech wkradł się na moje usta. Jej piękne kasztanowe włosy, kontrastujące się z idealnymi brązowymi tęczówkami w których kryje się tyle uczuć. 
- Styles nie będzie z tego zadowolony.
- Co? Przecież on nie żyje - uśmiałem się.
- Tak uważasz? To wkrótce się zdziwisz - w jego oczach dostrzegłem błysk - Ciesz się, że to nie w jego ręce wpadłeś. Nie wyglądałbyś teraz tak jak wyglądasz, a to, jest dopiero początkiem.
Machnął do Liama ręką by dać mu znać, że rozmowa się zakończyła i że mogą już wracać. Chłopak siedzący na krześle, po chwili wstał i jedynie ominął mnie, nawet nic nie mówiąc. Drzwi zamknęły się z głośny trzaskiem przekręcającego się w zamku klucza.

*Perspektywa Harry'ego* 
Los Angeles niczym nie zmieniło się przez te prawie dwa lata i szczerze, gdyby nie sprawy jakie tu mam do załatwienia to nawet bym się nie ruszył z Miami. Ale zemsta smakowała słodziej niż myślałem. Wszystko zaczynało układać się zgodnie z moim planem, którego byłem w stu procentach przekonany. Strategie jakie opanowałem miały doprowadzić mnie do upragnionego zwycięstwa. Pragnąłem teraz tego najbardziej na świecie. Miesiącami zastanawiałem się, jaka kara będzie najsprawiedliwsza dla ludzi, którzy tak doszczętnie doprowadzili do zniszczenia mi życia.
Gdy przypominałem sobie te wszystkie rzeczy, które tak bardzo odbiły się na moim zdrowiu to miałem po prostu ochotę rozwalić komuś łeb. Zabójstwo mojego ojca, śmierć Danielle, niecelne postrzelenie Gemmy, rozstanie z Vanessą czy nawet szpital w którym przebywałem po postrzeleniu przez Chrisa, zastanawiało mnie gdzie popełniłem błędy. Ale to wcale tak naprawdę nie chodziło o mnie. To nie ze mną były problemy. Tylko z ludźmi, którzy nienawidzili mnie, chcieli po prostu ukarać lub dosłownie wprowadzić do grobu. Zrozumiałem, że trzeba walczyć o swój honor. Nikt nie miał prawa zabrać mi spokoju na który zapracowałem, dlatego teraz, przyszedł czas na wszystkich. Nie będę rozrzutny. Załatwię to raz, a dobrze.
- Zmieniłbyś tą koszulkę - jęknięcie mojego przyjaciela wybiło mnie z zamyśleń, kiedy tylko weszłem do salonu.
Od paru dni, Jasper i ja mieszkaliśmy w jego nowym wynajętym mieszkaniu. Nie było ono zbyt duże, ale dla nas obojga, zdecydowanie wystarczające. W pokoju w którym przebywaliśmy dość często, nie było praktycznie nic oprócz czarnej welurowej kanapy, niewielkiego telewizora oraz małego stolika. Na ścianach dominował pomarańczowy odcień, który raczej nie zaliczał się do moich ulubionych kolorów.
Kumpel leżał rozłożony na sofie i zrezygnowany przeglądał każdy kanał w telewizji. Pizza, którą zamówił, leżała na stoliku już prawdopodobnie zimna.
- Coś z nią nie tak? - udałem głupka. Zabrałem mu puszkę redbulla, który był niestety już w połowie wypity i przysiadłem się do niego wyczerpany.
- Masz na sobie ludzką krew. Jeśli ktoś się dowie, że zamordowałeś kogoś to pójdziesz siedzieć.
- Zaraz i tak jadę załatwić kolejną sprawę, więc nie ma potrzeby by ją zmieniać na nową, jak możliwe, że się znowu pobrudzę - dałem wyraźny nacisk na ostatnie słowo.
- Styles. Zabiłeś już dziś dwoje ludzi. Nie wystarczy ci jak na pierwszy dzień?
Jasper automatycznie zgasił telewizor i przeniósł swój ekscentryczny wzrok na moją osobę. Zgniotłem puszkę w dłoni, za chwilę odstawiając ją na szklany stolik.
- Tamtych zabiłem przypadkowo, mówiłem ci. Nie miałem zamiaru zamordować ich dzisiaj, ale akurat na nich wpadłem i tak wypadło. Przynajmniej mam ich z głowy.
- Kim oni w ogóle byli?
- Dealerami narkotykowymi. Kiedyś załatwili mi podróbki heroiny, a ja nie miałem okazji się za nich wziąć, ponieważ podobno zniknęli z miasta - oznajmiłem, za chwilę podnosząc się na nogi - Daj mi swój rewolwer.
- Co? Po co? Masz swój.
- Ten który mi dałeś, nadaje się do chuja. 
- Nie przesadzaj. Jest dobry.
- Jak mówię, że jest chujowy to jest chujowy. Dawaj swój - nakazałem, a przyjaciel ze znudzonym wyrazem twarzy, podał mi swoją broń, którą wyciągnął zza pasa spodni.
- Bądź ostrożny.
- Zawsze jestem - odrzekłem, czując jak moje kąciki ust podnoszą się do góry - A, i jak coś to twój samochód też biorę.
Chłopak posłał mi gniewne spojrzenie. Szybkim ruchem zabrałem kluczyki od pojazdu ze stolika i ruszyłem do drzwi, które za chwilę zamknęły się za mną z charakterystycznym trzaskiem. Natychmiast rozpoznałem sportową Porsche Panamerę w srebrzystym lśniącym kolorze. Musiałem przyznać, że Jasper miał gust, jeśli chodzi o takie podtuningowane bryki.


"Będę sobą, choć świat na psy ciągle idzie
na przekór innym, drogą swą podążać będę
Żył jak chciał, nie patrząc na stado
Jestem panem swego losu."

O dziwo na ulicach Los Angeles było spokojnie i niemal pusto. Na krzyż omijało mnie może z trzy, cztery pojazdy, ale ja nigdzie się nie śpieszyłem. Wręcz lubiłem podziwiać panoramę tego miasta zarówno w dzień, jak i już po zmroku. Księżyc idealnie kredowobiały, widniał na niebie pośród malutkich gwiazd, które układały się w dziwne kształty. Nacisnąłem na pedał gazu przy zbliżającym się skrzyżowaniu by zdążyć przejechać na zielonym świetle. Po chwili wjechałem w cichą dzielnicę po której po obu stronach drogi znajdowały się nadzwyczajnie przyzwoite domki jednorodzinne. Dokładnie zapamiętałem tą okolicę. 
Momentalnie zaparkowałem swojego czterokołowca na trawniku przed domem w którym znajdował się mój cel. Był to parterowy budynek w kolorze beżowym z wbudowanym garażem i własnym parkingiem, otoczonym rozległym trawnikiem i płotem ze stalowych prętów. Przeładowałem swoją broń, sprawdzając przy okazji czy mam dodatkowe amunicje. Wysiadłem ze swojego Porsche i skierowałem się pod drzwi. Gdy tylko nacisnąłem na dzwonek, rozglądnąłem się przy okazji czy nikogo nie ma w pobliżu. Okazało się, że nie.
W momencie, kiedy drzwi zrobione z utwardzonego forniru w kolorze ciemnego orzecha, otworzyły się przede mną, w progu stanął Chris. Ubrany w srebrzystobiałą koszulkę oraz w krótkie męskie spodenki moro, wyglądał zwyczajnie.
Zanim jednak zdążył coś wypowiedzieć, błyskawicznie popchnąłem go do tyłu co spowodowało, że uderzył się w ścianę za sobą. Wiszący obramowany obraz przedstawiający krajobraz gór, spadł na podłogę obok niego.
- Co do...
Nawet nie dałem mu dokończyć. Moja krew wrzała, a w ustach pojawił się ten sam charakterystyczny metaliczny posmak. Wszystko to miało smak krwi.  Wykorzystałem jego chwilową dekoncentrację i uderzyłem go z wielkim impetem w twarz. Głowa zatoczyła się do tyłu.
- Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha - jadowity uśmiech wkradł się na moje usta. Dokładnie skanowałem jego bezradność, podnosząc go do góry i gwałtownie przywierając do ściany.
- To... to niemożliwe - leniwie otworzył swoje powieki, pomimo bólu. Zszokowany moją obecnością, zaczął się bronić.
- A jednak. Niemożliwe staje się możliwe. 
Kiedy kolejny cios dosięgnął jego szczęki, z kącików ust od razu zaczęła spływać czerwona ciecz. Zaśmiałem się w duchu.
- Ale ty nie żyjesz - kontynuował zacięcie mój przeciwnik.
- Musisz jeszcze dużo poćwiczyć nad celnymi strzałami, jeśli następnym razem będziesz miał zamiar trafić mnie w serce - odparłem - Choć wątpię czy będzie ten następny raz.
Chris próbował wymierzyć mi cios swoją prawą ręką, jednak automatycznie zrozumiałem jego zamiar i w mgnieniu oka wykręciłem mu dłoń, tak, że aż zawył z cierpienia. Moje oczy przepełniał gniew, który był nieposkromiony. Postanowiłem odwzajemnić jego ruch, więc wolną ręką, walnąłem go w okolicę podbrzusza. Zaklął siarczyście i odepchnął mnie od siebie, ale sam za chwilę upadł na kolana, przy okazji łapiąc się za brzuch.
- Jakim cudem przeżyłeś skurwysynie!? - warknął widocznie rozdrażniony tym, że podjąłem walkę.
- Są ludzie, którzy nie mają doświadczenia w tym co robią. A ty tego nie miałeś, gdy strzeliłeś do mnie. Choć celowałeś w serce to i tak je ominąłeś, wsadzając mi kulę obok.
- Byłeś martwy! Widziałem!
- To źle widziałeś - kucnąłem przy brunecie, który z taką zawziętością i zdenerwowaniem na mnie spoglądał - Mnie się nie da zabić tak łatwo jak myślisz.
- Miałeś jebane szczęście!
- Owszem, miałem. I jestem z tego niezmiernie szczęśliwy - uderzyła we mnie ta sroga arogancja.
- Nie było cię prawie jeden i pół roku - splunął krwią - Gdzie się kurwa podziewałeś?
- Tu i tam - westchnąłem - Planowałem jaka kara będzie dla ciebie najbardziej stosowna. Uznałem, że śmierć. Nie sądzisz, że to najlepsze rozwiązanie?
- Ty nie przyjechałeś tu po mnie! Przyjechałeś po Vanessę by ją ode mnie odizolować!
- Nietrafny strzał - zacząłem bawić się swoim nożem, którego wyciągnąłem zza buta. Ten koleś mnie naprawdę przynudzał - A może i trochę coś w tym jest, ale nie. Oboje poniesiecie konsekwencje za to co mi zrobiliście. Człowieka, którego pamiętasz już nie ma. Nie czuję nic oprócz żądzy zemsty. Myślałeś, że ujdzie ci na sucho to, że o mało co mnie nie pozbawiłeś życia?
- Gdybym tego nie zrobił to Thomas zabrałby się za Vanessę! Nie mogłem ryzykować! Groził, że ją zabije!
- Bredzisz chuju! Nie było pomiędzy wami żadnego ultimatum! Chciałeś mojej śmierci, bo nie mogłeś znieść, że Vanessa kurwa nie należy do ciebie! Zazdrość zjebała ci umysł! Postanowiłeś współpracować z Thomasem, ponieważ wiedziałeś, że on tak samo nienawidzi mnie jak ty! Oboje chcieliście spakować mnie do grobu!
- Jebało mnie twoje życie! Chciałem jedynie nie stawiać Vanessy w niebezpieczeństwie. I u chuja mi to lata czy żyjesz czy nie. Byle, by ona zaznała spokoju, którego u ciebie nigdy nie miała. Twoja kryminalna przeszłość ją niszczy!
- Powiedziała ci to czy raczej wymyśliłeś to na poczekaniu? - swoją prawą dłoń przeniosłem na jego szczękę, coraz mocniej ją ściskając - Nie pierdol rzeczy o których nie masz pojęcia. Nie zaplanowałem niczego, co mogłoby ją skrzywdzić. Thomas sam mnie znalazł, bo chciał się odegrać za to, że zamordowałem jego siostrę dziwkę.
- To po co się z Vanessą kurwa związałeś, jeśli zdawałeś sobie sprawę już wcześniej, że jakiś popierdoleniec próbuje dokonać na tobie zemsty!?
- Ona wiedziała na co się pisze. Widocznie nie przeszkadzało jej to, a wiesz dlaczego? Bo mnie kochała.
Dostrzegłem jak krew z jego warg zaczyna spływać na bawełnianą koszulkę. Przetarł natychmiast ręką rubinową ciecz, plamiąc sobie przy okazji dłoń.
- A teraz myślisz, że cię kocha!? Przypuszczasz, że coś do ciebie czuje, po tym co zrobiłeś?!
- Nie zależy mi na jej przeklętych uczuciach. - szarpnąłem go niespodziewanie  - Zniszczyła wszystko co było we mnie dobre. Nie, to ja zrozumiałem, że te uczucia były gówno warte. Doszczętnie dokonała rzeczy, których teraz o to skutki widzisz. Dlatego dostanie jej się podobna kara.
- Nigdy byś jej nie zabił! - warknął, spojrzeniem pełnym grozy - Ona zbyt dużo dla ciebie znaczy! Dobrze wiesz, że jest twoim przeciwieństwem, który może pomóc ci nad sobą zawładnąć!
- Mylisz się. Dosłownie się mylisz. Zawładnąć nad sobą mogę jedynie ja sam. Stałem się tym kim jestem, ponieważ tego chciałem i chcę do teraz. Ból przeradza się w nienawiść, wyrażającą jedynie pogardę. Ja pragnę szybkiej i precyzyjnej zemsty.
- Jesteś zerem, Styles! Zawsze nim byłeś i do końca swojego jebanego życia nim będziesz!
Chris zamachnął się i kopnął mnie nogą tak, że przewróciłem się na podłodze. Brunet nie tracąc swojej szansy, pobiegł do kuchni i zaczął przeszukiwać wszystkie szafki z przeszywającym hukiem. Gdy zdałem sobie sprawę z tego co planuje, szybko zebrałem się w siły i wstałem. Zdenerwowanie przeleciało po jego ciele, kiedy niestety nie był w stanie znaleźć żadnej broni. Cały czas wlepiał we mnie rządny zemsty wzrok, gdy znalazłem się tuż przy nim. Szybko zamachnąłem się zadając cios w brzuch Chrisa. Zawył z bólu i złapał się za podbrzusze, chwiejąc się na nogach. Gwałtownie przyciągnąłem go do siebie, po czym uniosłem i rzuciłem prosto na drewniany stół, który za chwilę połamał się pod jego ciężarem. Niby Chris chodził na siłownię, widać to było głównie po jego ciele, ale nie był wystarczająco silny tak jak ja. Gruchot złamanego drewna przesiał pomieszczenie. Zauważyłem, że brunet nie poruszył się od tej chwili. Podniosłem swój ulubiony ostry nóż z kafelkowej podłogi z którym za żadne skarby się nie rozstawałem. Obróciłem go parę razy pomiędzy palcami, dogłębnie obserwując swoją ofiarę. Kiedy już miałem wbić ostre narzędzie w serce nieprzytomnego Chrisa, coś we mnie uderzyło. Po moim ciele przeszedł okropny ból, przeszywający lewą stronę mojego biodra. Opadłem na podłogę, upuszczając również swój nóż za sobą.
- Zostaw go! - usłyszałem kobiecy głos z nutką strachu.
Odwróciłem się za siebie momentalnie. Moje oczy dostrzegły wściekły wyraz twarzy Vanessy, która nadal błyszczała w swojej idealnie dopasowanej seksownej, błękitnej sukni. Odrzuciła obraz z powrotem na podłogę, który posłużył jej wcześniej jako narzędzie do powalenia mnie na ziemię. Niezłe zagranie. Dziewczyna wykorzystując swoje chwile, podbiegła do chłopaka, który leżał na rozwalonym stole.
- Kogo ja widzę - zaśmiałem się z irytacją, po czym wstałem na nogi - Nie przypuszczałem, że po tym co ci powiedziałem, będziesz chciała obronić swojego przyjaciela przed śmiercią.
- Chris! Chris słyszysz mnie? Powiedz coś! - jej ton głosu wydawał się płaczliwy - Co ty mu zrobiłeś!?
- Mówiłem, że jego śmierć będzie szybka.
- Nie zabiłeś go! On wciąż oddycha!
- Doprawdy? - złapałem dziewczynę za ramię i podniosłem ją, tak, że teraz jej brązowe tęczówki przeszywały moje w kolorze ciemnej trawy. Strach, jaki w nich panował, podsycał mnie jeszcze bardziej, dając mi do zrozumienia, że boi się mnie, jak jeszcze nigdy wcześniej. Nerwowo przybiłem ją do ściany, słysząc za chwilę cichy pisk wylatujący z jej ust. Klatka piersiowa zaczęła się szybko unosić, kiedy zwiększyła częstotliwość napełniania płuc - Mógłbym spróbować jeszcze raz.
Machinalnie podniosła rękę i z całej siły uderzyła mnie w policzek, który za chwile nabrał czerwonego koloru. Impet był tak duży, że moja głowa odskoczyła na bok. Co za suka.
- Nie waż się mu nic zrobić! - wrzasnęła, próbując się cały czas wyrwać z mojego uścisku. Przywarłem jej ręce do zamurowania za nią już trochę lekko poddenerwowany.
- A bo co? Wbijesz mi te swoje złote szpilki w biodro jak to zrobię? - złośliwy uśmiech nie schodził z mojej twarzy nawet za grosz - Chętnie bym to zobaczył.
Vanessa zaczęła się wiercić, za wszelką cenę starając się mnie ode niej odepchnąć. Ale dobrze wiedziała, że jestem zbyt silny do pokonania.
- Jesteś potworem! Podstępnym potworem! Puść mnie!
- Obserwuj jak twój przyjaciela umiera, powolną, ale czystą śmiercią. Prawdopodobnie za niedługo przestanie oddychać, a jego serce się zatrzyma. Pomyśl co sobie wtedy o tobie pomyśli. Zginął, bo go nie uratowałaś.
Zadrżała na dźwięk mojego głosu. Czuła mój bijący żar. Przełknęła cicho ślinę z nadzieją, że wszystko będzie dobrze. Schyliłem bez pośpiechu swoją głowę, aż dotknąłem wargami jej szyi i odezwałem się z ustami tuż przy jej skórze, dopasowując tempo swoich słów do jej pulsu. Z drżeniem zamknęła oczy, kiedy moje dłonie przesunęły się w górę po jej ciele.
- Nie dotykaj mnie! - miała rozszerzone źrenice. Ten widok przeraził ją bardziej niż wszystko inne. Opanowany ja był przerażający - Nie możesz pozwolić mu umrzeć! Ty nie zsyłasz śmierci na ludzi! - powtórnie odepchnęła mnie od siebie tym razem kopniakiem w brzuch, jednak nie zatoczyłem się do tyłu tak jak oczekiwała.
- Zsyłam śmierć tylko na ludzi, którzy na nią zasługują - przypomniałem - To się nazywa sprawiedliwość.
Uniosłem swój wzrok, dokładnie próbując wyczytać emocje z jej twarzy. Przerażenie, ból, strach, oburzenie, wściekłość, rozdrażnienie i irytacja były tak mocne, że aż same przepełniały mnie tą satysfakcją, że wykonuje dobrą robotę.
- Omotała cię żądza zemsty, ale wiem, że jest w tobie dobro! Chcesz być zły, ponieważ uważasz, że nikt w życiu nie traktował cię poważnie. Nikt nigdy nie troszczył się o ciebie ani nie kochał. Ale to nie prawda. Kochałam cię Harry, niewyobrażalnie mocno. Zakochałam się w dobrym tobie!
- Gdybyś mnie kochała to nigdy nie pozwoliłabyś mi odejść! - mocniej ścisnąłem jej nadgarstki na których widać było silne ślady uścisku - Twoje słowa nic nie znaczyły. To co do mnie czułaś nie wiem czym było, ale nie wierzę, byś kochała mnie wtedy tak mocno jak ja to robiłem.
- Jak się dowiedziałam, że wyjechałeś, chciałam umrzeć. Zrozumiałam, że popełniłam błąd tak cię krzywdząc, ale nie sądziłam, że to aż tak bardzo się na tobie odbije. Nie chciałam cię skrzywdzić. Uwierz mi, nie chciałam byś cierpiał przeze mnie. Pragnęłam jedynie rozłąki w pokoju.
- W każdym słowie jakie wypowiadałaś, czuć było tą niechęć do mnie. Wiedziałaś, że zdawałem sobie sprawę, że popełniłem błąd z tego co ci zrobiłem, ale ty byłaś tym tak zaślepiona, że nie zauważyłaś, że to co mówisz mnie rani, trzy razy bardziej - warknąłem przesiąknięty gniewem.
- Nie umiałam ci po prostu tego wybaczyć.
- Więc nie nazywaj tego co było, miłością! Jeśli się kogoś kocha to powinno się wybaczać nawet te najgorsze rzeczy i dać drugiemu człowiekowi tą drugą, ostatnią szansę!
Vanessa ponownie przymknęła powieki, słysząc jak ciśnienie w moim ciele wzrosło. Zauważyłem, jak mała łza przebija się i wypełza po jej policzku.
- Nawet nie wiesz jak często się za to karciłam - wypowiedziała z trudem powstrzymując się od płaczu. Intensywnym spojrzeniem najechała na moje.
Styles nie reaguje na dobre uczucia, pamiętasz? Głos w mojej głowie dał o sobie znać. Racja. Nie mogłem pokazać swoich słabości, których nie sądziłem nawet, że mam. Dziewczyna rozluśniła mięśnie, przestając się szarpać, co mnie zaskoczyło. Puściłem ją mimowolnie. Upadła na podłogę i po chwili zaczęła masować swoje zaczerwienione od mocnego uścisku nadgarstki. Cofnąłem się do tyłu, przy okazji zerkając na nieprzytomnego Chrisa. Vanessa nie miała pojęcia o co mi chodzi. Ja sam nie wiedziałem co robię. Oszołomiony, wsunąłem sztylet za buta i szybkim krokiem opuściłem mieszkanie, nawet nie patrząc na zaniemówioną dziewczynę.

*Perspektywa Chrisa*

- Nie zależy mi na jej przeklętych uczuciach. Zniszczyła wszystko co było we mnie dobre. Nie, to ja zrozumiałem, że te uczucia były gówno warte. Doszczętnie dokonała rzeczy, których teraz o to skutki widzisz. Dlatego dostanie jej się podobna kara.
- Nigdy byś jej nie zabił! Ona zbyt dużo dla ciebie znaczy! Dobrze wiesz, że jest twoim przeciwieństwem, który może pomóc ci nad sobą zawładnąć!
- Mylisz się. Dosłownie się mylisz. Zawładnąć nad sobą mogę jedynie ja sam. Stałem się tym kim jestem, ponieważ tego chciałem i chcę do teraz. Ból przeradza się w nienawiść, wyrażającą jedynie pogardę. Ja pragnę szybkiej i precyzyjnej zemsty.
Gwałtownie obudziłem się z pokręconego snu i od razu tego pożałowałem. Światło rozbłysnęło przed moimi oczyma i na chwile pozbawiło mnie wzroku. Kiedy po raz kolejny spróbowałem otworzyć powieki, zamrugałem powoli by przyzwyczaić się do otoczenia. Z każdą sekundą pomieszczenie stawało się coraz wyraźniejsze. Był to dość duży pokój. Panował w nim śnieżny odcień bieli z nielicznymi żółtymi wzorkami ułożone w zygzaki, które kojąco pokrywały ściany. Podniosłem się na łokciu i po chwili dostrzegłem liczne ciemnogranatowe siniaki na swoich rękach. Rozejrzałem się dokładnie i zrozumiałem, że jestem w szpitalu. Po prawej stronie mojego łóżka znajdowały się specjalne maszyny, wskazujące moje ciśnienie i tętno serca. Na przeciwko stała zwyczajna, jasnobrązowa sofa z dwoma metalowymi krzesłami po bokach. Po lewej stronie zaś było okno przez które można było zauważyć wielkie wieżowce, które były oświetlone jedynie wtedy, kiedy panowała noc.
Na parapecie siedziała Vanessa z podkulonymi nogami aż pod sam podbródek. Spała spokojnie, oparta o szybę. Przyciskała ostrożnie worek z lodem do boku głowy. Co się stało?
Stopniowo zacząłem sobie przypominać wszystko co wydarzyło się w moim mieszkaniu, jednak nie pamiętałem niczego, co miało być związane z dziewczyną. Usiłowałem zejść z posłania i podejść do przyjaciółki, ale coś mi przeszkadzało. Odsłoniłem aksamitnie białą kołdrę i dostrzegłem zabandażowaną lewą nogę, zaś druga była jedynie pokryta głębokimi siniakami.
- Chris - usłyszałem cichy głos rozbudzonej Vanessy - Obudziłeś się.
Spojrzałem błyskawicznie w jej stronę. Przyjaciółka nie wyglądała już tak jak na bankiecie. Na jej ramionach widniała zwykła kobieca bluzka, która podkreślała jej kobiecie kształty. Była okryta beżowym płaszczem, który pasował do jej ulubionych butów za kostkę w podobnym kolorze. Nogi opinały za to czarne legginsy, a włosy miała rozpuszczone jak zawsze. Przyjaciółka podeszła do mnie, kiedy zauważyła mój wyraz twarzy przepełniony bólem.
- Kiedy się przebrałaś? - zapytałem po chwili, przyglądając się jej.
- Miranda przyjechała i dała mi te ubrania.
- Boże, co się stało? Jak ja się tu znalazłem?
Chciałem splątać jej palce ze swoimi, ale jak tylko wyciągnąłem swoją dłoń, ona położyła ją z powrotem na pościel.
- Okazało się, że Harry wcale nie zginął. Wciąż żyje i dzisiaj o mało co cię nie zabił. Przybyłam w porę, ale było za późno. Zemdlałeś na zniszczonym stole.
- To dlatego pamiętam jedynie przeszywający trzask rozwalanego drewna - dotknąłem swojej głowy - Nic ci nie jest? To wygląda strasznie - rozcięta rana po prawej stronie jej głowy lśniła rubinowym kolorem. Starała się ją przymusowo ukryć, ale była zbyt duża by schować ją pod włosami - Harry ci to zrobił? - Brunetka wyłącznie kiwnęła głową, lekko zawstydzona. Wyglądała na zmęczoną. Miała bladą twarz, sine nadgarstki oraz charakterystyczne cienie pod oczami - Skąd wiedziałaś, że on żyje i po mnie przyjdzie?
- Rozmawiałam z nim już wcześniej na przyjęciu - westchnęła i odwróciła się w stronę okna do którego za chwilę podeszła - Wszystko mi powiedział. Wszystko o tobie.
- Nie rozumiem  - dreszcz przeszedł przez moją skórę - Co dokładnie?
- To ty go postrzeliłeś tam w Miami  - spojrzała na mnie wzrokiem, który wręcz mnie przytłaczał. Jej ból aż mnie raził - Zawarłeś pakt z tym całym Thomas, bo chciałeś się pozbyć Harry'ego tak samo jak on. Oboje pragnęliście tylko tego, mam rację?
- Vanessa to nie było tak jak myślisz. Pozwól, że ci to wyjaśnię.
- Co ty chcesz mi wyjaśniać? To oczywiste, że Harry był dla ciebie problemem. Okłamałeś mnie. Widziałeś jak jego śmierć się na mnie odbijała. Ile cierpienia mi to narobiło, ale ty nigdy nie zdawałeś sobie sprawy z tego, do czego się przyczyniłeś. Nie odczuwałeś żalu, że zabiłeś jakąś osobę.
- Musiałem pociągnąć za spust. Inaczej Thomas zabiłby ciebie, a ja nie mogłem pozwolić mu, żeby mi cię odebrał - broniłem się - Narażałem własne życie by cię uchronić.
- Jak w ogóle go znasz?
- On sam przyszedł do mnie do domu i zaproponował mi propozycję, żeby się do niego przyłączyć. Nawet nie mam pojęcia skąd mnie zna.
- I tą propozycją był Harry, tak?
- Tak. Nagrodą była twoja wolność w zamian za zabicie Stylesa.
- Nie powinieneś się zgadzać! A na pewno nie na propozycję człowieka, którego praktycznie nie znasz!
- Zrozum, że nie miałem wyjścia! Nie chciałem, żebyś przeze mnie cierpiała!
- Teraz na to samo wychodzi. Zresztą, nie chcę o tym rozmawiać. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo mnie zraniłeś. Do cholery ufałam ci! A ty zamiast być ze mną szczerym, ukrywałeś przede mną największe przestępstwo jakie w życiu zrobiłeś - podniosła głos - Mam dość tego wszystkiego.
Vanessa z wkurzonym wyrazem twarzy ruszyła w stronę drzwi. Nie mogłem pozwolić jej wierzyć w to co powiedział jej Styles, ponieważ jego słowa nie są nawet w stu procentach prawdą. Musiała mnie wysłuchać. Inaczej ją stracę, a ona do końca życia będzie uważała mnie za zdrajcę.
- Vanessa, nie! Poczekaj, proszę - brunetka zatrzymała się nerwowo - Harry chce zemsty. Na mnie, na Thomasie, na tobie i innych. Musisz uciekać, ukryć się gdzieś zanim przyjdzie po ciebie. Obiecaj mi, że to zrobisz. Zabierzesz Lily ze sobą i uciekniecie.
- Najlepszym rozwiązaniem będziesz ty - spojrzała mi prosto w oczy - To ty powinieneś zniknąć z Los Angeles i już nigdy więcej mi się nie pokazywać. Nie zbliżaj się do mnie ani do Lily, bo przysięgam, że tego pożałujesz.
Nie. To nie mogłoby się tak skończyć. Nie mogłem jej na to pozwolić. Ona nie może mi tego zrobić. Zanim zdążyłem coś powiedzieć, dziewczyna zniknęła za szklanymi drzwiami, zostawiając mnie z myślą, że już nigdy do mnie nie wróci.


"I przychodzi taki mo­ment w życiu, kiedy przes­ta­jemy pat­rzeć w gwiaz­dy. Przestajemy marzyć, bo boimy się te­go jak bar­dzo od­legła od naszych życzeń jest rzeczy­wistość w której przyszło nam żyć."



Od autorki: Spędziłam nad tym rozdziałem ponad dwa dni coś dodawając, poprawiając, usuwając czy zmieniając, tylko po to, by wszystko wyglądało na jak najbardziej realistyczne. Mam nadzieję, że nie zawiodłam. Dużo ważnych rzeczy się wyjaśniło. Jeśli nadal ktoś z was nie umie się połapać o co chodzi, zawsze można wejść w zakładkę "Pytania do bohaterów"  (<kliknij>) i zapytać kogokolwiek o cokolwiek. Mogą być pytania również skierowane do mnie jako autorki opowiadania.  


No to tyle co na dzisiejszy rozdział przystało. Przeżyliście już szok po ukazaniu się Harry'ego czy jeszcze raczej on w was siedzi? Następny rozdział pojawi się w Sobotę, 21 Stycznia!


Wpadniecie tu z powrotem? ;) x
 

* - cytaty wzięte z jednej z sześciu książek z serii "Darów Anioła".

5 komentarzy:

  1. Wow. Tego się nie spodziewałam, że Harry planuje zemstę 😲
    Rozdział super i już nie mogę się doczekać kolejnego 👏👏👏

    Pozdrawiam ✋

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział wprost zajerrrbisty! Kocham mocno😍 cieszę się ze rozdział pojawi się w moje urodziny! Pozdrawiam serdecznie :* /KK

    OdpowiedzUsuń
  3. Serdecznie zapraszam na rozdział 25 http://you-change-my-llife.blogspot.com/

    Pozdrawiam, mam nadzieję, że wpadniesz :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Omg to było megaaa
    Juz nie mogę się doczekać kiedy będzie następny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  5. Serdecznie zapraszam na rozdział 26 http://you-change-my-llife.blogspot.com

    Pozdrawiam mam nadzieję, że wpadniesz :)

    OdpowiedzUsuń