Numerek 97 dedykuję mojej przyjaciółce Klaudii, która dzisiaj akurat obchodzi swoje urodziny. Wszystkiego najlepszego kochana jeszcze raz!
*Perspektywa Harry'ego*
*Perspektywa Harry'ego*
Przystanąłem na chwilę swoim Porsche na poboczu autostrady, by spróbować zawładnąć nad swoimi emocjami, które aż buzowały w moim żołądku od opuszczenia domu Chrisa. Nieposkromione uczucia szalały od środka, tak, że nie umiałem się na niczym poważnym skupić. Wszystkie myśli krążyły wokół Vanessy. Nie dość, że bolała mnie głowa to jeszcze do tego jej słowa odbijały się w niej echem i dziwnym trafem uderzały we mnie jak młot kowalski w ścianę. Od dłuższego czasu nie czułem się tak jak teraz. Byłem zdenerwowany, przeczuwając jak dobra strona próbuje przedostać się do mojego umysłu, oczywiście jednak bez skutku. Walczyłem starannie o to, by nic mną nie zaczęło rządzić. Żadne dobre uczucie, które może jedynie doprowadzić do mojej autodestrukcji. Słowa Vanessy to jedynie marne zaświadczenia w których nie ma żadnej krzty prawdy. Nie wierzyłem jej i to dodawało mi siły. Gdyby mnie kochała to nigdy nie pozwoliłaby stać się temu, co się stało. A to, że cierpiała jest mało dla mnie istotne. Przechodziłem przez gorszą męczarnię.
To czemu teraz nie sprawisz jej o wiele straszniejszej drogi przez mękę, w zamian za to co dokonała wobec ciebie? Łudzisz się, że jest w niej jeszcze ta dobra osoba w której się zakochałeś? Ona chce cię zmienić, więc nie pozwól jej na to.
Zła strona była niezmiernie nieprzezwyciężona swoimi silnymi doniesieniami z którymi musiałem się zgodzić. Vanessa starała się robić wszystko, bym dojrzał w sobie tego dawnego bezsilnego człowieka, który został nią zauroczony jak nastoletni chłopak. Miała nadzieję, że gdzieś w środku nadal coś czuję, pomimo tej niezmiennej nienawiści. Rzecz w tym, że tego, co myślała, że wciąż jest, już nie ma. Bo co innego mogę do niej czuć, po tym do czego doprowadziła? Byłbym głupcem, gdybym nie chciał dokonać zemsty.
Ostrożnie pomasowałem swoją skroń, kiedy doznałem zaskakującego bólu w tej okolicy z niewiadomego powodu. Po obu stronach autostrady nie było nikogo innego, oprócz mnie, ponieważ jak już wcześniej się zorientowałem, dochodziła prawie północ. Zajrzałem do skórzanego podłokietnika, znajdującego się pomiędzy dwoma fotelami, by sprawdzić, czy przypadkiem Jasper nie przechowuje tu żadnych lekarstw. Okazało się, że niestety nie. Uderzyłem gwałtownie dłońmi o kierownicę by wyładować swoją złość. W moim umyśle dudniło. Zacisnąłem mocniej pięści i przymknąłem zmęczone powieki. Musiałem się uspokoić, inaczej straciłbym panowanie nad samym sobą. Kurwa, przestań o niej myśleć i skup się na rzeczy. Powtarzałem sobie to z kilka razy, zanim doszło do mnie, że muszę koniecznie wracać do domu. Sen był teraz jedyną rzeczą na jaką miałem ochotę.
Lampy zaczęły leniwie gasnąć na uliczkach osiedla. Nie było widać żadnej ludzkiej duszy przechadzającej się o tej porze. Skręciłem w lewo na skrzyżowaniu i po chwili podjechałem pod skromną kawalerkę należącą do mnie i mojego przyjaciela. Po zaparkowaniu czterokołowca, powoli otworzyłem drzwi wejściowe od domu by nie robić zbyt dużego hałasu. Miałem nadzieję, że Jasper już raczej śpi.
Rozkład mieszkania był całkowicie prosty. Niewielki salon znajdował się dokładnie naprzeciwko wejścia, kuchnia po lewej stronie, a zaś jeden pokój który dzieliłem wraz z przyjacielem po prawej stronie. Kiedy tylko przekroczyłem próg jadalni w której panował śnieżnobiały kolor, zastałem przy stole, chłopaka w lśniących blondwłosach, popijającego swoją ulubioną miętową herbatę.
- Czekałem na ciebie. - oświadczył kumpel.
- Nie musiałeś. - bąknąłem, po czym podałem mu pistolet, który mi pożyczył - Nie używałem go.
Jasper złapał mnie momentalnie za ramię, gdy chciałem skierować się już do sypialni by móc się położyć. Nie chciałem odbywać żadnych konwersacji, które tak naprawdę mogłem przełożyć na następny dzień
- Styles musimy porozmawiać.
- Na pewno nie jest to teraz konieczne. Zresztą, jest późno, a ja jestem zmęczony.
- Posłuchaj mnie kretynie. Vanessa przysłała mi wiadomość. Mówi, żebym ci przekazał, że miałeś rację co do Chrisa i że jest gotowa na poniesienie jakiejkolwiek kary, którą dla niej wybierzesz. - wyrwałem mu komórkę z rąk z powodu podniesionego ciśnienia. Nie mogłem uwierzyć, że takie słowa padły właśnie od niej - Styles. Musisz mnie zapewnić, że nie chcesz jej skrzywdzić. Że ona nie jest częścią twojego planu. Bo tak właśnie jest, prawda?
Zaczerpnąłem trochę powietrza, zanim przeniosłem wzrok na blondyna. Miał spojrzenie wbite we mnie z którego można było odczytać głęboką niepewność.
- Słuchaj...
- Powiedz, że tak nie jest. - zamilkłem na jego słowa, a on pokręcił głową z niedowierzaniem - O mój boże, pojebało cię!? Ty naprawdę chcesz ją ukarać, prawda!?
- Ona przyczyniła się do tego wszystkiego. Muszę.
- Nie! Styles, ty kurwa nie mówisz poważnie! - krzyknął zły - Nie możesz wymierzyć jej żadnej kary! Wiem ile ona dla ciebie znaczy i nie zrobiłbyś jej tego, bo to co do niej czujesz jest silniejsze niż jakaś zemsta.
- Przestań mówić mi co czuję! - stanąłem naprzeciwko niego - Nie wiesz jak naprawdę jest! Nie zależy mi na niej. Nie czuję do niej nic, oprócz nienawiści za zniszczenie mi życia!
- Nie zniszczyła ci życia! To ktoś inny to zrobił!
- Cierpiałem przez nią.
- Cierpiałeś nie przez nią, a przez samego siebie, bo to ty wymierzyłeś sobie taki los, jaki cię spotkał.
- Powinieneś być po mojej stronie! Widziałeś, co się ze mną działo!
- Nie rób z siebie wielkiego pokrzywdzonego! Ta dziewczyna cierpiała bardziej niż ty, bo to jej pierw złamałeś serce, zanim ona złamała twoje! Dlatego nie zasługuje na twoje kary. Powiedziała ci słusznie. Oczekiwałeś, że po twojej zdradzie i tak będziecie razem? Kobiety nie są głupie, ale ty widocznie je za takie uważasz.
- Teraz nagle jesteś przeciwko mnie! - wyrzuciłem ręce w powietrze - Nie wiesz zbyt wiele z mojego życia, więc nie mów mi co powinienem robić, a czego kurwa nie! To są moje decyzje! A Vanessa i tak poniesie konsekwencje za to, do czego doprowadziła!
- Wiesz co ci powiem!? Jesteś typem faceta, który woli zwalić całą winę na kobietę, choć wiesz, że i tak leży ona po twojej stronie. Spójrz prawdzie w oczy. To ty najebałeś w całym tym związku! - odpowiedział - Owszem. I może masz rację, że nie powinienem ci mówić tego, co masz robić, ale mam prawo wbić ci do tego twojego mózgu, że się mylisz w swoich własnych słowach. Nie chcę byś zaraz uważał mnie za wroga, bo wiesz dobrze, że jestem tu by ci pomóc w twoich dokonaniach, ale boże, Styles, musisz zacząć patrzeć na wszystko inaczej. Jesteś obłąkany!
- Wiem do czego zmierzam i wiem czego tak naprawdę w życiu chcę. A chcę zemsty by móc wieść później spokojne życie. Tylko ci ludzie stoją mi na drodze, rozumiesz? Vanessa od samego początku do nich należała.
- Ale ty ją...
- Nie kocham jej! - wtrąciłem się mu w zdanie, a on podskoczył lekko przez mój wyraźny gniewny ton głosu, gdy tylko się do niego przybliżyłem. - Nie waż się tego mówić nigdy więcej!
- Ja wiem swoje.
- Jebie mnie to. Zniszczę Vanessę, jej pojebanego przyjaciela i twojego brata. Wymierzę im najsprawiedliwsze kary.
- Brata. - szepnął zaskoczony.
- Co?
- Pierwszy raz wziąłeś Thomasa za mojego brata.
Przyjaciel wbił wzrok w ziemię, ujrzałem jak jego wyraz twarzy drastycznie się zmienia. Wyraźnie pochmurniał na to co powiedziałem. Szlag. Zakląłem w myślach. Wtedy, gdy leżałem w szpitalu po postrzeleniu przez Chrisa, poprosił mnie, bym nie mówił o Thomasie jak o jego biologicznym bracie. Nie godził się, ponieważ nie chciał mieć z nim nic do czynienia. Wolał uważać, że nie ma rodzeństwa niż żyć ze świadomością, że jego własny brat jest przestępcą oraz mordercą.
- Jasper ja...
Blondyn odwrócił się ode mnie plecami, szybko oddychając. Wiedziałem, że moje słowa go zabolały. Wciąż nie mógł pojąć prawdziwej prawdy.
- Dzięki, że mi o tym przypomniałeś.
- Nie chciałem.
- Chciałeś - prychnął, przewracając głowę w moją stronę - Wiesz co? Czasami zastanawiam się, czy nie staniesz się przypadkiem taki jak Thomas. Bo bardzo zaczynasz go już przypominać.
Chłopak posłał mi pełne nienawiści spojrzenie. Nigdy nie widziałem go jeszcze tak na mnie wściekłego. Kiedy znalazł się bliżej, odepchnął mnie na bok i ruszył do swojego pokoju. Stanąłem sparaliżowany. Miałem nadzieję, że Jasper nie powiedział tego w stu procentach szczerze.
- To poczucie winy, mój przyjacielu - odezwał się nagle łagodny, pełen dobroci głos - Ponownie zaczynasz pojmywać, że krzywdzisz ludzi na których ci zależy. Że skrzywdziłeś Vanessę tak samo jak ona ciebie. Miesiącami nie zapominałeś tych najgorszych słów, jakie wypowiedziała na sam koniec, zanim oboje oficjalnie rozeszliście się w swoje kierunki. Bolały cię jej słowa jak jeszcze nigdy wcześniej, ale dopiero teraz dociera do ciebie to, że ona odczuwała dokładnie to samo cierpienie co ty. A może i nawet gorsze. Bo to ty pierwszy złamałeś jej serce i dobrze o tym wiesz.
- Co ty wygadujesz, poddańcu! - wielki strażnik mrocznego królestwa wtrącił się niespodziewanie - Jak śmiesz mówić mu coś takiego!? Że niby to wina tej dziewczyny? To ona stoi za przemianą Harry'ego i wszyscy wiemy dlaczego. Dlatego bezustannie powtarzam, że miłość w ogóle nie powinna istnieć na tym, niczego niewartym, świecie. Ona niszczy, zamiast dać, tak jak to określają twoje niebiosa, szczęście na jakie każdy zasługuje. Uważam, że Harry powinien się wyrzec tej przestarzałej miłości i zacząć kończyć swój plan z niebywałą precyzją, jaką nosi w sercu. Musi dokończyć to co zaczął, ponieważ nagroda o jaką walczy jest niezwykłym kluczem do świata, którego tak pragnie.
- Nie - zaprzeczył anielski stróż, bijący iskrzącym blaskiem - Ludzie mogą błądzić, bo widzą niejasno, niejako w zwierciadle. Nie możemy ich karać za to co nieumyślnie spowodowali. Bóg zawsze wybacza tym, którzy pragną jego dobrodusznych przebaczeń. Ta dziewczyna przyswoiła sobie, że dokonała złe rzeczy wobec naszego podopiecznego. Jej umysł wciąż się uczy na takich błędach. A zatem Harry powinien dać jej szansę. Szansę by się poprawiła, a wraz z tymi poprawkami, jakże i on. Chłopak nie może krzywdzić, bo jest to wbrew niebieskiemu królestwu. On nosi w swoim sercu dobro o którym nasz stworzyciel doskonale wie. Jest ono jedynie zakryte czarną, wyblakłą kurtyną przez nieodwracalną przeszłość, co droczy się z nim upierdliwie. Ale to da się pokonać. Wystarczy, że Harry zerwie chmurną jak noc przegrodę, która uniemożliwia mu ujrzeć to co powinno być ujrzane.
- Mydlą ci oczy w tych twoich niebiosach, Hazajelu. Mylisz się co do każdego słowa, bym powiedział. Przecież nie da się naprawić tego, co zostało już wcześniej zniszczone. Harry przejrzał na oczy, po latach pełnych strasznych wydarzeń, które odbiły się na jego zdrowiu negatywnie. Ale cierpienie czyni ludzi silniejszymi. Pomaga stanąć na nogi i wymierzyć sprawiedliwość tym co zasługują na kary za każdy wyrządzący grzech wobec drugiego marnego człowieka. Nie uważasz, że to jest bardziej słuszne niż to o czym mówią w niebieskim królestwie? Jeśli myślicie, że miłość jest pod waszym panowaniem to czemu jest w niej tyle mrocznych stron, które należą jedynie do mnie i moich poddanych? Nasz, a raczej bardziej mój podopieczny, widzi to co widzi. Czyli strach, rozczarowanie, frustracja, strata, a nawet i samotność. I to musi nim kierować by odwdzięczyć się ludziom za to co mu wyrządzili. Tutaj nie ma miejsca na miłość czy denne poczucie winy. Nikt nie jest w stanie go zmienić, nawet ty słaby aniele czy twoje niebiosa, ponieważ jest pod panowaniem znacznie silniejszej mocy. I dopilnuję by tak już pozostało.
~*~
Widok ciemnej, bezkształtnej pustki powoli zastępowany był białym sufitem. Coraz szerzej otwierałem swoje zaspane oczy. Mrugnąłem pośpiesznie i przetarłem je z niechęcią. Był to mój codzienny odruch na obudzenie się na plecach. Przymknąłem powieki, przekręciłem się na bok i spróbowałem ponownie zasnąć. Niestety nie wróciłem do mojej sennej krainy. "Więc znów czeka mnie dzień wśród inteligentnej inaczej społeczności, wśród ludzi dla których jestem zwykłym, niczego niewartym chujem” - pomyślałem z żalem. Leniwie i ospale przekręciłem się w stronę dużego okna, które sięgało aż do podłogi, przypominając wejście na balkon. Przez nie, dostrzegłem śpieszących się ludzi, idących w najróżniejszych kierunkach, ignorując innych przechodniów.
Po chwili swoje skupienie przeniosłem na drugi koniec pokoju. Łóżko Jaspera było w nieładzie wraz z walającymi się ubraniami na nim. Na blacie dużego drewnianego biurka, stojącego obok posłania, zaraz pod ścianą, leżały liczne czasopisma motoryzacyjne, które całkowicie zasłaniały szary laptop pod nimi ukryty. Po spojrzeniu na wiszący zegar, zorientowałem się, że dochodziła prawie dziewiąta godzina rano.
Po głowie bezustannie chodziła mi wczorajsza rozmowa, którą nie umiałem przełknąć. Wyraz twarzy przyjaciela pojawiał się w umyśle tak szybko jak za chwilę znikał. Pośpiesznie nałożyłem na siebie pierwsze lepsze dresy w kolorze granatowym oraz czarną koszulę przedstawiającą wielkie wieżowce Nowego Jorku. Kiedy skończyłem zakładać swoje buty, udałem się do głównych pomieszczeń mieszkania. Ale ku mojemu zdziwieniu, kuchnia oraz salon czy łazienka były puste. Gdzie w takim razie mógł podziewać się Jasper?
W momencie w którym chciałem wykręcić numer do przyjaciela i spytać się, gdzie jest, usłyszałem siarczyste przekleństwo dochodzące z przed domu. Zerknąłem za szybę z kuchni i dojrzałem znajomą blond czuprynę, majstrującą coś pod maską srebrzystego Porsche. Od razu biegiem opuściłem mieszkanie by móc porozmawiać z Jasperem.
- Wypadałoby kupić nowy olej do silnika - rzucił butelkę w moją stronę, a ja złapałem ją z wprawą - Ten wykorzystałem do swojego.
Na jego twarzy malowała się ta dziwna pogarda. Miałem nadzieję, że uda mi się naprawić to co wczoraj nieumyślnie powiedziałem.
- Jasper, moglibyśmy porozmawiać?
- Ty chcesz rozmawiać? - zakpił - Daruj sobie. Nie mam czasu by się z tobą użerać po raz kolejny.
- Dobrze wiesz, że nie chciałem wczoraj tego wszystkiego mówić - zacząłem z zakłopotaniem - To, że przypomniałem ci, że Thomas jest twoim bratem, jedynie mi się wyrwało. Nigdy, odkąd wyszła na jaw cała prawda, nie rozmawialiśmy o twojej przeszłości, bo tego nie chciałeś i uwierz mi, nadal szanuję twoją decyzję.
- Nie raz, mogę się założyć, że miałeś chęć porozmawiania ze mną o nim albo chciałeś po prostu mnie dobić faktem, że on i ja jesteśmy rodziną.
- Owszem. Chciałem wyjaśnień na temat waszego podejścia do siebie obojgu, ale nigdy nie stanąłbym przeciwko tobie. Wczoraj mnie poniosło, a wiesz, że człowiek taki jak ja, szybko traci nad sobą panowanie. Musisz mnie zrozumieć.
- Rzecz w tym Harry... - ściągnął rękawiczki ochronne ze swoich dłoni - ... że ciągle staram się zrozumieć to co przeszłeś i wciąż przechodzisz, ale twoje podejście do wszystkiego nie jest zgodne z prawdą. Moja przeszłość, a twoja się różni i nie powinieneś na siłę przypominać mi o tym, że mój brat jest mordercą. Obydwoje dobrze wiemy, że to przez ciebie stał się tym kim jest. Więc czemu w takim razie jestem tu z tobą, to tobie pomagam i to tobie wybaczyłem to, że zabiłeś moją własną siostrę, choć tak naprawdę jako rodzina powinienem być po stronie Thomasa? Podchodzisz do mnie tak, jakbym był zły, jakbym miał w sobie coś z każdego rodzeństwa. Może tego nie mówisz, ale czujesz to w duszy, że mogę okazać się kimś nie po twojej myśli. Robię wszystko co mogę by udowodnić ci, że jestem czysty, a ty nadal masz mnie za kogoś, komu nie jesteś w stanie zaufać w stu procentach ze względu na jego przeszłość.
- To nie tak, że ci nie ufam - odrzekłem - Ufam ci bardziej niż komukolwiek teraz innemu, ale spójrz na to racjonalnie. Nic o tobie tak naprawdę nie wiem. To oczywiste, że zamiast stu procent zaufania będzie trochę mniej. Jesteś pod jakimś względem związany z moim wrogiem, bo tak czy siak on zawsze będzie dla ciebie bliski.
- Mogą nas wiązać więzi krwi, ale to kim jest, nigdy nie zmieni mojego podejścia do niego. To kryminalista, który zabija niewinne osoby, a ja nie mam zamiaru brać udziału w tym co robi. Dlatego wolę uważać, że go nie znam. To nie jest człowiek, którego mogę tak po prostu nazywać swoim bratem i być z tego dumnym. Już dawno stracił prawo do nazywania się moim rodzeństwem, odkąd postanowił wyjechać i zostawić całą rodziną w nieświadomości, gdzie tak naprawdę zniknął - zrobił chwilową pauzę - Nie. Masz rację. Nic o mnie nie wiesz i dlatego rozumiem, czemu uważasz, że nie jestem człowiekiem godnym twojego zaufania. Powinienem ci wszystko wytłumaczyć już na samym początku. Walczymy przeciwko osobie, którą ja znam na wylot.
- Jasper. Nie zależy mi na tym, aż tak bardzo jak myślisz. Zdaję sobie sprawę z tego, że wolisz zapomnieć o tym co było.
- Nie Harry. Wystarczy tego. Czas byś dowiedział się, co naprawdę poróżniło mnie i mojego brata. - oparł się o maskę sportowego auta, a ja zaś podeszłem znacznie bliżej - Miałem osiemnaście lat. Wracałem do domu z kina w typowy jesienny dzień. Wtedy dość mocno lało, a ja jeszcze na swoje nieszczęście, zapomniałem parasolki. Kiedy weszłem do mieszkania, zastałem swoich rodziców na kanapie w salonie. Beatrice i Marcus. Tak naprawdę się nazywali. Mieli jedynie trójkę dzieci. Najstarszego Thomasa, później mnie, a na końcu najmłodszą Maddie. Matka płakała w koszulę ojca, a on starał się ją pocieszać, co chwila coś do niej szepcząc uspokajająco. Patrzeli na mnie po chwili takim wzrokiem, że aż ich cierpienie wypalało mnie od środka. Byłem przestraszony zachowaniem przede wszystkim Beatrice, ale chciałem dowiedzieć się dlaczego tak płacze. W momencie gdy ojciec wyjawił mi, że moja siostra Maddie nie żyje, załamałem się. Oboje rodziców chciało mnie przytulić i coś jeszcze dopowiedzieć, ale odtrąciłem ich. Pobiegłem do swojego pokoju, którego dzieliłem wraz z Thomasem, miejąc nadzieję, że go tam zastam, ale jego rzeczy zniknęły. Nie było praktycznie nic. Nawet nie pozostawił marnej kartki. Spakował wszystkie swoje rzeczy i wyjechał, zanim rodzice wrócili do domu z pracy. Tak po prostu zostawił nas, choć nikt z nas nie miał pojęcia dlaczego. Tydzień później matka trafiła do szpitala. Dostała ataku serca i pomimo długiej interwencji lekarzy, zmarła w ten sam dzień około wieczora. Marcus nie umiał się z tym pogodzić. Każde dni były dla niego męką od momentu odejścia żony. Dlatego po dwóch miesiącach sam zwinął się do grobu. Straciłem wtedy w jeden rok nie dość, że siostrę to jeszcze obojgu rodziców, a o bracie, który pozostawił rodzinę, wyjeżdżając, już nie wspomnę. Najbardziej trafiło we mnie to, że nie pojawił się nawet na pogrzebie swojej matki czy ojca. Zostałem ze wszystkim sam. Nie miałem pomocy od nikogo, oprócz mojego bliskiego przyjaciela ze szkoły, którego matka naprawdę mnie lubiła. Postanowiłem, że zamieszkam z nimi, zanim nie dorobię się czegoś. Po pół roku czasu, ciotka z Finlandii przyjechała by pomóc mi sprzedać rodzinny dom, ale pomimo jej ciągłych próśb, bym przeprowadził się z nią do jej kraju, odmówiłem. Nie znałem jej właściwie dobrze, by uwierzyć jej w słowa, że się mną całkowicie zaopiekuje. Kiedy uzbierałem wystarczająco pieniędzy w sklepie ze starymi zegarami, należącego do mojego byłego sąsiada, wyjechałem do Miami. Tam poznałem Blake'a i chłopaków, którzy wkręcili mnie w biznes motoryzacyjny o którym zawsze marzyłem.
- Byłem takim idiotą. - przyznałem, czując jak tętno serca przyśpiesza - Nie pomyślałem, że pozbawiając kogoś życia, później bliscy tej osoby będą próbowali sami siebie usunąć z tej ziemi. Nie wiem co ci powiedzieć, Jasper. Przeze mnie, twoi rodzice odeszli. Zostawili cię i...
- To co zrobili, było ich decyzją. - przerwał mi - Nie miałeś z tym nic wspólnego. Mogli inaczej postąpić niż po prostu w tak młodym wieku udać się do grobu. Nie winię cię za nic, nawet za śmierć mojej siostry. Wybaczyłem ci już to dawno. Każdy zasłużył sobie na taki los, jaki sam sobie pisze. Nie zamordowałbyś kogoś bez powodu, prawda? Maddie nie była zbyt dobra z tego co pamiętam. Zawsze pyskowała do rodziców od najmłodszych lat. Była zadziorna jak Thomas i zawsze musiała mieć to czego chciała. Nigdy jeszcze nie spędziłem z nią wystarczająco dużo czasu by powiedzieć ci, że mieliśmy dobre kontakty. Dla niej nie istniałem, więc ona dla mnie również.
- Ale pomimo wszystkiego, kochałeś ją jak siostrę.
- Właściwie to nie wiem co do niej czułem. Wiecznie się na nią gniewałem z tego co mi świta. Na początku bardzo przejąłem się jej śmiercią, ale po dwóch tygodniach mi to jakoś szybko minęło. Czułem, jakby mi dziwnie ulżyło na sercu.
- To nie zmieni faktu, że dobrze zrobiłem, postrzelając ją. Gdybym wiedział, że oprócz takiego podłego brata jak Thomas, miała jeszcze ciebie to może bym się powstrzymał i uniknął wszystkich konsekwencji. Twoi rodzice by wtedy żyli, a Thomas i ty nigdy byście prawdopodobnie nie wyjechali z Anglii. - odparłem szczerze - Zawsze myślałem, że Thomas ma tylko młodszą siostrę.
- Po co miałby się do mnie przyznawać? Nigdy nie darzył mnie sympatią, tak samo jak moja siostra. Zawsze o dziwo był bliżej z Maddie niż ze mną.
- Czemu tak było?
Z pełną uwagą wsłuchiwałem się w słowa przyjaciela. Widać było, że nie miał aż takiej ochoty o tym rozmawiać, ale za każdym razem próbował się przełamywać.
- A czy ja wiem? - westchnął - Zawsze kurwa uważał, że jestem mięczakiem i że nigdy nie będę tak bystry jak on sam.
- Ale jeśli chodzi o Maddie?
- Maddie? Też nie wiem czemu to nią się bardziej interesował. Może dlatego, że była po prostu z naszej trójki najmłodsza i jej najwięcej trzeba było poświęcać czasu, bo była jedyną dziewczyną spośród dwójki chłopców.
- Nie sądzisz, że to dziwne?
- Dziwne co? - zdziwił się.
- Ich więź.
- Cóż, trochę na taką wygląda.
- Wydaje mi się, że coś jest na rzeczy. - zamyśliłem się przez moment - Coś, o czym nie mamy pojęcia.
- Co masz na myśli? - spytał, ciągle intensywnie mi się przyglądając.
- Nie jestem tego pewien, ale dowiem się.
- Cokolwiek to jest, zostawmy to w spokoju. Nie mieszajmy się w to co było, bo po prostu nie mam ochoty do wszystkiego znowu wracać. Chcę zapomnieć o tym, jak bardzo miałem zjebane lata przez własnego brata.
- Posłuchaj...
- Nie. To ty mnie teraz posłuchaj - spojrzał prosto w moje szmaragdowe tęczówki - Pamiętaj, że rozgrzebywanie spraw z przeszłości, wcale nie wychodzi na dobre, no chyba, że chcesz coś naprawić. Ale żyje się tym co jest teraz. Na błędach jedyne co nam pozostało to się uczyć. Dlatego masz teraz okazję wszystko naprawić. Wiesz o kogo mi chodzi, prawda? Mam na myśli twoich prawdziwych przyjaciół. Liama, Zayna, Louisa, Nialla czy Ashtona. Ci ludzie pomogli ci znacznie więcej i to oni zasługują na każde twoje wyjaśnienie. Nie odwracaj się od tych dla których wciąż jesteś ważny. Przecież oni ci nic nie zrobili. Nie popełniaj tego samego błędu co Thomas czy Maddie.
- I co ja im powiem? "Cześć chłopaki, co robiliście przez te dwa lata, gdy ja byłem niby martwy?".
- Oni cię zrozumieją, Styles.
- Wątpię. Na pewno będą przeciwko mnie.
- Nalegam byś spróbował do nich zagadać - uderzył mnie swoim ramieniem - Zacznij od Liama. On jest chyba najbardziej wyrozumiały i myślący z nich wszystkich.
~*~
Nie miałem najmniejszej ochoty rozmawiać z nikim z moich dawnych przyjaciół, ale Jasper przekonał mnie bym chociaż z nimi porozmawiał i wyjaśnił im wszystko. Szczerze to nawet nie wiem, dlaczego kontakt nam się urwał, jeszcze przed, zanim postanowiłem upozorować swoją śmierć. Może po prostu czułem, że już mi nie ufają? Zresztą, jestem pewien, że sporo czasu spędzają z Vanessą, więc pewnie nastawiła ich przeciwko mnie.
Podjechałem pod mieszkanie Liama, które praktycznie znajdywało się poza centralnym miastem. Od zewnątrz wyglądało zwyczajnie. Ciągle nieumalowane ściany z których schodziła biała farba, niezadbany ogródek z kwiatami czy otwarty garaż z którego można było zobaczyć niezły bałagan. Od śmierci Danielle, mój przyjaciel nie przejmował się tym, co go otacza. Nie zajmował się domem czy roślinnością. Miał daleko gdzieś, że wszystko jest w nieładzie. Ważne by w mieszkaniu panował porządek.
Gdy zamknąłem swojego czarnego BMW specjalnym kluczem, szybkim krokiem udałem się pod niewielkie drzwi, stworzone z drewna dębu. Nie musiałem nawet naciskać na dzwonek, ponieważ w framudze drzwi od razu pojawił się Liam z zaskoczonym wyrazem twarzy. Musiał zauważyć mnie już wcześniej.
- Harry. - przemówił do mnie, starając się zrozumieć co ja tu robię.
- Tak. Tak mam na imię. - jęknąłem z niechęcią - Fajnie cię widzieć.
- Czyli to prawda co mówiła Vanessa. Ty naprawdę żyjesz.
- No wiesz, duchy nie stoją sobie od tak przed drzwiami. - wywróciłem zirytowany oczami - Mogę wejść?
- Czego chcesz?
Teraz udało mi się wyczuć wzrastającą sarkastyczność w jego głosie.
- Porozmawiać jak ludzie.
- Po tym co zrobiłeś, masz czelność tu jeszcze przychodzić?
- Bardziej łudziłem się na "Cześć Harry! Jak dobrze, że wróciłeś! Wejdź, napijemy się czegoś mocnego!"
- Nie oczekuj od ludzi, że po tylu rzeczach, co żeś narobił, przyjmą cię z otwartymi ramionami. Nie znam cię Styles. Wypieprzaj.
Chłopak próbował schować się do środka mieszkania, ale szybko mu przeszkodziłem. Przyłożyłem dłoń do drzwi, powstrzymywując je od zamknięcia.
- Rozmowa ze mną ci nie zaszkodzi. No chyba, że będziesz się sprzeciwiał.
Wykrzywiłem usta w złośliwym uśmieszku i ominąłem go, wchodząc do pomieszczenia. Tak jak przypuszczałem, rozkład domu od wewnątrz również się nie zmienił. Wszystko było tak jak zapamiętałem. Te same odcienie na ścianach, meble, sprzęty czy przedmioty. Payne powinien naprawdę zastanowić się nad swoim życiem. Albo nowym remontem.
- Wynoś się Styles - przyjaciel stanął błyskawicznie przede mną, zanim zrobiłem krok w stronę salonu - Czego tu chcesz? Okłamałeś nas wszystkich, a teraz przychodzisz jak gdyby nigdy nic?
- Mam zamiar ci wszystko wytłumaczyć.
- A skąd wiesz, że tego akurat chce?
- Bo to oczywiste, że chcesz. - zakpiłem, unosząc zadziornie kąciki ust do góry - Czytam w twoich myślach. Chcesz wiedzieć, dlaczego ci wmówiono, że nie żyję, a po prawie roku czasu stąpam po ziemi w kawałkach.
- Jesteś podstępnym oszustem, który zabawił się jedynie na naszych emocjach. Nie jestem w stanie ponownie uwierzyć ci w słowa. Lepiej już idź.
- Wyjdę kiedy będę chciał. - na moje słowa, Liam'owi podnosiło się ciśnienie - A teraz poświęcisz mi swój cenny czas i wysłuchasz wszystkiego, co mam tobie do powiedzenia. Zgadza się?
Posłałem chłopakowi gromiące spojrzenie, na co ten się wzdrygnął. Zająłem miejsce na dość wygodnej kanapie w momencie, kiedy Liam jedynie coś zaklął pod nosem. Za chwilę dołączył do mnie, zasiadając na fotelu obok.
- Nie wierzę, że to mówię, ale wiem, że to nie ty jesteś Harrym Stylesem. Mój przyjaciel nigdy mi nie groził.
- Ach tak? - oparłem swoje nogi o stolik - A masz pojęcie, dlaczego?
- Ponieważ byłem dla niego jednym z najważniejszych osób jakie miał.
- Pomyłka. Nigdy ci nie groziłem, ponieważ nigdy nie uważałeś mnie za swojego wroga. Myślisz, że teraz nie zauważyłem twojej wrogiej gry? Nie jestem głupi, Payne.
- Nie poznaję cię. Jesteś inny.
- Oczywiście, że jestem inny. Zawsze byłem tylko tego nie pokazywałem. - stwierdziłem - Choć tobie też mogę zarzucić parę zmian.
- Skończ te gierki, Styles. Nie wiem co w ciebie wstąpiło, ale ostrzegam cię, że jesteś w moim domu. I jak łatwo tu weszłeś to tak łatwo stąd i wyjdziesz, jeśli przekroczysz swoje granice.
- Sam przeginasz koleś. Ja tylko cię trzymam w niepewności, więc to jest powodem twojej nagłej złości. Wystarczy dać mi chwilę.
Sam nie rozumiałem dlaczego podchodzę do swojego przyjaciela w taki sposób. Jasper kazał mi przestać grać na nerwach innych i ogólnie wyłączyć złą stronę Harry'ego Stylesa, chociaż na ten czas rozmowy. Ale nie potrafiłem.
- Więc proszę. Dalej. Powiedz mi to co chcesz mi powiedzieć. Wykorzystaj mój czas, który ci poświęcam.
- Cieszę się, że zaczynasz zachowywać się pozytywnie w moim stosunku. Podoba mi się to. - kontynuowałem - No więc, na pewno pierw chcesz dokładnie wiedzieć o co chodzi z moją śmiercią. Wyjechałem jak już wiesz przez Vanessę. Nie będę się tu rozwijać, bo już pewnie wszystkie detale znasz. Załamałem się, bo laska kompletnie zniszczyła mnie od środka. Mówię, dosłownie zniszczyła. Nie umiałem jakoś podejść do życia inaczej. Szlajałem się po ulicach Miami, nie wiedząc co ze sobą zrobić. I wtedy wpadłem na Jaspera. Znasz go, nie? No wiesz, blondyn, przyzwoite oczy, ze stylem. Wmówił mi, że to co przechodzę jest normalne. Każdy co chwila komuś łamie serce na tym porąbanym świecie i zobacz, jakoś się później po tym żyje. Uzgodniłem ze samym sobą, że poradzę sobie z własnymi problemami. Wciągnąłem się w motoryzację, a nawet pracowałem jako mechanik w warsztacie Jaspera. Prowadzi nawet spoko firmę.
- No, ale co to ma wspólnego z twoją śmiercią?
- Daj mi dokończyć. - jęknąłem - Któregoś dnia, Thomas i jego wspólnik porwali mnie z warsztatu. Okazało się, że w cały plan wmieszany jest Chris. Oszczędzę ci pytań, więc tak. To ten właśnie Chris, którego zapewne znasz.
- To naprawdę był on? - wtrącił mi się w słowa - Zayn mi mówił, że on oszukiwał Vanessę przez cały czas jak i także nas, ale jakoś trudno mi było to przełknąć. Skąd Chris by wiedział, że masz wrogów takich jak Thomas?
- Tu cały czas niby chodziło im o Vanessę. Thomas złożył mu propozycję dołączenia się do niego w zamian za jej wolność.
- Sądzisz, że strzelił do ciebie tylko ze względu na bezpieczeństwo Vanessy?
- Oczywiście, że nie. Uważam, że zrobił to, bo mnie po prostu nienawidzi za to, że byłem związany z jego przyjaciółką. Ona była jedynie jak dodatek oliwy do ognia.
- No dobra, rozumiem, ale więc w jaki sposób przeżyłeś postrzał? - zapytał z opanowanym spokojem w którym tym razem nie wyczułem żadnej niechęci.
- Przeżyłem cudem. Byłem bardzo blisko śmierci, więc gdyby nie Jasper i lekarze z karetki czy szpitala, prawdopodobnie zginąłbym na miejscu zbrodni. - złapałem palcami za koniec swojej koszulki i uniosłem ją do góry. Widać było dokładnie zagojoną ranę po postrzale. Przecinała moją pierś, tuż obok sutka w okolicy serca - Tutaj oberwałem. Straciłem sporo krwi.
- Strasznie to wygląda.
- Mogło być gorzej. - westchnąłem - Więc, wracając do rzeczy. Po przeleżeniu w szpitalu kilku dni, zacząłem planować zemstę. Chcę się zemścić na wszystkich, którzy przyczynili się do wszystkiego, co doszczętnie sprowadziło mnie na dno.
- Chcesz ich zabić, mam rację? - obserwował mnie w dodatku jakby czytając mi w myślach.
- A mam inne wyjście? Myślisz, że jestem aż takim idiotą, że pozwolę im żyć?
- Kto jest twoim celem? My?
- Nie. - uśmiałem się w momencie zauważenia jego reakcji - Wy nie zniszczyliście mi życia. Za to Thomas, jego wspólnicy, Chris czy Vanessa owszem.
- Czekaj. Vanessa? Na niej też chcesz się zemścić? - mówił jakby nie chciał uwierzyć.
- Ona niestety też nie jest bez winy. - odrzekłem.
- Co ona zrobiła, że chcesz się na niej odegrać?
- Sprowadziła na mnie same nieszczęście.
Byłem rozśmieszony, zszokowanym podejściem Liama. Nie wiedział nawet jak ułożyć kilka słów w jedno zdanie, ponieważ to co mówiłem, przytłaczało go totalnie. Kto by pomyślał, że tak zadziałam na ludzi.
- Ja wiem, że tego nie chcesz. - odezwał się po minucie ciszy.
- Chcę tego bardziej niż myślisz. - mrugnąłem do niego, coraz bardziej działając mu na nerwach.
Chłopak już chciał coś powiedzieć, ale nagle konwersację przerwały nam ludzkie krzyki, pochodzące z piwnicy pod domem. Spojrzałem niezrozumiale na Liama, ale on nawet się nie odezwał. Zastygł w miejscu, nie mając pojęcia co robić. I wtedy wyczułem, że coś przede mną ukrywa.
- Trzymasz tu kogoś? - spytałem, intensywnie starając się wyjąć z niego jakąkolwiek informację.
- Powinieneś już iść.
- Zapytałem, czy trzymasz tu kogoś. - podniosłem głos, dając mu znak, że jego zachowanie zaczyna mnie powoli irytować - Tak, czy nie?
- Nie powinno to cię interesować.
Wstał, ale gdy tylko wyciągnąłem zza paska spodni, swój rewolwer, momentalnie usiadł.
- Nie każ mi powtarzać mojego pytania za trzecim razem. - zagroziłem - Kto tam kurwa jest? I nie mów mi, że nikt. Umiem rozpoznać ludzkie krzyki.
- Ryan Henderson. - odpowiedział szybko, jak tylko uniosłem broń na wysokość jego głowy - Ten, który był wspólnikiem Thomasa.
- Dobrze wiem, kim jest ten człowiek. - rzuciłem oschle - Czemu on tu jest?
- Od kilku miesięcy, był bardzo blisko z Vanessą, ale nie w takim pojęciu jakim myślisz. Od niedawna wiemy, że są przyjaciółmi. Złapaliśmy go podczas bankietu. Wtedy kiedy ty pierwszy raz spotkałeś się z Vanessą. Ona nie miała pojęcia o jego przeszłości.
- Hm. Nie chwaliła się suka, że ma kogoś. - znowu zacząłem się głupkowato uśmiechać - Sądzę, że powinienem sobie z nim pogadać. Dawno go nie widziałem.
- Nie zrób mu krzywdy. - ostrzegł, prawie błagalnym tonem - On jest nam potrzebny.
- Znasz mnie przecież. Bez torturowania się nie obejdzie. - schowałem ciężkie narzędzie z powrotem za pas spodni - Zostań tu. Zaraz po ciebie wrócę.
Pomaszerowałem szybkim krokiem do drzwi, które prowadziły wprost na dolną część mieszkania. Zeszłem powoli schodami, zapalając po drodze lampę by oświetlić sobie drogę. Na końcu korytarza, ujrzałem stare metalowe drzwi z kilkoma zamkami, ale tylko na jeden były one zamknięte. Sięgnąłem po klucz wiszący na ścianie. Znajdywał się na bezpieczną odległość od krat, tak, aby nikt nie mógł go dosięgnąć. Z wprawą otworzyłem wejście, po czym gdy tylko wszedłem do środka, zamknąłem je za sobą, by nikt inny nie mógł mi przeszkodzić w zamiarach, jakie planuje. Kiedy odwróciłem się za siebie, ujrzałem znajomego mężczyznę, którego ciężar przytrzymywały łańcuchy z hakiem na suficie. Z jego nadgarstków widać było cieknącą rubinową krew, robiącą plamy na podłodze. Po chwili zauważyłem jak Ryan podnosi leniwie swoją głowę, co dało mi lepszą widoczność na jego liczne siniaki, które pokrywały policzki i czoło. Koszulę, która kiedyś była idealnie biała, teraz okrywały zaschnięte czerwone plamy. Cały wyglądał marnie, ale to tylko bardziej poprawiło mi humor. Niebieskie oczy Ryana zapoczątkowały nasz kontakt wzrokowy. Automatycznie zorientowałem się, że ktoś zaczyna się denerwować. Jego klatka piersiowa unosiła się w szybkim pędzie, kiedy zaś spojrzeniem, dokładnie starał się mnie przeskanować. Tak to ja. Prawdziwy ja.
- Muszę przyznać, że chłopacy odwalili niezłą robotę z tymi łańcuchami. - zacząłem powoli okrążać ofiarę by się jej przypatrzeć od każdej strony - To okropne uczucie, prawda? Ból przedzierający się przez całe ciało, tak, że przestajesz wyczuwać czucie w poszczególnych partiach.
- Wiedziałem, że przyjdziesz. - splunął krwią na podłogę - Powiedzieli, że prędzej czy później będziesz chciał się ze mną rozprawić.
- Kto ci to powiedział? - spytałem zaciekawiony, teraz stając w bezruchu naprzeciwko niego.
- Zayn. Miał przeczucie, że tu przyjdziesz.
- To miała być niespodzianka, ale cóż, widocznie Malik nie mógł się doczekać tego, aż ci ją sam osobiście wyjawi. Choć szczerze, odkąd wróciłem, jeszcze nie miałem okazji wymienić z nim parę słów. - uśmiechnąłem się - Fajnie się tak wisi?
- Chcesz się przekonać?
- Czemu z każdym z kim staram się porozmawiać, wyczuwam ten znajomy sarkazm? - jęknąłem zirytowany - Tylko ja mogę być aż tak sarkastyczny.
- Coś ci to nie wychodzi. - odparł, za chwilę próbując poruszyć swoją prawą nogą - Myślałem, że zostałeś zabity.
- Nie do końca zabity - poprawiłem go - Cuda się zdarzają.
- Thomas wyraźnie mi powiedział, że zostawił cię martwego.
- Widocznie ma problemy ze wzrokiem.
- Przestań żartować. Mówię serio - kontynuował - Jak przeżyłeś? To nie możliwe, że udało ci uniknąć strzału z tak bliska.
- Wcale go nie uniknąłem. Po prostu wasz kolega Chris potrzebuje zacząć brać lekcje celnego strzelania. - odrzekłem bezdusznie - Będąc szczerym, muszę przyznać, że mógł mnie zabić, ale cóż, miałem więcej szczęścia.
- Ale...
- Daj spokój. - przerwałem mu - To debil, który łudził się, że naprawdę jego strzał będzie trafny. Jak bez doświadczeń, zabijesz kurwa trafnie człowieka?
- Za dużo gadasz. - skarcił mnie.
- Dzięki. A przez chwile pomyślałem o sobie fajne rzeczy. - westchnąłem - Więc, za co ty tu tak wisisz?
- Oczekiwałem, że ty mi powiesz.
- Ja? To nie ja cię tu kurwa zamknąłem. - oburzyłem się - Ale co do czego to nie zaprzeczam, że ułatwiło mi to moje zadanie. Miałem zamiar cię zabić, ale wstrzymam się, bo co się okazuje, masz mi dopowiedzenia kilka ciekawych wydarzeń z ostatnich miesięcy twojego życia.
- Wam tylko chodzi o Vanessę, tak? - warknął zły - Nie zrobiłem jej żadnej krzywdy, przysięgam!
- Wiesz, bardziej wolę się dowiedzieć, czemu akurat ona cię zainteresowała. - leniwie sięgnąłem do swojego buta by wyciągnąć ostry sztylet - Czyżby Thomas coś planował?
- Nie pracuję dla Thomasa. - nie ściągał ze mnie swojego spojrzenia ani na minutę - Już od dawna nie mamy ze sobą żadnych kontaktów. A co do Vanessy to ona nie jest planem. Mówię serio. Nie mam do niej złych zamiarów.
- Skąd mam mieć pewność? - przybliżyłem się do niego, przystawiając nóż do posiniaczonego policzka - Wiesz, że nie powinno się wierzyć wspólnikom własnego wroga, nawet jeśli przestali nimi być?
- Styles, wiedz jedno. Nie chcę jej skrzywdzić. Za żadne skarby bym tego nie zrobił, bo ją kocham i jest dla mnie ważna.
- Kochasz? - odczułem jak gniew do mnie powraca. Po chwili zamachnąłem się i przejechałem narzędziem po jego policzku. Chłopak stłumił krzyk - Musiała ci dobrze zakręcić w głowie.
- Proszę. Nie karaj mnie za to co do niej czuję. Rozumiem jak bardzo ci na niej zależy, ale...
- Od samego początku wiedziałeś, że należała do mnie! To była jedynie twoja głupia zagrywka by wpierdolić się do jej życia! - moja dłoń znalazła się na jego szyi - Jestem pewien, że Thomas kazał ci to zrobić! Wykorzystać ją, a potem może zakopać w lesie!
- Niczego Thomas mi nie kazał! Byłem zainteresowany jej osobą od samego początku, odkąd ją poznałem! Dobrze wiesz jak działa zauroczenie!
- Milcz! - moje ostrze tym razem znalazło się na wysokości szyi, gotowe by dźgnąć ofiarę - Nie chcę o tym słyszeć! Ty i Vanessa jesteście skończeni! Oboje!
- Zanim coś zrobisz... - spoglądał z przerażeniem na końcówkę noża -... wiedz, że nic nas nie łączy. Nie wiem co ona do mnie czuje. Nigdy nie powiedziała mi o tym, że mnie kocha. Tylko ja jej to powiedziałem, więc biorę całą winę na siebie. Wiń mnie, za to, że narobiłem jej niepotrzebnie bałaganu. Masz rację. Nie powinienem się w niej zakochiwać i wiem, że to był błąd, ale nie odwrócę tego.
Po raz kolejny gwałtownie zamachnąłem się i przejechałem ostrym narzędziem, tym razem po klatce piersiowej Ryana, przy okazji go uciszając. Ciąłem jego poplamioną koszulę, obserwując jak rubinowa krew bezustannie wypływa z wielkiej rany. Ofiara wyła z cierpienia, krzyczała i szarpała za łańcuchy jak uwiązane zwierzę. W momencie wyjęcia noża, Ryan przestał wydawać głośne wrzaski i zamilkł. Jego oczy za chwilę zamknęły się, a ciało przestało się całkowicie ruszać.
- Styles! Kurwa, co ty odpierdalasz! - znajomy krzyk Zayna uderzył w mój umysł - Nie możesz go zabić! Pojebało cię!? Otwórz te drzwi!
- Powinieneś go zabić, zanim tu trafił!
- Otwórz je albo sam cię do tego zmuszę!
Odwróciłem się na jego słowa. Ujrzałem mulata z rozczochranymi włosami, dosłownie czarnymi jak węgiel. Niebieska koszulka na grubych ramiączkach opinała jego wytatuowaną klatkę piersiową, zaś długie czarne spodnie, jego chude nogi. Szarpał nerwowo metalowe kraty, posyłając mi gniewno-zirytowane spojrzenie.
- Proszę bardzo. - wzruszyłem ramionami - Choć raczej przyjaciele nie powinni zmuszać swoich bliskich do robienia tego co im każą.
- Nie nazywaj nas przyjaciółmi! - warknął - Wiedziałem, że nie wrócisz do nas taki jaki wyjechałeś! Liam mi wszystko powiedział! Wiem o tym co się stało w Miami i o tym co planujesz! Za nic nie pozwolę ci skrzywdzić ludzi na których w głębi duszy, zależy ci bardziej niż na samym sobie!
- Zayn! Mam drugi klucz! - wrzask Horana, przerwał mi w odpowiedzeniu Zaynowi.
Blondyn z szybkością podał przyjacielowi klucz, a ten z precyzją otworzył za chwilę zamek. Kiedy tylko wbiegli do środka, wycelowałem pistoletem w ich stronę.
- Nie zbliżajcie się!
- Przestań wszystko pogarszać, Harry! - krzyknął poddenerwowany Niall, unosząc powoli ręce do góry. Zorientowałem się żaden z obojgu nie ma przy sobie broni - Nikt z nas nie jest twoim wrogiem!
- Styles, on ma rację! Daj na luz! Jesteśmy z tobą!
- Trzymajcie się z daleka! - robiłem kilka kroków w stronę wyjścia - Dopilnujcie by Ryan zginął. Tylko tyle mi obiecajcie.
Chłopaki obrzucili mnie dziwnym spojrzeniem. Cofnąłem się i gdy tylko zorientowałem się, że droga jest wolna, wybiegłem z pomieszczenia. Na górze, zastałem jedynie Liama, który siedział w tej samej pozycji w której go zostawiłem. Rzuciłem się biegiem do samochodu, nawet nie żegnając się z właścicielem mieszkania.
*Perspektywa Vanessy*
Z odziwo, przyjemnego snu, obudziły mnie małe rączki, które zaczęły nagle dotykać mnie po twarzy. Charakterystyczny śmiech Lily rozbrzmiał w pokoju, gdy tylko otworzyłam jedno oko. Kiedy zaś drugie do niego dołączyło, dziewczynka rzuciła się na mnie wraz ze swoim ulubionym misiem. Przytuliłam córeczkę do siebie, czując jak bije jej małe serduszko. Miała zimne rączki, więc okryłam ją na dodatek kocem w serduszkowe wzorki. Dopiero teraz zorientowałam się, że zasnęłam z nią na łóżku, ubrana w te same ciuchy, które miałam założone w szpitalu. Musiałam być naprawdę zmęczona po powrocie.
Cały domek zbudowany był z drewna. W pokoju znajdywały się dwa niewielkie metalowe łóżka, należące do mnie i Mirandy, która podjęła się opieką nad Lily, zamieniając się wcześniej z Eleanor. Obok mojego posłania, znajdywała się mała torba z ciuszkami mojego aniołka, zaś obok łóżka mojej przyjaciółki, jedynie pudło z dziecięcymi zabawkami. Ku mojemu zaskoczeniu, dziewczyny nie było w pomieszczeniu. Wzięłam Lily na ręce, owijając ją ciepłym kocem i ruszyłam do kuchni. Ogólnie w mieszkaniu było chłodno, nawet pomimo kominka, w którym Miranda musiała jakieś kilka minut temu zapalić. Podałam córce blondwłosą lalkę, która leżała na dywanie w korytarzu i wtedy ujrzałam Mirandę, przygotowującą coś w niedużej kuchni.
- Miałam was właśnie obudzić. - zachichotała, kładąc talerze na stół - Dochodzi prawie wpół do jedenastej.
- Nie spałam dobrze ostatnio, więc pewnie dlatego aż tak długo spałam.
Usiadłam na najbliższe krzesło, kładąc sobie moją księżniczkę na kolana. Dziewczynka zaklaskała wesoło w momencie obserwowania Mirandy. Brunetka podała jej misia, którego przez przypadek upuściła, po czym przysiadła się do nas, chwytając za jedną z kolorowych kanapek.
- Jakie na dziś masz plany? - spytała - Mogę zabrać małą na plac zabaw, jeśli mi pozwolisz oczywiście.
- Dobry pomysł. Powinnam wrócić do domu i spakować trochę rzeczy.
- Chcesz się wyprowadzić całkowicie?
- Nie wiem szczerze co robić. Harry ma zamiar się na mnie zemścić, a ja nie mogę ryzykować. Lily mnie potrzebuję. Ona ma tylko mnie.
- Nie pomyślałaś, że jeśli powiesz Harry'emu o córce, nie będzie chciał ci nic zrobić?
- Nie wiem. Ale myślę, że nic go nie powstrzyma od dokonania zemsty.
- Vanessa. - brunetka położyła dłoń na mojej - Wierzę, że on nadal cię kocha.
- A ja nie. Był zdolny zrobić mi krzywdę, dlatego nie wierzę już, że coś w nim zostało. Chcę wierzyć, że... że w nim nadal jest dobro, ale nie potrafię. - przetarłam łzę z policzka, za chwilę powracając do karmienia córki, specjalną śniadaniową zupką dla dzieci.
- Harry jest obłąkany.
- On wie co robi. Jeśli coś sobie postanowi to dokona tego, nawet jeśli miałby poświęcić całe swoje życie.
- Posłuchaj. Możesz na mnie liczyć, zawsze i wszędzie. Jestem tu by ci pomóc, rozumiesz? I gdyby coś ci się stało to ja bym ryzykowała własne życie by cię uratować. Więc nie pozwolę by Harry cię skrzywdził, bo jeśli to zrobi to będzie miał do czynienia ze mną.
- Jedyne o co chciałabym cię poprosić to o zajęcie się Lily. Jeśli coś by mi się chciało, chcę byś to ty się nią zaopiekowała.
- Nie mów, że coś ci się stanie. - spojrzała mi w oczy, uspokajającym wzrokiem - Nie możesz tak mówić. Wierzę, że wszystko wróci do normy. Harry cię nie skrzywdzi. Zostawi cię w spokoju. Mam taką nadzieję, a nadzieja umiera ostatnia.
Nagle komórka mojej przyjaciółki rozdzwoniła się co spowodowało, że Lily ponownie upuściła swojego pluszaka. Szybko sięgnęłam po niego, po czym spojrzałam na Mirandę, która miała dziwny wyraz twarzy.
- Kto to? - spytałam, lustrując ją spojrzeniem.
- Twój brat, Jonathan.
- Pewnie dzwoni w sprawie wczorajszego bankietu.
- Powinnaś ty odebrać. - wyciągnęła telefon w moją stronę, a ja bez sprzeciwień wzięłam go od niej.
- Miranda? - usłyszałam jego przejęty głos.
- Jonathan?
- Kto mówi?
- To ja Vanessa.
- Vanessa, święty jezu! Dzwoniłem na twoją komórkę tyle razy! Czemu nie odbierasz?
- Przepraszam. Nie sprawdzałam jej jeszcze od wczoraj.
- Co się z tobą dzieje? Zniknęłaś wczoraj tak szybko, a miałaś przecież wygłosić krótkie przemówienie. Nasz ojciec był naprawdę wkurzony. Olałaś go.
- Wiem i przepraszam. Nie przemyślałam tego, ale wypadło mi coś pilnego i musiałam wracać.
- Rodzina jest ważniejsza, Vanessa. To przyjęcie było dla ojca bardzo ważne, a ty go postawiłaś w niekomfortowej sytuacji. Był na serio podekscytowany, że przedstawi nas obojgu swoim pracownikom z innych krajów.
- Powiedz mu, że go przepraszam.
- Wątpię, że przyjmie je ode mnie. Wolałby raczej byś sama mu to powiedziała, twarzą w twarz.
- Nie dam rady teraz. Proszę, przekaż mu, że wkrótce z nim pogadam. Zdzwonimy się jeszcze, dobrze? Dam ci znać, kiedy będę mogła.
- Rozczarowujesz nas za każdym razem, siostrzyczko. Powinnaś bardziej przyjąć sobie do wiadomości, że my również potrzebujemy twojej uwagi.
Telefon w moich dłoniach zabrzęczał, wyświetlając, że połączenie zostało zakończone. Odłożyłam go na stół, próbując się nie rozpłakać jak małe dziecko. Umiałam jedynie zawodzić ludzi, dlatego Jonathan miał kompletną rację. Powinnam poświęcać swój czas również i własnym rodzicom oraz rodzeństwu. Zawaliłam po raz kolejny z rzędu, a co na dodatek mój ojciec naprawdę chciał, bym była obecna w tak ważnym dla niego momencie.
Po chwili ponownie telefon Mirandy zaczął dzwonić, ale tym razem to ona go odebrała.
- Zayn? Słyszysz mnie? No co tam? - włączyła na głośnomówiący, abym mogła usłyszeć.
- Jesteś teraz z Vanessą?
- Tak, a co?
- Powiedz jej, że mamy duży problem. Harry był u Liama i Ryan został ranny. Oddycha, ale Styles narobił okropnego bałaganu. Musi tu przyjechać.
Harry był u Liama. Powtarzałam sobie te słowa w myślach. Czemu ja na to do cholery nie wpadłam!? Przecież on chce się zemścić na wszystkich, którzy zniszczyli mu życie, a Ryan jeśli jest wspólnikiem Thomasa to jego śmierci również będzie chciał.
- Zayn! Już jadę! - krzyknęłam zdenerwowana - Będę najszybciej jak się da!
~*~
U Liama w domu, znaleźli się praktycznie wszyscy. Nawet Ashton i Eleanor byli obecni.
- Gdzie jest Ryan?- spytałam pośpiesznie, zerkając na każdą osobę znajdującą się w salonie.
- Chodź ze mną.
Louis podniósł się na nogi z kanapy i stanął obok mnie. Miał smutny wyraz twarzy, jakby nie mógł uwierzyć, że Harry naprawdę kogoś skrzywdził. W jego niebieskich oczach było widać, że wiedział, że będzie trudno odmienić własnego przyjaciela. Zeszłam ostrożnie po schodach, ciągle podążając za krokami szatyna. W korytarzu światło już się paliło, co dało mi do zrozumienia, że ktoś musi czuwać nad Ryanem. Kiedy tylko przeszłam przez otwarte silne metalowe drzwi, uderzył we mnie chłód. W pomieszczeniu było dość zimno i widok wciąż otwartego okna, lekko mnie zdziwił. Ściany mnie otaczające, miały koloru brązowego wraz z szarym, ale również można było zauważyć trochę zielonkawego odcienia. Na środku podłogi zaś znajdowały się rubinowe plamy, a na suficie przybite metalowe haki. Co się tu działo!?
- Jest tam.
Spojrzałam na Tomlinsona, który wskazywał palcem obiekt na końcu pokoju.
Było to łóżko. Zaniedbane łóżko na którym leżał Ryan, a obok niego klęczał blondwłosy chłopak. Niall przytrzymywał żółty ręcznik na klatce piersiowej mężczyzny, który już zaczynał farbować na czerwono. Zerwałam się biegiem do niego by mu pomóc. Widok był przerażający. Twarz Ryana była pokryta granatowo-fioletowymi siniakami, szczególnie na czole i dwóch policzkach. Gdzieniegdzie pojawiały się zadrapania, prawdopodobnie od noża. Tors bruneta nie wyglądał niestety lepiej. Krew ciekła wszędzie, brudząc dookoła całą, wcześniej śnieżnobiałą pościel.
- Nie dam rady zatamować tyle krwi!
Niall bezskutecznie starał się pomóc mojemu przyjacielowi, pomimo tego iż wiedział, że to nie jest wyjątkowo wystarczające. Byłam sparaliżowana i zła, że to wszystko to wina nikogo innego jak Harry'ego. Miałam wiele powodów by go nienawidzić z całego serca.
- Musi być jakieś wyjście by go uratować!
- Na pewno jakieś jest, tylko nie wiemy jakie!
Blondyn sam był wkurzony na całą sytuację. Pośpiesznie sięgnęłam po kolejny, tym razem niebieski ręcznik z małego drewnianego stolika i przyłożyłam do klatki piersiowej nieprzytomnego chłopaka.
- Musimy zawieść go do szpitala, natychmiast!
- Nie. - do moich uszu dobiegł cichy głos Ryana, który nagle się wybudził - Nic mi nie jest. To tylko małe zadrapanie.
- Małe? Czy ty to kurwa widziałeś? - zirytował się Louis, który stał dokładnie za mną.
- Od takiego zadrapania nożem, ludzie nie umierają. Styles nie dźgnął mnie, aż tak mocno by uszkodzić coś w środku organizmu. Spokojnie przeżyję. - zapewnił naszą trójkę - Czy mógłbym na chwilę porozmawiać z Vanessą?
Chłopaki jedynie kiwnęli głowami. Z niechęcią wymalowaną na ich twarzach, zebrali wszystko co należało do nich i wyszli z pomieszczenia, przymykając trochę drzwi za sobą. Odkąd przejęłam ręcznik Nialla, siedziałam dokładnie obok leżącego poszkodowanego, który oddychał nierównomiernie, ale wciąż żył. W duchu miałam nadzieję, że to dość wielkie zadrapanie to nic poważnego. Wyglądało one bardzo źle, dlatego tak czy siak postanowiłam, że później zawiozę Ryana do szpitala. Nie było nawet mowy, by dochodził do siebie bez pomocy lekarzy.
- Jak się czujesz? - dotknęłam ostrożnie jego posiniaczonego policzka na którym również były ślady przeciętej skóry.
- Nie powiem, że dobrze, bo pewnie przeczuwasz jak jest. - wysilił się na lekki uśmiech - Vanesso. Pewnie już wiesz całą prawdę o mnie, prawda?
- Że jesteś wspólnikiem Thomasa? Jeśli o to ci chodzi to tak, wiem.
- Byłem jego wspólnikiem. - oświadczył - Odciąłem się od niego, jeszcze przed tym, zanim cię poznałem. Musisz mi uwierzyć, że nasze spotkanie to czysty przypadek, a nie kolejny plan Thomasa.
- Czemu nie powiedziałeś mi od razu? Czemu mnie w takim razie przez cały ten czas okłamywałeś?
- Bałem się, że mnie odtrącisz. Zresztą, sam nie chciałem wracać do tego co było. To dla mnie zamknięty rozdział. Zmieniłem się. Zmieniłem się, bo to ty mnie zmieniłaś.
- Ja...
- Wiem, że doszło pomiędzy nami do paru rzeczy... - wtrącił się - ... ale nie myśl, że cię wykorzystałem. To co do ciebie czuję jest prawdziwe, ale jeśli ty nie czujesz do mnie tego samego to w porządku. Zrozumiem, jeśli nadal czujesz coś do Harry'ego. Nie chcę na ciebie naciskać, choć wiem, że na początku trochę to robiłem. Rzecz w tym, że daję ci wolność słowa. Nie nalegam byś mnie kochała, bo wiem, że nie czujesz nic innego niż przyjaźń. W twoim sercu zawsze będzie Styles i nie będę robił specjalnie czegoś, by go z niego wyrzucić. Kocham cię, a osoba, która kogoś kocha, musi zaakceptować to czego pragnie ta druga. - podniósł powoli swoją rękę by móc dotknąć moich włosów - Jeśli zechcesz zerwać ze mną kontakty to również to zrozumiem. Chcę tylko twojego szczęścia i dam ci je, nawet jeśli miałoby to skończyć się dla mnie tragicznie.
- Nie. - zaprzeczyłam - Nie chcę byś odchodził i mnie zostawiał. Chcę byś był przy mnie, bo tylko przy tobie czuję się inaczej. Miałeś prawo ukrywać to, że kiedyś pracowałeś dla Thomasa. I wierzę ci, że nie jestem żadnym waszym planem, bo to, co już dla mnie zrobiłeś, dało mi do zrozumienia, że taki człowiek jak ty, nigdy by mnie nie skrzywdził.
- Obiecaj mi, że ukryjesz się przed tym psychopatą. Chociaż dopóki nie dojdę do siebie. - jego dłoń nagle splotła się z moją, a ja odczułam przyjemne ciepło.
- Ryan, ja... Wciąż widzę dla niego nadzieję.
- Nadzieję? Widziałaś co mi zrobił? To nie jest ten sam człowiek, którego zapamiętałaś. To kompletnie ktoś inny.
- Nic mi nie grozi.
- To mnie nie pociesza, Vanesso. Masz dowód na to, co on potrafi zrobić i uwierz mi, nie chcę widzieć tego samego na tobie.
- Muszę spróbować znaleźć jego słabe punkty. Wiem, że je ma. Każdy musi mieć.
- Nie stawiaj siebie w niebezpieczeństwie - mówił poważnym tonem - Nie pozwolę byś w ogóle była z nim sam na sam. Masz Lily. Ona cię potrzebuje, dlatego jeśli coś by ci się stało, ona nie będzie mieć już nikogo innego z bliskich jej osób.
- Wiem. - czułam jak głos mi się załamuje - Ale nie mam innego wyjścia. Jeśli nie spróbuję, każdy z moich bliskich może zginąć, nawet ty. Nie chcę tego.
- Vanessa. - jego opanowanie było tak bardzo kojące - Przybliż się do mnie.
Bez namysłu, wtuliłam się w chłopaka, który bez problemu przytulił mnie do siebie. Nie zważałam na plamy krwi od których zaraz mogę być poplamiona. Najważniejszy był teraz Ryan, który potrzebował mojej obecności tak bardzo jak ja jego. Ale musiałam być ostrożna, ponieważ nadal wszystko go bolało.
- Harry zapłaci za to co ci zrobił. - szepnęłam, miejąc nadzieję, że nie usłyszał, ale niestety tak się nie stało.
- Nie możesz ryzykować, rozumiesz? Za żadne skarby nie zbliżaj się do Harry'ego.
- Ryan. - jęknęłam.
- Nie Vanessa. Powiedziałem nie. Jeśli coś ci się stanie to pozbawisz córki najważniejszej osoby jaką ma. Pomyśl o niej - nasze spojrzenia się spotkały - Twoja rodzina tego nie przeżyje, nawet twoi przyjaciele czy ja. Dla nas, ty i Lily jesteście najważniejsze.
- Czemu tak bardzo martwisz się o to, co się stanie?
- Ponieważ miałem okazję widzieć rozwścieczonego Harry'ego i wiem, że nie zaprzestanie tego co ma w planach. Zginął ludzie, poleje się mnóstwo krwi. A ty jesteś jedną z tych ludzi na których planuje zemstę. Po prostu nie mam zamiaru cię stracić, bo to byłoby najbardziej niesprawiedliwe dokonanie zabójstwa na niewinną nikomu osobę.
Podniosłam się na łokciu w momencie w którym skończył mówić. Lustrowałam go z góry, widząc każde niedoskonałości na twarzy. Nawet wcześniej nie zauważyłam tego, jak bardzo jest piękny. Odsunął dłonią moje włosy, które zakrywały brązowe oczy, aby móc zagłębić się w moim spojrzeniu. Milczeliśmy wpatrzeni w siebie. Moja głowa zaczęła jednak za chwilę powoli przybliżać się do przepełnionego niepewnością chłopca, po czym z wielką delikatnością i ostrożnością, musnęłam jego wargi. Nagle wszystko przestało istnieć, gdy poczułam ich smak. Były chłodne, ale słodkie. Uniosłam ręce i objęłam go za szyję. On w tym samym czasie złapał mnie odważnie w pasie i przyciągnął znacznie bliżej oraz mocniej do siebie. Zadrżałam, ale nie przerwałam pocałunku, jednak brunet za chwilę postanowił to zrobić. Oboje zdaliśmy sobie sprawę, że to nie jest dobre miejsce ani czas na okazywanie sobie jakichkolwiek uczuć. Ale ku jego zdziwieniu, czule przytuliłam się do niego i w ciszy położyłam głowę na jego ramieniu. Zrozumiałam, że Ryan był dla mnie znacznie kimś ważniejszym niż sądziłam.
~*~
Pomimo wielu moich próśb, by zabrać Ryana do szpitalu, każdy w końcu mi uległ. Po spędzeniu dwóch godzin wraz z chłopakiem, zdecydowałam się wrócić do domu by spakować wszystkie najbardziej potrzebne rzeczy, moje jak i Lily. Nie miałam pewności na kolejny ruch Harry'ego, dlatego musiałam zrobić to jak najszybciej by móc zniknąć na jakiś czas z Los Angeles, zanim postanowi mnie dorwać. Byłam jednym z głównych celów jego zemsty. Ryzyko było zbyt duże.
Kiedy udało mi się zapakować dwa kartonowe pudła z moimi ubraniami oraz drobnymi rzeczami, postanowiłam przenieść je do samochodu, ale w momencie w którym chciałam to zrobić, ktoś mi przeszkodził. We framudze otwartych drzwi stanął Chris, o kulach ze złamaną nogą. Jego wyraz twarzy był obojętny, więc nie udało mi się wyczytać żadnych naturalnych emocji.
- Nie pozwolę ci mnie zostawić, zrozumiałaś? - jego ton głosu był ostry - Nie pozwolę.
Od autorki: Tyle godzin męczenia się nad tym rozdziałem, ale chyba się opłaciło. Wykończenie aż wylewa się ze mnie, haha. Ostatnio miałam takie urwanie głowy, że zapomniałam napisać wpis z okazji dwulecia naszego opowiadania. 2 Stycznia minęło dokładnie 2 lata. Cóż, nie wiem co powiedzieć. 97 rozdział za nami, a jeszcze trzy i będzie 100. Zaszłam tak daleko, że aż sama czasami się zastanawiam, jakim cudem się tego dorobiłam :D
Nie będę się rozpisywać zbyt dużo, ponieważ jestem tak zmęczona, że aż nie jestem w stanie. Następny rozdział pojawi się już normalnie, czyli co dwa tygodnie. Widzimy się 4 Lutego!
Do zobaczenia! :') x
Świetny rozdział tak jak zwykle zresztą :) zakończenie zaskakujące..Chris..a nie Harry. :) czekam z niecierpliwością na nexta i dziekuje za dedykacje !!! :* to bardzo mile jak ktos o kimś pamięta :) :* bardzo dziekuje za prezencik urodzinowy ❤ buziaczki 😘👄
OdpowiedzUsuńOmg to jest cudowne z niecierpliwością czekam na następny rozdział
OdpowiedzUsu��������������