*Perspektywa Ryana*
Kobieta podająca się za moją matkę, wydała się być wyjątkowo zdesperowana moim podejściem do niej. Nie mogłem jednak nic poradzić na to, że słowo matka nie miało dla mnie znaczenia już od bardzo dawna. Nie potrafiłem zbytnio uwierzyć w niektóre rzeczy, między innymi w rodzinę, której nigdy tak naprawdę nie miałem. No bo jakby nie patrzeć, czemu miałbym? Wiedziałem, że oddano mnie do adopcji tuż po urodzeniu, a później przypisano do kompletnie nie znanej mi rodziny. Nagle po tylu latach, miałoby sie przypomnieć mojej biologicznej matce, że w ogóle istnieję? Chyba każdy postąpiłby na moim miejscu podobnie.
- Państwo wybaczą, ale to musi być pomyłka. - oznajmiłem z przekonaniem i spojrzałem w stronę Vanessy. - Przepraszam.
Odeszłem, kierując się do wnętrza budynku. Nie miałem ochoty słuchać tego co miał do powiedzenia Robert ani ta kobieta, która nawet nie wyglądała na amerykankę. Co oboje mieliby ze sobą wspólnego? Wiedziałem, że im częściej będę wracał do przeszłości to tym bardziej sobie zaszkodzę i stracę racjonalne myślenie. Chciałem móc jedynie zacząć nowe życie, mimo tego co przeszłem.
- Ryanie poczekaj!
Usłyszałem głos Adrianne za sobą, która postanowiła nieustępliwie za mną biec. Zatrzymałem się niechętnie w połowie drogi przez salon.
- Czy naprawdę nie zrozumiała pani tego co powiedziałem?
Odwróciłem się do kobiety. Mimo tego iż starałem się ukryć własne zirytowanie, domyślałem się, że mogła niestety wyczuć niechęć jaką do niej czułem.
- Powiedziałeś tak, bo boisz się poznania prawdy. - oświadczyła z akcentem w głosie. Jej krystalicznie niebieskie oczy rozjrzały się jeszcze bardziej, gdy jej wzrok utknął na mojej osobie. - I rozumiem to. Bardzo. Ale wiem, że desperacko chciałbyś dowiedzieć się wszystkiego o tym co tak naprawdę się stało.
- Skąd pani mogłaby to wiedzieć? Nie zna mnie pani. - odrzekłem z naciskiem jeszcze silniejszym niż zwykle. - Przychodzi pani na ślub mojej przyjaciółki, podając się za moją biologiczną matkę i myśli pani, że nagle uwierzę we wszystko co pani powie? Nie mam rodziny. Nigdy nie miałem i dobrze mi z tym. Proszę nie zawracać sobie głowy, bo i tak nie uwierzę w żadne pani słowa.
Ruszyłem w kierunku drzwi by opuścić budynek. Gdy już miałem przekręcić klamkę, gotowy na uderzenie ciepłego greckiego wiatru, Adrianne znów zwróciła się do mnie.
- A co jeśli powiem, że jestem w stanie sprawić, że w nie uwierzysz?
Za każdym razem gdy słyszałem natarczywość w jej tonie głosu, miałem wrażenie, że w jakiś stopniu jej ulegam. Rozum podpowiadał mi bym dał sobie spokój, natomiast serce zaś na odwrót. Bym został i wysłuchał, bo mógłbym później żałować.
Nie wykrztusiłem z siebie jednak żadnego słowa. I to zmusiło ją do kontynuowania.
- Poświęć mi chwilę, Ryanie. - zbliżyła się do mnie. - Tylko chwilę. Obiecuję, że nie zajmę ci wiele czasu. Zrobisz później co będziesz chciał, ale proszę daj mi szansę ci to wyjaśnić.
Patrzyła na mnie, wypalając dziurę coraz to większą. Co miałbym zrobić, żeby zostawiła mnie w spokoju? Jak sprawić by ją zniechęcić?
- Usiądźmy. - wskazała na beżową sofę tuż obok siebie. - Proszę.
Postanowiłem postąpić tak jak tego chciała. Usadowiłem się niedaleko niej, utrzymując jednak dystans. Gdy znów uniosła swoje spojrzenie ku mnie, tym razem wydawało się ono zupełnie inne. Vanessa miała podobny wzrok… taki który też umiał dostrzec, co drzemie w najgłębszych zakamarkach ludzkiej egzystencji.
- Przyjechałam do Ameryki w wieku dwudziestu czterech lat. - głos Adrianny zadrżał pod wpływem emocji związanych ze wspomnieniami. - Jak już zapewne się domyśliłeś, nie jestem amerykanką. Pochodzę z Chorwacji, głównie z południa z niewielkiego miasta Szybenik. Stąd silnie wyraźny akcent. Przyjechałam tu na studia pedagogiczne, sama, bez nikogo z rodziny. Mimo tego miałam wiele pomocy od znajomej mojej matki, która pomogła mi się przyzwyczaić do typowego amerykańskiego stylu życia. I tak również przez nią poznałam twojego ojca. Damiana. Także pochodził z Chorwacji, jednak z północnej części. Był o pięć lat starszy ode mnie.
Kobieta spojrzała na swoje dłonie. Byłem pewny, że część o tym mężczyźnie nie była dla niej przyjemna.
- Mieszkał w Los Angeles już od dłuższego czasu. - kontynuowała. - Zapewne cztery czy pięć lat, już nie pamiętam. Ale wiem, że dostał oficjalnie od rządu obywatelstwo. Tak czy siak, niespodziewałam się jednak, że zakocham się w nim wraz z wzajemnością. Ponieważ byłam na wizie na jakiś tam okresu czasu, nie przypuszczałam, że znajdę kogoś w tym kraju. Jednak Damian sprawił, że to się zmieniło. Był dobrym człowiekiem, czułam to za każdym razem gdy był przy mnie. Świetnie się dogadywaliśmy, nie mieliśmy problemów ze zwierzaniem się sobie. Wszystko wydawało się filmem: kobieta zakochana po uszy w mężczyźnie, romantyczne spacery, szczerze rozmowy. Za bardzo jednak dałam się ponieść temu wszystkiemu.
- Nie rozumiem. - odkrząknąłem. - Dlaczego?
Adrianne wyprostowała się na to pytanie.
- Damian miał problemy z narkotykami. Bardzo poważne. Dowiedziałam się tego po dwóch miesiącach idealnego związku. Wtedy zaczynał wydawać się inny. Nie odbierał często moich telefonów, spławiał mnie na wiele sposób. W tygodniu zbytnio nie miałam jak się z nim spotkać, studia zabierały mi wiele czasu. Jedynie w weekendy byłam wolna, a on nie, choć dobrze wiedziałam, że to nieprawda. Często nadużywał narkotyków razem ze znajomymi. Robił się agresywny w stosunku do mnie i własnej rodziny, nie potrafił dać sobie pomóc. Nigdy nie zwierzył mi się dokładnie dlaczego akurat narkotyki zaczęły dla niego znaczyć tak wiele. Mogłam jedynie przypuszczać powody jego zachowania. Miał wiele problemów z policją, pod wpływem narkotyków nie panował nad sobą. Okradał ludzi na ulicach, niszczył rzeczy czyjejś własności. Najgorsze było to, że odtrącał pomoc bliskich. Wiedziałam, że było z nim coraz gorzej, ale nic nie zrobiłam by chociaż go zmienić. Pewnego więc dnia, postanowiłam wziąć się w garść i pojechać do niego do domu. Chciałam postawić mu ultimatum, wybrać pomiędzy mną, a życiem jakie chciał prowadzić. Gdy jednak weszłam do mieszkania... nie spodziewałam się tego co wtedy zobaczyłam. Twój ojciec... znaczy Damian, powiesił się w salonie. Odebrał sobie życie.
Wzrok kobiety napotkał w końcu mój, który nie tylko odwzajemnił spojrzenie, ale nawet w odpowiedzi spojrzał głęboko w jej oczy. Pełne bólu i niepochamowanego poczucia winy.
Nie wiedziałem co myśleć. Zaczerpnąłem niespodziewanie powietrza. Byłem zbyt zszokowany zdarzeniami z jakimi zapewne codziennie musiała się zmagać by zapomnieć.
Adrianne nieoczekiwanie zajrzała do swojej torebki w poszukiwaniu czegoś. Gdy tylko to znalazła, od razu mi to podała. Była to teczka. Otworzyłem ją niepewnie i obleciałem wzrokiem dokumenty znajdujące się w środku. Zdjęcia USB od ginekologa, dokumenty ze szpitala, a także i te adopcyjne. Na wszystkich z nich widniało moje imię, ale inne nazwisko. Kovacevic. Cała reszta się zgadzała: data urodzenia, grupa krwi, charakterystyki dziecka również.
- Tydzień później dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Byłam zdruzgotana myślą, że pozostałam sama z tym wszystkim. Nie umiałam poradzić sobie ze śmiercią twojego ojca, a co na dodatek z myślą, że noszę w sobie jego dziecko. Ciebie. Nie byłam przygotowana na zostanie matką, byłam na wizie. Miałam opuścić Amerykę za kilka miesięcy. Nie wyobrażałam sobie powiedzenia własnej rodzinie o tym, że zaszłam nieumyślnie w ciążę z mężczyzną, którego znałam jedynie może trzy miesiące. Dlatego jedynym wyjściem dla mnie było oddać cię do adopcji tuż po twoim urodzeniu. Byłam przekonana, że będziesz miał lepsze, bardziej szcześliwsze życie od tego, gdybyś został przy mnie. Pragnęłam dla ciebie kochającej rodziny: obojgu rodziców, którzy kochaliby cię. Ja nie potrafiłam zagwarantować ci takiego życia. Nie po tym co się stało.
- Uważa pani...
- Nie mów do mnie pani, Ryanie. - powiedziała spokojnie, choć wyczułem irytację i jej ból na samo to słowo. - Proszę. Jesteś moim synem.
Przetarłem twarz, próbując przeskanować wszystko co powiedziała Adrianne. Jej historia wydawała się być tak realna, nacisk jaki wkładała w każde wypowiedziane słowo sprawiało je jeszcze bardziej prawdziwszym. Zmuszało do uwierzenia.
- Uważasz więc... że słusznie postąpiłaś, oddając dziecko? - moje serce zaczynało coraz to żwawiej uderzać o żebra. - Czy chociaż przez chwilę wtedy usiadłaś i pomyślałaś, co się stanie jak ono dorośnie?
- Teraz wiem, że popełniłam błąd. - jej oczy lśniły, jakby miały zaraz wybuchnąć płaczem. - Obiecałam sobie, że nigdy nie będę wracać do tego do czego się przyczyniłam, ale przez lata nie potrafiłam poradzić sobie z uczuciem, że gdzieś po drugiej stronie kuli ziemskiej, chodzi mój syn. Wiedziałam, że w końcu dorośniesz i mnie znienawidzisz. Byłam gotowa na to, ale nie mogłam zrobić nic by to zmienić. Nie mogłam tak po prostu wrócić do Ameryki.
- Bo byłaś egoistką. - powiedziałem. Kobieta wzdrygnęła się pod wpływem nacisku na słowa. - Nie zrobiłaś nic, bo byłaś egoistką. Tak właśnie było.
- Ryanie proszę...
- Nie pomyślałaś choć na chwilę, że dziecko może trafić do rodziny, która będzie miała je daleko gdzieś. - odrzekłem poddenerwowany. - Że trafi do kogoś, kto ma problemy finansowe, kogoś kto każde cenne pieniądze, które tylko otrzymał by poprawić standard życiowy, potrafi jedynie przewalić na alkohol czy papierosy.
- Nie sądziłam, że tak się stanie. Obiecali mi, że trafisz w dobre ręce. Przykro mi, że stało się inaczej.
- Tylko ci przykro? - podniosłem się na nogi. Miałem zamiar poskromić złość, która zapanowała nad moim ciałem, ale nie potrafiłem. - Czy kiedykolwiek w ogóle było ci przykro? Nigdy nie powinnaś była dopuścić do takich sytuacji. Przede wszystkim, nie dopuścić do oddania dziecka do adopcji.
- Czemu mówisz tak jakbyś to nie ty był tym dzieckiem?
- Wolę używać słowo dziecko, zamiast wkładać w to wszystko swoje własne imię. - rzuciłem oschle. - Nie wiem co sobie myślałaś, przychodząc tu w ogóle. Nie wiem kim jesteś, nie wiem po co chcesz podawać się za moją matkę, która po tylu latach nagle sobie przypomniała, że żyję. Nie jesteś nią. Może i te dokumenty pokazują, że nią jesteś, ale nie dla mnie. Jeśli przeżyłem bez ciebie te wszystkie lata to i przeżyję i reszte. Nie zawracaj sobie niepotrzebnie mną głowy.
- Chcę móc być częścią twojego życia, Ryan, wypełnić pustkę w twoim sercu. - Adrianne przetarła mokre już oczy. - Rozumiem, że trudno ci w to wszystko uwierzyć. Rozumiem także, że będę kojarzyć ci się z cierpieniem i złością. Ale gdyby mi nie zależało, nie postanowiłabym przylecieć do Grecji, na ślub twojej przyjaciółki. Zrobiłam to dla ciebie. Po to byś poznał prawdę, by ci pomóc tak jak powinnam to była zrobić już lata temu.
- Nie potrzebuję pomocy.
- Nie odrącaj mnie tylko dlatego, że nie umiesz pogodzić się z faktami, Ryanie! - jej słowa nabrały odwagi. - Jesteś na tyle wystarczająco dorosły by zrozumieć czemu to robię. Jestem ci winna wiele rzeczy i zdaję sobie z tego sprawę. Jesteś moim synem i dlatego chcę zrobić wszystko by naprawić nasze relacje. Poznać siebie nawzajem, móc pokazać ci rzeczy związane ze mną lub twoim ojcem.
Nie wiedziałem już co miałem zrobić ze samym sobą. Byłem przytłoczony prawdą, którą Adrianne nazywała całą tą sytuację.
Według niej, mój ojciec był narkomanem, który postanowił odebrać sobie życie poprzez popełnienie samobójstwa, tym samym zostawiając jedyną kobietę, którą kochał w niepewności. Nigdy nie dowiedział się, że była w ciąży, nie wiedział, że mógł zostać ojcem. Zostałem więc oddany do adopcji z racji tego, że moja matka nie umiała przezwyciężyć poczucia winy jakie dotknęło ją tuż po tragedii.
To samo mogło przytrafić się i małej Lily, jeśli Vanessa postąpiłaby podobnie jak Adrianne. Różnica tylko była taka, że Vanessa się nie poddała, a "moja matka" tak.
- Zatrzymaj te dokumenty dla siebie. - wręczyłem jej tęczkę z powrotem.
- Ryan, posłuchaj mnie...
- Potrzebuję czasu. - oznajmiłem, uciszając ją ręką. - Daj mi czas by to przemyśleć.
- Dobrze. - westchnęła. - Będę tu jeszcze ze dwa dni, zanim wrócę do Chorwacji. Jeśli będziesz chciał się ze mną skontaktować, daj znać panu Robertowi. Tylko proszę cię Ryanie, zastanów się poważnie nad tym czego chcesz. Jeśli naprawdę będziesz chciał bym dała ci spokój...
- Obiecuję, że się zastanowię. - utkwiłem wzrok w kobietę. - I dam ci odpowiedź przed wylotem.
*Perspektywa Vanessy*
Gdy Ryan zniknął za drzwiami wraz z Adrianne, ojciec starał się mnie pocieszyć, ale ostatecznie przytulił mnie i wrócił do rozmowy z jedną z sióstr Anne. Harry natomiast zauważając, że coś jest nie tak, oderwał się od rozmowy z grupką kuzynów i od razu do mnie podszedł.
- Hej, wszystko w porządku z Ryanem? - zapytał, pocierając delikatnie mój policzek.
Rzadko widywało się Harry'ego w eleganckim komplecie garnituru, ale gdy już do tego dochodziło, samo moje serce zatrzymywało się na jego widok. Garnitur idealnie opinał jego barki, podkreślał kolor włosów.
- Nie wiem. - odrzekłam. - Na pewno minie jakiś czas, zanim zaakceptuje prawdę.
Chłopak odwrócił na chwilę głowę, gdy zauważył, że Lily właśnie zwróciła na siebie uwagę rodziny jego ojca. Sylvester i jego żona uśmiechnęli się, gdy dziewczynka wspięła się na ich kolana by pokazać im swój prezent od Anne: pluszową różową panterę, bardzo znaną w Anglii.
- Myślisz, że twój plan zadziała w związku ze ściągnięciem jego matki aż tutaj?
Pokiwałam głową.
- Ryan w głębi serca od zawsze chciał poznać swoich prawdziwych rodziców. Myślę, że wysłucha tego co ma mu do powiedzenia Adrianne. Może nie będzie to łatwe do zaakceptowania, ale przecież relacje zawsze można naprawić.
- Nie wyglądał na zbyt zadowolonego.
- Też byś nie był gdyby obca ci kobieta nagle powiedziała ci, że jest twoją matką.
Harry uśmiał się na mój komenatrz.
- Może i tak.
~*~
Gdy wesele dobiegło końca, większość gości wróciła do swoich hoteli. Jedynie chłopaki zostali jeszcze na chwilę by dopić z Harrym resztę alkoholu, który pozostał nietknięty. Tak więc, podczas kiedy pogrążyli się w rozmowie, zdecydowałam położyć Lily spać. Córka była wyraźnie zmęczona po uroczystości, tak bardzo, że aż zasnęła na ramionach taty. Harry upierał się, że sam się nią zajmie, ale ostatecznie chłopaki przekonali go by ich nie zostawiał. Louis był już trochę podpity wraz z Zaynem, także zgodził się zostać by mieć na nich trochę oko, choć obiecał, że nie potrwa to długo.
Po wykąpaniu córki, Lily potrzebowała zaledwie może z pół godziny, zanim kompletnie pogrążyła się w śnie. Zasnęła na naszym dwuosobowym łóżku z pluszakiem przytulonym do serca. Z uśmiechem na twarzy się jej przyglądałam. Urosła niewiarygodnie szybko w przeciągu tych niecałych trzech lat. Zaczęła już mówić, umiała wymawiać proste słowa takie jak mama, tata, babcia, kot czy pies, ale także i wiele innych. Stawała się z niej także mała psotnica, wszędzie było jej pełno, dlatego zawsze trzeba było obserwować jej poczynania, bo nigdy niewiadomo było kiedy zrobi sobie krzywdę. A już raz tak się stało, gdy Harry zdjął z niej na chwilę wzrok.
Drzwi od sypialni niespodziewanie otworzyły się i do pokoju wszedł Harry. Nie był podbity czy coś w tym stylu. Obiecał, że w ten dzień nie będzie wylewać aż za kołnierz, co mnie cieszyło. Robił wszystko by być dobrym przykładem dla córki, nawet czasami zdarzało mu się nieco przesadzać. Ale tak czy siak, byłam świadoma tego jak bardzo ważna jest dla niego Lily.
- Zasnęła? - spytał. Powoli zamknął za sobą drzwi by jej nie obudzić.
- Tak. - odparłam. Akurat skończyłam pakować ciuchy córki do walizki. - Chłopaki już poszli?
Harry rozłożył się na całym łóżku i westchnął.
- Ta. Dobrze, że Alexandrina mieszka niedaleko. Louis za bardzo przesadził.
- Eleanor będzie nieźle zła na niego.
- Już jest.
- Mówisz? - uśmiechnęłam się głupkowato.
- Po samej gadce przez telefon słyszałem jak zirytowana była. - odparł. - Współczuje Louisowi jak jutro wytrzeźwieje. Eleanor da mu popalić.
- Ale jakby nie patrząc, to mu się należy.
Kiedy zbliżyłam się do Harry'ego, ten automatycznie się podniósł do pozycji siedzącej, gdy tylko mnie zauważył stojącą ze skrzyżowanymi rękami. Chłopak nie miał na sobie już marynarki, zapewne musiał zostawić w salonie. Jego barki więc opinała jedynie biała koszula oraz poluźniony krawat.
- A gdybym to był ja? - jego twarz wykrzywił uśmieszek.
- Też dałabym ci popalić.
Harry wyciągnął nagle rękę po moją i gdy tylko mu ją podałam, przyciągnął mnie do siebie, tak, że wylądowałam prosto na jego kolanach.
- Lubię jak się na mnie złościsz, kochanie. - powiedział. W jego oczach od razu pojawiły się nieposkromione iskierki. - Wtedy jeszcze bardziej sprawiasz, że mam na ciebie ochotę.
Uśmiechnęłam się widząc go szczerzącego się jak dziecko. Przegryzłam wargę przy lustrowaniu go wzrokiem.
- Hm, ale wtedy ty sprawiasz, że mam na ciebie coraz to mniej ochotę.
Odgryzłam mu się specjalnie, co zapewne przewidział.
- Jestem pewien, że mam wystarczająco dużo zdolności by to w tobie zmienić.
Przejechałam palcem po jego wardze jako odznakę prowokacji.
- Wątpię.
Harry szybko tracił cierpliwość w takich sytuacjach. W mgnieniu oka byłam już otoczona jego silnym ramieniem, ciepła, miękka i delikatna, a on mnie całował, coraz to bardziej kładąc nacisk na pocałunek.
Jego ciało było jak narzędzie, jak pianino, i zawsze doskonale nim władał. Smakował tak słodko, jabłkami i szampanem, a moje ciało drżało w jego ramionach. Chłopak trzymając mnie w objęciach, przepadł. Teraz zrozumiałam dlaczego pocałunki w filmach są kręcone w taki sposób, z krążącą w kółko kamerą: pozostanie przy rzeczywistości było niestabilne. Kurczowo do niego przylgnęłam jakby mimo nagłego stracenia kontaktu, to on mogł mnie podtrzymać.
Jego dłonie zsunęły się w dół moich pleców. Mógł wyczuć na sobie mój oddech; wdechy między pocałunkami. Moje smukłe palce znalazły się w jego włosach, na tyle jego szyi, plącząc się łagodnie. Chłopak jęknął, gdy rozpięłam jego koszulę i powoli, ale zadziornie przesunęłam dłonią po jego torsie. Nie dawał jednak za wygraną i sam nakazał swoim dłonią błądzić po moim ciele. Prawą rękę wsunął pod moją spódnicę w którą przebrałam się zaraz po uroczystości, zaczepił o skrawek majtek. Spragnione pocałunków wargi Harry'ego, same przeniosły się najpierw na mój podbródek, szczękę, potem policzek, aż wreszcie ponownie usta.
- Wziąłbym cię w tym łóżku, nawet teraz. - wyszeptał, pomiędzy pocałunkami. - Sprawił, że...
- Harry!? - skarciłam go. - Anne i Gemma mają obok nas pokój.
Chłopak od razu westchnął zirytowany.
- To już nie wolno mi się kochać z własną żoną?
Uderzyłam go lekko w ramię.
- Czy ty naprawdę choć przez chwilę nie pomyślałeś, że nie będziemy mieć tu zbytnio prywatności?
- No wiesz, nie pomyślałem, że aż do takiego stopnia, że nie będę mógł zrobić żonie dobrze.
Przewróciłam oczami.
- Jesteś niemożliwy. Naprawdę.
- I kto to mówi? Gdybyś nie prowokowała to by do niczego nie dochodziło.
- Aha, czyli uważasz, że to moja wina, że masz problemy z popędem seksualnym?
- No chyba sam siebie nie podniece, co nie?
- Wkrótce będziesz musiał.
Harry posłał mi niepewne spojrzenie, gdy podniosłam się z jego kolan.
- Nie rozumiem. Będę musiał się sam podniecić?
- Gdy nie będę mogła uprawiać seksu, to będziesz musiał sobie jakoś radzić.
- Czemu miałabyś nie móc?
- Bo przychodzi taki okres czasu, gdzie kobiety nie mogą zbytnio sobie pozwolić na takie rzeczy.
- Boże, nie łapię. - jęknął zły. - Możesz być bardziej specyficzna?
Uśmiechnęłam się szyderczo do niego co go rozbawiło.
- Jestem w ciąży, Harry. - oznajmiłam nagle. Oczy chłopaka rozszerzyły się momentalnie. - A w ciąży seksu zbytnio uprawiać nie możesz, czyż nie?
- Jesteś w ciąży? Poważnie!? - Harry pobladł na twarzy drastycznie szybko. Momentalnie podniósł się na nogi i zbliżył do mnie. Jego oczy nie umiały skupić się na jednym punkcie. - Poczekaj. Żartujesz prawda?
- Czemu miałabym? - nie kryłam rozbawienia z powodu jego wyrazu twarzy, tak bardzo spanikowanego.
- Mówisz serio? - jąkał się. - Jesteś w ciąży? Ale że teraz?
Owinęłam ramiona wokół jego szyi i pozostawiłam mały łagodny pocałunek na ciepłym policzku szatyna.
- Drugi tydzień. - odrzekłam.
- Vanessa, jeśli to jest żart...
- Oh serio? - spojrzałam mu w oczy. Chłopak panikował. - Uważasz, że żartuję?
- A czy żartujesz?
- Nie. - oburzyłam się. - Harry, naprawdę jestem w ciąży.
Chłopak wziął głęboki wdech, po czym przeszedł przez pokój i ponownie usiadł na łóżku. Oparł łokcie o kolana, głowę chowając w dłonie. Oddychał całkiem niespokojnie.
- Będę ojcem. - mówił tak jakby starał się nakłonić umysł do uwierzenia. - Po raz drugi. To chcesz mi powiedzieć?
- Tak.
Przybliżyłam się do niego i specjalnie złączyłam nasze dłonie razem by zwrócić na siebie uwagę. Gdy usiadłam na jego kolanie, Harry od razu przyłożył prawą dłoń do mojego podbrzusza.
- Będę ojcem. - powtórzył z większą siłą. - O mój boże.
~*~
Od autorki: Powoli opowiadanie dobiega końca. Myślę, że jeszcze jeden rozdział i czeka nas oficjalny Epilog. Aż trudno uwierzyć, że po dopiero po 3 latach.
Rozdział będzie dodany 18-19 Kwietnia!
Lovee
OdpowiedzUsuńO MOJ BOOOOZEEEE TAAAAAK RYCZEEE KOCHAM TA HISTORIĘ BOOOZEEE ����������������
OdpowiedzUsuńO boże! ❤️❤️❤️ Aa rycze ❤️ Tak sie przywiązałam do tego opowiadania, że nie moge uwierzyć, że to koniec już niedługo ���� kocham to opowiadanie ❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń